1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Małgorzata Zdziechowska na wolontariacie wśród zwierząt

Przygotowywanie mleka dla osieroconych kangurów z ośrodka Kangaloola w Australii. (Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej)
Przygotowywanie mleka dla osieroconych kangurów z ośrodka Kangaloola w Australii. (Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej)
Zobacz galerię 4 zdjęcia
Małgorzata Zdziechowska, zwana polską Dr Dolittle, już na pierwszym wolontariacie usłyszała, że ma wyjątkowy kontakt ze zwierzętami. Wyjazdom do ośrodków dla dzikich ssaków podporządkowała całe życie. Choć nie ma czasu na zwiedzanie, to dzięki takim podróżom poznaje ludzi z całego świata i nowe gatunki. 

Powiedziałaś ostatnio, że niedawne pożary w Australii zostały przed media wyolbrzymione, ale dobrze, że tak się stało. Co miałaś na myśli?
Chodziło mi o to, że przez dużo większe niż zwykle nagłośnienie pożarów w Australii ludzie zaczęli się interesować koalami, bo przede wszystkim o nich była mowa, i cały świat zaczął pomagać tym zwierzętom. Szacuje się, że co roku około 4 tysięcy koali ginie na ulicach albo jest zagryzanych przez psy. Ale dopiero, gdy media zaczęły alarmować, że mogą wyginąć, ludzie zaczęli się nimi przejmować. Cieszę się, że tak wiele osób zaangażowało się w pomoc. Pożary w Australii to, niestety, norma. Gdy byłam w ośrodku dla zwierząt Kangaloola Wildlife Shelter w 2019 roku, codziennie byliśmy gotowi do ewakuacji i jednej nocy ogień był tak blisko, że prawie ją rozpoczęliśmy. Na szczęście udało się opanować żywioł.

Jeśli koala to ambasador zwierząt w Australii, to które zwierzę jest twoim ambasadorem?
Lampart. Ale ja kocham wszystkie zwierzaki! Ludzie kombinują: co innego mówią, co innego myślą, a zwierzęta są jakby przezroczyste – od razu widać, że na przykład lepiej nie podchodzić. Praca z nimi bywa trudna, ale na emocjonalnym poziomie komunikacja jest bardzo jasna, prosta i pełna miłości. Zwłaszcza u tych zwierzaków, które potrzebują ludzkiej pomocy. Do ośrodków, w których pracuję, trafia wiele czworonogów w bardzo złym stanie. Kiedyś mieliśmy pod opieką osieroconego wombata, którego mama została zastrzelona. Był tak maleńki, że mieścił mi się w dłoni. Nie miał nawet wykształconych ust, więc ciężko było go żywić. Żeby go utrzymać przy życiu, potrzebna była masa cierpliwości, miłości i czułości. Ale radość, że udało się uratować kolejne życie, daje ogromną siłę do dalszego działania.

Małgorzata Zdziechowska ze swoim ukochanym lampartem Zorro. Zwierzęta, które zostaną na całe życie w ośrodku często są oswajane. (Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej) Małgorzata Zdziechowska ze swoim ukochanym lampartem Zorro. Zwierzęta, które zostaną na całe życie w ośrodku często są oswajane. (Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej)

Zawsze czułaś taką miłość do zwierząt?
Zawsze. U babci było mnóstwo różnych zwierząt, a w domu miałyśmy z siostrą chomiki, szczura, kota i psy. Przygarnęliśmy na zimę osieroconego jeżyka, którego znaleźliśmy na działce. Mówiłam do niego, głaskałam go, brałam na ręce, a on mnie ciumciał. Ani razu mnie nie ukłuł, a brałam go gołymi rękoma. Na wiosnę wypuściliśmy go na wolność. Odratowaliśmy też żabę z laboratorium, którą przyniósł nam student medycyny, bo mieli ją kroić. Mój chomik żył tyle lat, że weterynarze nie mogli w to uwierzyć i kiedy podawałam wiek Sasanki, dopytywali, czy się aby nie przesłyszeli i jak to możliwe.

Jak zostałaś wolontariuszką?
Osiem lat temu pojechałam pierwszy raz do Australii. W Lone Pine Koala Sanctuary w Brisbane zajmowałam się między innymi koalami, kangurami, psami dingo. Od tamtej pory wiedziałam, że nie ma mowy, bym pojechała na wakacje odpoczywać. Pracownicy ośrodka mówili, że mam wyjątkowy kontakt ze zwierzętami. To samo słyszałam na prawie każdym wolontariacie, i to od ludzi, którzy zajmują się dzikimi zwierzętami od 20–30 lat.

Widziałem na filmach, jak z radością głaszczesz lamparty, tarmosisz leniwca czy karmisz mlekiem ważącego z pół tony małego nosorożca. Nie brakuje ci tego w Polsce?
W Polsce mam ukochanego kotka Majora Rama i pieska Gidusia u rodziców. One też potrzebują miłości i dają mi mnóstwo radości. To dla mnie najukochańsze zwierzaki na świecie.

Masz za sobą kilkanaście wolontariatów w wielu ośrodkach na świecie. Który najbardziej ci zapadł w pamięć?
Za każdym razem czekają mnie spotkania z nowymi zwierzętami, nowe zadania, na każdym wyjeździe wiele uczę się od ludzi, którzy pracują ze zwierzętami od wielu lat. Ostatnio poznałam cztery gatunki, których wcześniej nie widziałam na oczy: niełaz, kanguroszczur myszaty, kanguroszczurnik tasmański i jamraj. Dowiedziałam się też mnóstwo ciekawych rzeczy na przykład o diabłach tasmańskich, które rodzą nawet 30 młodych, ale przeżywa nie więcej niż czworo, bo matka ma tylko cztery sutki. Do pierwszego wolontariatu w ogóle się nie przygotowałam, teraz nie tylko dużo czytam przed wyjazdem, ale też uzupełniam wiedzę po powrocie, kupuję specjalistyczne książki po angielsku.

Jak cię zmieniły te lata wolontariatu?
Kiedyś byłam bardzo naiwna. Myślałam, że jeśli ktoś prowadzi ośrodek dla zwierząt, to naprawdę chce im pomóc. A teraz widzę, że nie zawsze tak jest, trzeba bardzo uważać, wybierając ośrodek. Na przykład niektórzy hodują lwy dla pieniędzy. Zabierają lwiątka od mam, żeby przyjeżdżali naiwni wolontariusze, którzy płacą za zakwaterowanie i wyżywienie, i turyści, którzy mogą pobawić się z lwiątkami albo pójść z nimi na spacer. A dorosłe lwy są sprzedawane myśliwym, którzy na nie polują.

Małgorzata Zdziechowska z osieroconymi leniuchowcami w ośrodku dla zwierząt na Kostaryce. (Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej) Małgorzata Zdziechowska z osieroconymi leniuchowcami w ośrodku dla zwierząt na Kostaryce. (Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej)

Czytałem, że za tygodniowy pobyt w jednym z ośrodków zapłaciłaś ponad dwa tysiące złotych.
W RPA za zakwaterowanie i wyżywienie płaci się około dwóch, trzech tysięcy złotych za dwa tygodnie pobytu. W Boliwii około półtora tysiąca za dwa tygodnie. Do tego dochodzą przeloty i ubezpieczenie, więc jeśli ktoś wyjeżdża na miesiąc lub dłużej, koszty są dosyć spore. Ale te opłaty są zrozumiałe, bo ośrodki nie mają dofinansowania publicznego, żyją z dotacji, a utrzymanie zwierząt kosztuje. W wielu miejscach nie ma turystów, niektórzy właściciele płacą za wszystko z własnych pieniędzy, na przykład w Brazylii para lekarzy (chirurg i anestezjolożka) finansuje przepiękny ośrodek Criadouro Onca Pintada.

Takie wyjazdy to dobry sposób na poznawanie świata? 
Nie do końca, bo większość ośrodków położona jest z daleka od wszystkiego i cały czas spędza się w środku. Jednak poznajesz lokalną kuchnię, ludzi z całego świata. Kiedyś po wolontariacie zostawałam kilka dni, by pozwiedzać, teraz już tak nie robię, bo coraz więcej czasu chcę spędzać ze zwierzętami. Każda sekunda z nimi jest dla mnie na wagę złota. W skali roku spędzam na wolontariacie kilka miesięcy, wszystko podporządkowałam tym wyjazdom.

Czy dużo jest na świecie osób, które w taki sposób spędzają wolny czas?
Najwięcej jest takich, którzy robią to jednorazowo, z ciekawości. Chcą przeżyć przygodę życia, robią sobie milion selfie i już do tego nie wracają. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jaka to ciężka, brudna i często wyczerpująca fizycznie praca. Wolontariusz przez większość czasu sprząta klatki, zmywa, przygotowuje jedzenie. Poza tym karmimy zwierzaki, organizujemy im zabawy. Kiedy jestem mamą zastępczą, często śpię po kilka godzin dziennie, bo maluchy trzeba karmić także w nocy. Znam kilka osób, które wracają do tego samego ośrodka albo zostały w nim na dłużej, ale nie poznałam nikogo, kto byłby w więcej niż trzech, czterech miejscach.

Czy takie wyjazdy nie męczą?
Po wolontariacie padam ze zmęczenia, a zazwyczaj już następnego dnia po powrocie idę do pracy. Ale potem nie myśli się o nieprzespanych nocach czy o tym, jak było ciężko – zostają cudowne wspomnienia, jak pożegnanie z moim ukochanym lampartem, któremu powiedziałam: „Zorruniu kochany, jadę do domu, chodź się pożegnać”, a on przyszedł i polizał mnie po twarzy. Na Tasmanii osierocone wombaty, kiedy sprzątałam u nich w zagrodach, wchodziły mi na plecy i kolana, chciały się przytulać. Ani – dorosła i wielka wombacica – biegła do mnie, żebym ją pogłaskała. Każda taka historia wzbudza uśmiech na mojej twarzy, bo kocham te moje robaczki i na zawsze pozostaną w moim sercu.

Co tak bliska więź z dzikimi zwierzętami ci daje? 
Nie potrafię tego nazwać, ale jest to niesamowite. Na przykład to, że dzikie zwierzęta tak ci ufają i pozwalają się zbliżyć do siebie. To obustronne zaufanie, bezwarunkowa miłość. Chcę zarażać ludzi miłością do zwierzaków, dlatego publikuję w sieci filmy, opowiadam o moich wyprawach, prowadzę zajęcia na uniwersytetach dziecięcych, piszę książki o dzikich zwierzętach. Myślę, że jeśli coś kochamy, to dbamy o to. A zwierzaki potrzebują nas, żebyśmy dbali o nie i o środowisko naturalne.

„Świat dzikich zwierząt”, Małgorzata Zdziechowska, wyd. Olesiejuk „Świat dzikich zwierząt”, Małgorzata Zdziechowska, wyd. Olesiejuk

Małgorzata Zdziechowska, polska Dr Dolittle, dziennikarka, autorka książek dla dzieci, a przede wszystkim miłośniczka zwierząt i popularyzatorka idei pomagania im na wolontariatach. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze