1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Szlakiem krakowskich murali

fot. Joanna Chludzińska
fot. Joanna Chludzińska
Zobacz galerię 6 Zdjęć
Pusta, miejska przestrzeń, gładka ściana budynku czy też mury opuszczonej fabryki same prowokują do twórczej adaptacji, ponownego wypełnienia farbą (sprayem) i sensem, zwłaszcza jeśli zewsząd otacza je architektoniczna szarzyzna. Dawniej taką ingerencję nazywano wandalizmem, dziś coraz częściej przychylnym tonem mówi się o street arcie.

„Sztuka uliczna to największy ruch kontrkulturowy od czasu punku” – przekonuje narrator głośnego filmu Banksy’ego „Wyjście przez sklep z pamiątkami”. Jednak już kolejne ujęcia sukcesywnie zaprzeczają tej tezie. To, co z gruntu opozycyjne i na granicy legalności, bardzo łatwo może zostać wciągnięte w meandry przemysłu sztuki, stać się atrakcyjnym towarem. Ironiczna konkluzja filmu nie przekreśla jednak całej działalności street artowej – uczula tylko na jej sztuczne przemieszczanie z ulicy (tam, gdzie jej miejsce) w duszną przestrzeń galeryjną. Murale w tym kontekście są kompromisem między oficjalnym przyzwoleniem a wywrotowym aktem twórczym.

Kartka z historii

Murale od zawsze zajmowały osobliwą pozycję w świecie sztuki, a wraz z narodzinami street artu, przeszły do ofensywy. W przeciwieństwie jednak do graffiti, wlepek czy szablonów, nie wadzą się z prawem własności, znajdując oparcie w ramionach instytucji. Ich kolebką jest Meksyk (z hiszp. murales), z którego pochodzą pierwsi autorzy wielkoformatowego malarstwa, tacy jak: Diego Rivera, Clemente Orozco czy Rufino Tamayo, działający w latach 20. i 30. XX wieku. W tym czasie murale bywały głównie narzędziem ideologicznej propagandy, zwłaszcza w przedstawianiu historii krajów Ameryki Łacińskiej. Mimo, że stale romansują z polityką, dziś jednoznacznie nie ulegają jej wpływom. Z poziomu wielkich narracji wchodzą na grunt opowieści lokalnych, miejskich legend, opisów nietypowych zawodów, jak chociażby w przypadku włoskiego miasta: Cibiana di Cadore. Mogą także wzbogacać miejską przestrzeń poprzez gry z percepcją, zabawy perspektywą czy domalowywanie obiektów architektury. Jest to przykład malarstwa iluzjonistycznego, w którym prym wiedzie grupa: Cité dela Création, działająca w Lyonie.

Murale w Polsce nie mają dobrej proweniencji, bowiem ich pierwsze odsłony to tendencyjne, PRL-owskie agitki i reklamy monopolistów (np. PKO, przekonujące o oszczędzaniu). Dziś powstające, głównie w Warszawie, Wrocławiu, Łodzi, Poznaniu i Krakowie, raczej nie mogą narzekać na jednorodność formy, jak i mało zaskakujące ujęcia tematów. Przyjrzyjmy się zatem kilku z nich podczas krakowskiego spaceru z Podgórza na Kazimierz.

Start: Zabłocie

</a>

Na wylocie stacji „Kraków Zabłocie” znajduje się dawna fabryka słodyczy Wawel. Kiedyś być może cieszyła nie tylko podniebienie, ale i oko. Dziś jest w opłakanym stanie – powybijane szyby, dziury w tynku jak w żółtym serze, spod którego wyzierają nagie cegły. Mikołaj Rejs pod patronatem MOCAKU-u (w ramach warsztatów „Her/My/His/story”) postanowił nieco ożywić tę przestrzeń wraz z młodymi uczestnikami, przywołując cukierkową przeszłość tego miejsca muralem wprost z baśniowych opowieści. Na ścianie, jak w Klimtowych „Wężach wodnych”, wiją się dwie postaci o wydłużonych, opływowych kształtach. W przeciwieństwie jednak do dusznej zmysłowości w dziele wiedeńczyka, tu nie ma erotycznego podtekstu. Jest lekko i powabnie, jak w dziecięcym śnie o lataniu. I to skojarzenie bynajmniej nie wydaje się chybione – o sztuce Rejsa zwykło się mawiać, że jest „napowietrzna”. Jego bohaterowie unoszą się i rozmywają, są jak duchy, które właśnie przeszły przez ścianę, wyłoniły się na jej powierzchni. Niestety równie szybko będą musiały zniknąć. Ich bytność w Krakowie została ograniczona do roku.

Artysta w wyborze miejsca na murale stroni od ruchliwych ulic. Zdecydowanie bardziej interesują go trasy mniej uczęszczane, wybiera opuszczone domy lub kamienice, porzucone fabryki, by tchnąć w nie nowe życie, nie zapominając jednak o ich historii. Jak podkreśla w wywiadach – „staram się wtopić w otoczenie, żeby moje postacie i ludzie byli w symbiozie, tworząc zgrany ekosystem”. Nie inaczej stało się na Zabłociu. Przygaszona kolorystyka nie odbiega zanadto od stanu ściany, zamiast atakować jak w reklamach outdoorowych, po cichu przyciąga wzrok. Przy bliższym oglądzie, widać, że nawet najmniejsze zgrubienia, odrapania czy nawet dziury po kablach znalazły się w zamyśle aranżacji. Wzrusza czułość z jaką został potraktowany ten kawałek, wydawałoby się, zbędnej przestrzeni. Namalowane postaci, niczym meduzy, łączą się ze sobą nitkowymi wypustkami. Metaforycznie wyrażony splot ich myśli jest metatekstem – obrazem symbiozy sztuki z rzeczywistością. Latawce przyklejone do muru niemal dosłownie wyciągają tę dwójkę w realną przestrzeń, przełamują granicę.

Kolejny krok: Podgórze ( ul. Józefińska 3)

</a>

Podgórski mural ma wymowę zdecydowanie ironiczną. Jest rodzajem gry i z przestrzenią, i z historią, przechodząc od tej najbardziej lokalnej do narodowych stereotypów. To sprawka włoskiego artysty o pseudonimie Blu, któremu Bolonia jako pierwsza pozwoliła na „bombing”, czyli nocne malowanie ścian i graffiti – do tej pory zakazane. „Ding dong dumb” powstało w ramach trzeciej edycji Art Boom Festiwalu.

Z oddalenia, patrząc z drugiej strony Wisły (od Kazimierza), wygląda jakby ktoś namalował wielki kufel piwa na ścianie. Nie pasuje tylko ta wielka ręka dziwnie go trzymająca. Nie mniej jednak złocisty odcień płynu z wieńczącą go pianą – zdecydowanie zgadzają się z wyobrażeniem, tym bardziej w pobliżu „zagłębia” knajpianego. Od strony podgórskiej widać jednak, że pierwsze skojarzenie nie było trafne. Na murze widnieje hybryda dzwonu z megafonem, który mógłby być także pistoletem – głównie ze względu na to, jak jest trzymany. Spod niego wyłania się fala uniesionych głów z otwartymi ustami, bezkrytycznie wsłuchanych w niemy dźwięk nietypowego „instrumentu”. Zaburzona synestezja sugeruje innego typu dysonans. Antyideologiczną wymowę uzupełnia warstwa szczegółu – herb Watykanu na megafonie oraz niepasujący estetycznie do całości napis „Never follow” na jednej z postaci. Nie chodzi tu zatem o ostre piętnowanie uległości wobec przytłaczającej siły – nieważne czy ideologii czy tłumu, ale o zdobycie się na gest wywrotowy, opozycyjny czy chociażby dystans wobec nich.

Finisz: Centrum (ul. Karmelicka 28)

</a>

Doskonale wkomponowany w otoczenie mural Blu, wychodzi na kładkę Bernatka, będącą doskonałym pomostem między Podgórzem a Kazimierzem (ulicami Gazową a Mostową). W labiryncie uliczek w najmodniejszej w tej chwili dzielnicy Krakowa można natrafić na sztukę uliczną w wersji mniej oficjalnej, przygodnej, głównie w formie napisów, wrzutów i szablonów. Skrupulatnym kolekcjonerom wrażeń w wyszukiwaniu street artu pomogą wskazówki „loca(r)tora”. Jest to inicjatywa archiwizowania ulotnych obrazów i pozytywnie „zainfekowanej” przestrzeni publicznej. Można do niej dołączyć, dzieląc się własnymi odkryciami w formie zdjęć.

Spacer szlakiem krakowskich murali można zakończyć na ulicy Karmelickiej. Tam w ramach projektu „(R)ewolucje” Sławek Czajkowski, zwany Zbiokiem (ZBK), zajął się ścianą odrapanego budynku z numerem 28. Jego pseudonim to echo z czasów, kiedy malowanie graffiti było nielegalnym procederem i każdy z ulicznych artystów musiał mieć jakąś krótką, rozpoznawalną sygnaturę. Zamiast ściennej publicystyki woli kontekstowe metafory. Bawi się konturem i dużymi plamami koloru w bliskich kubizmowi ujęciach. Jeden z ciekawszych krytyków sztuki ulicznej – Tristan Manco w książce „Street Sketchbook” (2007) nie bez kozery określił go mianem „Légera współczesności”.

Mural Zbioka anektuje symbole Pomarańczowej Alternatywy (krasnale), aktualizując idee wrocławskiego ruchu z lat 80. w nowej rzeczywistości. U progu działań tej grupy leżała chęć ośmieszania i wyjaskrawiania absurdów PRL-u. Artysta kontynuuje myśl swoich poprzedników. W totalnym bezładzie miesza różne postaci ze sobą, rozsypując je w konturze żagla na pseudo-statku, z kominem fabrycznym. Bynajmniej ich rejs nie wydaje się aż tak bajkowy jak bohaterów na Zabłociu. Tuż pod księżycem widać inicjatora tego chaosu – czarny telewizor, z którego wysypują się wszystkie figury. Nikt  jednak nad nim nie panuje, nikt nie może zatrzymać tego strumienia pokawałkowanych ciał, obrazów.

Na tym zbiór krakowskich murali się nie kończy. Zainteresowani tematem odszukają więcej. Na ulicy Barskiej widnieją „Siataniści” w wykonaniu grupy Twożywo. Tuż przy alei Kijowskiej znajdują się bardzo wymowne prace Jerzego Rojkowskiego (portret Adama Małysza, cztery podobizny papieża itp.), a na wiadukcie kolejowym przy ul. Wita Stwosza prym wiodą malunki historyczno-edukacyjne. Jest jeszcze Nowa Huta i mural z „Festiwalu El Dorado” (2006) autorstwa Artura Wabika, Mateusza Kołka i Macieja Leszczyńskiego.

Sztuka uliczna, zwana także outdoorową, żyła do tej pory głównie na obrzeżach miasta, w miejscach marginalnych. Młode, ambitne inicjatywy artystyczne otworzyły jej drzwi do centrum Krakowa, przełamując stereotyp miasta, w którym czas się zatrzymał. Co nie zmienia faktu, że i tak nam bardzo daleko do otwartości Berlina. Oto przykład jak infekowanie przestrzeni nową, bardziej wywrotową estetyką wpływa na homeostazę potrzeb ekspresji nowoczesności z duchem dziejów.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze