1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Wydarzenia kulturalne 2020 roku – nie przegapcie ich! Poleca szefowa działu kultury „Zwierciadła”

Kadr z filmu \
Kadr z filmu "Kłamstewko". (Fot. materiały prasowe M2 Films)
Zobacz galerię 13 Zdjęć
Nagrody, nagrody, nagrody. To od nich warto zacząć to zestawienie. Mowa o nagrodach filmowych, jako że – uprzedzam! – najwięcej miejsca poświęcę tu właśnie filmom. Trudno rozłożyć akcenty inaczej, skoro właśnie teraz na filmowym poletku dzieje się tak dużo i ciekawie. 

Nowy 2020 rok rozpoczął się z przytupem od wręczenia – w nocy z 5 na 6 stycznia – Złotych Globów. A mocne uderzenie zapewnił Złotym Globom przede wszystkim gospodarz uroczystej gali Ricky Gervais. Brytyjski komik znany m.in. z seriali „The Office” i „After Life” (ten pierwszy można oglądać na platformie HBO GO, ten drugi na Netfliksie) od razu zapowiedział, że prowadzi tę uroczystość po raz ostatni i że w związku z tym „jest mu wszystko jedno”. A zaraz po tym filmowcy, którzy przyjechali odebrać statuetki za swoje kinowe i telewizyjne dokonania, usłyszeli na swój temat wiele cierpkich słów, podbitych ostrym humorem. Znalazło się miejsce na żarty ze skromnego wzrostu aktora Joe Pesciego (którego Gervais porównał do Baby Yody), ale najbardziej cięte były komentarze na temat licznych grzechów filmowej branży. Z aferami, które wypłynęły dzięki rosnącemu w siłę ruchowi #MeToo, włącznie. Cokolwiek nie powiedzieć o owych żartach, były sporym zaskoczeniem, czego nie można już raczej powiedzieć o werdyktach. No może oprócz sporego rozczarowania wielką przegraną „Irlandczyka” Martina Scorsesego. Filmu ze wspomnianym Baby Yodą… Wróć! Z Joem Pescim w jednej z głównych ról. Ten bezdyskusyjnie świetny obraz nominowany w aż pięciu kategoriach nie zdobył ani jednej statuetki. Kogoś zaskoczyć mogła też nagroda dla Awkwafiny. Amerykańską raperkę i aktorkę z chińskimi i koreańskimi korzeniami możecie kojarzyć z kinowego przeboju „Ocean’s 8”. Albo bezkompromisowych rapowych tekstów rozprawiających się ze stereotypami na temat kobiet. Tym razem doceniono jej rolę w „Kłamstewku”, urokliwej komedii o wychowanej w Stanach wnuczce, która odwiedza w Chinach babcię.

Poza dwoma wyżej wspomnianymi, na Złotych Globach nie uświadczyliśmy żadnych większych niespodzianek. Zwyciężyli ci, o których od dawno mówiło się, że pewnie zwyciężą. Kolejny raz wyszło też, że Złote Globy są w dużej mierze przygrywką do ostatecznego filmowego starcia – próbką tego, co wydarzy się podczas oscarowego wieczoru. Transmisję z Oscarów obejrzymy w nocy z 9 na 10 lutego, a po drodze, czyli 2 lutego, czeka nas jeszcze wręczenie brytyjskich nagród BAFTA, gdzie wśród nominacji także powracają te same nazwiska i tytuły.

 Kadr z filmu \ Kadr z filmu "Kłamstewko". (Fot. materiały prasowe M2 Films)

Na własne oczy

Wymienione nagrody to teoretycznie podsumowanie tego, co zdarzyło się w branży filmowej w roku 2019. W praktyce kilka ważnych filmów, branych pod uwagę w wyścigu o statuetki, dopiero teraz będzie miało swoje polskie premiery. I tak, wspomniane „Kłamstewko” do naszych kin wejdzie 7 lutego. Wcześniej, bo 24 stycznia polscy widzowie będą mieli szanse poznać jednego z najpoważniejszych oscarowych faworytów, tj. nakręcony z imponującym rozmachem wojenny dramat „1917” w reżyserii Sama Mendesa.

Z kolei ostatniego dnia stycznia – „Małe kobietki”. Trochę już minęło od pamiętnej ekranizacji z Winoną Ryder i Susan Sarandon. Oczywiście po drodze powstało mnóstwo innych adaptacji, mówimy o książce filmowanej już od epoki kina niemego. Jeśli ktoś zadaje sobie pytanie, po co ekranizować tę XIX-wieczną powieść Louisy May Alcott po raz enty, satysfakcjonującą odpowiedź znajdzie w kinie. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że Greta Gerwig – wcześniej znana jako aktorka, a od nakręconej trzy lata temu „Lady Bird” uważana przede wszystkim za uzdolnioną reżyserkę – udało się zrealizować najlepszą w historii kinową wersję przygód sióstr March. I to z jaką obsadą! Waszej ocenie zostawiam, do której z dwóch aktorek bardziej pasuje określenie „największa nadzieja młodego pokolenia”. Do Saoirse Ronan (pamiętna „Maria, królowa Szkotów”) czy może do mniej jeszcze rozpoznawalnej, a szkoda, Florence Pugh („Midsommar. W biały dzień”)? Biją na głowę swoją filmową siostrę Emmę Watson i przyćmiewają, co wydaje się nieprawdopodobne, nawet super utalentowanego Timothéego Chalameta. Wisienkami na torcie są tu role Meryl Streep i Laury Dern. Reżyserce udała się rzecz niezwykła. Uwspółcześniła wiktoriańską powieść (czy też powieści, jako że film opiera się także na kontynuacji losów rodziny March) i to mimo, że jest zaskakująco wierna oryginałowi. Skierowała kamerę jednocześnie na barwne bohaterki, ale i w pewnym sensie na autorkę „Małych kobietek”. W czasach wiktoriańskich pisarka Louisa May Alcott czerpiąc z przygód swoich i własnych sióstr, wiele musiała przemilczeć, a tyle samo ubarwić moralizatorskimi wtrętami: na potrzeby ówczesnego rynku, gustów i pod dyktando wydawcy. O tym także jest ten film.

 Kadr z filmu \ Kadr z filmu "Małe kobietki". (Fot. materiały prasowe UIP)

Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego dotąd nie przypomniałam o innym tytule, prawdziwej obyczajowej bombie (tytuł oryginalny brzmi zresztą „Bombshell”), czyli o „Gorącym temacie”, szybko się tłumaczę. Tak, to prawda, że film trafia do naszych kin już 17 stycznia. Że o „Gorącym temacie” Jaya Roacha po prostu nie da się zapomnieć. I że to hołd złożony odważnym, walczących o godność i sprawiedliwość kobietom.

W tym przypadku dziennikarkom prawicowej stacji Fox News, które były molestowane i dyskryminowane w miejscu pracy. Prawdą jest także to, że grająca główną rolę Charlize Theron jest tu niemal nie do rozpoznania. Dzięki hollywoodzkiemu mistrzowi charakteryzacji Kazu Hiro (to ten sam, który Gary’ego Oldmana zmienił nie tak dawno w Winstona Churchilla) aktorka do złudzenia przypomina nie siebie, a swoją bohaterkę – gwiazdę Fox News Megyn Kelly. Trudno do rozpoznania jest też tutaj Nicole Kidman. Czyli filmowa Gretchen Carlson. To od tej dziennikarki zaczęła się cała ta afera, która doprowadziła w rezultacie do zwolnienia szefa stacji Rogera Ailesa. Skrajnego mizogina przez dekady bezkarnie napastującego swoje pracownice. Ani słowa więcej, bo całej reszty dowiecie się z najnowszego „Zwierciadła”.

 Kadr z filmu \ Kadr z filmu "Gorący temat". (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Krótka przerwa i do pracy

A skoro już wspomnieliśmy Oscary, nie sposób nie wspomnieć o naszym rodzimym poletku i o Janie Komasie: reżyserze „Bożego ciała”, polskiego kandydata do amerykańskiej statuetki. Wiele wskazuje na to, że także rok 2020 w polskim kinie upłynie nam na peanach pod jego adresem. Już za chwilę do kin trafi kontynuacja „Sali samobójców” sprzed 9 lat. Dokładna data jej premiery nie jest jeszcze znana, trwają ostatnie prace nad efektami specjalnymi, głównie nad scenami rozgrywającymi się w cyberprzestrzeni.

O najnowszej „Sali samobójców. Hejterze” było głośno od momentu, kiedy na planie filmowym padł pierwszy klaps. Już poprzednia część była kinowych hitem, nie inaczej powinno być z „Hejterem”. Mimo, że to już tak naprawdę zupełnie inna historia. Bo i czasy mocno się przez te 9 lat zmieniły, szczególnie jeśli chodzi o technologie i sieć, a to one są w centrum zainteresowania reżysera. Instagram, fake newsy, zatrudniane przez specjalne agencje „trolle”, które równie szybko i skutecznie kreują gwiazdy, co łamią im życia i kariery. Te wszystkie wątki znajdziecie w „Hejterze”. Świetny scenariusz – napisany tak jak „Boże ciało” przez Mateusza Pacewicza – rozmach i talent reżysera, mocna obsada na czele z debiutantem Maciejem Musiałowskim, Maciejem Stuhrem, Danutą Stenką i Agatą Kuleszą. Ten film właściwie skazany jest na sukces. Pytanie tylko, o jakiej skali sukcesu tutaj mówimy.

 Maciej Musiałowski. kadr z filmu \ Maciej Musiałowski. kadr z filmu "Sala samobójców. Hejter". (Fot. materiały prasowe Kino Świat)

O pracowitości Komasy krążą legendy. To że pokazuje „Hejtera” tak szybko po „Bożym ciele”, to, że stworzył dwa „duże” obrazy w tak w sumie nieodległym czasie, mogłoby być na tę pracowitość dowodem. Ale co w takim razie powiecie o Małgorzacie Szumowskiej? W tym roku mamy szansę obejrzeć… trzy jej filmy. Polska reżyserka, autorka m.in. „Body (Ciała)”, „33 scen z życia” i „Twarzy”, nakręciła w ostatnim czasie anglojęzyczny „The Other Lamb”, który swoją premierę miał na ostatnim festiwalu w Toronto. To thriller, historia młodej dziewczyny dorastającej w religijnej sekcie. Zanim trafi do kin w Polsce, w marcu premierę będzie miał „All inclusive” Szumowskiej. Wakacje w Maroku i siedem kobiet, które wyrywają się z hotelu i konfrontują z Marokankami, tak w skrócie można podsumować fabułę. Z kolei jesienią zobaczymy trzeci z najnowszych obrazów reżyserki – „Wonder Zenia”. Rzecz o pewnym masażyście, który przyjeżdża z Ukrainy do Warszawy i zaczyna pracę. Wkrótce okazuje się, że staje się specjalistą nie tylko od spraw ciała, ale i duszy, jako że klienci przy okazji sesji masażu powierzają mu swoje najintymniejsze tajemnice.

Kończąc noworoczny filmowy wątek, nie mogę pominąć jednego z najbardziej wyczekiwanych filmowych wydarzeń a.d. 2020. Mowa tu o nowym Bondzie. Niezmiennie od lat zagra go nie starzejący się ani trochę Daniel Craig.

Na ekranie zobaczymy też Ramiego Maleka, kojarzonego najsilniej z serialem „Mr. Robot” oraz rolą Freddiego Mercury’ego z „Bohemian Rapsody”. Ja natomiast trzymam kciuki za Anę de Armas („Na noże”) i Leę Seydoux („Życie Adeli”). Dwie młode zdolne aktorki, które – mam nadzieję – wreszcie nie będą tylko ładnym dodatkiem do agenta 007, ale pełnokrwistymi bohaterkami. Premiera bondowskiego „Nie czas umierać” zaplanowana została na 3 kwietnia.

 Daniel Craig, kadr z filmu \ Daniel Craig, kadr z filmu "Nie czas umierać". (Fot. materiały prasowe Forum Film)

Z prądem i bez prądu

Czym będziemy się emocjonować w muzyce? Tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Zagraniczni recenzenci w licznych rankingach typujących najważniejsze albumy 2020 starają się na przykład sprawiać wrażenie, jakoby najnowsza płyta Adele była kwestią najbliższych tygodni lub miesięcy. Prawda jest jednak taka, że żadnej oficjalnej informacji na ten temat nie mamy, a portale w zastępstwie zmuszone są do doniesień na temat tego, jak bardzo Adele w ostatnim czasie schudła, w kółko umieszczając zdjęcia gwiazdy „przed” i „po” cudownej przemianie. Tak naprawdę w kwestii nowej płyty można stwierdzić tylko tyle, że równie dobrze może być ona zatytułowana „32”, co „33” czy „35” [chodzi o nawiązanie do metody, jaką obrała 32-letnia obecnie Adele nadając kolejnym swoim płytom tytuły będące jednocześnie nawiązaniem do swojego wieku – przyp. red.]. Na jakim etapie faktycznie są prace nad materiałem, nie wiemy. Podobnie rzecz się ma z najpowszechniej wyczekiwanymi krążkami takich artystek jak choćby Lady Gaga czy Rihanna. Wszystko, co się o nich właśnie pisze, to spekulacje i wróżby.

Jeśli chodzi o twarde dane i niezbite fakty, łatwiej mówić o planowanych koncertach. W „Zwierciadle” zapowiadaliśmy już przyjazd do naszego kraju Celine Dion. Artystka po ostatnich życiowych perturbacjach zdecydowała się pożegnać z Las Vegas, gdzie od lat związana była z tamtejszą sceną najdroższym w historii muzyki rozrywkowej kontraktem. Trzeba przyznać, że ostatnio nieco zaniedbywała Europę. W zeszłym roku jedynym jej europejskim występem był ten latem w Londynie. Teraz fanom z tej strony oceanu odpłaca z nawiązką.

W ramach gigantycznej trasy „Courage” zagra np. cztery koncerty w Paryżu, trzy w Amsterdamie, po dwa w Londynie czy Dublinie. W Polsce wystąpi także dwa razy –  23 maja w Łodzi i 25 maja w Krakowie. Wielki powrót do naszego kraju po 12 latach nieobecności.

 Céline Dion, sesja promująca album \ Céline Dion, sesja promująca album "Courage". (Fot. materiały prasowe Sony Music)

Wiadomo już, że przyjadą do nas też m.in. zespół Pet Shop Boys, Sting, Katie Melua. Że mocniejsze uderzenie zapewnią nam na swoich koncertach grupy Rammstein, System Of A Down, Guns’n’Roses czy Iggy Pop, który pojawi się w sierpniu na katowickim Off Festivalu. Że w Gliwicach wystąpi równie poetycki co mroczny Nick Cave z The Bad Seeds.

Tymczasem nasz najbardziej rozchwytywany rodzimy artysta, człowiek, na którego koncerty bilety rozchodzą się – ku rozpaczy spóźnialskich – dużo szybciej niż świeże bułeczki, postanowił zaskoczyć publiczność. Dawid Podsiadło rusza w pierwszą w swojej karierze trasę akustyczną, w dodatku z ważnym przesłaniem. Od 26 stycznia do 16 maja będzie jeździł po kraju grając swoje piosenki w wersji unplugged, przy okazji zachęcając  fanów, żeby byli bardziej świadomi ekologicznie.

 Dawid Podsiadło z zespołem podczas sesji akustycznej na żywo w Tartach. (Fot. Michał Murawski, materiały prasowe Sony Music) Dawid Podsiadło z zespołem podczas sesji akustycznej na żywo w Tartach. (Fot. Michał Murawski, materiały prasowe Sony Music)

Podsiadło nie tak znowu dawno świetnie się bawił – a przy okazji świetnie bawiła się publiczność – na Stadionie Narodowym podczas wspólnego koncertu z innym gigantem polskiej sceny muzycznej – Taco Hemingwayem. Także Taco rozpoczyna za chwilę dużą trasę. Od lutego do wiosny odwiedzi m.in. Warszawę, Rzeszów, Szczecin, Wrocław. Biletów została już tylko garstka, ale warto jeszcze powalczyć, żeby zobaczyć artystę na żywo.

Zagrajmy to jeszcze raz, Joanno

Szybkie spojrzenie na teatr. I od razu ciekawostka: mam silne poczucie déjà vu zapowiadając premierę w Teatrze Narodowym, gdzie już wkrótce zobaczymy „Matkę Joannę od Aniołów”. Trzeba przyznać, że głośne opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza – w 1961 roku zamienione przez Jerzego Kawalerowicza w równie głośny, nominowany do Złotej Palmy film – ma teraz wzięcie!

 \ "Matka Joanna od Aniołów" w Nowym Teatrze. (Fot. Maurycy Stankiewicz)

Tę opowieść o egzorcyzmach podejrzewanej o obłęd zakonnicy wystawili dopiero co dwaj reżyserzy. W warszawskim Nowym Teatrze – Jan Klata (i tu wtrącenie: nie byłabym sobą, gdybym nie dodała, że w tym pierwszym spektaklu oglądać możemy jednego z najlepszych polskich aktorów młodego pokolenia – Bartosza Bielenię, znanego choćby z rewelacyjnej roli we wspominanym „Bożym ciele”). Z kolei w stołecznym Powszechnym swoją „Matkę Joannę…” pokazała Agnieszka Błońska. Premiery obu spektakli odbyły się zaraz po sobie, na koniec listopada i w grudniu. Teraz czekamy na wersję Wojciecha Farugi. Co takiego reżyser znalazł w liczącym 77 lat teście Iwaszkiewicza, że nie boi się repertuarowych powtórek? Przekonamy się w marcu. W tytułowej roli wystąpi dawno niewidziana na deskach Narodowego Małgorzata Kożuchowska.

Przy okazji ciekawe, jak wypadnie w gdańskim Teatrze Wybrzeże spektakl, który przoduje pod względem ilości wystawień na świecie, jeden z najchętniej granych dramatów wszech czasów –„Tramwaj zwany pożądaniem”, który mimo wszystkich tych adaptacji wielu widzom nadal nieodmienne kojarzy się z pierwszą ekranizacją tej sztuki Tennessee Williamsa, w której występuje piękny młody Marlon Brando. W Teatrze Wybrzeże spektakl wystawia Grzegorz Wiśniewski, reżyser m.in. świetnej „Marii Stuart” czy „Ryszarda III”.

I jeszcze jeden teatralny smaczek, a przy okazji mocno kobiecy wątek. Agnieszka Glińska zdecydowała się wyreżyserować „Cwaniary”, książkę Sylwii Chutnik, określaną – trzeba przyznać chwytliwie – jako „współczesna powieść łotrzykowska".

W zapowiedzi spektaklu czytamy: „Zapraszamy na wciągającą, chuligańską, kobiecą opowiastkę o życiu i śmierci, dopełnioną balladami podwórkowymi w aranżacjach Jana Młynarskiego”. A więc i muzycznie będzie ciekawie. Od kwietnia w stołecznej Polonii.

Wielka sztuka

Najbliższe plany najważniejszych na świecie muzeów i galerii są imponujące. A ja, zgodnie ze światowym trendem i duchem czasu, wymienię wystawy artystek.

Na przykład wielki przegląd twórczości Niki de Saint Phalle w nowojorskiej galerii MoMa. Artystki urodzonej w 1930 roku, która do lat 50. jako modelka pozowała m.in. dla „Vogue’a”. Po czym sama stała natchnieniem dla największych projektantów, fotografów i stylistów. Malowała, rzeźbiła, tworzyła biżuterię, biła się o prawa kobiet i mniejszości seksualnych. A do historii przeszła m.in. dzięki swoim monumentalnym wariacko kolorowym rzeźbom. W Nowym Jorku zobaczymy aż setkę jej prac.

 Fontanna Nana autorstwa Niki de Saint Phalle. (Fot. BEW PHOTO) Fontanna Nana autorstwa Niki de Saint Phalle. (Fot. BEW PHOTO)

Saint Phalle zmarła w roku 2002, natomiast starsza od niej o rok Japonka Yayoi Kusama nadal żyje, wciąż pracuje i święci triumfy. 91-letnia Kusama jest prawdziwym fenomenem. W tym miejscu należało by napisać, że to jedna z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych  artystek i kropka. Zdanie to w przypadku Kusamy jest równie prawdziwe, co dwuznaczne, bo właśnie kropka to główny motyw jej sztuki. Jej mocno energetyczne dzieła chętnie wykorzystywane przez znane marki (Marc Jacobs, Issey Miyake, Louis Vuitton), wydawców książek czy nawet projektantów sprzętów elektronicznych są też formą autoterapii. Artystkę od dziecka prześladowały halucynacje – wszędzie widziała różnokolorowe punkty, był podobno czas, kiedy z tego powodu chciała odebrać sobie życie. Obsesję zamieniła w sztukę.

 Yayoi Kusama, wystawa w Zachęcie. (Fot. materiały prasowe) Yayoi Kusama, wystawa w Zachęcie. (Fot. materiały prasowe)

W naszym kraju wystawa Yayoi Kusamy odbyła się raz – kilkanaście lat temu. Natomiast na świecie Kusama wystawiana jest praktycznie bez przerwy. Ostatnie miesiące to jednak apogeum, prawdziwy hołd złożony klasyczce. Nowy Jork, Tokio, Boston, Aspen, Toledo. Tak będzie do końca roku. I tylko gdzie w tym wszystkim Polska? – chciałoby się gorzko zapytać.

Tymczasem u nas w kraju po staremu, pozostaje nam spokojnie czekać na kolejne etapy budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w sąsiedztwie Pałacy Kultury i Nauki. W roku 2020 końca budowy się oczywiście nie doczekamy, za to na osłodę jesienią otwarty zostanie NOMUS, Nowe Muzeum Sztuki w Gdańsku, oficjalnie oddział gdańskiego Muzeum Narodowego.

Czekamy też na inne wydarzenie. Epokowe, a więc doskonałe jako klamra powyższego zestawienia. Tate Modern przygotowuje właśnie wystawę naszej wielkiej klasyczki, zmarłej w 2017 roku rzeźbiarki Magdalena Abakanowicz. Jej warte 8 milionów złotych „Caminando”, instalacja, na którą składa się 20 odlanych z brązu naturalnej wielkości ludzkich figur, pod koniec roku sprzedano jako najdroższe dzieło w historii polskiego rynku aukcyjnego.

Wystawa Abakanowicz w jednym z najważniejszych i najbardziej prestiżowych instytucji prezentujących sztukę współczesną na świecie to wielkie wydarzenie, a sama Abakanowicz naprawdę na to zasługuje. O czym zresztą przeczytacie w jednym z najbliższych numerów „Zwierciadła”. Tymczasem szykujcie się na wycieczkę na wystawę w Londynie. Początek: 4 czerwca.

 \ "Plecy", kolekcja Fundacji Marty Magdaleny Abakanowicz-Kosmowskiej i Jana Kosmowskiego w Warszawie. (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze