Odpoczynek jest równie ważny jak oddech, najlepiej zatem, by był naturalny i głęboki. A przede wszystkim lepiej go nie wstrzymywać za długo! Ponieważ jednak każdego odpręża co innego, warto poszukać najlepszej dla siebie metody na wchodzenie w stan relaksu i regeneracji.
Co z tego, że słuchamy webinarów o równowadze między karierą i czasem po godzinach, a stosik z książkami o zdrowym stylu życia staje się coraz większy... Jesteśmy wyczerpani tempem, w jakim świat goni naprzód i w jakim my próbujemy za nim nadążyć. Nie mamy czasu na spokojne zjedzenie posiłku, spotkanie ze znajomymi ani nawet na wystarczająco długi sen. Liczymy, że jeśli dobrze pójdzie, w weekend uda nam się odpocząć, a jeśli nie w ten, to w następny albo w wakacje, w najgorszym wypadku – na emeryturze.
– Co u ciebie? – A wiesz, zalatany jestem. – To tak jak u mnie, pracuję po 12 godzin na dobę, wieczorami padam ze zmęczenia i na nic nie mam czasu…
Znajomy dialog? Ile razy zastanawiałeś się, czy dość pracujesz? Albo czy do rzeczy, które masz na głowie, nie wypadałoby (zgodnie z najnowszymi standardami „zajętości”) dołożyć jeszcze czegoś? Czy twój elektroniczny kalendarz nie ma aby za dużo pustych miejsc, bo kiedy tak dokładnie mu się przyjrzeć, to na przykład w poniedziałki coś by się jeszcze zmieściło, w końcu dziś nikt nigdy nie jest „po pracy”, bo nawet w łóżku, tuż przed snem, wypada zajrzeć do służbowej skrzynki mailowej.
Dwa lata temu temu ten rozszalały świat się zatrzymał, tak po prostu, z dnia na dzień. Zostaliśmy zamknięci w domu, odizolowani od znajomych z pracy, a zwłaszcza najstarszych – członków rodziny. Pozbawieni możliwości egzotycznych wyjazdów, uprawiania sportów, chodzenia do kin i teatrów. Zmuszeni do izolacji, do wychodzenia z domu tylko w razie konieczności. Niektórzy odetchnęli z ulgą: wreszcie sobie odsapnę, wreszcie będę mieć czas na zaległą lekturę, domowe porządki, remont na strychu… I tu pojawił się dylemat, bo czy w obliczu tego, co dotknęło cały glob można mówić o odpoczynku?
Pierwotny lęk o zdrowie i życie uaktywnił silny stres, pozbawiając nas poczucia bezpieczeństwa i zaburzając umiejętność relaksu i odprężenia. Ponadto praca w domu, kontakty służbowe i towarzyskie prawie wyłącznie online, czyli konieczność ciągłego przebywania w wirtualnym świecie – bezpowrotnie zmieniły sens procesu odpoczynku. Co dziś jest pracą, a co czasem wolnym? Czy to, że mogę pracować we własnym łóżku, w piżamie, czasami bez włączonej kamery, podgryzając śniadanie, a jeśli znudzi mi się spotkanie z szefem, to mogę podejrzeć, co słychać na Facebooku – to jest praca czy relaks? A kiedy wyloguję się z firmowej sieci i siedząc w tej samej pozycji i przed tym samym monitorem komputera, odpalę Netfliksa – to jestem nadal w pracy czy już się relaksuję?
Wiosną, po pierwszym rzucie pandemii rzeczywiście sporo z nas poddało się procesowi zwolnienia tempa, zwłaszcza że wiele atrakcji do tej pory niedostępnych (bo za daleko, bo korki, zmęczenie po pracy i tak dalej) zyskało formę online. Przez chwilę na topie były wirtualne lekcje jogi, medytacji, fitnessu czy tematyczne webinary, ale powoli wszystko wracało do normy. Z analizy opublikowanej w połowie października zeszłego roku na łamach „Gazety Wyborczej” wynika, że zwyczaje Polaków, którzy do tej pory dzielili swoją dobę na sen i pracę albo naukę, pomimo pandemii, niewiele się zmieniły. Zmuszeni restrykcjami zrezygnowaliśmy ze spotkań na mieście, dalekich podróży, a czasowo także z uprawiania sportu. Przerzuciliśmy się na oglądanie, słuchanie, czytanie i ewentualnie spacery. Jednak większość z nas żyje „po staremu”, czyli – świat się zatrzymał, a my dalej biegniemy jak te chomiki w kołowrotku.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż co najmniej z trzech powodów, o których poniżej.
Po pierwsze: nie umiemy odpoczywać. Przede wszystkim dlatego, że nie potrafimy zwolnić tempa i to – jak pokazuje pandemia – nie dlatego że świat goni, ale dlatego że to my sami biegniemy na oślep coraz szybciej.
Po drugie: definicja odpoczynku nie jest wcale taka oczywista. Czy wyjście z psem ma spacer jest już odpoczynkiem, czy jeszcze obowiązkiem? Pewnie zależy kiedy. A przerwa w pracy: na lunch, na kawę albo na prywatne ploteczki – to odpoczynek czy raczej przerywnik, zwłaszcza że przerwa obiadowa często oznacza dłuższy pobyt w pracy, a jedząc czy plotkując, i tak ciągle jesteśmy myślami przy obowiązkach zawodowych.
Choć naturalny rytm życia to przeplatające się cykle: aktywność – odpoczynek (mózg jest w stanie mobilizować się przez 50 min, po czym nasza koncentracja zaczyna spadać), to kulturowo wykształciło się w nas przekonanie czy nawyk, że odpoczywamy dopiero po pracy, a przerwy w trakcie to nie odpoczynek. Nieumiejętność płynnego przestawiania się z aktywności na relaks to także efekt przewlekłego stresu i ciągłego stanu pobudzenia układu nerwowego. Żyć zgodnie z rytmem: aktywność – odpoczynek potrafią jedynie ludzie sukcesu, którzy mają zdolność jednominutowego wyłączania się albo dziesięciominutowych drzemek i, przede wszystkim, nie angażują uwagi we wszystkie przypadkowe myśli.
Wszyscy badacze zgodnie twierdzą, że odpoczynek jest trudniejszy do zdefiniowania, niż można by się spodziewać. Na przykład sen nie jest uznawany za odpoczynek, a za zaspokojenie potrzeby fizjologicznej. Nie ma również jednoznacznej odpowiedzi, czy odpoczynek odnosi się do wypoczętego umysłu, czy wypoczętego ciała. Niektórzy ludzie twierdzą, że ich umysł nie może się zrelaksować, dopóki ciało nie będzie w pełni wypoczęte. Inni mają odwrotnie: dopiero zmęczenie ciała poprzez energiczne ćwiczenia pozwala umysłowi odpocząć.
I wreszcie, po trzecie, nie dajemy sobie prawa do odpoczynku i często sami siebie poganiamy. Przodują w tym niestety kobiety, przekonane, że ich uczucia, pragnienia i potrzeby są mniej ważne niż to, co się dzieje na zewnątrz: osiągnięcia, relacje, sprawy zawodowe. W efekcie kolekcjonujemy drobne zmęczenia jak puste opakowania po prezentach (bo mogą jeszcze się przydać) i w końcu poważnie się przeciążamy. I tylko nie bardzo rozumiemy, dlaczego przydarza się nam problem zdrowotny czy bunt ciała...
We współczesnym świecie mamy dużo (może za dużo?) kuszących propozycji i chcemy z tego wszystkiego skorzystać. W rezultacie nie mamy czasu, żeby całą tę wiedzę zintegrować.
Claudia Hammond, badaczka relaksu i autorka niewydanej po polsku książki „The Art of Rest: How to Find Respite in the Modern Age” (na której ślad trafiłam dzięki artykułowi Pauliny Wilk „Wyższa szkoła wypoczynku”, kiedy robiłam research do tego tekstu) przekonuje, że w dzisiejszym świecie odpoczynek jest sztuką, której trzeba się po prostu nauczyć. Z badań przywoływanych przez Hammond jasno wynika, że odpoczynek, który utożsamiany jest z odprężeniem, to stan ciała i umysłu, który każdy z nas osiąga na swój sposób. Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle umiemy rozpoznać, w jakich okoliczności taki stan osiągamy.
Zespół badaczy (wśród których była Claudia Hammond) zadał ludziom z 134 krajów pytanie: „Jaka czynność daje ci najlepszy odpoczynek?”. Jak się okazało, popularny mindfulness nie znalazł się w pierwszej dziesiątce wskazań (wiele osób szybko się zniechęca, nie potrafi skutecznie się odprężyć zarówno fizycznie, jak i psychicznie). Z medytacją uważności wygrało m.in. oglądanie telewizji (pozwala zaangażować się w życie innych osób, zapewniając ucieczkę od osobistych problemów i ulgę, że inni mają gorzej od nas) oraz leniuchowanie w bąbelkach – czyli gorąca kąpiel. Na podium znalazło się przebywanie w samotności (trzecie miejsce) – już minimalna dawka odosobnienia daje odpoczynek od narażania się na ocenianie; kontakt z naturą (drugie miejsce) i czytanie – zwycięzca rankingu. To pierwsze miejsce wcale nie jest takie oczywiste, bo przecież wymaga dużego wysiłku poznawczego. Jednak podczas czytania nasz mózg nie jest w stanie ani spoczynku, ani pełnej koncentracji – i być może jest to właśnie ten stan spokojnej mobilizacji, który nam służy. I tu zbliżamy się, choć minimalnie, do sedna definicji odpoczynku, a mianowicie: nie jest on równoznaczny z biernością.
Pomysłów na efektywny odpoczynek mamy pod dostatkiem. Nie wiadomo, które z nich okażą się najskuteczniejsze, kiedy nasz świat obudzi się po pandemii. Tak naprawdę problem polega na tym, że przestaliśmy rozpoznawać stan zmęczenia. Najbardziej wytrwali unikacze odpoczynku, którzy potrafią funkcjonować nawet 10 lat bez urlopu, po prostu nie czują zmęczenia (prawdopodobnie ogólnie niewiele czują). A prawda jest taka, że nie poczujemy zmęczenia, dopóki nie wyjdziemy z głowy i nie posłuchamy, co słychać w naszym ciele. Czy i gdzie właściwie odczuwamy zmęczenie
Okazało się, że ważnym testerem zmęczenia jest kość krzyżowa. To w tym miejscu – płaskim odcinku pomiędzy kręgiem lędźwiowym a kością ogonową – zwykle odczuwamy ciężar. I to nie tylko wtedy, kiedy zbyt długo siedzimy, ale także kiedy zbyt dużo myślimy. Kość krzyżowa powiązana jest z odpoczynkiem i regeneracją (to tu zaczynają się nerwy układu przywspółczulnego). Jak rozluźnić to miejsce? Najpierw trzeba poczuć, co tam się dzieje. Opisać to doznanie jak najdokładniej: ciężko/lekko, zimno/ciepło, nieruchomo/drżąco. Następnie poczuć, czego nasza kość krzyżowa potrzebuje. Może położenia się na kanapie na wznak, z ugiętymi nogami, a może na boku z poduszką pomiędzy kolanami albo na podłodze z łydkami opartymi o łóżko? Mamy jeszcze do wyboru kołysanie miednicą, np. na piłce lekarskiej, albo taniec.
Koniecznie zauważajmy moment, kiedy przekraczamy granice swojego zmęczenia. I raz na zawsze pożegnajmy się z hasłem „Jestem zmęczony, ale mam jeszcze coś do zrobienia, więc odpocznę sobie jutro”.