1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Jak medytować w ruchu? Rozmawiamy z nauczycielką metody 5Rytmów

Joanna Hussakowska, certyfikowana nauczycielka medytacji w ruchy 5Rytmów (Fot. Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik/Das Agency)
Joanna Hussakowska, certyfikowana nauczycielka medytacji w ruchy 5Rytmów (Fot. Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik/Das Agency)
Taniec może być jednym ze sposobów medytacji. Intuicyjny ruch wyzwala z ciała ukryte w nim, często nieświadome emocje. O terapii tańcem opowiada Joanna Hussakowska, certyfikowana nauczycielka medytacji w ruchu 5Rytmów, aktorka. Na jej zajęciach Polki w tańcu zrzucają z siebie codzienne kłopoty. I… staniki.

Ma alergię na farmazony o duchowości, nie bardzo ufa umysłowi. – Wierzę w oddech i taniec, w uzdrawiającą moc poruszonego ciała – mówi Joanna Hussakowska. Krakowska podstawówka, sala gimnastyczna. Jest nastrojowo, ciemno, pod oknem mnóstwo kolorowych palących się świec. W ich świetle kilkadziesiąt osób, kobiet i mężczyzn, kołysze się, buja, kręci w rytm transowej muzyki. – Ruszcie stopami, dajcie szansę piętom. Pięty! Mocno! Niech obudzą się palce, śródstopie, kostki – Joanna mówi niskim głosem. Trochę jakby wydawała rozkazy. – Z natury jestem żołnierką, choć czasem mimo woli – uśmiecha się. Ponad dekadę temu na pogrzebie męża, znanego reżysera Bogdana Hussakowskiego, z trójką dzieci u boku wyglądała i zachowywała się jak G.I. Jane. Nawet jej płaszcz przypominał szynel. I ta wojskowa postawa. Ani jednej łzy, twarz jak maska, ściśnięty, twardy brzuch. W sumie nic wyjątkowego. Wiele osób podczas pogrzebu najbliższej osoby nie płacze, nie szlocha. – Ich emocje są zamrożone, umysł mówi: „Ani się waż rozpłakać, bo się nie ogarniesz i rozsypiesz w pył”.

Dziś Hussakowska wie, że płacz to jedna z najpełniejszych form terapii i autoterapii. Zdarza się jej opłakiwać problemy, płacze przy tym jak bóbr. – Łapie mnie na przykład potworna tęsknota za Bogdanem. Za burzliwym i fascynującym życiem z nim. Co więc robię? Kładę się na podłodze i ryczę. Mam to szczęście, że mogę.

Misja w więzieniu

Bo, o czym dowiedziała się całkiem niedawno, nie wszyscy mają prawo do słabości. Kiedyś poszła ze swoimi warsztatami do krakowskiego zakładu karnego. Misja: wesprzeć kobiety, często tęskniące nie tylko za wolnością matki, żony, kochanki. Puściła muzykę, zrobił się klimat, wszystko zagrało. Wcześniej wyjaśniła, na czym polega praktyka, na którą chce je namówić. Że autorką popularnej w świecie dynamicznej medytacji jest nieżyjąca już amerykańska tancerka Gabrielle Roth. To właśnie Roth w latach 60. zauważyła, że improwizowany, intuicyjny ruch, swobodny taniec bez ustalonych kroków (ale w odpowiednich, następujących po sobie rytmach) wyzwala z ciała ukryte w nim, często nieświadome emocje. Wyzwala też nietuzinkowe zachowania: jedni podczas medytacji w ruchu wpadają w konwulsje, inni krzyczą, płaczą, jeszcze inni chowają się w kącie, byle przeczekać. Ostatecznie 5Rytmów przynosi zazwyczaj harmonię i spokój.

Joanna nie wie, czy więźniarki uwierzyły w siłę jej argumentów, czy może zrobiły to z nudów, w każdym razie zaczęły się ruszać i kołysać. I nagle jedna szepnęła w stronę Joanny, że ma wielką ochotę się rozpłakać. – Płacz, Kaśka, płacz – poradziła serdecznie prowadząca. A kobieta na to, że jak się rozbeczy, jak te inne zobaczą jej łzy, to będzie musiała się zaraz potem powiesić. Za kratami nie można okazać miękkości. Okażesz – zjedzą cię, zadziobią. Lepiej od razu umrzeć.

– To przykład na to, że nie ma jednej recepty na wszystko, że ciągle muszę być pokorna wobec okoliczności, czujna, by komuś nie stała się krzywda – tłumaczy Joanna.

Tej wiosny planuje na Mazurach kolejne już warsztaty pod prostym hasłem „nagość”. – Znowu młode i stare, chude i te z biustami jak dynie, wprost z zajęć tanecznych będziemy wskakiwać gołe i szczęśliwe do jeziora. Na początku będziemy się pewnie zachowywać jak małe podglądaczki, zawsze się przecież na wstępie porównujemy, zestawiamy, która ma czegoś więcej, która czegoś mniej, ale po dwóch dniach nie będziemy nawet zauważać, że przechadzamy się na łące bez majtek. Po co to wszystko? Po to, by udowodnić sobie i grupie, że nagość jest naturalna, święta, że nie powinnyśmy się wstydzić swoich ciał. A się wstydzimy. Kobiecie w Polsce łatwiej się rozebrać przed mężczyzną niż przed siostrą, przyjaciółką, nawet matką. Kobieta widzi tylko niedoskonałości, pęknięcia, zwisający brzuch, za grube łydki. Po kilku dniach warsztatów przestaje jednak patrzeć na siebie jako na wytwór kultury i masowej wyobraźni. Dostrzega urok w każdej swojej fałdce, bo to jej fałdka, jej ciało, taka po prostu jest, inna być nie powinna. To się nazywa uzdrowienie swojej relacji z ciałem – podsumowuje nauczycielka.

Ładna dupa w szóstym rzędzie

Sama Hussakowska, urodzona 56 lat temu w Pile, nigdy nie miała problemu z rozebraniem się publicznie. Jej najpoważniejszym kłopotem było… ustanie w miejscu. Od dziecka kręciła się w kółko jak derwisz. Rady i prośby w stylu: „Dziecko, uspokój się”, „odpocznij”, „usiądź na chwilę, bo się przeziębisz” – pozostawały bez rezultatu. W cuglach zdała egzaminy do łódzkiej filmówki. Na trzecim roku Hussakowski, dyrektor Teatru im. Jaracza w Łodzi, zaprosił ją do roli Młodziakówny w reżyserowanej przez siebie „Ferdydurke”. – Tańczyłam tam nago, co wywołało szczerą obrazę u mojego ówczesnego chłopaka rzeźbiarza. Nie mógł znieść, że pokazuję innym piersi. Uważał je za swoją własność. A ja czułam się w tej nagości wolna jak ptak. Ostatecznie została aktorką Teatru Jaracza po tym, jak dyrektor Hussakowski na pytanie, czy ją zaangażuje, stwierdził: „A co tam, ładna dupa w szóstym rzędzie zawsze mi się przyda”. – To było mocno seksistowskie, ale wtedy patrzyłam na „Husia” jak na półboga, nie siedziałam w żadnym szóstym rzędzie, grałam co wieczór. Byłam bardzo szczęśliwa. Ostatecznie Bogdan zaangażował mnie do roli w „Niebezpiecznych związkach”. Zagrała niewinną Cecylię, którą uwodzi wicehrabia de Valmont. Miało to szczególne konsekwencje. – Skończyło się skandalem towarzyskim, bo po upojnej pospektaklowej nocy postanowiliśmy się z „Husiem” jak najszybciej pobrać – wspomina. Miała 25 lat, on 47. – Ale to była tylko różnica wieku, nic więcej, oglądaliśmy te same filmy, czytaliśmy te same książki, byliśmy jak dwie strony tego samego medalu. Plotkowano, że chcę zrobić karierę przez młody tyłek, a ja zwyczajnie byłam zakochana po uszy. Z wzajemnością. Zaczęliśmy planować dzieci, co najmniej dwójkę.

Krakowska konserwa

Pierwszy w 1991 roku urodził się Jan. Hussakowski reżyserował sztuki w Paryżu, ale też w Moskwie, rodzina żyła na walizkach. Ostatecznie mąż Joanny objął fotel dyrektora Teatru im. Słowackiego w Krakowie. – I wtedy na własnej skórze przekonałam się, co naprawdę oznacza krakowska konserwa, by nie powiedzieć zgnilizna. Nie zaakceptowano mnie. Na każdym kroku dawano do zrozumienia, że jestem względnie tolerowana jedynie przez swoją pozycję. Tymczasem Bogdan wcale nie obsadzał mnie w najlepszych rolach. Chciał być sprawiedliwy, aż za bardzo. Faktem jest, że gdy urodził nam się syn i tak musiałam zwolnić. Potem na świat przyszła Zosia. Kiedy miała pół roku, Bogdan dostał udaru, przeżył śmierć kliniczną, umierał na moich rękach.

Nigdy nie zapomni, jak na korytarzu krakowskiego szpitala, czekając na wiadomości o mężu, usłyszała od pielęgniarki: „Pani wie, że on może w każdej chwili umrzeć”. Była wykończona, przerażona. I nagle spojrzała w szybę szpitalnych drzwi. Zobaczyła w niej swoje odbicie. Powoli, potem coraz szybciej zaczęła się kołysać, tańczyć. Ból łagodniał, zamieniał się w spokojną akceptację. Pamięta, że zaczęła wtedy coraz mocniej przyciskać stopy do ziemi.

Hussakowska zauważa, że stopy w medytacji w ruchu są ważne, może najważniejsze. – To one uziemiają, sprawiają, że ma się poczucie istnienia tu i teraz. Znasz ludzi, którzy wszystko gubią, ciągle są roztrzepani, zapominają, że mają odebrać dziecko z przedszkola, spóźniają się na samolot? To właśnie ci, których stopy są zbyt lekkie, chybotliwe…

Ale są także ludzie uziemieni za mocno. – Krakuski, Ślązaczki tańczą w miejscu, trudno im ruszyć w salę, bo są silnie zakorzenione w swoich światach, we Wrocławiu, w Warszawie ruch na sali dla odmiany jest nieopisany. Za to karki uczestników, ich ramiona zazwyczaj sztywne, bo w Warszawie trzeba się kontrolować, nosić głowę wysoko, na wszystkie sposoby pokazywać, że się jest kimś ważnym – śmieje się. Z drugiej strony – Warszawa jest otwarta, ciekawa siebie. Każde miasto inne, każde potrzebuje innej atmosfery, by poczuć się swobodnie w tańcu, a ja po prostu próbuję za tym podążać.

Urządzenia kuchenne

Kiedy Bogdan, mąż Joanny, wyszedł z udaru, nie był do końca sobą. Zrezygnował z funkcji dyrektora, reżyserował jednak spektakle w Polsce i za granicą. Zmienił się fizycznie, na premiery przychodził zaśliniony, z uciekającym w bok okiem. Budziło to, rzecz jasna, środowiskową sensację, z trudem kamuflowany niesmak. – Ja udawałam, że tego nie widzę, ale bywało, że trafiał mnie szlag. Wciąż kochałam męża miłością wielką i czystą. Udało nam się nawet doczekać trzeciego dziecka. Wiktor urodził się 17 lat temu podczas jazdy do szpitala, na desce rozdzielczej samochodu, nie zdążyliśmy dotrzeć na porodówkę.

Po trzecim dziecku Hussakowską właściwie odsunięto od grania w Teatrze im. Słowackiego. Oficjalnie nie było dla niej ról. W domu niepełnosprawny mąż, trójka dzieci, na koncie zero złotych. Co robić? W 2007 roku Joanna z hukiem zostaje wyrzucona z teatru. W ręce wpada jej „Zwierciadło”. Znajduje w nim wywiad z Adamem Barleyem, nauczycielem 5Rytmów. Na początku sądzi, że rozmowa będzie o kuchni pięciu przemian. Ale mowa jest o uzdrawiającym ruchu. Podejmuje decyzję. Wybiera się na pierwsze w życiu warsztaty z medytacji dynamicznej. Czuje się na nich jak w domu. Po zajęciach dostaje, z emocji, wysokiej gorączki. Coraz częściej jeździ po świecie w poszukiwaniu pięciorytmowych zajęć i szkoleń. Postanawia zostać certyfikowaną nauczycielką metody, jedną z kilku takich nauczycielek w Polsce. Szkolenia są koszmarnie drogie, a jej brakowało czasem w portfelu nawet na chleb. Dlatego właśnie zdecydowała się założyć firmę i sprzedawać urządzenia kuchenne. Słynne thermomixy. Szło jej doskonale, sprzęt schodził na pniu, kupił go od niej nawet Krystian Lupa. Ale czasem miewała klientów na drugim końcu Polski. Nigdy nie zapomni złości matki, gdy ta zobaczyła ją z wielkimi czarnymi torbami w rękach. „Pani dyrektorowa z torbami” – kręciła głową. Nie mieściło się matce w głowie, jej utalentowana córka zamieniła się w komiwojażera. – A ja mam taką osobowość, że żadna praca nie jest mi straszna. Bywały momenty trudne, okropne. Kiedyś przed Wielkanocą zamówiono u mnie w Poznaniu pięć thermomixów, wsiadłam w samochód, na miejscu okazało się, że chętnych brak. W portfelu jakieś grosze… Nie pierwszy i nie ostatni raz spała wtedy pod jakąś stacją benzynową, o normalnym noclegu mogła tylko pomarzyć. Na szczęście Bogdan przejął opiekę nad domem i dziećmi. Wciąż byli szczęśliwi, jeździli co rok nad morze do ukochanego Rusinowa.

Dekadę temu, jesienią, Joanna dowiaduje się, że jej mąż ma szpiczaka mnogiego, kilka miesięcy życia przed sobą. – Mój ukochany, cudowny „Huś”, bawidamek i sybaryta, choleryk, najczulszy i najlepszy człowiek na świecie, umiera na moich rękach 5 listopada. Część jego prochów wysypie później w Bałtyku, w Rusinowie. Trochę czasu minie, gdy zacznie męża opłakiwać całą sobą. Jej ciało musi jeszcze trochę wytańczyć.

Porwana przez wiatr

Po śmierci Hussakowskiego poświęca się głównie dzieciom i 5Rytmom. Dostaje certyfikat nauczycielski. Do dziś prowadzi kilkugodzinne, wieczorne warsztaty, jeżdżąc tydzień w tydzień z Krakowa do Warszawy, Wrocławia, Katowic i Bielska-Białej. Bywa w Austrii, gdzie ludzie nastawieni są w tańcu wyjątkowo zadaniowo, i w Australii, gdzie prawie fruwają nad ziemią.

Coraz częściej, zwłaszcza wiosną i latem, organizuje nagie warsztaty na Mazurach. Kiedyś od jednej z uczestniczek usłyszała, że po tym, jak udało jej się rozebrać do rosołu w otoczeniu kilkunastu innych kobiet, nic już jej nie może w życiu przerazić czy zaskoczyć.

Lubi zapraszać uczestników warsztatów do parku, na trawę. Aneta Pondo, założycielka i redaktorka naczelna krakowskiego pisma „Miasto Kobiet”, poświęciła część swojej książki pod tytułem „Mocne rozmowy” Joannie Hussakowskiej. Wspomina, jak spotkała Joannę kilka lat temu podczas warsztatów na trawie w krakowskim parku Bednarskiego. „Stała za konsoletą w długiej sukni, jedną ręką zmieniała muzykę, w drugiej trzymała mikrofon. Przed nią poruszało się kilkadziesiąt osób boso, niektórzy wolno i w skupieniu, inni – wibrując całym ciałem. »Wyłącz głowę – mówiła Joanna – teraz zatańcz ramionami, dodaj łokcie, dłonie, teraz kręgosłup«”. Gdy doszło do bioder, Aneta dołączyła do tłumu. „I zakręciłam biodrami tak, jakbym po raz pierwszy poczuła, że je mam i że są żywe” – pisze w książce.

– Kim ja właściwie jestem w tych moich ukochanych 5Rytmach? – zastanawia się Joanna Hussakowska. – Porównałabym siebie chyba do morskiej ryby przewodniczki, która przeprowadza ławicę z jednego brzegu na drugi. Ten drugi brzeg dla każdego może oznaczać coś zupełnie innego, dla jednych osiągnięcie spokoju, dla innych tylko przystanek w podróży.

Marzą jej się, jak w Moskwie, gdzie niedawno prowadziła warsztaty, miejsca takie jak wielki kompleks saun, gdzie kobiety, młode i stare, chodzą swobodnie, radośnie, nago po łaźni, korzystają z usług profesjonalnych „akuszerek”, które obijają ich ciała dębowymi witkami, gdzie dwie przyjaciółki staruszki nakładają sobie z czułością na ciała odżywcze maseczki.

Dlatego będzie robić wszystko, by jej 5Rytmów, jedyne takie na świecie, było nie tylko medytacją w ruchu, ale też afirmacją ciała bez kulturowych balastów. Na razie zauważyła, że na zajęciach kobiety coraz częściej uwalniają się z biustonoszy. Sama nie nosi stanika od kilku miesięcy.

Cykle życia

– Bez tej uprzęży czuję się wolna, swobodna – uśmiecha się. Wie doskonale, że gdyby była menedżerką w jakiejś korporacji, pewnie nie mogłaby sobie pozwolić na taką „fanaberię”. Ale znów, jak zauważa, życie to nie tylko dobre rady, twarde zasady, ale także okoliczności.

Chętnych na takie warsztaty nie brakuje. Oczami wyobraźni widzi, jak na jej zajęcia nagiej medytacji w ruchu przybywają całe pokolenia: córki, matki, babki. – Naprawdę nie chodzi tylko o to, by pluskały się w jeziorze, ale by zachwyciły się cyklem życia, zmianą, jaką niesie, nawet jego przemijaniem.

W świecie, w którym istnieje wyłącznie wyprodukowana sztucznie młodość, takie doświadczenie dla kobiet, szczególnie młodych, mogłoby być, zdaniem Joanny Hussakowskiej, silnie oczyszczające. Czy łatwe? Tego już nie jest pewna.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze