1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Wymuszając cud. Sztuka Joanny Rajkowskiej

Joanna Rajkowska na wystawie Rhizopolis. (materiały prasowe Zachęty)
Joanna Rajkowska na wystawie Rhizopolis. (materiały prasowe Zachęty)
Zobacz galerię 4 Zdjęcia
Joannę Rajkowską kojarzą nawet ci, którzy w ogóle nie interesują się sztuką. Bo chociaż wielu twórców odciska jakiś ślad w zbiorowej wyobraźni, niewielu udaje się to samo zrobić z miastem.

W warszawskiej Zachęcie trwa wystawa Joanny Rajkowskiej Rhizopolis. Projekt wprowadza zwiedzających w świat hipotetycznej przyszłości człowieka na Ziemii po katastrofie kończącej trwającą obecnie epokę człowieka. Z okazji najnowszej wystawy przypominamy sylwetkę artystki.

Artykuł archiwalny

Problem w tym, że palma na warszawskim rondzie de Gaulle’a należy do tego rodzaju prac, które nie tylko przynoszą autorom rozgłos, ale potrafią rzucić cień na resztę ich działalności. Tymczasem Joanna Rajkowska w cieniu palmy rozwija praktyki artystyczne składające się na historię niemieszczącą się w żadnym klasycznym gatunku.

Egzotyczne „obce” drzewo wyrastające w samym centrum chłodnej, wschodnioeuropejskiej stolicy coś zmieniło – zarówno w dosłownym, jak i symbolicznym pejzażu Warszawy. Ale Rajkowska to artystka nomadka, przemieszczająca się między Dżeninem na Zachodnim Brzegu, Brazylią, Berlinem a innymi miejscami, do których trafiamy, podążając jej śladem. Zmienia miejsca zamieszkania, ciągle czegoś szuka. Niektóre tematy, które eksploruje w swojej sztuce, należą do nurtu political fiction, inne są społeczne, jeszcze inne osobiste. W tej narracji jest miejsce na mówienie o chorobach ciała, duszy i społeczeństwa, na prywatne obsesje oraz traumy, o których artystka opowiada ze szczerością graniczącą z ekshibicjonizmem. I wszystkie te wątki w zaskakujący sposób przeplatają się ze sobą, składając się na opowieść nie tyle o tym, kim jest, ile kim może się stać współczesna artystka.

Satysfakcja gwarantowana

Joannę Rajkowską poznałem w połowie lat 90. Była świeżo po powrocie ze studiów w Nowym Jorku, mieszkała w Krakowie. Fascynowała się relacjami ciała i świadomości, zwłaszcza takimi, które zostają wyostrzone przez chorobę i szaleństwo. Była w tym czasie artystką par excellence postmodernistyczną: tworzyła efektowne, erudycyjne instalacje rzeźbiarskie, w których swobodnie mieszała psychoanalizę, wątki wybrane z różnych momentów historii idei, odwołania do dawnej sztuki i nauki, nie brakowało w tym wszystkim erotyki.

Tamta artystka tworząca, skądinąd z powodzeniem, galeryjne wystawy kojarzące się trochę z filmami Greenawaya nie była jeszcze do końca tą Joanną Rajkowską, która w 2007 roku odbierała Paszport Polityki i weszła do zespołu redakcyjnego „Krytyki Politycznej”. Kiedy w takim razie narodziła się współczesna Rajkowska? Logika podpowiadałaby, że powinien odbyć się jakiegoś rodzaju rytuał przejścia, symboliczna ofiara prowadząca do powtórnych narodzin w nowej postaci. W twórczości Rajkowskiej taką rolę można by przypisać projektowi „Satysfakcja gwarantowana”. W 2000 roku artystka wyprodukowała pod tą marką serię produktów konsumpcyjnych: napojów orzeźwiających i kosmetyków. Od podobnych, obecnych na ryku artykułów te stworzone przez Rajkowską odróżniał skład: z informacji na opakowaniach wynikało, że oprócz standardowych ingrediencji każdy zawiera trochę... samej artystki. Zgodnie z etykietą produkty Rajkowskiej miały zawierać takie domieszki jak DNA, szara substancja mózgu, wyciąg z gruczołu piersi, śluz z pochwy, endorfina – wszystko pobrane z Joanny Rajkowskiej. Podobnie z kosmetykami. Wazelinę wyprodukowano na bazie śliny autorki, perfumy z dodatkiem jej feromonów, a mydło – tłuszczu. Równie osobisty charakter miał design opakowań, oparty na zdjęciach z prywatnego archiwum. Projekt balansował na granicy fikcji i marketingu. Granicy, która celowo zaznaczona była niewyraźnie. Można było założyć, że artystka nie poddała się raczej trepanacji czaszki, aby domieszać do napojów gazowanych szczyptę własnej kory mózgowej. Na poziomie symbolicznym operacja pozostawała jednak realna; artystka rozpuszczała się w soft drinkach i mydłach, wyprzedawała samą siebie w tysiącach produktów, zachęcała społeczeństwo, by ją wypiło, wymydliło, zużyło. Skonsumowana stawała się częścią każdego, kto sięgnął po jeden z artykułów z serii „Satysfakcja...”.

Dwa lata po tym projekcie Rajkowska stworzyła „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”. Postawiła na rondzie de Gaulle’a, w perspektywie tytułowych Alej Jerozolimskich, sprowadzoną z Azji sztuczną bliskowschodnią palmę. Projekt narodził się ze skrzyżowania różnych inspiracji, a właściwie na skrzyżowaniu trzech różnych miast. Jednym była Jerozolima, którą artystka odwiedziła na początku lat dwutysięcznych. Drugim Warszawa, ale ta nieistniejąca, widmowa (Aleje Jerozolimskie, przy których stanęła palma, wzięły nazwę od Nowej Jerozolimy, żydowskiej jurydyki na zachodzie Warszawy, ulica kiedyś do tego osiedla prowadziła). Trzecim miastem była Warszawa realna, której pejzaż artystka chciała zakłócić niespodziewanym elementem. Warszawa żydowska, Warszawa jerozolimska, bliskowschodnia, tropikalna – ta Warszawa niemożliwa stawiała paradoksalnie pytanie o możliwość inności i różnorodności w ramach tego miasta, które istnieje.

Szamanka

– Kiedy miałam jakieś osiem lat, dostałam sandały – opowiadała Rajkowska artyście Arturowi Żmijewskiemu. – Były bardzo niewygodne, więc postanowiłam je przerobić, bo mama była zbyt biedna, żeby mi kupić następną parę. Coś tam wycięłam, doszyłam klamerkę i dopiero zaczęłam w nich chodzić. I to kompletnie przemeblowało mi głowę. Nie traktuję rzeczywistości jak niezmiennego stanu rzeczy, który muszę z bólem zaakceptować. To, jak sobie urządzimy świat i nasze w nim współżycie, zależy od nas: mieszkańców kamienicy, miasta, kraju, świata... Tak więc od czasu tych sandałów jestem człowiekiem lewicy.

Co to jednak znaczy być „artystką lewicową”? Dla Rajkowskiej to podejmowanie próby zmiany świadomości odbiorców, a więc zmieniania świata za pomocą artystycznej interwencji w rzeczywistość. Artystka więc interweniowała. W Budapeszcie urządziła lot nad miastem starym radzieckim samolotem, na którego pokład zaprosiła przedstawicieli mniejszości etnicznych i seksualnych oraz reprezentantów węgierskiej skrajnej prawicy (w powietrzu okazało się, że wszyscy, i „obcy”, i ksenofobi, choć mogą wzajemnie sobą gardzić, to jadą „na tym samym wózku”, dzielą wspólny los). W Dżeninie na Zachodnim Brzegu prowadziła warsztaty teatralne z młodymi weteranami drugiej palestyńskiej intifady. W Warszawie, na placu Grzybowskim, zbudowała „Dotleniacz” – miejsce relaksu w środku miasta, skwer ze sztucznym stawem wzbogaconym tlenem. Rajkowska pragnęła dotlenić miejsce duszne od znaczeń. Plac Grzybowski na terenie dawnego getta wciśnięty jest między kościół, nacjonalistyczną księgarnię, synagogę, teatr żydowski, knajpy dla turystów szukających jidyszowego folkloru i siedziby wielkiego kapitału.

„Mówiąc o miejscu chorym, myślę o placu Grzybowskim – opowiadała artystka. – O wycieczkach izraelskich, które idą przez plac Grzybowski, zupełnie nie wiedząc, gdzie są ani czym w istocie jest prowadząca do placu ulica Próżna. O tym, jak ci Izraelczycy pompują swoje poczucie wspólnoty traumą i cudzą winą. Myślę o polskich starszych paniach, które patrzą na to wszystko podejrzliwie, o psach, co srają gdzie popadnie i nikt po nich nie sprząta. O utrzymującym się wokół kościoła Wszystkich Świętych antysemickim smrodku księgarni Patriotycznej […] Figura papieża błogosławi to wszystko ze schodów kościoła, a harcerze składają kwiaty pod jednym z głazów upamiętniających kolejne polskie nieszczęścia”.

Artystka lecząca chore miejsca na ciele miasta wciela się w postać szamanki-uzdrowicielki, która w tradycyjnych wspólnotach miała sposoby na przywrócenie kosmicznej równowagi. Szaman był jednak również postacią budzącą ambiwalentne uczucia. To „inny”, outsider. Szanuje się go za tajemną wiedzę, ale jednocześnie trochę się go obawia, potrzebuje się go, ale i odrzuca.

Element kulturowo obcy

Rajkowskiej odgrywanie roli szamanki też nie przychodziło bezproblemowo. Instytucje sztuki są może dla artystów czymś w rodzaju zoo, ale jest w nim bezpiecznie, bo w granicach tego „zoo” twórcy mają swobodę działania. Na zewnątrz, w przestrzeni publicznej, nic nie chroni ich przed biurokracją, polityką, opinią społeczną. Palma, zanim stała się jedną z ikon Warszawy, z początku budziła wielkie kontrowersje. Próba zbudowania sztucznego wulkanu w małej miejscowości w Szwecji zakończyła się fiaskiem. Artystce nie udało się także przerobić fabrycznego komina w centrum Poznania na minaret [wieżę stawianą przy meczecie – przyp. red.], władze miasta zablokowały realizację projektu, wskazując, że jest to „element kulturowo obcy”. Paradoksalnie odpowiedziały w ten sposób na stawiane przez artystkę pytanie: Czy polskie miasto jest w stanie poradzić sobie z innością, z różnorodnością? Wyszło na to, że nie. Rajkowska: „Nic mnie nie rozsierdza bardziej niż społeczna impotencja, która zawsze kończy się wzajemną niechęcią i toksyną, bo innych obarczamy winą za to, że jest, jak jest. Więc chcę, żeby ludzie chcieli. Jak to robię? Szamańskimi metodami chcę społecznikować. Brzmi to pretensjonalnie, ale kiedy patrzę trzeźwo na swoje działania, to widzę, że najskuteczniejsze wizje powstają w wyniku pracy – w konkretnym miejscu – z własnym ciałem”.

W 2012 roku posłużyła się ciałem, reagując na Berlin. I to nie tylko własnym, lecz również tym należącym do dziecka, którego się spodziewała. Mieszkała już wówczas w Londynie ze swoim partnerem, artystą i filmowcem Andrew Dixonem. Zaproszona na Biennale w Berlinie zdecydowała się jednak przeprowadzić. Postanowiła, że jej uczestnictwo w projekcie będzie polegało na donoszeniu ciąży i urodzeniu dziecka właśnie w stolicy Niemiec. Praca przybrała formę intymnego dziennika filmowego, opowiadającego o kilku miesiącach spędzonych w Berlinie w oczekiwaniu na rozwiązanie. Przez ten czas artystka wędruje po mieście, „pokazując” je rosnącej w jej brzuchu córce. Jego jasne, ale i ciemne strony, miejsca emanujące mroczną energią pamięci nazizmu, zła i przemocy. Finałem jest naturalistyczna scena porodu. Praca została wykonana, napiętnowane przez historię miasto otrzymało dar życia.

Nie mam nic innego

Kilka miesięcy później okazało się, że córka artystki Róża cierpi na niezwykle rzadki nowotwór oczu. Była w tej tragedii jakaś irracjonalna, upiorna metafora. Tak jakby próba odczarowania Berlina energią nowego życia okazała się niebezpieczną grą, a wszystkie te mroczne rzeczy, które Róża „widziała” w mieście przed swoim urodzeniem, poraziły jej wzrok. Rajkowska nie do końca od tej metafory uciekała. Walcząc o zdrowie i życie córki, nie wycofała się ze sztuki. Przeciwnie, włączyła te zmagania w swoją twórczość, równolegle z medycznymi prowadziła je artystycznymi metodami. Rajkowska podkreślała, że choć Róża jest dzieckiem, którego narodziny zostały pokazane na biennale sztuki, to pozostaje małą dziewczynką, a nie „projektem artystycznym”. Jednocześnie jednak od 2012 roku i dziecko, i jego choroba stały się elementami niemal wszystkiego, co artystka robi w sztuce, zajmując w jej twórczości miejsce proporcjonalnie duże do tego, które mają w jej życiu. W 2013 roku artystka wyświetlała projekcje na betonową kopułę futurystycznego, kosmicznego gmachu Muzeum Narodowego w Brasilii. Filmy wyglądały abstrakcyjnie, przypominały ciała niebieskie, odlegle planety, w rzeczywistości były to jednak obrazy gałek ocznych Róży i nowotworowych guzów, które choć dzięki terapii zaczęły się zmniejszać, to wciąż pozostawały obecne.

Granica między architekturą a ciałem, między miastem a jednostką, między tym, co publiczne i prywatne, znów się w twórczości Rajkowskiej zatarła, nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni. Jej praktyka jest ciągłym stawianiem pytania o rolę artysty w społeczeństwie, ale i udzielaniem odpowiedzi. Jedna z nich jest taka, że artysta – i człowiek w ogóle – to istota stadna, społeczna, polityczna, ale swoje miejsce w sferze publicznej przeżywa w mikrokosmosie własnego ciała. W tym ujęciu artysta jest kimś, kto potrafi wejść w ten mikrokosmos, wsłuchać się w jego głos, wyartykułować go i wzmocnić tak, aby stał się słyszalny i zrozumiały dla innych, dla nas. I aby brzmienie tego głosu rezonowało w naszych ciałach.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze