1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Anda Rottenberg - pojednanie bez znaku zapytania

fot. Rafał Masłow
fot. Rafał Masłow
Przygotowanie tej wystawy było dziełem równie złożonym jak polsko-niemieckie relacje. 23 września w berlińskim centrum Martin-Gropius-Bau otwarto projekt „Obok. Polska – Niemcy. 1000 lat historii w sztuce”. Wspólne dzieje dwóch narodów są pokazywane za pomocą setek obrazów, starodruków, fotografii, filmów i realizacji powstałych specjalnie z myślą o tym przedsięwzięciu. Kuratorką projektu „Obok…” jest Anda Rottenberg

– Nakreśliłaś obraz tysiąca lat relacji Polaków i Niemców. Jaka to opowieść? Czy jest to, jak przyjęło się myśleć, rzecz o wiecznym konflikcie dwóch kultur, dwóch żywiołów, dla których zawsze było za mało miejsca w tej części Europy?

– Taka jest historia. Historię opowiada się w książkach albo w filmach, tam, gdzie jest możliwość przedstawienia kolejności zdarzeń, wyjaśnienia procesów. Ja tymczasem robię wystawę, a ta pokazuje obiekty, które są tych procesów owocem – skutkiem konfliktów albo przeciwnie, rezultatem współpracy. Tysiąca lat nie da się pokazać na trzech tysiącach metrów kwadratowych, które mam do dyspozycji. Patrzę więc na historię z lotu ptaka, wybieram i oświetlam punktowo pewne momenty, obrazy, postacie. Intensywność zdarzeń historycznych jest zmienna, nierównomierna; to odbija się na przestrzeni wystawy. Pierwsze 900 lat relacji polsko-niemieckich zajmuje połowę przestrzeni – a druga połowa to wiek XX.

– Gdzie jest początek?

– Zaczynam w Gnieźnie, w symbolicznym miejscu pierwszych kontaktów polsko-niemieckich. Tam pod koniec X wieku spotkały się dwie świeże państwowości. Zapomina się bowiem, że państwo niemieckie powstało raptem trzy dekady przed naszym. Oczywiście, kulturowo, cywilizacyjnie Niemcy byli w innym miejscu, ale państwowość obydwu narodów kształtowała się w tym samym czasie, jedna obok drugiej.

Początkiem jest wizyta Ottona III w Gnieźnie, a także Wojciech, pierwszy wspólny święty, który przybył z Niemiec, choć był Czechem. Przy okazji zahaczam o postać Rychezy, siostrzenicy Ottona III i matki Kazimierza Odnowiciela, która dla Niemców jest symbolem polsko-niemieckiej przyjaźni, a w polskiej świadomości jest właściwie nieobecna. Potem podążam za biegiem historii tej specyficznej historii relacji polsko-niemieckich, w której nie mieści się przecież ogromna część polskich dziejów: stosunki ze Wschodem, z Moskwą, Kijowem, ze Szwedami, Tatarami i Turkami, prócz bitew o znaczeniu europejskim – legnickiej czy wiedeńskiej oczywiście. Wprowadzam tylko te wątki, w których pojawia się polsko-niemiecka tematyka.

– Kilka generacji Polaków, w tym moje pokolenie, zostało wychowanych w przekonaniu, że nadrzędnym sensem dziejów Polski była walka z Niemcami. Dokonujesz rewizji tego mitu?

– Jesteśmy produktem XIX-wiecznej historiozofii popartej traumatycznym XX-wiecznym doświadczeniem – stąd się wzięła ta narracja. Jeżeli jednak przyjrzeć się temu z bliska, to poza rolą, jaką w dziejach Polski odegrał zakon krzyżacki, Niemcy nie zajmowały politycznej uwagi Polaków aż tak bardzo, jak przyjęło się uważać. Polska nie pragnęła za wszelką cenę posiąść Śląska, Pomorza Zachodniego czy Prus. Pomorzem władaliśmy ledwie parę lat, a to, że rządziła tam słowiańska dynastia Gryfitów, która później się zniemczyła, to już inna historia. Zniemczyli się także Piastowie śląscy, u których w XVII i XVIII wieku pamięć o słowiańskich korzeniach była już bardzo mglista. Tymczasem od czasów Jagiellonów zajmował nas inny kierunek, wschód. W XVI byliśmy mocarstwem, największym państwem w Europie. Z punktu widzenia mocarstwa nie wydawało się, że mała połać Górnego Śląska mogłaby być ważniejsza niż na przykład cała Ukraina.

– Powiedziałaś, że oświetlasz punktowo wybrane, emblematyczne dla historii polsko-niemieckiej miejsca, zdarzenia, postaci. Na co skierowałaś swój reflektor?

– Na zjazd gnieźnieński, zakładanie miast śląskich, bo pierwsze miasta na prawie magdeburskim powstały na Dolnym Śląsku, na bitwę pod Legnicą, polsko-niemiecką świętą Jadwigę Śląską... W centrum wystawy jest sala krzyżacka. Niemcom trudno było zrozumieć, dlaczego przywiązujemy do tego tematu taką wagę, myśleli, że Krzyżacy będą jakimś niedużym epizodem z XIII wieku. Tymczasem to jest 700 lat naszego życia: najpierw z Krzyżakami, potem z Hohenzollernami, a potem z mitologią. W tej części pokazany jest również nasz patriotyczny przechył związany z bitwą pod Grunwaldem – postawa ukształtowana przez obraz Matejki, przez książkę Sienkiewicza, film Hoffmana, przez to, że każde dziecko pamięta datę 1410. Z drugiej strony – w części „krzyżackiej” pokazuję osiągnięcia cywilizacyjne, piękne księgi, dzieła sztuki. Jest na tej wystawie Kraków jako siedziba królów, czyli Wawel, i Kraków mieszczański, którego patrycjat był niemiecki, o czym mało dziś w Polsce mówimy. Jest Wit Stwosz i jest Kopernik, obydwu poświęcam dużo miejsca.

– Kopernik polski czy niemiecki?

– Kopernik, podobnie jak Wit Stwosz, był Europejczykiem. Wydzieranie sobie takich ludzi jest nadużyciem i anachronizmem. W tamtym czasie w Europie nie było ważne pochodzenie. Liczyło się, komu służymy, wobec kogo jesteśmy lojalni. Kopernik był lojalny wobec polskiego króla. Mówił zapewne po niemiecku, pisał po łacinie, a za przyjaciół miał uczonych w całej Europie.

– Polsko-niemiecka historia to także opowieść o imporcie do naszego kraju wielu cywilizacyjnych zdobyczy z Zachodu. Czy nie okaże się na koniec, że nasza kultura jest w istocie bardzo niemiecka?

– Kiedy formowała się nasza państwowość, na terenie Polski doszło do starcia między chrześcijaństwem cyrylometodiańskim, wschodnim, a chrześcijaństwem łacińskim. Pisze o tym Maria Janion. Wiadomo było, że jeżeli zwycięży to pierwsze, cywilizacyjnie zwiążemy się z Rusią Kijowską, z Bułgarią, z Bizancjum, najogólniej mówiąc ze Wschodem. Zwyciężyła jednak cywilizacja łacińska; we wczesnym średniowieczu jej model, wraz z obyczajem, czerpaliśmy z sąsiednich Niemiec, bo bezpośrednie kontakty z odległym przecież Rzymem były bardzo rzadkie.

– Mamy więc w Polsce sporo importów z Niemiec: kilku królów, ustrój prawny miast, nomenklaturę różnych rzemiosł. A ile było Polski w Niemczech?

– Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak „całe Niemcy”. Bawarczyk ma inną pamięć historyczną niż mieszkaniec Kolonii. Niemców łączył język i osoba cesarza, ale ich wyobraźnia historyczna jest bardzo zróżnicowana w zależności od landu. My patrzymy na Niemcy poprzez Prusy, bo z nimi sąsiadowaliśmy. Utożsamiamy poniekąd Niemców z Prusakami. Z niemieckiego punktu widzenia wygląda to jednak inaczej; stosunek mieszkańców wielu regionów wobec Prus był tradycyjnie bardzo krytyczny.

Musimy zatem spróbować spojrzeć na Niemcy, zapominając o zaszłościach, używając innej optyki, niż ta, którą narzuciło nam doświadczenie zaborów. Niemcy również muszą podjąć ten wysiłek, rozważając naszą wspólną historię. Trzeba we właściwym świetle zobaczyć Warmię czy Gdańsk, które stały się naprawdę niemieckie dopiero po zaborach, i to na skutek świadomie prowadzonej polityki Bismarcka. Należy też wyraźnie powiedzieć, że Wielkie Księstwo Poznańskie nie było niemieckie. Wbrew pozorom dla wielu Niemców to wcale nie jest takie oczywiste, bo wystarczyło 100 lat zaborów w XIX wieku, aby się przyzwyczaić do myśli, że my, Niemcy, mieszkamy na niemieckiej ziemi, w miejscowości Gniezno, która się nazywa Gnesen.

– Niemcy się poczują zapewne nieswojo na XX-wiecznej części tej wystawy.

– To mnie specjalnie nie martwi; zrobiłam wystawę z polskiego punktu widzenia. Staram się pozbawić publiczność luksusu przekonania, że jest na zewnątrz historii. Przedstawiając XX wiek, odwołuję się do artystów, którzy nie odmalowują historii, lecz odnoszą się do historycznego doświadczenia na poziomie symbolicznym. II wojna światowa pokazana będzie niemal wyłącznie poprzez sztukę i to niewielu, starannie wybranych twórców. Wierzę w siłę przekazu artystów.

– II wojna światowa nie jest jednak końcem historii. Jaki jest ciąg dalszy?

– W czasach PRL związki kulturalne z NRD były zaskakująco słabe. Za to bardzo ożywione były relacje z Niemcami Zachodnimi. Pokazuję na przykład partyturę pasji św. Łukasza napisaną przez Pendereckiego na zamówienie Westdeutsche Rundfunk. Pokazuję też artystyczne konsekwencje wojny w postaci przejęcia przez Polskę terenów niegdyś zagospodarowanych przez Niemcy, czyli tzw. Ziem Odzyskanych. Idę drogą wiodącą od Elbląga, przez Koszalin, do Wrocławia, bo w czasach PRL były to miejsca, w których władza pozwalała artystom na więcej niż gdzie indziej. To była polityka mająca na celu zaznaczenie obecności polskiej kultury na tych terenach. Pokazuję fragment wystawy Ziem Odzyskanych we Wrocławiu, pokazuję ikoniczny „Panoramiczny happening morski” zrealizowany przez Kantora w Osiekach koło Koszalina, pokazuję rzeźbę Henryka Morela, która jest wynikiem Biennale Form Przestrzennych w Elblągu, prezentuję postać Bluma-Kwiatkowskiego, człowieka dwóch tożsamości.

– Dlaczego w ogóle zdecydowałaś się zająć polsko-niemieckim tematem?

– Po wystawie „Warszawa – Moskwa” pojechałam do Berlina na rozmowy o możliwości zrobienia podobnego projektu polsko-niemieckiego. „Warszawa – Moskwa” pokazywała 100 ostatnich lat naszych związków artystycznych z Rosją. Z Niemcami nie da się jednak zrobić 100 lat; z Niemcami można tylko 1000! To skok na głęboką wodę, ale przecież nie jest sztuką robienie tego, co się już potrafi. Jako zawodowiec od sztuki współczesnej muszę spoglądać na historię z lotu ptaka; profesjonalnym historykom trudno byłoby się zdobyć na takie spojrzenie. Paradoksalnie, wiedzą zbyt dużo, aby jednym spojrzeniem ogarnąć obszar o rozmiarach tysiąca lat.

– Twoja własna tożsamość to także złożona konstrukcja; jest to tożsamość polska, ale także żydowska, rosyjska. Elementu niemieckiego w tej układance brakuje. Jaka jest twoja osobista relacja z kulturą niemiecką?

– Wychowałam się w Legnicy. Kiedy przyjechałam do Warszawy, czułam się obco, bo inny był kształt domów, inne kostki brukowe, inny układ ulic. Przestrzeń miasta, w którym dorastałam, została zdefiniowana przez kulturę niemiecką. Później w żadnym innym kraju nie bywałam tak często jak w Niemczech. Znam wszystkie niemieckie duże miasta, mam tam sporą grupę przyjaciół. Moje doświadczenie wyniesione z tych wyjazdów było niekompatybilne z nabytą wiedzą historyczną. Kiedy jednak zwiedzałam niemieckie miasta i patrzyłam na spacerujące za rączkę starsze małżeństwa, zadawałam sobie jedno i to samo pytanie: co wtedy robili? Znałam Niemców, którzy w 1968 r. byli na barykadach studenckiej rewolty w Paryżu, bo z takich kręgów rekrutowali się moi niemieccy przyjaciele, a z drugiej strony przyglądałam się społeczeństwu, którego część była dla mnie zamknięta, i nawet nie miałam ochoty w nią wnikać. Dziś zmieniły się obyczaje, pokolenie, które aktywnie brało udział w II wojnie światowej, jest na wymarciu.

– Czy pokazujesz także polsko-niemieckie „teraz”?

– Jest na wystawie sala, która nosi roboczą nazwę „Pojednanie” – na wszelki wypadek bez znaku zapytania. Wystawiane są tam rzeczy powstałe tuż po 1989 roku: to czas po upadku muru, moment budowania nowej państwowości w Polsce, ale także w nowych, jednoczących się Niemczech. Na wystawie znajdą się także dzieła dwóch artystów, polskiego i niemieckiego, które będą wskazaniem w przyszłość. Do otwarcia wystawy muszą pozostać tajemnicą.

– Powiedziałaś, że pojęcie pojednania pojawia się bez znaku zapytania. To znaczy, że jakiś znak zapytania mógłby tu wchodzić w grę?

– Nie wiem. Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Nasze kultury się przenikają, ale jesteśmy jednak od siebie tak różni, że trudno nam się porozumieć. To jak z budowaniem zdania: w polszczyźnie zdanie nie musi trzymać się żelaznej logiki, może być niekonkretne, niedokończone, ale wiemy, o co chodzi. A w języku niemieckim, żeby zrozumieć sens, trzeba przeczytać zdanie do końca. To dwa różne porządki. Widzę często, że się nie rozumiemy, nawet kiedy wszyscy starają się być bardzo otwarci.

Problemem jest zaakceptowanie tej nieusuwalnej inności, uszanowanie jej. Oczywiście, zdarza się, że lepiej rozumiem się z niemieckim artystą niż z polskim sąsiadem, ale mam tu na myśli całe społeczeństwa, a nie jednostki, które ten wysiłek z powodzeniem podejmują. Każdy naród, zanim zrozumie inny, musi zrozumieć sam siebie. Mam często wrażenie, że my w Polsce nie rozumiemy sami siebie. Niemcy też siebie nie rozumieją, ale przynajmniej próbują, pracują na tym od końca wojny. Przeżyli denazyfikację; co prawda byli naziści wciąż mieli świetne posady, ale proces przerabiania, przepracowywania historii trwał. Myśmy mieli łatwiej: byliśmy ofiarami. Ofiara ma syndromy, nie śpi po nocach, ale jest przynajmniej bezpieczna moralnie: to nie była nasza wina. Niemcy mieli trudniej, ale włożyli też więcej niż my pracy w rozumienie historii. Oczywiście dotyczy to przede wszystkim starszych generacji, bo najmłodsze pokolenie Niemców ma to już gdzieś. Polskie zresztą też. Kiedy rozmawiam z wnukami i rzucam hasło „Berlin”, odpowiadają, że tam są fajne kluby.

– A więc będziemy spotykać się teraz z Niemcami w globalnej wiosce, w której kwestie tożsamości, granic, narodowych kultur są o wiele bardziej płynne i otwarte.

– Daj Boże! Chociaż już nieraz było tak przyjemnie, to, niestety, historia lubi się powtarzać. Nadal przecież udaje się skutecznie grać na społecznych frustracjach i kanalizować negatywne emocje, kiedy ma się odrobinę władzy i złej woli. Do dziś pozostaje otwarte pytanie, jak to się właściwie stało, że Hitler tak łatwo wziął władzę i w ogromnym stopniu zrealizował plany zawarte w „Mein Kampf”, książce wydanej w pięciu milionach egzemplarzy, a więc powszechnie dostępnej i często cytowanej. Wizja Niemców jako panów świata musiała się podobać, prawda? Dlatego musimy tworzyć mechanizmy uniemożliwiające powtórzenie się historii. Lecz aby je tworzyć, trzeba tę historię rozumieć.

Anda Rottenberg historyczka sztuki, krytyczka, jedna z najwybitniejszych i najbardziej uznanych międzynarodowo polskich kuratorek. W latach 1993–2000 kierowała Narodową Galerią Sztuki Zachęta. Współtworzyła idę budowy w Warszawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, do 2007 roku była przewodniczącą jego rady programowej. Obecnie jest niezależną kuratorką, pisarką i publicystką.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze