1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Anielskie Ogrody – ekologiczny raj na ziemi

Oczkiem w głowie właścicielki Anielskich Ogrodów są hortensje bukietowe. Ma ich ponad 150 krzewów. (Fot. archiwum prywatne)
Oczkiem w głowie właścicielki Anielskich Ogrodów są hortensje bukietowe. Ma ich ponad 150 krzewów. (Fot. archiwum prywatne)
Szefem aniołów jest tutaj babcia Aniela… W anielskiej ekipie są też Kamila i Bogdan, od 12 lat tworzący ogród pełen magii, słodkiej papryki, arbuzów i pomidorów.

W Anielskich Ogrodach w Budachowie – lubuskiej wsi zagubionej wśród lasów –można poczuć się jak w raju. Nazwa, nadana na cześć babci Anieli, idealnie pasuje do tego miejsca, nad którym unosi się chmura ziołowych zapachów, wirują pszczoły i motyle, śpiewają ptaki. Ale zejdźmy na ziemię, niestety piaszczystą i ubogą. Tutejszy klimat też nie rozpieszcza – od trzech lat dokucza susza. U sąsiada nie kupisz marchwi i pietruszki – warzywniki zostały wyparte przez tuje i trawniki. Warto więc być samowystarczalnym. Zwłaszcza teraz, podczas pandemii.

Idąc tym tropem Kamila i Bogdan Kasperscy, obecni gospodarze tego miejsca, postanowili uprawiać na działce zdrowe jedzenie. I stworzyć ogród będący spiżarnią, apteką, drogerią, źródłem pokarmu oraz endorfin dla całej rodziny. Jak radzą sobie z trudną ziemią i coraz groźniejszymi zmianami w pogodzie? Stosując często autorskie rozwiązania i techniki uprawy oparte na bioróżnorodności oraz elementach permakultury. Czytają morze ogrodniczych książek, artykułów naukowych i słuchają rad 92-letniej babci Anieli, która mieszka w Budachowie od 60 lat, świetnie sobie radzi w tutejszych warunkach, a wiedzę o roślinach ma nie w małym palcu, a w sercu. Babcia kocha przyrodę i zachwyca się nawet najmniejszym kwiatkiem. To prawdziwy anioł tego miejsca.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

Jak zaczęła się Wasza anielska przygoda?
Kamila:
w Budachowie się urodziłam i mieszkałam jako dziecko, aż do przeprowadzki do Zielonej Góry. Potem były studia w Warszawie i praca w korporacji. Mąż również był zapracowanym „korpoludkierm”. W ciągłym biegu czuliśmy, że tracimy kontakt z naturą, nie rozpoznajemy pór roku. W wolnych chwilach jeździliśmy do mamy i babci, zostawaliśmy w Budachowie na weekendy. W końcu zaczęliśmy pracować zdalnie, aż wreszcie zrezygnowaliśmy z pracy w Warszawie.

Bogdan: Babcia i mama Kamili miały już swoje lata i coraz gorzej sobie radziły bez pomocy. Przeprowadziliśmy się więc tutaj głównie dla nich, żeby razem żyć i się nimi opiekować. Wtedy nie planowaliśmy jeszcze ekogospodarstwa. Ale zależało nam, żeby jak najrzadziej jeździć do miasta. Podobało nam się, że w ogrodzie można uprawiać jedzenie, a po obiad wybiec do ogródka.

Nie prościej kupować jedzenie w markecie?
B:
Nie, bo najbliższy jest 15 kilometrów stąd (śmiech).

K: Zakupy z pewnością są prostsze w sensie logistycznym. Tylko że my już dawno doszliśmy do wniosku, że sklepowe jedzenie jest mniej lub bardziej dla nas trujące. Nie chcemy ciężko pracować na pieniądze, które potem wydamy na produkty marnej jakości, a za kolejne będziemy musieli kupić lekarstwa. Żywność dostępna w sklepach, nawet ta ekologiczna i nie pryskana chemią, nie jest tak świeża i dojrzała, jak nasza.

B: Do najbliższego sklepu ekologicznego mamy około 50 km, a to godzina jazdy w jedną stronę. Same przejazdy to już 2 godziny! A u nas jedzenie trafia na talerz w kilkanaście minut po zbiorze. Warzywa zebrane poprzedniego dnia są już dla nas stare. Poza tym, jak się przyjrzeć danym dotyczącym żywności ekologicznej, to aż 80% produktów bio pochodzi z innych krajów. Sałata i ogórki często przyjeżdżają tirami z Hiszpanii, podobnie jak śliwki i ziemniaki.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

Lepiej mieć zaufanego pana Józka na targu?
B:
Rolnik produkujący eko żywność rzadko stoi na targu, nie ma na to czasu – prędzej klienci sami do niego przyjeżdżają. A targowi sprzedawcy często zaopatrują się w towar w tych samych hurtowniach, co sklepy. Coraz mniej z tutejszych rolników uprawia jedzenie, nawet na własne potrzeby – wszyscy wszystko kupują w sklepie! Proszę sobie wyobrazić, że w naszej gminie nie ma ani jednej krowy mlecznej! To skąd mamy brać żywność, w dodatku zdrową? Z własnego ogrodu!

Dysponując tak słabą glebą jak wasza, przeciętny Kowalski zamawia kilka wywrotek ziemi, ekipa przywozi mu ją na działkę, a potem rozrzuca. Ale rozumiem, że Was to nie dotyczy?
K:
Oczywiście, że nie. Po pierwsze to nie ma nic wspólnego z ekologią. Po drugie, nie jest ani łatwe, ani tanie. Po trzecie nie należy przykrywać rodzimej gleby ziemią z innego miejsca. W ten sposób naruszamy naturalny układ warstw w glebie. To jest patrzenie na naturę tylko i wyłącznie oczami potrzeb człowieka. Bardzo krótkowzroczne patrzenie.

B: My użyźniamy ziemię przez ściółkowanie. Po prostu przykrywamy ją na przykład warstwą ściętych pokrzyw, których zawsze jest w ogrodzie za mało i musimy je zbierać w okolicy. Glebę ściółkujemy też… chwastami, wyrwanymi i rzuconymi w miejscu, gdzie rosły, a także korą, zrębkami wierzby, gryką, topinamburem, wrotyczem, opadłymi liśćmi czy słomą. Taka ściółka ogranicza rozwój chwastów i parowanie wody z gleby, a rozkładając się dostarcza ziemi cennych substancji.

Wystarczy rzut oka na wasz ogród, żeby się przekonać, że kochacie okrągłe kształty – raczej brak w nim linii prostych. Jest duży warzywnik na planie okręgu, pierścień z hortensji, a w rogu działki żywa altana z brzóz posadzonych na planie koła...
B:
To prawda. Ale koliste kształty nie są naszym widzimisię, podyktowane są względami praktycznymi. Przede wszystkim ułatwiają podlewanie obrotowy zraszacz ustawiony pośrodku warzywnika podlewa całość bez konieczności przestawiania. W ten sposób utrudniamy też życie… szkodnikom, z których większość (np. mrówki, nornice, krety) poruszają się w liniach prostych. Koliste nasadzenia są więc dla nich mylące.

I te tajemnicze kopuły pośrodku… Wyglądają jak lokum kosmitów.
B:
To sferyczne namioty w kształcie kopuł geodezyjnych. Jedna z nich jest zasilana panelami fotowoltaicznymi. Wiosną uprawiamy w niej sadzonki, latem melony i suszymy zioła. Kopuła wytrzymuje wiatry nawet do 200 km/godz., a jej wnętrze szybko się nagrzewa. Nocą i w chłodniejsze dni darmowy prąd z paneli fotowoltaicznych podgrzewa kamienne blaty, na których suszą się owoce i zioła. Zimą zaś można sobie w namiocie posiedzieć i w spokoju podziwiać anielskie widoki (śmiech). Dwie mniejsze kopułki służą nam do uprawy pomidorów i innych warzyw wrażliwych na wiosenne i jesienne chłody.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

W ogrodzie – oprócz kolistego warzywnika – raczej nie ma tradycyjnych rabat. Są za to skrzynie pełne ziół oraz ciągi tajemniczych wzniesień, wałów i wyniesionych rabat, porośnięte warzywami. Za to nigdzie nie widać kompostownika… Anioły nie zajmują się tak przyziemnymi sprawami jak kompost?
B:
W naszym ogrodzie każdy tak zwany chwast to skarb i nie trafia na kompostownik. Odpady organiczne układamy na podwyższonych rabatach i wałach permakulturowych, na których uprawiamy dynie, kabaczki i wiele innych roślin z płytkim systemem korzeniowym.

Permakultura, wały permakulturowe… To brzmi dosyć tajemniczo dla lajka.
K:
Permakultura to sposób projektowania i użytkowania miejsca, w którym żyje człowiek. Mówiąc w dużym skrócie – to nie tylko sposób uprawy ziemi i roślin, ale wręcz cała życiowa filozofia, która stawia na ścisłą współpracę z naturą, maksymalną oszczędność energii i wody. Owszem, chcemy jak najbardziej zbliżyć się do przyrody i żyć zgodnie z jej zasadami, ale trudno nazwać nasz ogród permakulturowym. Nie został tak zaprojektowany. On jest raczej bioróżnorodny, pozostaje w symbiozie z naturą. Trudno go zaszufladkować, my też mamy z tym problem.

B: Ja potrafię – to po prostu Anielski Ogród (śmiech).

K: Mówiąc poważniej – niemal każde wzniesienie i podwyższona rabata w naszym ogrodzie jest górką lub wałem permakulturowym. Wznosi się je w taki sposób, że na spodzie układa się gałęzie, a na nich warstwę obornika i ziemi rodzimej wymieszanej z kompostem. Całość przykrywamy ściółką. Taka struktura przyspiesza rozkład materii organicznej wewnątrz wału, w trakcie którego powstaje próchnica, wytwarza się ciepło, a wilgoć dzięki próchnicy utrzymuje się dłużej. To wspaniałe warunki do uprawy większości warzyw, nawet jeśli ziemia w ogrodzie jest słaba.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

Ponoć waszą specjalnością są arbuzy uprawiane w słomianych balotach? To kolejny pomysł na uprawę warzyw na słabej glebie?
K: Tak, arbuzy rzeczywiście świetnie rosną w balotach. Podobnie jak ogórki, cukinie czy dynie. Budowa takiej „grządki” nie jest trudna – z balotu siana lub słomy wyjmujemy (od góry) trochę materiału, wsypujemy ziemię kompostową i sadzimy arbuzy. Mają ciepło, wilgotno i czują się jak w domu. Balot stopniowo osiada i się rozkłada, użyźniając ziemię. Jeden może służyć przez około 6-8 lat.

A wszystko to robicie w ściśle określonym celu żeby ogród wyżywił waszą rodzinę, przez cały rok, aż do kolejnej wiosny. Jak wyliczacie ilość sadzonego w ogrodzie jedzenia, żeby starczyło dla wszystkich?
Dobrze znamy swoje upodobania i apetyty. Wiemy na przykład, że w ciągu roku zjadamy około 180 porów i 200 kg cebuli.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

A marchew, pietruszka, ziemniaki, cukinia? To całe tony! Gdzie je przechowujecie?
K: W spiżarni. Żeby się pomieściły, wcześniej je przerabiamy: suszymy, kisimy, mrozimy, marynujemy… . Babcia zawsze mówi, że oprócz świeżego jedzenia warto mieć zapasy w słoikach. W spiżarni powinien być dobrobyt, i tego się trzymam. Na przykład jutro zamierzam kisić fasolkę szparagową. Je się ją podobnie jak kiszone ogórki. Oprócz kapusty kisimy też rzodkiewki, kalafiory, cukinie, buraczki, patisony… To świetny sposób na zagospodarowanie nadwyżek plonów. Kocham tradycyjne przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie, smaki i zapachy kuchni opartej na sezonowości w ogrodzie, przetwory i domowe ciasta – to moje ulubione klimaty.

Zawsze sadzimy wszystkiego trochę więcej, z myślą o zwierzętach mieszkających i tylko goszczących w naszym ogrodzie. Jeśli posadzimy 100 kapust, 20 pochłonie przyroda. Bardzo nas to cieszy! Podchodzą do nas z lasu jelenie, dziki, sarny, przylatują ptaki, a w specjalnie przytaszczonych dębowych pniach zamieszkał największy polski chrząszcz – zagrożony wyginięciem i chroniony jelonek rogacz. Mamy w ogrodzie malutkie poletko żyta, wysianego specjalnie dla ptaków. A obok rośnie kapusta. Jak głodomory przylecą do żyta, wyjadają też gąsienice na kapuście. Jednym słowem same korzyści. Czasami musimy się ścigać z ptakami. W tej chwili wcinają borówkę. Mamy też dużo świdośliw. Jak nie zbierzemy w porę ich owoców, ptaki zjedzą wszystko! Ale zawsze część plonów zostawiamy w ogrodzie dla zwierzaków. Przyroda ginie na naszych oczach. Mamy w Polsce coraz mniej ptaków i owadów – musimy je wspierać.

Słusznie – nie żyjemy przecież na bezludnej wyspie i wcale nie robimy najwięcej dla natury…
B:
Robimy – najwięcej szkód (śmiech).

K: To człowiek jest największym szkodnikiem i chwastem. Zagarnął sobie większość natury i stale w nią ingeruje. Ludziom łatwiej stanąć w obronie jednego dużego zwierzęcia, które ma oczy, patrzy na nas i nawiązujemy z nim kontakt, niż skłonić się do ochrony miliardów stworzeń, które są niewidoczne, gdyż żyją pod ziemią i odwalają za nas kawał roboty.

B: Nie wystarczy nie używać plastikowej słomki, nie jeść mięsa czy postawić domek dla owadów i mieć święty spokój oraz poczucie, że coś zrobiłem. To zwykle są tylko pozorne działania, a niekiedy wręcz hipokryzja. Bo zdarza się, że ludzie budują domek dla owadów, a tuż obok rozpylają toksyczne preparaty, żeby się ich pozbyć. Apelują o ochronę motyli, a uprawiają sterylny ogród bez ani jednej pokrzywy, na której żerują gąsienice motyli. Uważamy, że co najmniej 10% powierzchni każdego ogrodu powinno być pozostawione w stanie dzikim.

K: Zanim zgrabimy wszystkie liście spod korony drzewa zastanówmy się – może ono je zrzuca w pewnym celu? Warto też ograniczyć konsumpcję, wyeliminować z życia wiele zakupów. My na przykład przyrządzamy mnóstwo przetworów z pigwowca i octów, m. in. z płatków róży, jabłek, kopru, rajskich jabłuszek, aksamitek, płatków maku i zakwaszamy nimi potrawy. Dzięki temu prawie nie kupujemy cytryn.

Polscy ogrodnicy panicznie boją się chwastów. Podobno walczymy z nimi najdzielniej w Europie.
K: Być może. Ale my w Anielskich Ogrodach dosiewamy pokrzywy i zawsze jest ich za mało. Bo czym byśmy ściółkowali rabaty, z czego byśmy robili gnojówkę (płynny nawóz do podlewania roślin) albo pyszną herbatę? Dla nas największym chwastem, czyli rośliną niepożądaną w danym miejscu, nie jest żółtlica, gwiazdnica czy maki, a młode siewki dębu. Jest ich mnóstwo i gdybyśmy je zostawiali, zarosłyby ogród w kilka lat. Chwast to pojęcie bardzo względne. Większość roślin, określanych jako chwasty, można wykorzystać w kuchni czy w domowej apteczce.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

W waszym ogrodzie królują warzywa, ale są też malownicze kwiatowe zakątki.
K: Nie wyobrażam sobie ogrodu bez kwiatów i domu bez bukietów. Moim oczkiem w głowie są hortensjowe bukietowe. Mam ponad 150 krzewów. A bylinowe rabaty zawsze planujemy tak, by dawały pokarm owadom. Późnym latem kwitnie liliowa perowskia, którą kochają pszczoły. Gdzie tylko się da wysiewam łąki kwietne z przeróżnych, własnoręcznie zebranych nasion. Co wzejdzie i zakwitnie jest zawsze niespodzianką – ważne, by służyło bioróżnorodności w ogrodzie. Obowiązkowymi gatunkami w ogrodzie są aksamitki rozpierzchłe, które niszczą nicienie oraz nagietki – bardzo dobre sąsiedztwo dla wielu roślin.

Anielskie Ogrody są jeszcze młode, a już mają na koncie kilka nagród (w tym międzynarodową) za prośrodowiskowe działania. Edukujecie ekologicznie, zakładacie ogrody społeczne, organizujecie warsztaty, prowadzicie Internetową Akademię Anielskich Ogrodów.
K:
Dzięki udziałom w konkursach przyjeżdżają do nas eksperci rolnictwa i ogrodnictwa ekologicznego. Poddajemy nasze działania ich ocenom. Już w trzecim roku od założenia zajęliśmy 1 miejsce w Polsce w konkursie na najlepsze gospodarstwo ekologiczne w kategorii ekologia – środowisko. W tym roku Anielskie Ogrody jako jedyny projekt z Polski trafił do finału i zajął 1 miejsce w konkursie European Network for Rural Development RIA 2021. Celem konkursu było wyróżnienie inicjatyw, które promują długoterminową wizję rozwoju obszarów wiejskich.

(Fot. archiwum prywatne) (Fot. archiwum prywatne)

K: To co robimy inspiruje i interesuje wiele osób. Musieliśmy znaleźć jakiś sposób dzielenia się tym co wiemy i robimy. Na warsztaty przyjeżdżają do nas chętni z całej Polski. Dla tych, którzy mają za daleko lub chcą więcej wiedzy o ekoogrodnictwie i kuchni opartej na ogrodzie, przygotowaliśmy cykl kursów w ramach Internetowej Akademii Anielskich Ogrodów.

Czy macie chwile zwątpienia, myślicie o powrocie do miasta?
K: A co będziemy jeść? (śmiech) Jeżeli o czymś marzymy, to żeby mieć większy ogród. Przeprowadzka na wieś była najlepszą decyzją! Żałujemy tylko jednego – że nie zrobiliśmy tego wcześniej.

„Anielskie Ogrody” to projekt stworzenia od podstaw małego, rodzinnego, ekologicznego gospodarstwa rolnego. Uprawa bio warzyw, owoców, ziół i kwiatów na potrzeby rodziny oraz lokalnej społeczności (rolniczy certyfikat ekologiczny). Inspirowanie lokalnej i ogólnopolskiej społeczności do współpracy: ogrody społeczne dla dzieci z przedszkoli i szkoły oraz dla osób starszych. Edukacja poprzez warsztaty w ogrodzie i Internet.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze