1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Cezary Borowy - mężczyzna w wewnętrznej podróży

Cezary Borowy w Singapurze, 1987 rok. (Fot. archiwum prywatne)
Cezary Borowy w Singapurze, 1987 rok. (Fot. archiwum prywatne)
Zobacz galerię 10 Zdjęć
Jeszcze 30 lat temu dalekie wyprawy były dla większości Polaków niedostępne finansowo, zwykle wiązały się z wyjazdem na saksy albo nielegalnym handlem. Cezary Borowy przez kilka lat mieszkał w Indiach, dokąd przemycał elektronikę z Singapuru. Właśnie wydał wspomnienia z tamtego okresu, a nam opowiada, jakie emocje budzi w nim dziś powrót na stary szlak.

 Cezary Borowy, podróżnik, maratończyk, właściciel firmy usługowej w branży finansowej, przewodnik po Azji. (Fot. archiwum prywatne) Cezary Borowy, podróżnik, maratończyk, właściciel firmy usługowej w branży finansowej, przewodnik po Azji. (Fot. archiwum prywatne)

Mam złe doświadczenia z wracania w te same miejsca, zwykle czuję się rozczarowany. Ale twój powrót do Indii po wielu latach okazał się bardzo ciekawy i inspirujący. Kolejne podróże do Indii to pogłębianie tego, co już znam. Im dalej w las, tym więcej drzew – im lepiej poznajesz kraj, tym więcej jest w nim do zobaczenia. Indie ciągle czymś zaskakują. Im więcej o nich czytam, tym bardziej jestem przekonany, jak mało o nich wiem. Nie sądzę, żebym ośmielił się kiedykolwiek powiedzieć, że „znam” Indie.

Te ostatnie wyjazdy to chyba także swoiste podróże w czasie? Pomiędzy moim okresem „starożytnym”, czyli przełomem lat 80. i 90., gdy spędziłem w Indiach trzy lata, a ostatnimi wyjazdami upłynęło ponad 25 lat. To pozwala na dystans i zauważenie zmian. Na pewno podróżą w czasie można nazwać przejazd pociągiem – wygląda tak jak kilkadziesiąt lat temu. Te same wagony, tylko trochę bardziej zniszczone.

A w innych miejscach nie przypominały ci się przeżycia i emocje sprzed lat? Oczywiście, że tak. Szczególnie tam, gdzie kiedyś często bywałem. Knajpki i hotele w New Delhi, Bombaju, Kalkucie czy Katmandu szczególnie się nie zmieniły – jedna z nich, „Koshla” w New Delhi, miała na zewnątrz dwa stoliki i spawane żelazne krzesła. Nadal tam są. Gdy usiadłem i czekałem na zamówienie, patrząc na przechodzący tłum, to pomyślałem, że za chwilę nadejdzie któryś ze starych kumpli: Kwiatek, Jacek, Peter... Dreszcz mi przeszedł po plecach, jakbym znów poczuł adrenalinę. Ale nie przyszli.

 Fot. archiwum prywatne Fot. archiwum prywatne

Z powodów organizacyjnych wynajmowaliśmy z dziewczyną miesiącami pojedynczy pokój w hotelu „Vishal”, to była nasza główna kwatera w stolicy Indii. Gdy ostatnio tam byłem, oczywiście chciałem do niego zajrzeć, ale bałem się swoich emocji. Zameldowałem się więc w innym hotelu i dwa dni krążyłem wokół tamtego, oswajając wewnętrzny niepokój. Gdy wreszcie zdecydowałem się iść, to od razu po przekroczeniu progu się wzruszyłem, bo jeden z recepcjonistów szeroko się uśmiechnął i serdecznie przywitał. Rozpoznał mnie po 25 latach! Wynająłem ten sam pokój. Meble się nie zmieniły, ale na ścianach nie było już tapet, tylko farba. Jednak klimat miejsca pozostał – tworzyły go dźwięki ulicy. Przez nieszczelne okna było słychać skrzypienie kół i piszczenie rikszy motorowerowych, te charakterystyczne „pi, pi, pi”. Położyłem się na łóżku na wznak, zamknąłem oczy, słuchałem i znowu miałem wrażenie, że za chwilę wejdzie któryś ze starych kumpli.

A co czułeś na lotnisku po przylocie? Lotniska oczywiście mocno się zmieniły. Ale i tak gdy wychodziłem z samolotu w Bombaju i obserwowałem pracę celników – którzy cały czas szukają, czy ktoś przemyca złoto – to przyszło mi do głowy: „czy aby na pewno jestem czysty i niczego nie przerzucam?”. Przypomniał mi się tamten fantastyczny okres, czas dużej przemiany, dojrzewania jako mężczyzna. Nie żałuję tego, co robiłem, choć w tytule swojej książki pisałem o „spowiedzi”, jakbym uznawał to za grzech. Ale tak nie jest. Gdyby nie tamto, byłbym dziś innym człowiekiem.

 Fot. archiwum prywatne Fot. archiwum prywatne

Życie było wtedy szybkie, niebezpieczne, ale pozwalało się sprawdzić. Dodatkowo wokół miałem mnóstwo przyjaciół. Takich przyjaźni jak wtedy nie miałem nawet w szkole. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – pisała Wisława Szymborska, a my w Indiach mieliśmy dużo okazji do sprawdzenia się. Kiedy potem miałem w życiu różne górki, dołki, sztormy – to zawsze mówiłem sobie, że jeśli dałem radę w Indiach, to teraz tym bardziej dam.

Zahartowałeś się? Tak. W młodym wieku o to łatwiej. Dzięki książce odrodziły się stare, zerwane kontakty z naszej społeczności przemytniczej. Moje koleżanki i moi koledzy to dziś sześćdziesięciolatkowie, za nimi rozwody, bankructwa, różnie bywało. Ale wszyscy nadal mają błysk młodości w oku. Powiedziałbym, że przemytnicy nie dziadzieją. Być może to sprawa intensywnych doświadczeń w młodych latach, a może trzeba było mieć pewien typ osobowości, aby się zdecydować na tak ryzykowną aktywność. Część z nas była marzycielami, którzy zawsze chcieli podróżować po świecie. Na przykład ja przed końcem ósmej klasy przeczytałem wszystkie książki przygodowe w okolicznych bibliotekach i po prostu szukałem przygód. Prawdopodobnie bardzo wielu z nas uzależniło się od tego.

Od czego? Od adrenaliny. Odczuwaliśmy strach, ale nauczyliśmy się go oswajać, żyć z nim. Był strach na granicy, ale umysł dostawał nagrodę, gdy akcja się udała, a to uzależnia. Do tego stopnia, że po powrocie do „cywila” często wybieraliśmy świadomie zawody z dużą dozą adrenaliny. Koleżanka została pielęgniarką na OIOM-ie, kolega zaczął pracę na wysokościach. Ludzie często narzekają, że szybko pobrali kredyty, teraz pracują w korpo, są po czterdziestce i tak naprawdę nigdy nie żyli. My mamy poczucie spełnienia w młodości. Moja była intensywna, z barwnymi przygodami. Taka, jak chciałem.

 Fot. archiwum prywatne Fot. archiwum prywatne

Swoim dzieciom byś polecił taki przepis na młodość? Nie próbują mnie naśladować, mają swoją ścieżkę, też kolorową, artystyczną. Zresztą czasy są inne, już można swobodnie podróżować po świecie. A wtedy w Polsce zarabiało się nieco ponad 20 dolarów miesięcznie, zaś mieszkanie kosztowało cztery tysiące dolarów na Śląsku, a w Warszawie około ośmiu tysięcy. Na handlu kamerami, magnetowidami pomiędzy Singapurem a Indiami mogłeś na to zarobić w kilka miesięcy! Gdy o tym mówię na spotkaniach autorskich, to widzę, że ludzie rozumieją nasze motywy.

Dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się na tę retrospektywną podróż? Do takich rzeczy trzeba dojrzeć. Długo też tkwił we mnie pomysł na książkę opisującą te przemytnicze czasy. Teraz cokolwiek tam robiliśmy, już jest przedawnione.

„Ja czułem się na przewałach tak, jakbym w tym 1987 roku siedział w kinie w Warszawie na filmie o Indianie Jonesie i nagle wstał z fotela, wszedł w ekran i przeniósł się do świata pełnego egzotyki, przygód i słońca” – napisałeś w książce. Czy podróżując, można zostać aktorem? Indie są na tyle dużym krajem, że bardzo łatwo znaleźć miejsca, w których wciąż możesz zostać Indianą Jonesem. W wioskach czy dzielnicach dalej od miejsc turystycznych człowiek z Zachodu nadal jest sensacją. Miejscowi podchodzą, robią sobie selfie, pytają, skąd jesteś. Robi się tłum wokół ciebie.

 Indie, lata 90. (Fot. archiwum prywatne) Indie, lata 90. (Fot. archiwum prywatne)

Kiedyś jechałem w Kalkucie starą taksówką. Na ulicy nie było świateł, tłum rozstępował się przed autem. Reflektory penetrowały go. Budowano tam stację metra, ale odkrywkowo, bez ciężkiego sprzętu. Widać było ogromny dół w ziemi, linię zwisających żarówek nad nim oraz kobiety podające sobie talerze z ziemią. To był prawdziwy Indiana Jones! Indie są jak Jerozolima, która jednoczy religie Boga osobowego. Nad Gangesem mają tylu bogów, ilu jest Hindusów. I wiele religii się stamtąd wywodzi: buddyzm, sikhizm, hinduizm.... Tam ciągle możesz z kimś porozmawiać o Bogu.

Pojechałeś do Indii, bo przeczytałeś tekst o polskich przemytnikach w „Polityce”, którą ktoś przywiózł do Londynu, gdzie byłeś. W końcu natknąłeś się na nich w pizzerii w Delhi. Jak wielką rolę w życiu odgrywa przypadek? Ogromną. Gdybym nie wszedł do pizzerii, to nie spotkałbym tych przemytników i pojechał do Australii, bo miałem już wizę. I potoczyłoby się wszystko inaczej, pewno zrywałbym kiwi lub pracował na czarno w jakiejś fabryce. Nawet moje małżeństwo to w pewnym stopniu efekt przypadku – ściągnąłem dziewczynę do Indii. Ale też przypadkowi trzeba pomóc, ja tych ludzi szukałem. Tony Wheeler, twórca słynnych przewodników „Lonely Planet”, kiedyś podróżował jak najtaniej. Milionom ludzi pokazał, jak można tego dokonać. I miliony pokochały jego przewodniki i ten styl podróży. A kilka lat temu przeczytałem wywiad z Wheelerem, w którym mówił, że teraz nie wyobraża sobie nocować gdzie indziej niż w 5-gwiazdkowych hotelach. Czy nasze nastawienie do podróży aż tak bardzo zmienia się z wiekiem?

 Fot. archiwum prywatne Fot. archiwum prywatne

Ja ciągle lubię zatrzymywać się w miejscach dla backpackersów. Na hotele 5-gwiazdkowe nie zawsze mnie co prawda stać, ale podczas wyjazdów związanych z pracą mieszkałem w nich wielokrotnie i to mnie w ogóle nie kręci. Luksusowy hotel to kapsuła, która oddziela mnie od przestrzeni, którą chcę poznać. Tam też nie nawiązujesz tak szybko relacji, panuje chłód nie tylko z powodu klimatyzacji. A podróżnicy, których spotykam w tanich hotelikach, mają swoją historię i chętnie się nią dzielą. Łakną kontaktu z drugim podróżnikiem. Łatwo więc nawiązać relację. Nadal podróżuję uważnie, by jak najwięcej z tego świata zrozumieć, poznać „innego”.

Czego ta retrospektywna podróż cię nauczyła? Teraz podróżuję inaczej, bardziej reportersko, przygotowuję się do każdej podróży. Ostatnie wyjazdy i pisanie książki pozwoliły mi bardziej zrozumieć siebie. To było jak pewna klamra spinająca życie.

Cezary Borowy, podróżnik, maratończyk, właściciel firmy usługowej w branży finansowej oraz przewodnik po Azji, więcej na przemytnik.pl.

 \ "Spowiedź Hana Solo. Byłem przemytnikiem w Indiach", wyd. TBR

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze