Choć dziś lokomotywy wyglądają inaczej niż w wierszu Juliana Tuwima, to wagony nadal pełne są interesujących podróżnych. Pociągi dają poczucie wolności, a poza tym są bardziej eko niż samoloty czy samochody – mówi Torbjørn Færøvik, norweski pisarz i propagator slow travel – powolnej podróży koleją.
artykuł archiwalny
Dlaczego wybiera pan slow travel, czyli powolną podróż koleją, skoro samolotem można dolecieć szybciej i więcej zobaczyć w tym samym czasie? Dziś wiele osób lata na przykład na 10 dni do Chin.
Nasze życie zmieniło się dramatycznie w przeciągu ostatnich 20–30 lat. Jesteśmy coraz bardziej zagonieni i slow travel jest moim sposobem, by od tej gonitwy odpocząć. Wyjeżdżam na dwa, trzy miesiące albo nawet na pół roku. Rzeczywiście wielu ludzie podróżuje do Chin na tydzień–dwa, ale jeśli ten czas spędzą głównie w Pekinie, który jest obecnie nowoczesnym, wspaniałym miastem, to tak naprawdę nie poznają Chin. Centrum Pekinu można dziś równie dobrze pomylić z Londynem czy Nowym Jorkiem. W porównaniu ze starym Pekinem (z jego niskimi i szarymi budynkami), który istniał jeszcze, gdy byłem tam w 1974 roku, takie zwiedzanie jest zwyczajnie nudne.
Aby poznać Chiny trzeba podróżować po wsiach. Pojechać pod Wielki Mur, ale zobaczyć też, jak rolnicy pielęgnują stare śliwy. To olbrzymi kraj, prawie kontynent. I jest zróżnicowany jak cała Europa, w której mamy tak odmienne kulturowo państwa, jak Albanię, Polskę czy Francję. Ale rozumiem, że ktoś ma tylko tydzień urlopu i brakuje mu czasu na jeżdżenie do małych wiosek. Może jednak to, co zobaczy, spodoba mu się na tyle, żeby poprosić pracodawcę o dłuższy urlop?
Powolna podróż przygotowuje nas do poznania nowego miejsca?
Latanie powoduje, że podróżuje się zbyt szybko: wsiadasz do samolotu w Warszawie i kilka godzin później jesteś w Pekinie. Kiedy przemieszczasz się wolno, widzisz, jak zmienia się nie tylko krajobraz, ale też kultura, ludzie, systemy polityczne. Takie powolne zmiany otaczającego świata są jak aklimatyzacja dla himalaistów – stopniowym przyzwyczajaniem się do warunków.
Poza tym jazda pociągiem to najbardziej socjalizujący sposób podróżowania – poznaje się wiele osób, można z nimi swobodnie porozmawiać, zjeść w wagonie restauracyjnym, tym samym próbując lokalnej kuchni. Jest też bardzo elastyczna – jeśli po drodze spodoba ci się jakieś mijane miejsce, możesz wysiąść na dowolnej stacji. To daje poczucie wolności. W pociągach nie kontrolują bagaży jak na lotniskach, nie trzeba stać aż w takich kolejkach: wystarczy kupić bilet i wsiąść. Znacznie łatwiej czytać w nich książki czy pracować na komputerze. W autobusie lub samolocie jest to trudniejsze. No i jest to również środek lokomocji bardziej ekologiczny niż samochody, autobusy czy samoloty.
W mojej książce „Orient Express” opisałem swoją podróż koleją z Londynu aż do Samarkandy. W Europie system kolei jest bardzo rozbudowany, więc można udać się prawie w każdym kierunku. Jest wiele rodzajów wagonów: mniej lub bardziej luksusowe, sypialne – łatwo dobrać właściwy do swoich potrzeb i możliwości.
Nowy Orient Express kursuje od początku lat 80. XX wieku. (Fot. iStock)
Czy czasem lata pan jeszcze samolotami?
Tak. Nie mogę za każdym razem jechać pociągiem – to zajęłoby mi zbyt wiele czasu. Ale byłem już w Chinach kilka razy koleją: jechałem pociągiem z Oslo, przez Finlandię, Moskwę i Koleją Transsyberyjską. A kiedyś nawet pojechałem śladami Marca Pola: z Wenecji przez Turcję, Iran, Afganistan, Pakistan, Tybet i prowincje tzw. Mongolii Wewnętrznej.
Obecnie fascynująca jest jazda z Wielkiej Brytanii pod kanałem La Manche – podróż z Londynu do Paryża zajmuje dwie i pół godziny. Generalnie uważam, że w Europie podróże koleją są lepsze niż samolotami. Szybkie (na przykład z Paryża aż do Wiednia pociąg jedzie z prędkością 300 km na godzinę, zatrzymując się w głównych miastach) i nie aż tak drogie. Ale jeśli chce się zakosztować egzotyki, koniecznie trzeba pojeździć po Indiach.
Byłem. Ciekawa przygoda! Czy nadal wywieszają przy wejściach do wagonów listę imienną pasażerów?
Tak! Można powiedzieć wiele złego o kolonializmie, ale Brytyjczycy zrobili sporo dobrego dla rozbudowy infrastruktury kolejowej w swoich koloniach. Zwłaszcza w Indiach mają silnie rozbudowaną sieć. I chyba najbardziej staromodną, dużo więcej pasażerów bywa na dachu pociągu niż w jego środku. Wagony są w kiepskim stanie, słabo utrzymywane, więc wypadki zdarzają się często. Jednak mnie nigdy się nie przydarzył, choć jeździłem tam dużo.
W Indiach i Bangladeszu więcej osób podróżuje na dachach pociągu niż w środku. (Fot. iStock)
Już kilkadziesiąt lat jeździ pan głównie pociągami. Czy ta forma podróżowania jakoś pana zmieniła?
W trasie generalnie dużo czytam o przeszłości każdego państwa, przez które jadę. Sądzę, że to jeżdżeniu koleją zawdzięczam lepsze poznanie powiązań między krajami, ich kulturami, wynikające często z przeszłości. To dzięki powolnemu podróżowaniu wciągnęła mnie historia Azji, zwłaszcza Chin. Dziś dostrzegam szerszą perspektywę, bo historia Chin musi być postrzegana przez wpływy Mongolii, Indii czy Japonii.
Lubi pan cytować amerykańskiego powieściopisarza Henry'ego Millera „Celem podróży nie jest określone miejsce, ale nowy sposób postrzegania rzeczy”. Co pan spostrzegł inaczej po dwóch miesiącach spędzonych w Orient Expressie? Mimo że we wszystkich krajach, przez które jedzie pociąg, byłem już wcześniej, w niektórych nawet kilka razy, to przed tą wyprawą musiałem je poznać na nowo. Przeczytałem wiele książek i dzięki tej nowo zdobytej wiedzy obejrzałem muzea, miejsca, zabytki, których wcześniej nie widziałem.
Peron dworca w Bucharze. Na zdjęciu: obiad dla pasażerów. (Fot. archiwum prywatne)
Na przykład Bułgaria, która należy do biedniejszych państw Unii Europejskiej – ma tak bogate zabytki, bo była miejscem, w którym Wschód spotykał się z Zachodem. Podobnie rzecz się ma z Turkmenistanem, o którym wiele osób nawet nie słyszało. A to kiedyś było ważne miejsce na Szlaku Jedwabnym. Wszędzie pozostały zabytki, ruiny, dawne miasta, resztki murów obronnych.
Dzięki slow travel człowiek nie tylko zdobywa wiedzę o nowych kulturach, ale także zyskuje szacunek dla mieszkańców, którzy są przecież częścią historii danego kraju.
Czy zawsze podróżowanie było dla pana takie ważne?
Tak, przez całe życie. Pochodzę z małej miejscowości w środkowej Norwegii, zaściankowej i mało otwartej na świat. Moi rodzice przenieśli się do okręgu Oslo, gdy miałem dziewięć lat. Wtedy trafiłem do zupełnie nowego świata... Zacząłem czytać książki o podróżach na Jawę, do Chin, Indii, Afryki. Zafascynowały mnie. Kiedy studiowałem historię w Oslo, zacząłem pracować w agencji informacyjnej, miałem więc okazję jeździć do Azji zawodowo. Później zawsze szukałem pracy, w której mogę łączyć przyjemne z pożytecznym.
Teraz mam 72 lata, ale podróżowanie nadal sprawia mi tyle przyjemności, że pracuję dla biura podróży „Escape travel”. Zabieram pojedyncze osoby nad wielkie rzeki: Mekong, Ganges, Jangcy. To jest niezwykle interesujące, bo wszędzie tam, gdzie jest woda, powstały duże cywilizacje: Chiny, Indie, kultura Angkor... Moja matka niedawno zmarła w wieku 104 lat. Żartuję więc, że będę podróżował, aż osiągnę ten sam wiek.
Torbjørn Færøvik, norweski historyk i pisarz, przez wiele lat był zagranicznym korespondentem prasowym i telewizyjnym. Jest autorem 11 książek, po Polsku ostatnio ukazał się reportaż „Orient Express”.
"Orient Express. Świat z okien najsłynniejszego pociągu" Torbjørn Færøvik, wyd. Poznańskie