1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Monika Płatek: "Moimi mentorkami są młode kobiety"

Monika Płatek, prawniczka, specjalistka w zakresie prawa penitencjarnego, profesorka nadzwyczajna UW, nauczycielka akademicka, feministka i działaczka społeczna. (Fot. Krzysztof Zuczkowski /Forum)
Monika Płatek, prawniczka, specjalistka w zakresie prawa penitencjarnego, profesorka nadzwyczajna UW, nauczycielka akademicka, feministka i działaczka społeczna. (Fot. Krzysztof Zuczkowski /Forum)
Młode Polki są świadome, bez kompleksów i mają szersze horyzonty niż ja w ich wieku – mówi karnistka Monika Płatek. Opowiada nam o swoich mentorkach i przekonuje, że wcale nie trzeba nas specjalnie zachęcać do aktywności publicznej – wystarczy nam w tym nie przeszkadzać. 

Słyszałam, że pani mentorkami są młode kobiety.
Tak i wymienię je chętnie z imienia i nazwiska. To Maria Pawłowska, Natalia Delen, Aga Kozak, Julia Święch – moje „coacherki”. Dużo się od nich uczę! Jestem fatalna, jeśli chodzi o zarządzanie czasem i dbanie o własne interesy, one pomagają mi to zmieniać. Uczą mnie mówić „nie” – choć nadal nie zawsze mi się udaje. Dzisiaj młode kobiety dysponują inną wiedzą i inaczej patrzą na życie; są świadome, bez kompleksów i mają szersze horyzonty niż ja w ich wieku. Po roku 1989, dzięki otwarciu granic, programowi Erasmus i licznym kontaktom zagranicznym, młode Polki mogły się skonfrontować z całym światem i na jego tle zobaczyć, jak są dobre. Nie muszą już wykonywać tej potężnej pracy nad mozolnym, nieśmiałym budowaniem poczucia własnej wartości, która stała się udziałem kobiet mojego pokolenia. Musiałyśmy przejść bolesną, ciernistą drogę, żeby uświadomić sobie, że wtłoczono nas w poczucie gorszości, a potem się z niego wyrwać.

Ale udało się?
Nie do końca. Podam przykład. Byłam na Festiwalu Conrada w Krakowie. Zależało mi, żeby na spotkaniu z Chimamandą Ngozi Adichie i z Didierem Eribone usiąść w pierwszym rzędzie. Wiedziałam, że będzie trudno, więc postanowiłam pójść i na wcześniejsze spotkanie w tej sali, z czeską pisarką Radką Denemarkovą, choć to nazwisko nic mi nie mówiło. I to spotkanie okazało się największym odkryciem, bo Denemarková jest, jak myślę, następną kandydatką do Nagrody Nobla. Jej „Przyczynek do historii radości”, „Pieniądze od Hitlera” czy „Kobold” to wspaniałe literackie dzieła. Jak mogłam ją przeoczyć? Widziałam jej książki w księgarniach i obchodziłam je bokiem. Bo? Europa Wschodnia… kobieta… Do czasu Denemarkowej nosiłam w sobie nieuświadomiony, ale dobrze przyswojony syndrom „gorszości” kobiety z tej części świata. Moje młode mentorki na szczęście tego nie mają. Wychowały się już w wolnym kraju i to naprawdę miało znaczenie.

A jakie są młode prawniczki, które pani uczy? Jest ich mniej czy więcej niż mężczyzn?
Jest ich pół na pół. Jeśli chodzi o poziom – to charakterystyczne – kobiety są częściej otwarte na działania społeczne. Na tematy, które służą wspólnemu dobru, które wymagają nie tylko wykazania się biegłością w prawie, ale i pewną wrażliwością.

Wydaje się, że pani specjalność, prawo penitencjarne, to dziedzina nie dla kobiet.
Kobiety także specjalizują się w prawie karnym, jednak w świecie prawa jest jak w innych dziedzinach: nadal żyjemy w rzeczywistości mniejszych płac i większych obowiązków dla kobiet oraz wyższych wobec nich oczekiwań. Wtłaczanie w role kulturowe zaczyna się już w przedszkolu i w sklepach z zabawkami. Kiedy kupuję prezent dziecku i na pytanie, czy to dla chłopca, czy dziewczynki − mówię, że to nie ma znaczenia, sprzedawcy patrzą na mnie ze zdziwieniem. Półki na różowo i niebiesko są nie tylko denerwujące, one mają swój cel: ustawić nas w pewien szereg, wyznaczyć przestrzeń przynależną płci biologicznej. Potem jest już coraz gorzej. W przestrzeni publicznej nie brak przejawów tego, co określam jako przemoc kulturowa. Są plakaty, na których kobiety przedstawiano jako przedmiot seksu. Są politycy lekceważący konwencję antyprzemocową i prawo do doraźnej antykoncepcji. Są pomysły, że kobiety powyżej 50. roku życia powinny iść na emeryturę, bo stanowią „kapitał opiekuńczy”. Wpaja się nam, że można nas lekceważyć, traktować jak przedmiot, decydować za nas.

Wszystko jest dla kobiet! Z dobrym warsztatem można uprawiać każdą gałąź prawa. Przydaje się też inna kobieta jako wzór. Dla mnie takimi wzorami są Ewa Łętowska i dwie amerykanki: Catherine MacKinnon oraz sędzia Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg. Prawo penitencjarne wzięło mi się pośrednio z poczucia niepełnej wolności, jaka z braku praworządności obecna była w PRL-u i jaka, niestety, wraca teraz.

Jak wobec tego zachęcić kobiety do aktywności społeczno-politycznej?
Jest wiele kobiet gotowych do działania. Obecność w sejmie dwudziestu paru młodych aktywnych posłanek, które weszły z list PO i lewicy, stanowi tego dowód. Nie trzeba kobiet specjalnie zachęcać, wystarczy przestać im przeszkadzać, usuwać w cień, zajmować ich miejsce. W tej chwili już nie istnieje problem kobiet, lecz problem mężczyzn, którzy muszą dojrzeć do tego, że przyszły nowe czasy, a z nimi nowe wymagania. Teraz oni będą musieli dorównać kompetencjom kobiet od dziecka przechodzącym trening umiejętności, których mężczyznom często brak: wrażliwości, dzielenia się pracą i obowiązkami domowymi. Będą musieli pojąć, że we wzór prawdziwego mężczyzny wpisuje się też: zarabianie mniej niż kobieta, mówienie „nie wiem”, „nie daję sobie rady”, że niemęski to jest facet, który się rozwala w krześle i chwali się, że nawet herbaty nie potrafi sobie zrobić.

Ale w małych miejscowościach, gdzie bywa, że kobieta nie idzie do wyborów lub głosuje tak jak mąż, nie jest to takie jednoznaczne. Co im doradzić?
Trzeba się przełamać. Po pierwsze, nie można mówić: „ode mnie nic nie zależy”, bo każdy głos naprawdę się liczy. Po drugie, należy zadać sobie pytanie: czego chcę i dlaczego to nie ma zależeć ode mnie? Po trzecie, nie wszystko się musi udać, ale nie wyciągajmy z tego wniosku: „jestem beznadziejna”. A jeśli ktoś mi mówi, że nie nadaję się do niczego i jestem mało warta – stosuje wobec mnie przemoc psychiczną. Dobrze to nazwać po imieniu, bo to jest plaga.

W małych miejscowościach koniecznie trzeba wybierać kobiety na posłanki, obojętnie z jakiej partii. W samorządach ludzie mają wspólne problemy, które trzeba rozwiązać i te panie w pewnym momencie nie zechcą już myśleć jak mąż, zobaczą, że w połowie miesiąca nie ma pieniędzy, co wynika też z tego, że kobietom się za mało płaci. I że to się nie zmieni, jeśli one same nie zaczną działać. Nie mamy teraz szans na masę krytyczną posłanek w sejmie. Z równością kobiet i mężczyzn nasi panowie są jakieś 40 lat do tyłu za Finlandią i rozwiniętymi państwami zachodnimi. Polki mentalnie nie odstają – to nasza rzeczywistość nie nadąża.

W Finlandii kobieta jest premierką, większość ministrów to kobiety...
To, że Sanna Marin jest premierką, nie stało się przypadkiem. Ma wcześniejszy wzór w byłej prezydentce Tarji Halonen, którą spotkałam kilka miesięcy temu. Halonen była i jest jak matka narodu. Nie wynosi się ponad innych, wymaga więcej od siebie, uczestniczy w codziennym życiu Finów od konferencji po publiczną saunę i pływalnię. Mamy premierkę Finkę, wychowaną przez parę tej samej płci. W Finlandii to też nie od razu było takie łatwe do przyjęcia. Wykonano tam jednak świadomą pracę, nastawioną na równość, która pozwala zerwać z patriarchalnym wzorcem rodziny. Nierówność podtrzymuje założenie o wyższości mężczyzn nad kobietami z racji płci. Tam jasno pokazano, że bzdurą jest twierdzenie, że to kobiety mają dzieci. Ludzie mają dzieci – i te dzieci mogą się wychowywać w różnych warunkach. Tak samo kobiety, jak i mężczyźni są zdolni do nauczenia się opieki nad dzieckiem. W Polsce, w której tak bardzo boimy się, że pary tej samej płci mogą wychowywać dziecko, nie dostrzegamy, że rodziny są tak naprawdę jednopłciowe, ponieważ to jest często matka, babcia, ciotka, córka i… nieobecny tatuś. W Finlandii – równy status kobiet i mężczyzn był początkiem do tego, żeby dostrzec inne nierówności.

Finki potrafiły zawalczyć o swoją równość?
Finki zadbały o to, żeby ich działaczki ludowe, prowadzące pracę u podstaw, taką jaką znamy z książek Elizy Orzeszkowej, były znane. Potrafi pani wymienić 10 nazwisk polskich działaczek, które były aktywne od XVIII do XX wieku? Nie, i nie dlatego, że jest pani niedouczona. W trakcie edukacji nie było o nich słowa. Mam własne doświadczenie na ten temat: napisałam tekst o rozwoju ruchów kobiecych w Europie, a w nim takie zdanie: „w czasie, kiedy Angielki swoją wolność musiały wywalczyć, Polkom jak różę tę wolność podarowano”. Najgłupsze zdanie, jakie mogłam napisać, choć ładne. Ta głupota wynikała z dwóch rzeczy: z braku rozumienia, że nikt nigdy nikomu nic nie dał bez walki, a z drugiej strony z braku materiałów źródłowych. Miałam ich bardzo dużo na temat ruchów kobiecych w Anglii i bardzo niewiele w Polsce. Po 1989 roku to się zmieniło, tak jak i nauczanie historii, która dotąd była historią bez kobiet, szkolną nudą o wojnach, królach i gospodarce.

Zatem praca nad równością zaczyna się w szkole?
Szkoła to bardzo ważne miejsce – powinna niwelować różnice kulturowe, które wynosimy z domów. Powinna uczyć logicznego myślenia, nie stereotypów. Ja w trzeciej klasie szkoły podstawowej dowiedziałam się, że dziewczynki są humanistkami, a chłopcy – matematykami. A to nieprawda, nie jesteśmy biologicznie zakwalifikowani. Zdolności matematyczne nie są zarezerwowane dla chłopców. Szkoda, że szkoła tak często zamiast je rozwijać, tępi. Miałam szczęście miewać z matematyki dwóje. Dzięki temu spotkałam wspaniałego korepetytora, który uczył mnie życia. Na pierwszą lekcję zabrał mnie do restauracja „Kuźnia” w Wilanowie, postawił szampana i kawior. Nie piłam wtedy jeszcze alkoholu i nie znoszę kawioru, ale on potraktował mnie jak damę. Rozmawiał nie z tępą dziewczynką, lecz z damą. Było dla niego oczywiste, że panienka Monika sobie poradzi. Nie tylko sobie poradziłam; dostrzegłam, że matematyka co najmniej bywa wspaniała.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze