Wiele osób słysząc o naszej podróży po Indiach pytało – „A czy byliście w Kerali?” To stan na południowo-zachodnim krańcu kraju. Słynie z pięknych plaż, festiwali i tego, że jest jednym z najbardziej „ogarniętych” w całych Indiach. „Jasne, że byliśmy. A, czy wy, jak byliście w Kerali, zajechaliście do Kannur?” – odpowiadaliśmy pytając. No, i jeszcze nie spotkaliśmy kogokolwiek, kto by to miasteczko odwiedził.
W ciągu kilku dni, które tam spędziliśmy również nie widzieliśmy ani jednego turysty. Jakoś wędrowcom do Kannur nie po drodze. My dotarliśmy tam dla tejjam - czegoś, co nazwalibyśmy spektaklem lub przedstawieniem. Jednak Hindusi z krwi i kości mogliby się za to porównanie obrazić. Oni przyjeżdżali do Kannur, żeby spotkać najprawdziwszego boga.
Uroczystość odbywała się w świątyni, przy akompaniamencie żywej i głośnej orkiestry. Grupa mężczyzn wprowadziła niezwykle ubranego kapłana. Ale kiedy rozpoczął taniec przestawał być już zwykłym kapłanem. W jego ciało wstępowało najważniejsze bóstwo świątyni. I wtedy stawał się Mutapą – bogiem, dla którego przybywali tu pielgrzymi. Przez kolejne godziny Mutapa podskakiwał, kręcił się, trząsł, wzbudzał podziw i przerażenie. Po ceremonii przyjmował dziękczynienia, prośby i ofiary.
„- Czy my też możemy pójść do Mutapy?” – zapytałam sympatyczną dziewczynę, Sunitę, która zagadała nas już wcześniej. „ - Tak, Mutapa na pewno was pobłogosławi. Ja mogę tłumaczyć”. Ustawiliśmy się w przeraźliwie długiej kolejce. Spotkanie twarzą w twarz z istotą, która ma na sobie ogromną maskę i przed chwilą w transowym tańcu zamaszyście wywijała potężną dzidą, robi wrażenie.„ - Mutapo, chciałabym cię prosić o szczęśliwą podróż po Indiach” – wyjąkałam. Sunita zaczęła tłumaczyć. „ - Mutapa pyta kiedy chcesz mieć to dziecko?” „ – Jakie dziecko!? Ja nie chcę żadnego dziecka! Ja chcę szczęśliwej podróży po Indiach”. Sunita znów zaczęła tłumaczenie. „-Mutapa mówi żebyś się nie martwiła, że jeszcze przyjedziesz do niego z dzieckiem”. „ - Ale ja nie chcę….”. Spojrzałam na Mutapę. No cóż, chyba się nie dogadamy. Tyle miałam ze spotkania z tutejszym bogiem. Na szczęście po uroczystości Sunita i jej rodzina zabrali nas na pyszną kolację w przyświątynnej kuchni. I tu już nie było żadnych niedomówień.
Tekst: Joanna Grzymkowska-Podolak