Iaidō to japońska odmiana szermierki, w której używa się miecza. Termin iai pochodzi od japońskiego wyrażenia, które oznacza: „Gdziekolwiek jesteśmy i cokolwiek robimy, musimy być zawsze przygotowani na każdą ewentualność”.
Zajęcia zawsze zaczynają się i kończą tradycyjnym ceremoniałem. W sali ćwiczeń wyznaczone jest tzw. wyższe miejsce, gdzie zawiesza się religijną kaligrafię lub stawia ołtarzyk buddyjski albo szintoistyczny. Wchodząc do sali, każdy składa ukłon w tym kierunku i siada zgodnie z ustaloną hierarchią (w Polsce zajmuje się miejsca, poczynając od prawej strony, a więc najmłodszy klęka na końcu, czyli w lewym tylnym rogu sali). Potem wszyscy razem składają kolejne dwa ukłony w stronę wyższego miejsca.Pierwszy jest wyrazem szacunku wobec wszystkich poprzedników, którzy uprawiali iaidō, a także tych, którzy będą ćwiczyć w przyszłości. Drugi pokłon jest intencjonalny – niektórzy się modlą, inni się koncentrują. Na koniec uczniowie kłaniają się nauczycielowi, a on ukłonem odpowiada uczniom.
Po przywitaniu rozgrzewka (różna – od zwykłego rozciągania po ćwiczenia przypominające jogę) i trening z mieczem. Przebieg treningu zależy od poziomu grupy. W grupie średnio zaawansowanej pracuje się nad elementami technicznymi i fizycznymi (tj. elastyczność, równowaga). Na wyższych poziomach ćwiczy się sposób operowania wzrokiem, oddychanie i wizualizację. To także ważna praca nad sobą. W czasie treningu możemy pracować nad pojedynczymi elementami, jedną pozycją, czyli w iaidō tzw. formą, lub sekwencją form. Podstawowych form jest 12, ale każda ze szkół (obecnie jest ich w Japonii ok. 40) ma własny system i styl ruchów.
– W naszej szkole (Muso Shinden) uczymy się 54 form rozłożonych na trzech poziomach – opowiada Radosław Januszkiewicz, nauczyciel iaidō. Nauka jest bardzo długa. Na początku uczysz się stać, chodzić, trzymać miecz… To może trwać kilka lat. Ale w tym czasie następuje ważna przemiana.
Aby prawidłowo wykonać najprostszą formę, trzeba utrzymać taki stopień koncentracji, który nie pozwala umysłowi zatrzymać się na żadnej innej myśli. Najprostsza forma jest zarazem najtrudniejsza. Składa się z pięciu podstawowych ruchów: wydobycie miecza, uniesienie go nad głowę, cięcie, strzepnięcie krwi z klingi i schowanie miecza. Można ją ćwiczyć całe życie.
– Od dziecka byłam otwarta na kulturę Japonii: rodzice są buddystami, ojciec trenował karate i aikido, ale bezpośrednim impulsem do ćwiczenia iaidō była gra komputerowa – opowiada Matylda. – Toczyła się ona w świecie stylizowanym na średniowieczną Japonię, a ja chciałam zobaczyć „w realu”, jak walczą jej bohaterowie. Gdy przyszłam obejrzeć pierwszy trening, zafascynował mnie ruch: płynność, gracja, siła. Postanowiłam spróbować. Na początku była to chęć zmierzenia się z możliwościami własnego ciała. Jak zgiąć rękę, jak wystawić nogę, jak wykonać odpowiedni ruch mieczem.
Uczyłam się, jak funkcjonuje moje ciało i jak mogę nad nim panować – kontynuuje Matylda. – Potem przyszło wewnętrzne uspokojenie. Zaczęłam obserwować siebie. I zrozumiałam, że jeżeli nie jestem w stanie wykonać dobrze jakiegoś ruchu, wynika to z mojej psychiki, lęków.
Ćwiczę odpowiednie cięcia. Facetom świszczą miecze, a moje cięcia są nieśmiałe lub bylejakie. Odczuwam tę bylejakość i bardzo mnie to irytuje. Nawet jeśli robię to technicznie, tak jak trzeba, coś jest nie tak. Brak mi siły. Nie tej fizycznej, lecz wewnętrznej mocy. Zrozumiałam, że muszę ją odnaleźć w sobie. Że tak naprawdę nie stoję w dojo (w sali do ćwiczeń) i nie wykonuję kata (ćwiczenia), lecz walczę ze sobą, ze swoimi słabościami.
Obserwacje, które czynię, trenując, zaczęłam przenosić na swoje życie. I zobaczyłam, że wszystko, co robiłam do tej pory, robiłam nie tak dobrze, jak mogłam. Brakowało mi energii i świadomości, czego naprawdę chcę od życia. Chwytałam się różnych rzeczy, zainteresowań, po czym porzucałam je, gdy napotykałam przeszkody, gdy musiałam włożyć w nie więcej pracy. Lub nie szukałam lepszej drogi, gdy trzeba było się na to zdobyć.
Teraz zbliżam się do kolejnego zakrętu. Wiem, że powinnam więcej trenować, postawić kolejny krok na drodze do lepszego iaidō, a jednocześnie boję się tego. Boję się zmian i trudności, które mogą się pojawić.
– Od dziecka interesowałem się Dalekim Wschodem i rozmaitymi sztukami walki – opowiada Bartek. – W podstawówce zacząłem chodzić na karate. Później pod wpływem pewnej książki o aikido czesałem się w samurajski kucyk, kupiłem bokken (drewniany miecz) i hakamę (spódnico-spodnie), przebierałem się i biegałem po ogrodzie. Na początku studiów wymyśliłem, że chcę władać japońskim mieczem. Wybrałem się do tego samego sklepu, w którym kiedyś kupiłem bokken, i natrafiłem tam na ogłoszenie o lekcjach iaidō. Po dziewięciu latach wyjąłem z szafy hakamę i poszedłem na pierwsze zajęcia jako obserwator.
Pierwsze treningi to poznawanie 12 form.
– Ćwiczyłem i cieszyłem się, że jestem coraz lepszy – opowiada Bartek. – A potem przyszedł dzień, kiedy uświadomiłem sobie, że nic nie umiem, że coraz mniej umiem, że nigdy się tego nie nauczę. Każdy trening może być przełomem. Bo zdarza się tak, że przez kilka dni, tygodni czy miesięcy nic się nie dzieje, nie ma postępu. A potem nagle coś się w tobie odblokowuje i zaczynasz nowy etap w praktyce iaidō. Czasem może to być nawet nowy etap w życiu.
W iaidō bardzo ważne jest oddychanie. Aby np. prawidłowo wykonywać cięcia, adept iaidō musi nauczyć się panować nad oddechem. W praktyce oznacza to, że każdy ćwiczący dąży do tego, żeby zawsze mieć zapas powietrza w płucach, a także by podczas bliskiego kontaktu z wrogiem nie zdradzić się oddechem. Stare przysłowie mówi, że samuraj, który w momencie starcia nie miał odpowiedniej ilości powietrza w płucach, przegrał pojedynek już na wstępie.
– I nagle w poniedziałkowy poranek zostajesz wezwany na dywanik przez szefa. A ty... zaczynasz prawidłowo oddychać i uświadamiasz sobie szybko, że praca, pieniądze nie mają większego znaczenia. Ważny jest spokój, czyste serce i to, żeby umieć spojrzeć ludziom w oczy. Więc nie dyskutuję ze sobą, czy iść na trening. Aby się czegoś nauczyć, trzeba to robić. Wszystko jest praktyką. Tego uczy iaidō.
Pracuję jako account w agencji reklamowej – kontynuuje Bartek. – Zdarza się, że po 15 godzin dziennie. Iaidō daje mi wytchnienie, radość, a przede wszystkim uczy chrześcijańskiego spojrzenia na świat. Pozwala zauważyć ten pączek, ten listek, przelatującą pszczołę. Pozwala zatrzymać się i wyrwać z wszechogarniającego pędu. To jest droga, na której stopniowo pojawia się coraz więcej elementów. Na początku nie ogarniasz wszystkiego, ale próbujesz i poznajesz. Najpierw uczysz się ruchów, kierunków, cięć, potem pracy zgodnie z oddechem, potem okazuje się, że nie są to tylko puste ruchy, że ważna jest energia, serce, które w to wkładasz. Stajesz się coraz silniejszy, a to pomaga mi być lepszym człowiekiem.
– Wiem, że to są moje pierwsze kroki – opowiada Iza. – Jestem w drodze i daleko mam do celu. Im dłużej ćwiczę, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak niewiele umiem i jak wiele jeszcze muszę się nauczyć, nie tylko w iaidō. Łatwiej mi teraz walczyć o moje prawa. I bronić innych, gdy widzę, że dzieje się coś, na co nie wyrażam zgody. Walczę do końca. Jeżeli padam, podnoszę się i próbuję dalej. Żebym nie miała do siebie pretensji, że nie wykorzystałam wszystkich możliwości.
Są etapy, kiedy praca wydaje się bezowocna, a potem przychodzi moment, w którym nagle coś się udaje. Zarówno w technicznym wykonaniu danej formy, jak i w pracy nad sobą. Bo iaidō to nie tylko technika, to rozwój duchowy. W dosłownym tłumaczeniu iaidō to sztuka dobywania miecza. Ale tak naprawdę to sztuka niedobywania go. Największym zwycięstwem jest poczucie wewnętrznej siły.
– Wszystko opiera się na szacunku i koncentracji – kontynuuje Iza. – Być tu i teraz. Nie wybiegać myślą do przodu, nie wałkować tego, co było. Wszystko zostawiam „za drzwiami”. Skupiam się na ćwiczeniach, poznaję własne ograniczenia i pracuję nad ich pokonaniem. Na początku miałam problem z zapamiętaniem sekwencji ruchów. Ale wiedziałam, że muszę ćwiczyć. Nawet jeżeli nie widzę natychmiastowych efektów.
Teraz mam problem ze zrelaksowaniem ciała. Zrozumiałam, że kiedy jestem spięta i zamknięta, nie jestem gotowa do walki. Moje ciało dalej napina się poza moją świadomością, ale staram się o tym rozluźnianiu pamiętać.
Po dwóch latach treningów Iza została namówiona przez jednego z nauczycieli do przystąpienia do egzaminu uczniowskiego. Powiedział jej, że potrzeba wielkiej odwagi, by pokazać swoje ograniczenia i niedoskonałości.
– To był dla mnie najtrudniejszy egzamin w życiu – opowiada Iza. – Nie zdałam go wtedy, tylko rok później. Ale pokonałam swój lęk. Potem zdecydowałam się na udział w turnieju i pierwszą w życiu walkę wygrałam, ostatecznie plasując się na trzeciej pozycji. To było ważne zwycięstwo, które zmotywowało mnie do dalszego działania. Nie składam już broni, nie poddaję się. Choć miałam takie momenty, że chciałam zrezygnować z życia. Ale zaangażowanie w iaidō i wsparcie, które dostawałam od innych, pomogły mi to przezwyciężyć. Iaidō uratowało mnie kilkakrotnie. W sytuacjach kryzysowych myślałam tylko o tym, że nie chcę zawieść nauczyciela i innych osób. To był silny bodziec do działania. Iaidō to trening serca. Po pięciu latach zyskałam wiarę w ludzi i w siebie. To mój wielki sukces – mój i ludzi, z którymi ćwiczę. I pewnie jeszcze wiele rzeczy zrozumiem na dalszej drodze. Dlatego z iaidō nie zrezygnuję. Chcę dalej ćwiczyć, nawet kiedy miecz nie chce się mnie słuchać. To tylko pokazuje, ile mam jeszcze do zrobienia.
Praktyka iaidō uczy:
- koncentracji na jednej czynności
- bycia tu i teraz
- świadomego działania
- zaangażowania
- szacunku i pokory
- przekraczania własnych ograniczeń
- pracy nad sobą
- pomocy i służenia innym
- przyjmowania i akceptacji
Warszawskie Stowarzyszenie Iaidō i Jodo Tenshinkan