1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Kreciość kreta. Rozmowa z Radkiem Rakiem, laureatem nagrody Nike

Gdybym ja miał sobie jakieś zwierzątko przypisać, nie byłby to rak, lecz borsuk. (Fot. Mikołaj Starzyński//Wydawnictwo Powergraph; rysunki Zofia Różycka)
Gdybym ja miał sobie jakieś zwierzątko przypisać, nie byłby to rak, lecz borsuk. (Fot. Mikołaj Starzyński//Wydawnictwo Powergraph; rysunki Zofia Różycka)
Na ile naprawdę rozumiemy zwierzęta, a na ile tylko przypisujemy im ludzkie cechy, motywacje i dążenia? – pytamy Radka Raka, laureata Literackiej Nagrody „Nike” i… weterynarza.

Przeczytałam u Sigrid Nunez takie spostrzeżenie: „Weterynarze łatwo się irytują, ponieważ w swojej pracy spotykają się z wyjątkowo szeroką gamą ludzkiej głupoty – z której bez wątpienia duża część to antropomorfizacja”.
Niestety, jest to zjawisko, z którym spotykam się w mojej pracy bardzo często. Lubimy przypisywać zwierzętom ludzkie motywacje, intencje i cele. Nie do końca dociera do nas, jak złożona jest psychologia zwierząt i jak bardzo odmienna od tego, jak my patrzymy na świat. Opiekunowie kotów, z którymi mam zwykle do czynienia, na przykład często przypisują im złośliwe intencje, bo kot posikuje do łóżka czy drapie meble. Tymczasem on w ten sposób zwykle pokazuje człowiekowi, że ma jakiś problem, z którym sobie nie radzi. Pamiętam taką sytuację: w grudniu pan przyszedł z kotem, który oddawał mocz nie tam, gdzie trzeba. A ponieważ przebadano kota na wszelkie sposoby i okazał się kompletnie zdrowy, jeśli chodzi o ciało, głowiliśmy się długo – wspólnie z opiekunem i behawiorystą – nad tym, co może wywoływać stres u pacjenta. Problem rozwiązał się sam w lutym, kiedy z domu zniknęła choinka... Jak widać, to są czasem rzeczy, które nam mogą wydawać się absurdalne, a dla kota stanowią realny problem. Jego myślenie jest typowym myśleniem magicznym. Na zasadzie: „Jak tańczyłem przed swoją chałupą, to potem spadł deszcz, więc następnym razem jak będę chciał, by spadł deszcz, to też będę tańczył przed chałupą”. Jak to się może przejawiać u kota, że znów wrócę do tych nieszczęsnych dróg moczowych? Kiedy koty mają zapalenie pęcherza na różnym tle, wiąże się to zawsze z dyskomfortem podczas oddawania moczu; kuweta zaczyna się im więc kojarzyć z miejscem, gdzie piecze podczas sikania. Kot myśli: „Jak będę sikał do łóżka, do kwiatka albo na dywan – to mnie nie będzie piekło”. Oczywiście nie jestem behawiorystą i to, co pani opowiadam, to podstawy podstaw; z chęcią bym się dokształcił w tej kwestii.

Jak rozumiem, koty to pana najczęstsi pacjenci?
Ponieważ stanowią aż 70 proc. wszystkich moich pacjentów, ich świat jest mi znacznie bliższy i, nie ukrywam, jest też ciekawszy, bo bardziej złożony. Ale wracając do przejawów antropomorfizacji, której nie cierpię – to na przykład okazywanie miłości kotom przez podkarmianie. Jeden mój pacjent był tak gruby, że kiedy chciał spojrzeć w bok, musiał potuptać i odwrócić całe ciało o 90 stopni. A jego opiekun pyta: „No, ale on tak patrzy, jak mogę mu nic nie dać?”. Antropomorfizacja jest według mnie czymś złym i paskudnym, bo jest z naszej strony bardzo egoistyczna – wtedy nie zwracamy uwagi na potrzeby konkretnego zwierzęcia, nie słuchamy, co ma nam do zakomunikowania, albo w zupełnie opaczny i pokrętny sposób interpretujemy jego zachowanie.

Antropomorfizacja to też przypisywanie zwierzętom ludzkich uczuć.
Ja bym nie dzielił uczuć na ludzkie i zwierzęce. I nie mówię tego jako psycholog, a jedynie jako obserwator. Z moich obserwacji wynika, że zwierzę tak samo odczuwa przywiązanie, smutek czy nawet nienawiść – i nie jest to bynajmniej zbyt duże słowo w tym kontekście. To często widać, kiedy jest kilka zwierząt w domu.

A miłość pan obserwuje?
Ze słowem „miłość” mam pewien problem, bo pod nim każdy rozumie coś innego. Wszystkim chodzi o miłość, a proszę spojrzeć, w jak różny sposób ta miłość jest definiowana. Od fizycznego pociągu, przez bliską relację, po wybór, który rzutuje na nasze całe życie. To są definicje zupełnie inne, a nawzajem się zazębiające i zahaczające o siebie. Ale skoro mnie pani pyta o to, czy jest miłość w zwierzęcym świecie, odpowiem: oczywiście, że jest. Skoro widzimy, jak zwierzę tęskni, kiedy jest pozbawione swojego opiekuna lub gdy ten opiekun umiera – nie je, jest osowiałe i bez chęci do życia – może to świadczyć jedynie o głębi uczuć, jakie żywiło wobec tego człowieka.

Nunez podaje definicję miłości pochodzącą od Rilkego: „dwie samotności, które się nawzajem chronią, dotykają i pozdrawiają”. Podoba mi się ta definicja i tak jak Nunez myślę, że może pasować do relacji opiekun – zwierzę.
Zgadzam się, bo to działa w dwie strony. Oczywiście w zdrowej relacji między człowiekiem a zwierzęciem domowym to człowiek powinien bardziej to zwierzę chronić i się nim opiekować. Nie wolno dopuszczać do sytuacji, w której zwierzę bierze na siebie rolę opiekuna czy przewodnika. Z tego potem biorą się te wszystkie agresywne reakcje, zwłaszcza u małych psów. Mój pies, z którym niedawno musiałem się pożegnać, też był niewielkich rozmiarów, ale miał bardzo dobrze poukładane w głowie. Najpierw musiał jednak zrozumieć, że on jest w naszym stadzie członkiem podporządkowanym reszcie i że jego zadaniem jest się cieszyć życiem i nami – od tego momentu minęły jego wszystkie frustracje i diametralnie zmienił się jego komfort życia. Choć zwierzęta też się nami w jakiś sposób opiekują – na przykład poprzez to, że są do nas przywiązane. Kiedy przychodzi do gabinetu opiekun ze zwierzęciem, często widać tę więź, i to jest coś pięknego. A czasem jej nie ma, bo ich charaktery nie są zgrane. Ale to człowiek musi pokonać drogę do zwierzęcia, to on musi chcieć je zrozumieć.

W pana „Baśni o wężowym sercu...” jest cudowny wręcz fragment o kocie: „Kot jest stworzeniem doskonale ziemskim. Nie ma duszy, bo cały mieści się w sobie. W niebo nie spogląda, bo nie ma na niebie nic dla kota ciekawego. Stać się kotem – to zrzucić z siebie skorupy człowieczeństwa, wysmyknąć się pętom sumienia. To jeść, kiedy się jest głodnym, to zabijać, gdy jest taka potrzeba, to brać samicę, gdy nadchodzi czas rui, to umrzeć, gdy nadchodzi śmierć, umrzeć dokładnie i nieodwołalnie, bo nie ma żadnego kociego nieba ani kociego piekła i jeśli ktoś sobie takie rzeczy wyobraża, to niczego o kocie nie zrozumiał”.
Staram się w swojej prozie oddzielać siebie i swoje poglądy od tego, co jest podane, nawet jeśli jest to podane w narracji. Natomiast fragment, który pani zacytowała, to jest rzeczywiście jeden z nielicznych, w których mówię swoim własnym głosem. Może to jest właśnie wynik mojej frustracji spowodowanej antropomorfizacją kota, z którą tak często się spotykam w pracy...

Kot często występuje w mitach i legendach. To materia, w której – jako pisarz fantasy – czuje się pan chyba mocno zakorzeniony.
Zwierzę w mitach zawsze było, jest i będzie obecne, ale nie jest zwierzęciem per se, czyli takim, które przychodzi do mojego gabinetu. Dlatego na co dzień ja się przełączam między myśleniem racjonalistycznym, które towarzyszy mi w pracy, kiedy mam na sobie fartuch, a myśleniem mitycznym. To jedna z moich cech osobowości, być może coś na kształt schizofrenii intelektualnej, która pomaga mi funkcjonować dobrze na obu tych poziomach. Niektóre zwierzęta, które pojawiają się w „Baśni...”, to są zwierzęta mityczno-symboliczne. Opisany Kocmołuch pełni funkcję zwierzęcia totemicznego, czyli przewodnika głównego bohatera. Jako dziecko nie lubiłem, gdy zwierzę w bajce było przedstawiane jako błazen; Kocmołuch jest trochę błaznem, ale ma też do odegrania bardzo ważną rolę. Rolę, o którą na początku nawet go nie podejrzewałem.

Jako dziecko lubił pan książki o zwierzętach?
Od bajek wolałem książki popularnonaukowe. Najlepiej pamiętam jednak „Las Duncton” Williama Horwooda, który opowiadał o kretach. To nie były zwierzątka w przebraniu ludzi, lecz kanibale i wojownicy toczący krwawe walki. Zwierzęta, które się zupełnie zmieniają w czasie rui i których pojmowanie rzeczywistości było czymś tak różnym od mojego, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Gdy potem poczytałem więcej o kretach, zrozumiałem, że Horwood wiernie odwzorował ich kreciość. Lubiłem też „O czym szumią wierzby” Kennetha Grahame’a, gdzie wprawdzie zwierzątka są zantropomorfizowane, ale nie do końca. W jednym fragmencie pytają Borsuka, co mają zrobić z wrednym Ropuchem, a on na to odpowiada, że zimą żadne zwierzę nie jest zdolne do aktywności, dlatego trzeba poczekać do wiosny. Żaden człowiek by się w taki sposób nie wyraził. Ale ta książka jest wyjątkiem, bo w dużej mierze zawiera wszystko to, czego nie lubiłem w opowieściach bajkowych o zwierzętach.

Skąd w nas w ogóle ta potrzeba przypisywania zwierzętom cech ludzkich? Może w ten sposób chcemy je lepiej zrozumieć? Albo, ponieważ ich nie rozumiemy, chcemy je sobie oswoić, jako „kogoś takiego jak my”? A może podskórnie czujemy, że coś nas wszystkich łączy?
Człowiek jest jedynym gatunkiem na świecie, który wchodzi w tak bliskie interakcje z tak dużą liczbą gatunków. Trzymamy je czy hodujemy nie tylko dlatego, że mamy z nich korzyść, ale też sprawia nam to przyjemność i daje radość. Co więcej, nawet podczas obcowania ze zwierzętami hodowlanymi i tak dochodzi do obserwacji, które popychają nas do tego, że przestajemy je traktować jako przedmioty czy jedynie dostawców żywności. Moja żona opowiadała mi historię, jak jedna kura z małego stadka, które przez jakiś czas było w jej rodzinnym domu, po tym, jak zorientowała się, że zabiera się jej jajka, zniknęła na kilka dni i wróciła z tuzinem kurcząt. Wysiedziała jajka w ukryciu i tak oto oszukała wredny system złodziei jajek. A przecież kury to zwierzęta, o których nie mamy najlepszego zdania, a już na pewno jesteśmy dalecy od tego, by posądzać je o spryt i inteligencję. Obserwacja zwierząt sama z siebie jest fasynująca. Mieszkam w Krakowie, gdzie ptaków jest bardzo wiele, i to nie tylko gołębi, gawronów i kawek. Ale te właśnie widzę najczęściej rano, kiedy siadam do pisania przed oknem kuchennym. Niedawno wypatrzyłem parę gawronów, która się przytulała i pielęgnowała nawzajem swoje piórka. Trwało to bardzo długo i było ujmujące. Widziałem też, jak sroki zarzuciły gołębiowi torbę foliową na głowę, on się biedny szamotał, a one się temu przyglądały. Jeśli ktoś poświęci odrobinę czasu na oglądanie zwierząt, które wydają mu się nudne i nieciekawe, bo widzi je na co dzień, a tak naprawdę ich wcale nie widzi – to może się dopatrzyć rzeczy fascynujących. Nawet dojść do wniosku, że ich życie jest całkiem podobne do naszego, choć chyba teraz sam wpadam w pułapkę ich uczłowieczania. Na pewno jednak daleko odeszliśmy od myślenia o nich jako o mechanizmach pozbawionych uczuć i myśli.

Myślę, że dostrzegamy w zwierzętach czujące istoty najbardziej wtedy, kiedy cierpią i kiedy się cieszą. Mnie poraziła scena z filmu „Gunda” w reżyserii Victora Kossakovsky’ego, w której maciora szuka rozpaczliwie swoich dzieci. A zachwyciła inna, w której krowy w podskokach wybiegają z obory na łąkę.
Sam kiedyś na własne oczy widziałem tę dziką radość. To naprawdę robi ogromne wrażenie. Jeszcze na studiach na pytanie: „Jak sobie radzić z cierpieniem zwierząt?”, odpowiadano nam: „No, ale przecież cierpienie zwierzęcia to jest co innego niż ludzkie...”. Przyznam, że przez pierwszy rok, a może i dwa, mojej pracy bezrefleksyjnie to przyjmowałem i realizowałem, ale potem zmieniłem zdanie. Uświadomiłem sobie, że ich cierpienie niczym nie różni się od naszego.

Nie mogę nie spytać o pana nazwisko... Jak wiele raka jest w Raku?
W podstawówce koledzy się z tego naśmiewali – do „rak” można zrymować wiele słów, i to niekoniecznie fajnych. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to mnie w jakiś sposób dookreśla. W książce, którą teraz piszę, typowo fantastycznej, pojawiają się raki i są to bardzo osobliwe stworzenia, ale nie mogę za dużo zdradzać. Powiem tyle, że stworzyłem coś na kształt mitologii.

Moja przyjaciółka postanowiła na święta zrobić bliskim rysunki zwierząt, które nas wyrażają i które w sobie odnajdujemy...
I jakie zwierzę w sobie pani odnalazła?

Wydaje mi się, że mam dużo cech psa. Ale lubię też lisy i żyrafy.
Bruno Schulz mówił, że on jest psem. Natomiast gdybym ja miał sobie jakieś zwierzątko przypisać, nie byłby to rak, lecz borsuk. Biorę pod uwagę moją tendencję do siedzenia w norze i wychodzenia z niej tylko wtedy, kiedy już absolutnie muszę, silne związki rodzinne i klanowe – tak charakterystyczne dla borsuków. Plus umiłowanie porządku i mrukliwą introwersję. ●

Radek Rak lekarz weterynarii, autor takich książek, jak „Kocham cię, Lilith” i „Puste niebo”. Za najnowszą, „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, dostał Literacką Nagodę „Nike”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze