Zwierzęta na prawach przyjaciół albo domowników? To jest możliwe. Coraz częściej dzielimy się z nimi przestrzenią, jedzeniem i miłością. Przygarniamy je ze schronisk, ratujemy przed okrucieństwem innych. Czyżbyśmy stali się bardziej empatyczni? A może siebie oszukujemy? Psychologa Pawła Droździaka pyta Renata Mazurowska.
Przez lata zmieniał się nasz stosunek do zwierząt. Choć w środowiskach wiejskich zwierzę wciąż pełni rolę usługową, użyteczną – pomaga w pracy, strzeże obejścia, jest źródłem jedzenia – to już w mieście psy i koty nie tylko mają imiona i stałą opiekę lekarską, ale też fryzjera, ubrania, bogatą w minerały karmę…
To coraz bardziej aktywny ruch, gdzie zwierzę staje się towarzyszem rodziny. A nawet rodziną jako taką.
Jest też i drugi biegun reprezentowanej przez człowieka postawy wobec zwierząt, gdzie zwierzęta są porzucane, bestialsko traktowane…
Czyli mamy dwa różne i skrajne zjawiska dotyczące traktowania zwierząt, które jednak coś łączy. Co? Ano to, że nie umiemy poradzić sobie z faktem, że zwierzę co prawda posiada jakieś życie psychiczne, ale jednocześnie pozostaje inne od nas. Albo przypisujemy zwierzętom ludzkie uczucia i cechy, albo odbieramy im jakiekolwiek uczucia w ogóle, i traktujemy jako przedmioty. Coraz częściej też w zbiorowej świadomości pojawia się obraz zwierzęcia jako ofiary do uratowania. To postać będąca uosobieniem niewinności i bezbronności, wykorzystywana przez ludzi niemających empatii. Ale oto my, mocą naszej miłości, ratujemy zwierzę z opresji. Odtwarzając tę opowieść, odczuwamy mieszaninę wzruszenia i oburzenia. Zwierzę i jego ludzcy nieliczni stronnicy reprezentują tu dobro, zaś ludzkość jako całość uosabia zło. Walka dobra i zła, jak w bajce. Zresztą z bajką ma to sporo wspólnego: grupą, która naturalnie jest zainteresowana życiem zwierząt, są dzieci – dla nich to są pieseczki, koteczki, kaczuszki, słoniki. A w bajkach często te zwierzątka mają ludzkie cechy i przeżywają ludzkie przygody.
Wystarczy przypomnieć filmy „Gdzie jest Nemo” czy „Król Lew”…
W „Gdzie jest Nemo” tatuś szuka synka, a synek za nim tęskni – tyle tylko że to zjawiska ze świata ludzi, nie zwierząt. W świecie ryb ojciec nawet by nie wiedział, kto jest jego synem. Ale w świecie bajek przebieramy człowieka za zwierzę, a zwierzę za człowieka, na dodatek wszystkie nieszczęścia zwierzęcego bohatera są efektem ludzkich działań. Dziecko solidaryzuje się z bajkowymi zwierzętami, bo widzi, że są one równie bezradne wobec świata dorosłych jak ono. Zwierzę, można powiedzieć, jest czystą emocją i to emocje decydują o jego reakcjach. Nie kryje uczuć, od razu je okazuje (no, może poza szympansami, które potrafią udawać) – zatem dziecku łatwiej się ze zwierzęciem identyfikować, bo i u niego emocje decydują o reakcjach.
Dlaczego, Paweł, masz dwa koty, dlaczego ja mam psa?
Mam koty, bo moja dziecięca część ma koty.
Współczując zwierzętom, cofamy się do etapu dziecka?
Współczując nie, ale już utożsamiając zwierzęta z ludźmi – tak. To, co nas odróżnia od zwierząt, to myślenie, nadawanie sensu przeżyciom. Zwierzęta tego nie robią, one tylko przeżywają. Dlatego jeśli twierdzimy, że między nami a nimi nie ma żadnej różnicy, odcinamy to górne piętro. Dziś stało się to modne. To, że ktoś „tak czuje”, stało się nawet argumentem w dyskusjach. Mało tego, wskazanie, że emocja nie jest wystarczającą racją, może wręcz skutkować posądzeniem o brak empatii. A to mniej więcej tak, jak dawniej być podejrzanym o ateizm.
A może ten świat jest tak skomplikowany, że ratujemy się relacjami ze zwierzętami, ponieważ są oparte na szczerości i bezinteresowności? Pies cię nie porzuci, co najwyżej człowiek porzuci psa… Może to jakiś ratunek przed tymczasowością, zmiennością, nieprzewidywalnością?
W życiu wielu z nas przychodzi taki moment, kiedy ponosimy porażkę w świecie międzyludzkich relacji. Czasem bywa to na tyle bolesne, że mamy dość i nie chcemy tego doświadczenia powtarzać. Co nie oznacza, że nie mamy emocjonalnych potrzeb. No i wtedy w sukurs przychodzi relacja ze zwierzakiem, z którym wszystko jest prostsze. Wielu osobom to pomaga. Coraz częściej zwierzęta są używane do tego, by można uchylić się od budowania relacji rodzinnych. Bo to krępuje człowieka, umieszcza w jakiejś strukturze, której on nie chce, każe stać się dorosłym na jakiś bardzo typowy sposób – więc człowiek odrzuca społeczne oczekiwania, przyjmując zwierzę za swoje symboliczne dziecko. To niekiedy ma zastąpić rodzinę, której nie daje się zbudować, ale czasem przeciwnie – i to szczególnie ciekawe – jest to forma buntu przeciwko przymusowi jej tworzenia.
Jednak – chciałbym to podkreślić – relacja ze strony zwierzęcia nie jest bezinteresowna. Psy towarzyszą ludzkości od setek tysięcy lat z powodu kości, najpierw przypadkowo, a później już celowo pozostawianych wokół ludzkich siedzib. Z czasem oba gatunki nauczyły się wspólnie polować i walczyć. W końcu pies nauczył się czegoś, czego żadne zwierzę nie potrafi. Odczytuje pewne elementy ludzkiego zachowania, podąża spojrzeniem za naszym wzrokiem, umie odczytać gest pokazania czegoś ręką, reaguje na nasz wzrost czujności, w nieznanym otoczeniu czeka ze swoją reakcją na naszą reakcję, trafnie odczytuje hierarchię w ludzkiej grupie… Nawet szympansy tego nie umieją. Niestety, początkiem tej wspólnej historii jest mięso, nie miłość. Dziś swoje domostwa chronimy już w inny sposób, ale nauczyliśmy się wykorzystywać psy w całkiem nowym celu. Często stają się one substytutem rodziny. Czymś w rodzaju naszych dzieci.
Ale dziś można nie mieć dzieci bez społecznego potępienia, a poprzez relacje ze zwierzętami realizować na przykład potrzebę opieki. Moim zdaniem coraz szerszy ruch w kierunku ochrony zwierząt wynika w dużej części ze wzrastającej świadomości tego, w jaki sposób traktuje się zwierzęta w masowej, przemysłowej hodowli. To zwierzęcy holokaust – myślę tu na przykład o „fabrykach mięsa”, w których zwierzę nie ma żadnych praw. Więc żeby nie zwariować, próbujemy „wyrównać emocje”, adoptując zwierzaki ze schronisk, przestając jeść mięso.
Przemysłową hodowlę trudno przyjąć do wiadomości, jeśli się ją zobaczy. Większość ludzi jest zbyt wrażliwa na to, żeby trzymać zwierzaka w pojemniku nieruchomo przez całe jego życie, a jednak milcząco czerpiemy korzyści z takich działań. Można próbować to rozumieć jako próbę znieczulenia się.
Wiemy na przykład, że dzieci potrafią spontanicznie znęcać się nad zwierzętami i bawić się uśmiercaniem ich, ale potrafią też równie spontanicznie nimi się opiekować. O dziwo, czasem to są te same dzieci, tylko innego dnia. Niektórzy celowo zabijają w sobie całą empatię, żeby wyzbyć się oporów i ograniczeń. Tak chcą zyskać siłę, która ma ich ochronić.
Na przykład po to, by przywiązać psa do drzewa w lesie? I nic w związku z tym nie czuć?
Niektórzy wiele robią, by nic nie czuć. Zabijają w sobie wrażliwość, bo w czymś przeszkadza. I teraz rodzi się pytanie, na ile to masowe zabijanie zwierząt – na skórę, na jedzenie, klej do tapet – ma rzeczywiście ekonomiczne uzasadnienie, a na ile można na to patrzeć jako na próbę usunięcia uczuć albo nawet problemu istnienia śmierci. Traktujemy zwierzę jak rzecz, bo rzecz nie może być zabita. Może robimy to, by uciec od strachu wywołanego wiedzą, że sami jesteśmy śmiertelni?
Od czasów nazizmu wiemy, że całkiem normalni ludzie, niezdolni do okrutnych czynów w kontakcie bezpośrednim, mogą przyczynić się do zła, jeśli działają w ramach instytucji, której są częścią. Częściowość własnego udziału, rozproszenie odpowiedzialności na „zbiorowego nikogo”, brak bezpośredniego kontaktu z tym, do czego się przykłada rękę, pewna abstrakcyjność obiektu, który jest jakby nigdzie. To wszystko sprawia, że można w tym uczestniczyć bez poczucia winy. Czyli można mieć pełną szafę skórzanych rzeczy i jednocześnie na Facebooku określać się jako przeciwnik polowań. Tak działa umysł. Reagujemy emocjami na to, co widzimy, a jak czegoś nie widzimy, to tego dla nas nie ma. Żeby opiekować się psem, kupujemy mu pokarm ze świni albo krowy i nie zastanawiamy się nad tym. Realność byłaby trudna do zniesienia. Szczególnie realność niemożliwa do zmiany.
Ale może fakt, że empatyzujemy ze zwierzętami, świadczy o tym, iż stajemy się coraz wrażliwsi?
Nie jestem pewien, czy zawsze, kiedy mówimy, że empatyzujemy, to faktycznie empatyzujemy. Odnoszę wrażenie, że dość często, choć oczywiście nie zawsze, na przykład za restrykcjami dotyczącymi diety bezmięsnej kryje się nie tyle współczucie dla zwierząt, ile pragnienie zbudowania pewnej bariery między sobą a resztą ludzi. Podobnie jest z niektórymi przypadkami dość specyficznego traktowania zwierząt domowych – jako czegoś w rodzaju dziecka czy partnera życiowego. Myślę, że to nie zawsze empatia, bo empatia wobec psa czy kota polegałaby raczej na pozwoleniu mu, by psem albo kotem pozostał i żył w swym psim czy kocim świecie. Czasem chodzi o to, by tym zwierzęciem stworzyć jakąś barierę między sobą a innymi ludźmi, coś zastąpić, zanegować. A o cóż wówczas gramy? O wolność. O to, by się nie dać dookreślić jakkolwiek. To bardzo współczesny styl.
Poza tym generalnie mamy inną perspektywę, bo nie jesteśmy zagrożeni w naszym przetrwaniu i jesteśmy bardzo bogaci w porównaniu do naszych przodków. To sprawia, że dostrzegamy problemy, na których zauważenie naszym przodkom w ich ciężkim życiu nie starczyłoby miejsca. Można więc na nas spojrzeć albo jak na istoty wrażliwsze, bo dużo bardziej od swych przodków rozwinięte, albo jak na bardziej rozpieszczone przez nierealnie bezpieczne warunki. Zależy, co wolimy.
A pokusiłbyś się o odpowiedź, w czym świat ludzki i zwierzęcy jest podobny? Wydaje mi się, że jednak więcej nas łączy niż dzieli…
Istnieje, oczywiście, wiele podobieństw, ale jedno jest szczególnie zaskakujące. Otóż okazuje się, że na przykład szympansy wykazują skłonność do czegoś, co chyba musimy nazwać mistycyzmem. U ludzi jest tak, że wyznają różne kulty. Nawet tam, gdzie nie ma żadnego, istnieje jakiś kult wodza i jest w tym coś na tyle charakterystycznego, że jeśli nie wiesz nic o kulturze danego kraju czy plemienia, to kiedy znajdziesz obiekt kultu, od razu widzisz, że to „to”. No i okazuje się, że żyjące dziko szympansy mają coś podobnego! Wybierają w lesie potężne drzewa, daleko od miejsc, w których mieszkają, i znoszą tam wielkie kamienie. Przychodzą tam, siedzą jakiś czas bez ruchu i odchodzą. Czasem przynoszą nowy kamień, żeby go dołożyć do kopca. To zupełnie niezwykłe, dosyć nowe odkrycie. Podobieństwo tych miejsc do pierwotnych miejsc kultowych ludzi, w których oni układali stosy kamieni, jest uderzające. W Internecie są już zdjęcia. Warto zobaczyć.
Moc terapeutyczna zwierząt – kilka argumentów na rzecz zaproszenia pod swój dach czworonoga
- Uważny i serdeczny kontakt ze zwierzętami rozwija naszą empatię, zdolności socjalne (ile znajomości zawieranych jest w parkach z innymi właścicielami psów!), troskę o innych, otwartość, ufność i uważność na to, co dzieje się tu i teraz.
- Kontakt z domowym futrzakiem, a zwłaszcza dotyk, przytulanie się z nim, głaskanie, stymuluje wydzielanie endorfin, hormonu, który nas nastraja pozytywnie i pobudza odporność organizmu, a także obniża poziom kortyzolu, hormonu stresu.
- Od zwierząt otrzymujemy też bezwarunkową miłość i akceptację, ale to niejedyna terapeutyczna korzyść, jaka się wiąże z bezpośrednim kontaktem ze zwierzęciem.
- Okazuje się, i zbadali to Sam oraz Elizabeth Corson, małżeństwo amerykańskich psychiatrów, że pacjenci, którym pozwalano na kontakt z psem, nabrali większej pewności siebie i stali się bardziej niezależni.
- Jako terapię wspomagającą chętnie wykorzystuje się dziś kontakt z końmi, delfinami czy psami w leczeniu lub rozwijaniu m.in. funkcji poznawczych, słownictwa, pamięci długo- i krótkotrwałej, motoryki, koncentracji uwagi, koordynacji ruchowej, a także niwelowania lęków, podnoszenia samooceny, nauki relaksacji czy rozwijania empatii i umiejętności współdziałania w grupie. Asystę zwierząt wykorzystuje się wspomagająco w rehabilitacji dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym, ADHD, zespołem Downa, nerwicami i autyzmem. W ramach terapii z udziałem zwierząt możemy mówić o dogoterapii (psy), hipoterapii (konie), felinoterapii (koty), delfinoterapii (delfiny) i pet therapy – terapii związanej z obecnością różnych zwierząt, nawet chomików. Warunkiem koniecznym we wszystkich przypadkach jest dobrowolny udział zwierząt i ich dobre zdrowie psychiczne (m.in. pewność siebie, brak lęków).
- Koty mają zbawienny wpływ na osoby z zaburzeniami psychicznymi i ruchowymi, na dzieci nadpobudliwe, ale także na osoby nieśmiałe. Dobre efekty uzyskuje się w pracy w asyście kotów lub psów z osobami uzależnionymi i więźniami.