1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Artykuły wymyślonej potrzeby – konsumpcjonizm w Polsce. Rozmowa z autorem „Książki o śmieciach”

W „Książce o śmieciach” Stanisław Łubieński demaskuje nasz konsumpcyjny styl życia. (Fot. Albert Zawada)
W „Książce o śmieciach” Stanisław Łubieński demaskuje nasz konsumpcyjny styl życia. (Fot. Albert Zawada)
Nie da się nie śmiecić, właściwie każdy aspekt ludzkiej egzystencji ma związek z zanieczyszczaniem planety. Stanisław Łubieński, autor „Książki o śmieciach”, wierzy jednak, że konsumpcyjny styl życia można ograniczać, i podpowiada, co zrobić, żeby zapobiegać bezsensownemu produkowaniu odpadków.

W kryminałach bardzo często detektyw przeszukuje śmieci, żeby dowiedzieć się czegoś o podejrzanym. Co o nas mówią nasze śmieci?
Że wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni. Może jedni głosują na Krzysztofa Bosaka, a inni na Roberta Biedronia, ale nasze śmieci w żaden sposób nas nie wyróżniają i nie są szczególnie ciekawe. Niemal wszyscy kupujemy to samo, mamy podobny tryb życia. W czasie pisania swojej książki natknąłem się na informację o tym, jak francuscy fotografowie Bruno Mouron i Pascal Rostain robili zdjęcia śmieci różnych znanych osób dla pisma „Paris Match”, najpierw we Francji, a potem w Hollywood. Strasznie się zapaliłem, pomyślałem sobie, ale to będzie ciekawe, to wgląd w życie sław, które są przecież trochę jakby bogami. Okazały się dosyć zwykłe; taki Nicholson wyrzuca dużo listów i kopert, po jego odpadkach widać, że podjada sobie czipsy Fritos, popija je piwem Corona, używa płynu zmiękczającego Downy.

Konsumpcjonizm opanował świat. Wszyscy ulegamy konsumpcyjnemu stylowi życia?
Kupujesz sobie nowe rzeczy, nowe ubrania, dużo podróżujesz, konsumujesz. To współczesna wizja bycia szczęśliwym człowiekiem i jeśli jej nie przyjmiesz, masz poczucie braku. Wrażenie, że czegoś nie mamy albo że to, co mamy, nam nie wystarczy, nie odstępuje nas na krok. To skutek funkcjonowania w gospodarce opartej na mrzonce nieustannego wzrostu, gromadzeniu dóbr i iluzji, że wszystkim będzie coraz lepiej. Z drugiej strony – definicja śmiecia jest nieskończenie rozszerzalna, właściwie na każdy aspekt naszego życia możemy spojrzeć przez pryzmat tego, że wiąże się on z wytwarzaniem śmieci: czy to będzie pompowany przez elektrownie dwutlenek węgla, czy to będą śmieci komunalne. Nie da się nie śmiecić.

Skąd się wziął pomysł na taki temat książki?
Kiedy pisałem felietony o śmieciach do „Dwutygodnika”, nie byłem jeszcze pewien, czy to jest temat na książkę. I wtedy przydarzyła mi się historia z plastikową kulką, którą prawie zjadłem w restauracji we Włoszech. Znalazłem ją w morskiej rybie. Jadłem tę rybę i nagle poczułem, że gryzę coś, co nie jest ani ością, ani rybim mięsem. Trudno o bardziej druzgocący dowód na skalę zanieczyszczenia mórz.

Być może w restauracji La Cambusa na wyspie Lipari codziennie ktoś zjada plastikowe kulki, ale mnie się to przydarzyło pierwszy raz. Pomyślałem, trochę z przymrużeniem oka, że ten temat to może być moje przeznaczenie. Kulkę zabrałem ze sobą do domu i poszedłem z nią do dr Agnieszki Dąbrowskiej z Wydziału Chemii UW, badającej plastikowe odpady w środowisku morskim. Poddaliśmy ją tzw. badaniu spektrograficznemu, okazało się, że trudno powiedzieć ze stuprocentową pewnością, z czego jest zrobiona. Mówimy plastik, ale plastików są tysiące, zawierają składniki wymieszane w różnych proporcjach i domieszki, które zmieniają ich właściwości.

materiały prasowe materiały prasowe

To właśnie plastik jest jednym z głównych bohaterów twojej „Książki o śmieciach”. Wśród współczesnych lęków dotyczących zanieczyszczenia środowiska wysoką pozycję zajmuje strach przed mikroplastikiem, tym, że jest w nas.
Zwykłe pranie polarowej kurtki skutkuje zanieczyszczeniem wody tysiącami mikrocząsteczek plastiku, które spłyną do morza. Oczywiście, można popaść w paranoję, że plastik jest wszędzie, że spada w śniegu i jest w wodach podziemnych, i w miodzie, i w soli, nawet w naszych organizmach, ale niewiele z tym możemy zrobić. To już się dzieje i jest nie do zatrzymania. Od plastiku już nie uciekniemy, nasz świat jest od niego uzależniony, część postępu zawdzięczamy tworzywom. Prawdziwym absurdem jest to, że rzeczy jednorazowe, których używamy przez chwilę, robione są z niezniszczalnego materiału. Szał jednorazówek jest efektem rozrostu przemysłu tworzyw sztucznych, produkuje się je szybko i tanio, są łatwo dostępne, ale to one tworzą główną masę plastikowych śmieci, np. na plażach czy w lasach.

Rewersem mikrocząsteczek jest Wielka Pacyficzna Plama Śmieci.
O niej się dużo mówi, bo jest największa, jej powierzchnia to 1,5 mln km kw. Ale podobnych plam jest na oceanach przynajmniej pięć. Mówi się już nawet o Plastisferze, kontynencie z plastiku. Wizja tych skupisk, gdzie spotykają się prądy morskie, nie napawa optymizmem. Rocznie trafia do oceanu 8 mln ton plastiku. Tworzywa wydzielają różne toksyczne substancje. Jeden z raportów mówi, że wkrótce masa plastiku będzie większa niż masa pływających w oceanie ryb.

Nie potrafimy dojść do prostego dosyć wniosku, że świat, w którym żyjemy, nawet jeśli podzielony na kraje i kontynenty, to jedna całość.
Widać to najlepiej właśnie na przykładzie oceanu. To jest jeden zbiornik podzielony dla ludzkiej wygody różnymi nazwami, ale jak wrzucę piłkę na plaży w Japonii, to ona za jakiś czas może wypłynąć u brzegów Kalifornii albo Alaski. Nie myślimy o tym, że to, co dotyka inną część świata, w pewnym sensie dotyka też nas. W tym sensie rzadko czujemy solidarność z ludźmi doświadczonymi kataklizmami w innych częściach świata. Przejmuje nas powódź na Podkarpaciu, a nie mamy pojęcia, że to samo, tylko na gigantyczną skalę, dzieje się w północnowschodnich Indiach. Klimat zmienia się na całym świecie, ale przyjmuje to różne formy.

Czy w czasie poszukiwań informacji do książki zdarzyły ci się jakieś niespodziewane odkrycia?
Nie zapomnę, jak poznałem doktora Krzysztofa Kolendę, wrocławskiego herpetologa badającego wpływ śmieci na przyrodę. Przyglądaliśmy się razem odpadkom, które zbieraliśmy w lesie we Wrocławiu. W butelkach i puszkach były tysiące trupów leśnych owadów.

To uderzające, że głupia butelka czy puszka po pepsi porzucone w lesie zamieniają się w cmentarzyska. Utkwiła mi w pamięci historia o żukach, które ukochały sobie brązowe butelki po napoju.
Butelki przypominały im partnerki, działały na nie jak superstymulanty. Samce pozostawały obojętne na wdzięki prawdziwych samic, wybierały butelki, próbowały z nimi kopulować, a ich zaloty kończyły się śmiercią w pułapce. Smażyły się na tych butelkach. Ich chutliwość była zagrożeniem dla gatunku. Rozwiązanie było bardzo proste – wystarczyło zmienić kolor butelek, żeby pobudliwe żuki straciły nimi zainteresowanie. Równie proste jest rozwiązanie w wypadku leśnych śmieciowych pułapek. Wystarczy nie śmiecić. Tak, wiem, to się wydaje nierealne, ale zadziwiające jest, jak olbrzymie konsekwencje dla lasu mają te odpadki. Porzucone butelki zamienią się w masowe groby żyjących w nim owadów, małych gryzoni i płazów. Zwierząt niepozornych, ale często kluczowych dla zachowania zdrowia tego ekosystemu.

Twoja książka uświadamia, że metki „eko” czasem wprowadzają w błąd. Kiedy zagłębiamy się w badania, okazuje się, że robienie zakupów w taki sposób, żeby oszczędzać planetę, jest jak szukanie drogi w labiryncie.
Bardzo mnie bawią zabiegi pewnej dużej firmy sprzedającej wodę mineralną w plastikowych butelkach. Wymyśla ciągle nowe ekologiczne akcje, które mają pokazać, jak to bardzo troszczy się o planetę: sadzi las z leśnikami albo przekonuje, że lepsza jest woda w plastiku niż woda w szkle. Trzeba się bardzo nagimnastykować, żeby przedstawić się jako zbawca planety i jednocześnie zajmować się produkcją plastikowych butelek. Był też szampon, który się reklamował tym, że ma opakowanie w 30 proc. zrobione z recyklatu. To nie jest wielkie osiągnięcie, bo te butelki można byłoby zrobić w stu procentach z przetworzonego materiału. Wszyscy próbują się tanim kosztem podłączyć do tych ekotrendów. Naprawdę ekologiczna byłaby seria w butelkach, które można ponownie napełniać.

(Fot. Studio Fru) (Fot. Studio Fru)

Kupujemy bambusowe przedmioty, sądząc, że są ekologiczne, a one często są klejone syntetycznymi żywicami, z których uwalniają się niebezpieczne substancje.
Pułapek jest wiele. Niestety, nie można już być ufnym. Dobrze weryfikować różne podejrzane doniesienia, wszyscy czasem padamy ofiarą fake newsów. Folia biodegradowalna, w naszym przekonaniu nieszkodliwa dla środowiska, rozkłada się na przykład tylko w specjalnych instalacjach, więc jeśli wrzucimy ją do śmieci zmieszanych, to nie łudźmy się, że ona się rozłoży. Ale o tym niech mówią ludzie, którzy od lat drążą ten temat. Jest na przykład Julia Wizowska, która ma blog Na Nowo Śmieci, napisała też książkę. Jeździ po kompostowniach, wysypiskach, sortowniach i dowiaduje się, jak to działa.

Mam wrażenie, że o inicjatywach takich jak trash challenge, czyli spontaniczne zbiórki śmieci, którym obowiązkowo towarzyszy selfie, albo plogging – połączenie zbierania odpadków i poczciwego joggingu – czy praktyki zero waste piszesz z lekkim przekąsem.
Na początku mój stosunek do takich inicjatyw był rzeczywiście trochę ironiczny. Wydawało mi się, że to taki festiwal próżności, że te śmieci zbiera się dla zdjęcia. Może nie rozumiałem jeszcze, że takie akcje mogą mieć skalę masową właśnie dzięki mediom społecznościowym. Zbieranie śmieci jest bardzo niewdzięczne i każdy, kto to robi w wolnym czasie, jest bohaterem. W Polsce to, niestety, bardzo rzadkie, żeby przejmować się dobrem wspólnym, ale także przyszłością miejsca, w którym się żyje. W każdym lasku, w każdym rowie przydrożnym można znaleźć sterty śmieci.

Kibicuję wszystkim ruchom zmierzającym do ograniczenia ilości opakowań czy modyfikowania ich tak, by dawały się łatwo przetworzyć. Żeby zaszły jakieś realne zmiany, potrzebna jest masa krytyczna. Możemy sobie indywidualnie tupać na różne rzeczy, ale to, niestety, mało kogo obchodzi. Dopiero kiedy tupnie masa, zostanie to dostrzeżone przez wytwórców, producentów. Ale problemu zanieczyszczenia nie da się załatwić dobrą wolą producentów i zaangażowaniem konsumentów. Tutaj potrzebne są trudne, odważne regulacje prawne, żeby zapobiegać bezkarnemu, bezsensownemu produkowaniu śmieci. Czy nam się to podoba, czy nie, temat ochrony środowiska jest dziś najważniejszy i będziemy to odczuwać coraz boleśniej.

Dlaczego odpowiedzialność producentów za produkcję odpadów jest taka ważna?
Za granicą jest tak, że to producenci w większej mierze odpowiadają za finansowanie zbiórki wyprodukowanych materiałów, które powinny trafiać do recyklingu. Dzięki temu cały ten biznes, ten obieg zamknięty, staje się bardziej opłacalny, więc wszyscy się bardziej starają i efektywność zbierania, ale i przetwarzania, jest dużo większa. W Czechach za wytworzenie tony odpadów plastiku producent musi wpłacić do systemu 206 euro, w Polsce – około 0,6 euro. Te opłaty muszą być wyższe. Poza tym uważam, że powinno się wprowadzić na przykład obowiązek stosowania recyklatu w nowych opakowaniach. Musi istnieć jakiś bodziec do ponownego wykorzystania materiałów.

W tym momencie recykling nie wydaje się szczególnie opłacalny. Spadły ceny ropy, więc produkcja plastiku stała się jeszcze tańsza. W czasach pandemii zamknęło się wiele zakładów recyklingu (znam przykłady z Francji) w obawie przed plagą zachorowań u pracowników. Do tego doszedł pandemiczny kryzys, kiedy to baliśmy się, że wszystko będzie przenosić wirusa, więc nastąpił powrót do jednorazówek. Rękawiczki i maseczki zużywane są w hurtowych ilościach. Producenci tworzyw rozgrywają nieprawdziwy argument, że tylko jednorazowe rzeczy są bezpieczne. Sprawa wygląda jednak tak, że nie stać nas już na jednorazowość. Od 50 lat żyjemy na kredyt Ziemi, nasza eksploatacja przekracza możliwości naturalnego odnawiania zasobów planety.

Uważasz, że jedna z najważniejszych umiejętności współczesnego człowieka to nauczyć się odmawiać, także sobie. Ty nie masz z tym problemu?
Mnie jest o tyle łatwiej, że nigdy specjalnie dużo nie potrzebowałem. Moją partnerkę denerwuje, że potrafię nosić te same ubrania przez wiele lat i nie odczuwam w ogóle potrzeby wyglądania jak poważny pisarz w średnim wieku. Mięsa nie jem przede wszystkim ze względów moralnych. Jest mi lżej na sercu, że się nie przykładam do czegoś, co jest strasznie złe i głęboko mnie niepokoi. Niestety jeżdżę samochodem, ale w mieście wybieram rower. Nie mam potrzeby dalekich, egzotycznych podróży, bo nigdy nie znudzi mi się Polska. A jeśli już raz na jakiś czas wybiorę się gdzieś dalej, to też, wydaje mi się, nie będzie wielki dramat. Nie mówię, że wszyscy mamy się stać świętymi, mieszkać w eremie i żywić mchem. Jest taka bardzo trafna myśl, którą napisała jedna z zerowaste’owych kucharek Anne-Marie Bonneau:

„Nie potrzebujemy kilku osób, które robią stuprocentowy zero waste, tylko milionów, które robią to w sposób niedoskonały”.

Chodzi o to, żeby ludzie zadali sobie czasem pytanie, czy muszą mieć nowe, czy mogą kupić używane. Albo czy w ogóle nie wymyślają sobie jakichś fikcyjnych potrzeb.

Stanisław Łubieński: rocznik 1983; pisarz i publicysta, przyrodnik amator, ptasiarz, autor „12 srok za ogon” nominowany do Paszportu „Polityki” i do Nike. Autor „Książki o śmieciach”.

Artykuł archiwalny

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Kosmetyki naturalne dla Ciebie
Autopromocja
Kosmetyki naturalne dla Ciebie Wiktoria Mucha Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze