1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Spacerologia – jakie korzyści daje chodzenie?

Spacerologia – jakie korzyści daje chodzenie?

Chodzenie jest jedną z najbardziej naturalnych czynności. (Fot. iStock)
Chodzenie jest jedną z najbardziej naturalnych czynności. (Fot. iStock)
Niby nic. Wędrujesz przed siebie, a korzyści są nieocenione. Nie tylko dla zdrowia. Podczas spaceru możesz medytować, praktykować uważność, otworzyć się na inspirację. Możesz też odbyć go w określonej intencji. Krok po kroku dokonuje się zmiana.

Co daje spacer? Chodzenie mamy we krwi

Jest jedną z najbardziej naturalnych czynności. Przez wieki ludzie pokonywali na nogach ogromne dystanse. Potem coś „siadło”.

Niby poszliśmy do przodu, a jednocześnie staliśmy się bardziej wygodni, leniwi. Szymon Augustyniak w książce „Mimochodem o chodzeniu” ubolewa, że chodzenie trzeba w ogóle promować. Przecież to tak, jakby przekonywać rybę do pływania, nakłaniać ptaki do lotu… Sam przez ostatnie lata przeszedł ponad 30 tysięcy kilometrów (twierdzi, że niektóre jego buty mają ponad 1000 kilometrów przebiegu) i nie ustaje w chodzeniu. Codziennym – również do pracy oddalonej o kilkanaście kilometrów.

Czy chodzenie jest zdrowe? Już Hipokrates uważał chodzenie za najlepszy lek na większość dolegliwości. Sokrates, spacerując po ulicach Aten, zaczepiał przechodniów, by roztrząsać kluczowe kwestie filozoficzne. Dociekać i nauczać. Arystoteles zasłynął z „chodzonych” wykładów i dysput – w założonej przez niego uczelni była to codzienna praktyka, a jego uczniów i kontynuatorów nazwano perypatetykami (gr. peripatetikós – przechadzający się). On też podkreślał zbawienny wpływ spacerów na zdrowie, a był synem lekarza. Wyjątkowo wytrwałymi wędrowcami byli święci (a nawet Jezus i Budda), i w ślad za nimi – pielgrzymi. W 1350 r. pielgrzymka do Rzymu dawała gwarancję odpustu zupełnego. Czasem pielgrzymkę zastępowała wędrówka odbywana wewnątrz świątyni, na klęczkach. Zdaniem badaczy tłumaczy to obecność labiryntów na posadzkach średniowiecznych katedr.

Korzyści ze spaceru

Co daje spacer? Spacerowanie sprzyja sprawnemu działaniu układu sercowo-naczyniowego, zapobiega chorobom cywilizacyjnym, wzmacnia stawy, mięśnie i system odpornościowy, poprawia jakość snu, przyspiesza metabolizm i usuwanie toksyn, pomaga dotlenić organizm, zachować mobilność, no i prawidłową wagę.

Są też korzyści dla psychiki. Obniża się poziom stresu, uwalniają hormony szczęścia. Poprawia się koncentracja i myślenie. Następuje odświeżenie umysłu, swoisty reset, a to sprzyja stanom spokoju, otwartości, nowym rozwiązaniom. Zwykliśmy mówić, że z problemami trzeba się przespać. Ale możemy je też rozchodzić. Do tego, by spacerować, nie potrzebujesz sprzętu, trenerów, sali czy specjalnych warunków atmosferycznych. Z nikim nie rywalizujesz. Nie grożą ci kontuzje. Podążasz za ciałem, z łatwością dopasowujesz „trening” do własnego harmonogramu. Warto zadbać o regularność (niektórzy mówią o co najmniej trzech godzinnych spacerach w tygodniu, inni o pięciu półgodzinnych). I o to, by poruszać się dość dynamicznie. Sprawdź – to nic nie kosztuje, a zmiana w samopoczuciu może być znaczna. Pewnie dlatego lekarze z Szetlandów w Szkocji mogą od paru miesięcy (w ramach brytyjskiego programu prozdrowotnego) przepisywać spacery na receptę. A przecież już w XVIII wieku genewski lekarz Théodore Tronchin przekonywał do przechadzek na świeżym powietrzu. Z myślą o spacerujących kobietach promował „troszynki” – krótkie sukienki do marszrut. Najsłynniejszym żyjącym w XVIII wieku Szwajcarem, nawołującym do powrotu do natury i ostrzegającym przed zagrożeniami cywilizacji, był Jean-Jacques Rousseau – pisarz, filozof i miłośnik samotnych marszów (choćby na odcinku 500 km!). „Chodzenie ma coś, co pobudza i ożywia mą myśl; nie jestem prawie zdolny myśleć, kiedy siedzę w miejscu; trzeba, by ciało było w ruchu, aby pobudzić mój umysł” – pisał.

Na wsi i w mieście

Amerykański filozof Henry David Thoreau już w XIX wieku nie mógł się nadziwić, jak można przesiadywać cały dzień z nogą na nodze i nie popełnić samobójstwa…

„Wyznam, że nie potrafię zachować zdrowia i pogody ducha, jeżeli nie spędzę przynajmniej czterech godzin – zwykle cztery to za mało – włócząc się po lesie, po wzgórzach i polach, całkowicie wolny od wszelkich spraw, jakimi mógłby zająć mnie świat” – pisał w „Sztuce chodzenia”. Dostrzegał w naturze coś magnetycznego, obcowanie z nią dawało mu poczucie wolności, jedności. Stapiał się z żywiołami… „Natura to osobowość tak bogata i uniwersalna, że nie potrafimy dostrzec nawet części jej cech” – twierdził. I zachęcał: „Jeśli potrzebujesz ruchu, idź na poszukiwanie źródeł życia. Pomyśl, że ludzie uganiają się za lekarstwami, a źródła życia bulgoczą na dalekich łąkach, których nikt nie poszukuje”.

Nie wszyscy mamy dostęp do łąk i lasów. Ale i miasto ma spacerowiczom wiele do zaoferowania. Możemy dotrzeć w nieznane wcześniej zakamarki, odkryć nowe ulice. Szymon Augustyniak twierdzi, że dużo więcej o historii Warszawy nauczył się, chodząc po mieście niż siedząc w szkolnej ławie. Przy okazji metropolia bardzo zmalała w jego oczach – na przejście z jednego jej krańca na drugi wystarczą zwykle cztery godziny… Autor „Mimochodem o chodzeniu” przywołuje też innych miejskich wędrowców. Choćby Sorena Kierkegaarda, który uwielbiał przemierzać ulice rodzimej Kopenhagi. Bodźce – odgłosy, rozmowy – dostarczały mu cennych inspiracji. Ale spacery były też dla filozofa formą terapii. „Nie znam tak uciążliwej myśli, od której nie dałoby się uciec, idąc” – pisał. Z powodu swych przechadzek był w Kopenhadze rozpoznawalną postacią – podobnie jak Immanuel Kant w Królewcu, którego nazywano nawet „zegarem Królewca”, bo codziennie o 15.30 wychodził na spacer. Zrezygnował z niego tylko raz – gdy pochłonęła go lektura Rousseau…

Ćwiczenie oddechu

Mistrz zen Thich Nhat Hanh w książce „cud uważności” proponuje następującą praktykę. Spaceruj bez pośpiechu po ogrodzie, wzdłuż rzeki lub wiejską dróżką. Oddychaj swobodnie.

Ustal liczbą kroków długość oddechu – wdechu i wydechu. Licz długość oddechu przez kilka minut. Zacznij wydłużać wydech o jeden krok, ale nie zmuszaj się do dłuższego wdechu. Niech będzie naturalny. Obserwuj uważnie wdech, aby zobaczyć, czy ma tendencję do wydłużania się. Postępuj w ten sposób przez czas 10 oddechów.

Spacerując dalej, wydłuż wydech o jeszcze jeden krok. Sprawdź, czy wdech również wydłuża się o jeden krok czy nie. Wydłużaj wdech tylko wtedy, gdy sprawi ci to przyjemność. Zrób 20 takich oddechów, po czym zacznij oddychać normalnie. Po pięciominutowej przerwie możesz rozpocząć od nowa praktykę wydłużania oddechów. Gdy tylko poczujesz się choć trochę zmęczony, przerywaj ćwiczenie. Po kilku sesjach wydłużonego oddychania wdech i wydech zaczną wydłużać się jednakowo. Praktykuj nie dłużej niż przez 10 do 20 oddechów.

Forma medytacji

Spacery to też znakomity sposób na ćwiczenie uważności. Polecają je nauczyciele mindfulness.

„Medytacja w marszu służy odczuwaniu przyjemności chodzenia. Nie dojścia, lecz właśnie chodzenia. Celem jej jest bycie w chwili, świadomość oddechu i marszu, satysfakcja płynąca z każdego postawionego kroku” – tłumaczy Thich Nhat Hanh w książce „Każdy krok niesie pokój”. Mnich zaleca, by podczas spacerów medytacyjnych odstawić na bok przeszłość i przyszłość. Poruszać się nieco wolniej niż zwykle i koordynować oddech ze stawianymi krokami (jak w ćwiczeniu wcześniej). „Jeśli idąc, czujesz się szczęśliwy, spokojny i wesoły, to znaczy, że praktykujesz właściwie” – zapewnia. Thich Nhat Hanh uważa, że kiedy pędzimy bez tchu przed siebie, nasze stopy odciskają ślad smutku i niepokoju. A przecież możemy zostawić całkiem inne ślady – pogody, spokoju. Możemy stąpać po ziemi z czułością – jakbyśmy ją masowali, okazywali jej wdzięczność i troskę. „Bądź świadom kontaktu stóp z ziemią. Chodź tak, jakbyś stopami składał na niej pocałunki” – prosi nauczyciel. Twierdzi, że w ten sposób zasiewamy ziarna radości i pokoju.

Rytuał geniuszy

Aktywności, podczas których poruszamy się w określonym, monotonnym rytmie, takie jak jazda na rowerze czy właśnie chodzenie, sprzyjają kreatywności.

Wiedzieli o tym wybitni pisarze, dla których przemierzanie przestrzeni wiązało się z wytchnieniem i inspiracją. Weźmy Charlesa Dickensa – chodził nie tylko dużo, ale też bardzo szybko. Wiele wskazuje na to, że dziennie pokonywał około 20 kilometrów w dwie i pół godziny! Podczas przechadzek gromadził pomysły do swoich powieści. Virginia Woolf uwielbiała spacerować po Londynie, układając w głowie zdania i historie, a w trudnych chwilach potrafiła stwierdzić: „Muszę pozbyć się tego nastroju za pomocą spaceru po wzgórzach”. Bardzo wytrzymałym chodziarzem był Lew Tołstoj. Nie tylko regularnie spacerował w Jasnej Polanie, ale trzykrotnie wracał tam z Moskwy pieszo (pokonując każdorazowo odległość ponad 200 km). Nietzsche nie chciał wierzyć żadnej myśli, „która się nie urodziła na wolnym powietrzu i przy swobodnym ruchu”. Inspirację do swojego największego dzieła „Tako rzecze Zaratustra” znalazł w Rapallo, spacerując po tamtejszych wzgórzach. A dla Williama Wordswortha chodzenie było (obok poezji) treścią istnienia. Prawdopodobnie przeszedł w życiu 280 tysięcy km!

Spacer pielgrzyma

Można po prostu iść przed siebie, a jednocześnie ustalić intencję, z jaką to robimy. Spacer intencyjny jest małą pielgrzymką, rytuałem. Bardzo prostym.

Wychodzisz z domu i ruszasz w drogę. Najlepiej do miejsca, które lubisz, blisko natury. Ustal intencję i utrzymuj ją w świadomości (pamiętaj, że energia podąża za uwagą). Otwórz się na zmysły, bądź uważny – może świat będzie miał dla ciebie jakiś komunikat, podpowiedź. Może w trakcie wędrówki zechcesz zmienić trasę. Zobaczysz coś, co cię zaintryguje; pojawi się świeża myśl, nowa perspektywa. Lekkość. Cokolwiek to będzie, nie zapomnij podziękować. Z wiarą, że to, o co prosisz, już się realizuje.

Arnold Mindell w książce „Praca nad samym sobą” proponuje pewien eksperyment, który możesz zainicjować podczas spaceru. Prawdopodobnie poza częściami siebie, które kochasz, masz te mniej lubiane. Takie, z którymi wolałbyś nie mieć nic wspólnego. Pewnie już wiesz, że to, co w środku, to na zewnątrz, zatem… Spacerując, poszukaj dwóch przedmiotów – tak, by jeden ci się podobał, a drugi budził niechęć. Przez kolejne dni medytuj z nimi na przemian: co czujesz, kiedy trzymasz je w dłoni? Nielubiany obiekt reprezentuje część ciebie, którą odrzucasz i której bardzo potrzebujesz. Daj jej uwagę. Poczuj się, jakbyś był tym przedmiotem… Emocje mogą być trudne, potem pojawi się skrywany pod nimi dar. Jednocześnie – jak sugeruje Mindell – w ten sposób odciążysz ziemię – weźmiesz odpowiedzialność za swoje śmieci, zrobisz z nich użytek.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze