1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Wspólna droga do domu

materiały prasowe Fundacji Opiekuńcze Skrzydła/ Zuzanna Rożek
materiały prasowe Fundacji Opiekuńcze Skrzydła/ Zuzanna Rożek
Zobacz galerię 6 Zdjęć
To nie świetlica, nie placówka, ale DOM – mówi Joanna Radziwiłł,  której fundacja prowadzi miejsce dziennego pobytu dla pogubionych dzieciaków z warszawskiej Pragi. Miejsce wyjątkowe, pachnące domowym obiadem. Tu dzieci doświadczają rodzinnej wspólnoty i pod jej wpływem rozprostowują się i lśnią kolorami, niczym pomięty papierek od cukierka wygłaskany czuła ręką.

Tu nie ma sal, są pokoje, nie ma stołówki, jest jadalnia z wielkim stołem, przy którym każdy znajdzie miejsce. Kiedy docieram na Omulewską 19, do siedziby Fundacji Joanny Radziwiłł „Opiekuńcze Skrzydła”, od progu otula mnie jej ciepły, domowy klimat. Jasny wystrój, kolorowe dywany, ze smakiem wybrane bibeloty. Z salonu dobiegają okrzyki radości, a dziesięcioletnia, na oko, dziewczynka proponuje mi z powagą – na rozgrzewkę po deszczowym spacerze z przystanku tramwajowego – herbatę pod znamienną nazwą… „Wspólna Droga”.

Symbol dobra

Herbata jest zielona i pyszna, a w salonie śmieją się kobiety zgromadzone wokół pewnego przedmiotu. Wśród nich Joanna Radziwiłł – kobieta instytucja, terapeutka od prawie 30 lat pracująca z dziećmi. – Jesteśmy przejęci, bo właśnie dostaliśmy od przyjaciółki fundacji oprawiony w piękną ramę… kawałek naszego domu – wyjaśnia. – To fragment zniszczonej belki z tego budynku. Kiedy dostaliśmy dom od Urzędu Dzielnicy Praga-Południe w Warszawie, był ruina, pustostanem z wybitymi oknami, strzykawkami i odchodami na podłodze. Wyglądał jak to spróchniałe drewienko. Ten fragment przeszłości jest więc symbolem tego, że z destrukcji można stworzyć coś pięknego, jeżeli się chce. A nawet więcej, to dla mnie symbol ludzkiego dobra. Z niego powstał ten dom, do którego codziennie mogą przychodzić dzieci małe i duże, seniorzy. A my, jako pracownicy, żyjemy tu w całkiem niekorporacyjnej atmosferze. Razem płaczemy, jak jest trudno, razem się cieszymy, jak jest cudownie, bo dbamy o umiejętność dzielenia się.

Joanna jest psycholożką kliniczną (prowadzi własną Pracownię Psychologiczną), mamą trójki dorosłych dzieci i nagradzaną działaczką społeczną. Opiekuńcze Skrzydła mają trzy lata, ale historia ich działań jest długa. Na Grochowie Joanna wraz ze współzałożycielką Magdaleną Kryńską kontynuują swoją wcześniejszą długoletnią pracę na rzecz dzieci w innych fundacjach. Tu, na Omulewskiej, już jako Fundacja Joanny Radziwiłł, założyły dzienne domy dla dzieci: Dom św. Mikołaja (dla dzieci od sześciu do 12 lat) i Dom Pawła (od 12 lat wzwyż, czyli „tak długo, jak potrzebują”). Traktują to miejsce jako dom, który każdemu ma dać poczucie sensu życia i bezpieczeństwa.

 Dwie przyjaciółki przychodzące do Domu św. Mikołaja. (materiały Fundacji) Dwie przyjaciółki przychodzące do Domu św. Mikołaja. (materiały Fundacji)

Kuchenne rozmowy

Zanim z prezeska Joanna usiądziemy na rozmowę, na oprowadzanie po włościach zabiera mnie jej dorosła córka Zosia Radziwiłł, która sama jest pedagożką, prowadzi warsztaty z dziećmi, a w fundacji odpowiada m.in. za komunikację. Jak mówi, związana jest z tym światem od dziecka, bo mama zabierała ją często do pracy, a ona uwielbiała spędzać tu czas. Dziś, pracując razem, dogadują się bez przeszkód, bo obie są zadaniowe i lubią pracę w kolektywie. Serce domu to kuchnia i jadalnia. Tu rządzi Magda Buga, sama będąca absolwentką fundacji. Pod jej opiekę trafi­ła, mając osiem lat, i już została „w rodzinie”. Od wychowawców nauczyła się gotować, teraz uczy tego dzieci. Dziś pomaga jej 12-letnia Milenka. Na obiad dzieci wybrały spaghetti z czerwonym sosem, a na deser szarlotkę, której zapach rozchodzi się po domu. Próbują tu kuchni z całego świata, także potraw wegetariańskich i wegańskich, uczą się segregować odpadki (nad stołem wisi regulamin – mówi o recyklingu śmieci, ale też o tym, że trzeba się dużo przytulać). – Dzieci po lekcjach rzucają plecak w kąt i, jak w domu, lecą coś zjeść – śmieje się Katarzyna Muszyńska, dyrektorka zarządzająca fundacją. – To miejsce zatrzymania w biegu. Nie tylko pełen brzuch i miłe zapachy, ale też relacja, rozmowa. Dzieci, szczególnie te nowe, przychodzą pozamykane, poblokowane i nie mają na nic apetytu. Ale kiedy siadają do stołu, zaczynają się otwierać. Przy stole tworzy się wspólnota.

 Czas wolny w pokoju Domu św. Mikołaja. (materiały prasowe Fundacji) Czas wolny w pokoju Domu św. Mikołaja. (materiały prasowe Fundacji)

Lekcje z życia w rodzinie

Zaglądamy do młodszej grupy. To przestrzeń „lekcyjna i ­kółkowa”, codziennie po szkole spędza tu czas szesnastka dzieci pod opieką Moniki Czarneckiej, pedagożki i artystycznej duszy. Kolejny pokój to Dom Pawła dla młodzieży. Pod wodzą wychowawcy Łukasza Zbroszczyka urządzili go podopieczni. Samodzielnie próbują też zarobić na wspólne wakacje, marzą o Grecji. – Na FB założyłam stronę „Wymiatamy & Zamiatamy Warszawę” – opowiada Zosia. – Tam można zlecić proste prace naszym dzieciakom: mycie okien czy sprzątanie. Wolontariuszka koordynuje zlecenia, a zarobione środki tra­fiają na fundusz wyjazdu. Raz na kwartał mamy dzień otwarty, kiedy młodzi prowadza kawiarnię i też dorabiają. Jeszcze jedno ważne miejsce to pokój spotkań z terapeutą oraz psychiatrą dla dzieci i rodziców. A obok przestrzeń warsztatowa.

 Młodzież z Domu Pawła lubi grać w planszówki (fot. materiały Fundacji) Młodzież z Domu Pawła lubi grać w planszówki (fot. materiały Fundacji)

Dzieci maja np. zajęcia z arteterapii, które poruszają ich wyobraźnię, pozwalają bezpiecznie wyrzucić trudne emocje. Są wycieczki do muzeów i galerii. Kadra codziennie pokazuje uczestnikom, że w domu może być dobrze, dorosłym można zaufać, a inne dzieci są fajne. – Wierzymy, że mogą wziąć coś z tego dla siebie i przełamać schemat, który widza w swoich domach – mówi Zosia. – Co kilka miesięcy zbiera się „krąg”, na którym omawiamy najważniejsze potrzeby, są mini wybory przewodniczących z każdego „domku”. Mała lekcja demokracji.

Zapalamy latarnię

Do fundacji trafiają dzieciaki z Pragi, Grochowa, Gocławia. Przechodzą proces kwalifikacyjny, miejsc jest mało, pierwszeństwo mają te w najtrudniejszej sytuacji i – rodzeństwa. Przychodzą z zaniedbaniami edukacyjnymi, rozwojowymi, emocjonalnymi. To reprodukowana przez pokolenia bieda materialna, ale i emocjonalna, bo Joanna, prowadząc swój gabinet, widzi, że dzieci są dziś bardzo samotne, zostawione sobie. I przepracowane, obłożone licznymi obciążeniami. – Nasze dzieci najczęściej pochodzą z rodzin, w których nieszczęścia są przenoszone z pokolenia na pokolenie – mówi. – Ich rodzice sami nie doświadczyli opieki, miłości, a my staramy się przerwać ten zaklęty krąg. Zapalamy latarnię, pokazując możliwości: można tak rozmawiać, tak jeść, tak się ubierać, tak uczyć. Można marzyć, mieć swoje prawa. Dowiedzieć się, co czuję, czego potrzebuję. Poczuć, że mogę mieć przyjaciół i wpływ na rodzinę. Na ile będą z tego korzystały, to już ich wybory. Każdy jest właścicielem swojego życia. Adrianna Trzeciak, dziś 26-letnia absolwentka fundacji, jako podopieczna spędziła w niej 11 lat. – Kiedy tam trafiłam, pomyślałam, że sama chciałabym kiedyś prowadzić miejsce, które pomaga rodzinom. Nie tylko takim, które są ubogie, w których są problemy z alkoholem i agresją. Ale też tym zamożnym, w których są pieniądze, a nie ma miłości. Właśnie dlatego jako kierunek studiów wybrała pedagogikę przedszkolną i wczesnoszkolną. Dziś pracuje w żłobku. Adrianna te miłość w domu dostała, ale z pieniędzmi bywało różnie. Dzieci było sześcioro i choć rodzice bardzo się starali, nie na wszystko i nie zawsze starczało. Do fundacji trafiła za starszym bratem, kiedy miała osiem lat. – To był mój drugi dom. Szłam tam po szkole, codziennie, z wyjątkiem dni, gdy chorowałam. Byli tam wspaniali ludzie. Nie tylko Joanna, ale i rówieśnicy czy charyzmatyczny wychowawca Darek, który miał wiele pasji i nas nimi zarażał: góry, piłka, gitara. W fundacji każdy czuł się ważny, bo wszyscy byliśmy równi sobie. Do tej pory mam kontakt z ta ekipą, poznałam tam wielu przyjaciół, niektórzy pozostali w moim życiu do dziś.

 Pianino w salonie zawsze jest dostępne dla wszystkich dzieci. W muzyce często słychać ich emocje. (Fot. materiały Fundacji) Pianino w salonie zawsze jest dostępne dla wszystkich dzieci. W muzyce często słychać ich emocje. (Fot. materiały Fundacji)

Stałość jest wartością

Opiekunowie są dumni z tego, co wychowankowie osiągnęli, kiedy już „poszli na swoje”. Joanna opowiada ze wzruszeniem o absolwencie, który dorosły dom urządził w takim samym stylu jak pomieszczenia fundacji. Stąd wyniósł przyzwyczajenia i gust niczym z domu rodzinnego. – Janek przeszedł tu drogę jak w rodzinie: od chłopca do mężczyzny – mówi. – I okazuje się, że on na tej drodze zobaczył, jak jest wyjątkowy – sam dla siebie. Przyszedł z ciężkim bagażem. To było najprawdziwsze dziecko ulicy, pochodził z bardzo alkoholowej rodziny i już jako sześciolatek sam zarabiał. Robił kolczyki i sprzedawał paniom w dużych sklepach. A ponieważ był chłopcem ładnym i miłym, to panie chętnie kupowały. W domu nikt na niego nie czekał, nigdy nie było dla niego jedzenia. Potem postanowił zostać grafikiem komputerowym i ciężko pracując, sam nauczył się z Internetu animacji i grafiki. Złożył aplikacje do kilku firm, dostał się do wszystkich i wybrał najlepszą. Teraz pracuje jako świetny grafik we Wrocławiu.

Magdalena Kryńska, wiceprezeska fundacji i od 19 lat najbliższa współpracowniczka Joanny, widzi to tak: – Dzieci są z nami często wiele lat, nawiązuje się wyjątkowa więź, która sprawia, że one naprawdę staja się nasze. Cieszymy się ich sukcesami tak, jak cieszymy się rodzonymi dziećmi. Chodzimy na śluby wychowanków, dowiadujemy się, że zostali rodzicami, dostali pracę. Odwiedzają nas, kiedy maja kryzys i potrzebują wsparcia. Przez te lata udało się stworzyć z kadrą niesamowite miejsce i sami ogrzewamy się tym ludzkim ciepłem, będąc tu z naszymi dziećmi. Wciągają się w to nasze rodziny! Moja córka Marysia, która ma lat 13, organizuje zbiórki, pomaga przy organizacji imprez czy robieniu kartek świątecznych. Katarzyna Muszyńska dodaje, że esencja działalności jest stałość. – U nas dziecko wie, jaki jest rytm dnia, na co może liczyć, w jaki sposób je traktujemy – to się nie zmienia niezależnie od naszych nastrojów i kłopotów. To wartość, z której mogą czerpać w dalszym życiu. Poczułam to, kiedy jeden z wychowanków, mający za sobą trudne doświadczenia w rodzinie, z alkoholem i przemocą włącznie, pisząc wspomnienie o fundacji, stwierdził, że zmieniła bieg jego życia. Podpisał się: „Dumny absolwent”. Miałam łzy w oczach.

 Grupa młodzieży Domu Pawła z wujkiem Łukaszem (wychowawcą). (Fot. materiały Fundacji) Grupa młodzieży Domu Pawła z wujkiem Łukaszem (wychowawcą). (Fot. materiały Fundacji)

Nauka otwartości

Z „Dumnym absolwentem”, Danielem Karskim, rozmawiam następnego dnia. Dziś ma 27 lat i rodzinę, z której jest dumny. – Definiuje się tak: najpierw jestem mężem i tata, a później programistą – mówi. – Te role się dopełniają, ostatnio najwięcej jest taty, bo nasz synek ma dwa miesiące. Do Joanny Radziwiłł trafili z młodszym bratem już jako „weterani świetlic środowiskowych”. – Fundacja okazała się czymś zupełnie innym. Może dzieciaki były dobrze dobrane, może to kwestia podejścia wychowawców – dla mnie ważne było, że mogłem spędzić czas w miejscu, w którym czułem się bezpieczniej niż w domu. W świetlicach zdarzało się różnie, bywały czarne owce, które rozwalały grupę, wychowawcom dawały popalić. Tutaj – nigdy. Oczywiście, nie mówiłem na wejściu: „Hej, pochodzę z rodziny, gdzie mama jest alkoholiczką, i w domu jest kiepsko!”. To wychodziło z czasem, ale sama świadomość, że wokół są ludzie, którzy przechodzą przez podobne doświadczenia, była ważna. Co stad wyniósł? – Nauczyłem się otwartości na inność. Trudno jej nabyć w polskiej szkole, w której są rywalizacja, wyśmiewanie, naznaczanie, agresja. Sam budowałem na tym pozycje w szkole: wyśmiewałem, traktowałem inność jako coś złego. I dostawałem za to oklaski od kolegów. Natomiast w fundacji nauczyłem się tolerancji. Dla każdego było ciepłe słowo, a jeśli ktoś był w czymś słabszy, nie było to pole do piętnowania. Tam zbudowałem pierwsze, głębsze relacje z ludźmi, co pozwoliło mi dzielić się z innymi tym, co przeżywam. U brata jest podobnie. Pod opieka fundacji Daniel próbował nowych rzeczy. Razem chodzili na wędrówki, spędzali wakacje. Jeszcze jako nastolatek zdobył Koronę Gór Polski. – Były też mniejsze wyzwania, na których budowałem poczucie sprawczości. Mogę! Potrafię! – opowiada. – Wcześniej w szkole miałem tylko doświadczenia „czerwonego ołówka”, tego od podkreślania błędów, tu używano „zielonego”. Pośrednim sukcesem fundacji jest to, że pozwoliła mi zobaczyć inne życie. Przed założeniem rodziny przyłączyłem się do Akademii Przyszłości, przez cztery lata byłem wolontariuszem i pomagałem raz w tygodniu dziecku w zajęciach. To cegiełka, która dokładam do całego dobra, które w fundacji otrzymałem. Bo dobro się w moim życiu mnoży. Cały czas.

Przeogromne serce

Organizację wspiera wiele osób – ambasadorów fundacji. Jednym z nich jest Jola Christol, kiedyś menedżerka w korporacji, dziś właścicielka Gabinetu Kosmetologii Medycznej i Masażu „W Wonnej Chwili” na Saskiej Kępie i prezeska Fundacji „Entraide”. Wróciła do Polski po 20 latach spędzonych w Belgii i we Francji i nawiązała współpracę z Joanna Radziwiłł. Pomaga organizować zimowe i letnie wyjazdy dla dzieci, w czasie świątecznym prezenty, a także wyposażać fundacyjny dom na Omulewskiej. – Joanna jest świetnym psychologiem i ma niesamowicie czujne podejście do dzieci. Wszyscy są tu „rodziną”. Dzieciaki w każdej chwili mogą przyjść się przytulić. Wystarczy kilkusekundowy przytulas, by naładowane ciepła ludzka energia, której często w swoim domu nie mają, pobiegły radośnie do swoich spraw – zapewnia Jola. To niełatwa praca. Przynosi tez kryzysy, tym boleśniejsze, że dotyczą dzieci. – To mój wybór – mówi jednak Joanna. – Chcę to robić, bo nadaje to sens mojemu życiu. A robię uczciwie, szczerze, z zaangażowaniem. Mogę więc mówić nie o kosztach, ale o zysku. Mam przeogromne serce. Naprawdę! A dzięki tej drodze ono wciąż rośnie. Czuję to  fizycznie i duchowo. Spotkanie z dziećmi, z dobrymi ludźmi to takie bogactwo, że sama mówię sobie: „Jestem szczęściarą, mając taką pracę!”. Powtarzamy, że świat jest zły, i oczywiście jest bardzo wiele trudnych sytuacji, o których wiem, ale też bardzo dużo pięknych zdarzeń, które sprawiają, że czuje się dumę i radość. A kiedy przychodzą kryzysy – bo przychodzą – działamy. Pracują nad rozwojem fundacji. Marzeniem Joanny Radziwiłł i Magdaleny Kryńskiej jest otworzenie dalszych miejsc. – Zabrzmi to jak wariacki pomysł, ale to pozytywne szaleństwo – śmieje się. – Chce stworzyć 80 takich domów! Znając Joannę, można przewidywać, że się jej uda.

Fundacje Joanny Radziwiłł można wesprzeć, np. uczestnicząc w akcji „Twój 1% podatku to 100% prawdziwego Domu” (nr KRS 0000 630 706), biorąc udział w programach „Opiekuńcze Skrzydła” (stałe wsparcie dla konkretnego dziecka) czy „Wielki Talerz” (fundując obiady dla dzieci). Szczegóły na www.fundacjajoannyradziwill.pl.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze