1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Ulecz się z choroby niedoczasu – jak żyć w rytmie slow?

Obłędne przekonanie, że trzeba pędzić szybciej, by nadążyć za uciekającym czasem, amerykański lekarz Larry Dossey nazwał „chorobą niedoczasu”. (Fot. iStock)
Obłędne przekonanie, że trzeba pędzić szybciej, by nadążyć za uciekającym czasem, amerykański lekarz Larry Dossey nazwał „chorobą niedoczasu”. (Fot. iStock)
Rozwój technologii miał sprawić, że będziemy pracować mniej, a wolny czas poświęcać sobie i bliskim… Co się nie udało technologii, może uda się nam – we współpracy z naturą.

„Miałem szczęśliwe dzieciństwo, dużo podróżowałem po świecie, a teraz zajmuję się robieniem filmów dokumentalnych. Mam fajną dziewczynę, cudownego syna Antona… moje życie wydaje się wspaniałe. Teoretycznie. Bo dręczy mnie olbrzymi problem – nie mam czasu. Nigdy nie miałem go wystarczająco dużo. I ciągle jestem w pośpiechu. Muszę znaleźć powód, dla którego tracę oddech od tego biegu” – to wyznanie Floriana Opitza jest preludium do jego filmu dokumentalnego o pośpiechu, w jakim żyjemy, i potrzebie zwolnienia – „Szybkość – w poszukiwaniu straconego czasu”. Bo miliony ludzi żyją podobnie jak on – w ciągłym biegu.

Choroba niedoczasu

Przez ostatnie sto lat tempo życia mieszkańców Ziemi wzrosło dwukrotnie. Mamy fast date, fast food, fast life. Wydawcy proponują zapracowanym rodzicom zestawy bajek Andersena, z których każda została tak okrojona, że przeczytanie jej dziecku na dobranoc zajmuje… jedną minutę. „Nasza miłość do szybkości i obsesja, by ciągle robić więcej i więcej w coraz krótszym czasie, zaszła za daleko. Stała się uzależnieniem” – w książce „Pochwała powolności” komentuje obecną rzeczywistość Carl Honoré, jeden z twórców ruchu Slow. Aż trudno uwierzyć, że 200 lat temu, gdy stworzono kolej, uczeni przestrzegali, że ludzkie ciało nie wytrzyma szybkości większej niż 30 km/h. To obłędne przekonanie, że trzeba pędzić szybciej, by nadążyć za uciekającym czasem, amerykański lekarz Larry Dossey nazwał „chorobą niedoczasu”.

Dlaczego tak się spieszymy? Przecież dzięki nowym technologiom oszczędzamy masę czasu, jak nigdy wcześniej. Nigdy w przeszłości nie pracowaliśmy bardziej wydajnie. Na początku tego milenium praca w Stanach Zjednoczonych stała się dwukrotnie bardziej produktywna niż w latach 60., a mimo tego Amerykanie spędzali w biurach o ponad 8 godzin więcej niż w czasach Dzieci Kwiatów. Rozwój technologii, który miał pomóc oszczędzić czas na rodzinę czy własne pasje, raczej nam go odebrał. – Rok temu dostawałem dziennie średnio 60 e-maili, sam pisałem drugie tyle. I to była niekończąca się powódź – na większość przecież odpowiadałem albo dostawałem odpowiedź, co powodowało kolejną partię e-maili – opowiada Alex Rühle, redaktor jednej z największych niemieckich gazet, „Süddeutsche Zeitung”. Sytuacja pogorszyła się, gdy dostał smartfona – nawet na chwilę nie mógł się oderwać od e-maili i portali społecznościowych. Uzależnił się. Na spotkaniach z przyjaciółmi wychodził do łazienki, by sprawdzić, czy ktoś czegoś nie napisał. – A większość informacji, które dostawałem, była nieistotna – zaznacza. Dlatego zdecydował się na drastyczny krok: półroczny „detoks informatyczny”. Całkowite odcięcie od poczty, Internetu, komórki. Teraz chwali sobie ten odwyk. Znikła potrzeba notorycznego sprawdzania e-maili. To wyzwoliło go od presji bycia na bieżąco i dało więcej wolnego czasu.

Do podobnych wniosków, tylko znacznie wcześniej, bo już w lutym 2008 roku, doszedł Luis Suarez, dyrektor w IBM. Zapowiedział współpracownikom, że nie będzie odpowiadał na ich e-maile i wszelką korespondencję służbową przeniósł do serwisów społecznościowych. Dzięki temu już nie otrzymuje po kilkaset wiadomości tygodniowo, a jedynie kilka dziennie. Sprawdzanie poczty zajmuje mu zaledwie dwie minuty, więc znalazł czas na inne zajęcia i aktywności, dzięki którym na przykład schudł 25 kilogramów. Za jego przykładem już wiele firm w USA zabroniło swoim pracownikom używania e-maili w korespondencji wewnętrznej. Masz coś ważnego do przekazania współpracownikowi? Zadzwoń, przejdź się do niego albo napisz SMS-a. Oszczędzisz czas.

Błędne koło przyspieszania

– Maszyny pracują 24 godziny na dobę, Internet także. Wszystko jest dostępne „od ręki”, dlatego ciągle mamy coś do zrobienia – tak prof. Karl-Heinz Geissler, filozof, tłumaczy nasz pośpiech. Trochę inaczej widzi to dr Antonella Mei-Pochtler, konsultantka biznesowa, jedna z 20 najlepszych na świecie, zwana „akceleratorem” – doradza firmom, jak zwiększać ich obroty. – Cały świat biznesu rywalizuje ze sobą, dlatego ciągle zwiększamy prędkość. Bycie szybszym daje przewagę – tłumaczy. A w rozwoju technologii nie ma ograniczeń prędkości.

Najlepiej widać to w dziedzinie finansów. Agencje, które dostarczają newsy gospodarcze bankom, funduszom i inwestorom, rywalizują między sobą nie na godziny czy minuty, ale na sekundy. W kupowaniu akcji i obligacji ludzi już dawno zastąpiły superkomputery, które potrafią wykonać nawet kilkaset operacji w ciągu… sekundy! Im szybciej, tym większy zysk. Innowacje technologiczne napędzają zmiany społeczne, a to z kolei wpływa na ludzi – uważamy, że trzeba biec, by nadążyć za innymi, szukamy rozwiązań, które jeszcze przyspieszą nasze życie. I błędne koło się nakręca.

Douglas Tompkins, biznesmen, któremu udało się zbić fortunę na wykreowaniu marek The North Face i Esprit, obecnie za cel życia postawił sobie przekonanie ludzi do powrotu do natury, zwolnienia, racjonalnego dzielenia czasu na pracę i odpoczynek. Od 20 lat wykupuje kolejne działki na terenie Patagonii w Chile, które zamienia na rezerwat – Pumalin Park. Planują z żoną przekształcić go na park narodowy i przekazać państwu. W ten sposób spory kawałek Ziemi „zmniejszy prędkość”, a dzika przyroda ochroni się przed korporacjami, które chciałyby czerpać z niej surowce. – Życie na najwyższych obrotach, w stałym przyspieszeniu, to droga donikąd. My chcemy zredukować prędkość tego pociągu, wrócić do relacji człowieka z naturą – tłumaczy Tompkins. W przyszłości, gdy już powstanie park, planuje ograniczyć na jego terenie korzystanie z dóbr współczesnego świata – buldożery przestaną budować drogi, pracownicy pozbędą się elektroniki. – Produkcja wszelkiego rodzaju sprzętu nadmiernie eksploatuje naturę. Komputery to broń masowego rażenia – niszczą ekosferę, przyspieszając aktywność gospodarczą – twierdzi Tompkins.

Na potwierdzenie swoich słów prowadzi w Patagonii kilka slow farm, czyli gospodarstw ekologicznych, na których nie używa się maszyn ani elektroniki. A mimo to przynoszą dochód.

Szczęście Narodowe Brutto

Bhutan to malutki kraj w Himalajach, do niedawna zupełnie odcięty od reszty świata. Przez wieki można było się do niego dostać tylko pieszo albo na mule – nie istniały tu lotniska, drogi ani koleje. Nawet dziś, gdy komunikacja uczyniła go bardziej dostępnym dla turystów, jest oazą spokoju. To jedyny kraj na świecie, w którym dobrobyt ludzi – Szczęście Narodowe Brutto – jest oficjalnym celem polityki. Tak nazywa się też najważniejsze ministerstwo w Bhutanie. – Szczęście Narodowe Brutto oznacza podejście do rozwoju, w którym czas to życie, a pieniądze to… brak czasu – tłumaczy Karma Tshiteem, minister w tejże instytucji. Dokładnie odwrotnie niż w kapitalizmie, gdzie czas to pieniądz. Tshiteem tłumaczy, że na Zachodzie żyjemy szybciej i pracujemy dłużej, głównie po to, by napędzać rozwój ekonomii. – Dzieje się to bez uwzględniania innych aspektów życia – zaznacza Tshiteem. I to jest nasz błąd.

Jego ministerstwo ma znaleźć taki kierunek rozwoju ekonomicznego kraju, by jego tempo było komfortowe dla Bhutańczyków. – Dlatego mamy znacznie lepsze warunki życia – twierdzi minister. I są na to dowody. Bhutan jako jeden z najuboższych krajów na świecie jest na 13. miejscu w tzw. rankingu szczęścia mieszkańców. To jedyny kraj z tak niskim PKB, który jest w pierwszej dwudziestce krajów z najszczęśliwszymi obywatelami. Na czym polega sekret szczęścia Bhutańczyków? – Jedną z dróg do niego jest tak zarządzać swoim czasem, by robić tylko te rzeczy, które są istotne – tłumaczy dr Dasho Karma Ura, bhutański intelektualista. Drugi z filarów to życie w symbiozie z przyrodą. Aż 20 proc. powierzchni Bhutanu stanowią parki narodowe (to wymóg konstytucji), a lasy zajmują aż ⅔ kraju. W miejsce każdego ściętego drzewa Bhutańczycy sadzą dwa. Kolejnym filarem jest dbanie o tradycje narodowe – to one są korzeniami narodu. Wszystko to uzupełnia darmowy dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej, a także taka polityka gospodarcza, w której pracę w pierwszej kolejności dostają bezrobotni, a tym, którzy chcieliby zostać rolnikami, państwo daje ziemię za darmo.

Co możesz zrobić dla siebie?

Zamiast czekać na to, aż politycy zmienią konstytucję tak, by gwarantowała prawo do szczęścia, lepiej samemu o nie zadbać. Jak? Wziąć przykład z Bhutańczyków – postawić na kontakt z naturą i zarządzanie własnym czasem. Po co zapisywać się na kolejne studia, jeśli rodzina narzeka, że prawie jej nie widujemy? Nie lepiej znaleźć nowe hobby, które można dzielić z bliskimi, w dodatku na łonie natury, np. biegi na orientację? I najważniejsze: nie zapychać grafika zadaniami od góry do dołu, dać sobie też prawo do bezproduktywnego, ale jakże przyjemnego, leżenia na kanapie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze