Nasze ego chce kontrolować brak stabilności, chce czegoś bezpiecznego i pewnego. To zamyka nas w klatce zmontowanej przez nasz własny lęk. Alternatywą dla tej walki jest trening uczucia bolesnej bezbronności – dzięki niemu możemy wejść w przestrzeń, w której pojawi się to, co w nas najlepsze.
Życie pełne szczęścia i przyjemności jest naturalnym marzeniem człowieka. Zawsze szukamy sposobu, aby uniknąć nieprzyjemnych rzeczy. Ale na prawdziwą duchową ścieżkę wejdziemy w pełni dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, że to marzenie nigdy się nie spełni. Dopóki nie zaczniemy zbliżać się do zrozumienia tej rzeczywistości, trudno nam będzie otworzyć się na pełnię życia. Zamiast tego nadal będziemy ulegać nawykom, które utrzymują nas w stanie lęku i niezadowolenia z pokolenia na pokolenie, przez cały czas.
Budda dużo mówił o tym, jak ważna jest praca z własnym ego. Ale co miał na myśli, mówiąc „ego”? Istnieją różne sposoby rozumienia tego słowa, a jedną z definicji, którą szczególnie lubię, jest „to, co sprzeciwia się temu, co jest”. Ego walczy z rzeczywistością, otwartością i naturalnym biegiem życia. Nie po drodze mu z bezbronnością i niejednoznacznością, z brakiem pewności, jak nazywać rzeczy po imieniu.
Kilka lat temu poproszono mnie, abym wygłosiła przemówienie podczas uroczystości rozdania dyplomów na Uniwersytecie Naropa. Zastanawiałam się, co mogę powiedzieć grupie ludzi, którzy właśnie wyruszają w świat, nie mając pojęcia, co może się wydarzyć. Oczywiście nikt z nas nie wie, co się wydarzy, ale ukończenie studiów może być szczególnie trudnym okresem przejściowym. Przez kilka lat wiedziesz studenckie życie – znajomy kampus, znajomy stan rzeczy. A potem nagle nic już nie jest takie samo, a życie otwiera się przed tobą szeroko.
Myślałam o tym, że w procesie kształcenia przywiązuje się dużą wagę do sukcesu, natomiast zupełnie pomija się porażki. Postanowiłam więc porozmawiać o sztuce porażki. Powiedziałam studentom, że umiejętność ponoszenia porażki będzie bardziej przydatna niż cokolwiek innego w życiu – w ciągu następnych sześciu miesięcy, następnego roku, kolejnych dziesięciu, dwudziestu lat – tak długo, jak długo żyjemy, do samej śmierci.
Kiedy doświadczamy porażki – innymi słowy: kiedy sprawy nie układają się tak, jak byśmy chcieli – brutalnie i z cała mocą odczuwamy naszą bezbronność. Nasze niespełnione ego próbuje uciec od tej bezwzględnej prawdy. Jednym z najczęściej wybieranych sposobów ucieczki jest szukanie przyczyn porażki na zewnątrz. Nie układa nam się w związku – winny jest partner (lub winna partnerka), a może nawet płeć jako taka. Nie możemy znaleźć pracy – winni są potencjalni pracodawcy, społeczeństwo jako całość czy też obecna sytuacja polityczna. Innym powszechnym podejściem jest poczucie winy i określanie siebie mianem porażki. Tak czy inaczej, najczęściej kończy się to poczuciem, że coś jest z nami nie tak.
Jest jednak trzeci sposób, który polega na tym, by nauczyć się czuć to, co czujemy. Lubię to nazywać „utrzymywaniem stanu dotkliwej bezbronności w naszym sercu”. Kiedy opieramy się lub próbujemy uciec przed „tym, co jest”, zazwyczaj pojawia się jakiś sygnał fizyczny – ucisk lub skurcz gdzieś w naszym ciele. Kiedy zauważysz ten znak sprzeciwu, sprawdź, czy możesz pozostać z tym przykrym doznaniem tylko przez chwilę – tylko tak długo, żeby twój układ nerwowy zaczął się do niego przyzwyczajać.
Trungpa Rinpocze (jeden z najwybitniejszych nauczycieli buddyzmu drugiej połowy XX wieku – przyp. red) powiedział kiedyś, że nie starcza nam cierpliwości, by pozostać z przykrymi uczuciami choćby przez trzy minuty. Kiedy to usłyszałam, pomyślałam: „Trzy minuty! To by wystarczyło, żeby wygrać jakąś wielką nagrodę”. Dla większości pozostanie z niewygodnym doznaniem nawet przez trzy sekundy to dużo wysiłku! Ale niezależnie od czasu pomysł polega na tym, aby zwiększać to stopniowo, we własnym tempie. Pozwól sobie pozostać tam choć trochę dłużej.
Możesz żywić głębokie przekonanie, że wiesz, czego doświadczasz, na przykład, że jest to strach, złość lub rozczarowanie. Ale kiedy pozwolisz sobie pozostać w kontakcie z uczuciem i doświadczyć go bezpośrednio, okazuje się, że nie możesz już nazwać tego uczucia z taką łatwością. Ten „strach” lub „gniew” ulega ciągłym zmianom, przekształca się z jednego w drugie. Nawet jeśli odczuwana w związku z nim uciążliwość jest dla ciebie okropna, nawet jeśli powoduje przerażenie, kiedy się dobrze temu przyjrzysz, odkrywasz, że tak naprawdę nie możesz znaleźć nic konkretnego.
Ego chce decydować, chce kontrolować brak stabilności, chce czegoś bezpiecznego i pewnego. Zamraża to, co w rzeczywistości jest płynne, chwyta to, co jest w ruchu, próbuje uciec od pięknej prawdy o pełnej życia naturze wszystkiego. W rezultacie czujemy się niezadowoleni, udręczeni, zagrożeni. Dużo czasu spędzamy w klatce zmontowanej przez nasz własny lęk przed trudnościami.
Alternatywą dla tej walki jest trening w utrzymywaniu dotkliwej bezbronności w naszym sercu. Dzięki tej praktyce możemy w końcu przyzwyczaić nasz układ nerwowy do rozluźniania się w prawdzie, do rozluźniania się w ulotnej, niepodlegającej kontroli naturze rzeczy. Możemy powoli zwiększać naszą zdolność do rozszerzania, a nie ścieśniania, do puszczania, a nie kurczowego trzymania się.
Za każdym razem, gdy ćwiczymy trzymanie dotkliwej bezbronności w sercu, uzyskujemy mały wgląd w to, jak naprawdę jest. Bezpośrednio doświadczamy, że nic nigdy nie pozostaje takie samo, nawet na chwilę. Nie możemy sprawić, aby cokolwiek pozostało takie samo, nawet jeśli podejmiemy taką próbę. To, co widzimy, słyszymy, czujemy, smakujemy, czego dotykamy i o czym myślimy, ciągle się zmienia. Nawet nasze najcięższe, najbardziej nieprzyjemne emocje nie są trwałe.
Beyoncé w teledysku do piosenki „Pretty Hurts” pokazała, jak to jest, kiedy ponosisz porażkę. Jej uczucie jest takie bolesne, a ona po prostu umieszcza to wszystko w utworze. Zdajesz sobie sprawę, że nawet jeśli odniosła oszałamiający sukces i wszystko układa się po jej myśli, nie mogłaby nagrać teledysku, gdyby naprawdę nie doświadczyła porażki. Kiedy jesteśmy w stanie utrzymać dotkliwą bezbronność w naszych sercach, możemy wykorzystać tę energię do tworzenia poezji, pisania, tańca, muzyki, śpiewu. Możemy zrobić z tego coś, co porusza i komunikuje się z innymi ludźmi. Artyści robią to od zarania dziejów.
Jeśli zamkniemy się na nieprzyjemne uczucia bez świadomości i ciekawości, jeśli zawsze będziemy się maskować lub starać, by zniknęło poczucie bezbronności, z tej przestrzeni wyjdą wszelkiego rodzaju uzależnienia: wyłaniają się agresja, gwałt, przemoc wobec innych – wszystkie ohydne rzeczy. Z kolei, jeżeli potrafimy wyjść poza poczucie winy oraz inne rodzaje ucieczek i poczuć krwawiącą, bolesną bezbronność, możemy wejść w przestrzeń, w której pojawi się to, co w nas najlepsze. Nasza odwaga, dobroć, zdolność do dbania o innych i wyciągnięcia do nich ręki – wszystkie najlepsze cechy, jakie posiada człowiek – pojawiają się w tej przestrzeni.
Wszyscy mamy ogromny potencjał, a jednak pozostajemy zamknięci w bardzo małym, pełnym lęku świecie, bazując na chęci uniknięcia tego, co nieprzyjemne, bolesne, niepewne, nieprzewidywalne. Istnieją ogromne, nieograniczone bogactwo i zachwyt, których moglibyśmy doświadczyć, gdybyśmy w pełni przyzwyczaili nasz układ nerwowy do otwartej, niepewnej rzeczywistości, w jakiej żyjemy.
Jak powiedział Trungpa Rinpocze: „Są dźwięki, których nigdy nie słyszałeś, zapachy, których nigdy nie czułeś, widoki, których nigdy nie oglądałeś, myśli, których nigdy nie miałeś. Świat posiada zadziwiający potencjał do otwierania się coraz bardziej i bardziej, i bardziej, doświadczania tego coraz głębiej i głębiej, i głębiej”. Kiedy nauczymy się, jak utrzymać dotkliwą bezbronność w naszych sercach, będziemy w stanie doświadczyć naszych umysłów i serc tak rozległych jak wszechświat.
Fragment pochodzi z książki „Twoje wspaniałe życie. Jak przyjąć to, czego nie chcemy otrzymać".