1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Monika Mrozowska – najważniejsza jest prostota

W kuchni, czyli sercu domu. Szafki i kafelki z Leroy Merlin, wisząca lampa to Ikea. Używaną kuchenkę Monika kupiła od koleżanki. Ręcznie tkany dywan pochodzi z targu staroci. (Fot. Celestyna Król)
W kuchni, czyli sercu domu. Szafki i kafelki z Leroy Merlin, wisząca lampa to Ikea. Używaną kuchenkę Monika kupiła od koleżanki. Ręcznie tkany dywan pochodzi z targu staroci. (Fot. Celestyna Król)
To miejsce to azyl. Azyl dla Moniki Mrozowskiej, aktorki i autorki książek kulinarnych, dla jej rodziny, ale i dla jej przyjaciół. „Jesteś tam? Możemy wpaść na weekend?” – Takie telefony były codziennością podczas pandemii. „Zawsze lubiłam to miejsce, ale teraz doceniam je szczególnie” – mówi Monika.

Zaczęło się od ambony. – Miałam działkę pod Pułtuskiem, kawałek ziemi, a na nim nic – opowiada Monika Mrozowska. – Nawet nie był ogrodzony. I córki wymarzyły sobie ambonę do podglądania zwierząt. Tata Józka, Sebastian, powiedział: „OK, spróbuję taką ambonę postawić, tylko dostarcz drewno” – wspomina. Stanęła więc ambona, stanął maleńki domek. A Monika w międzyczasie kupiła od ośrodka wczasowego, który zakończył działalność, stary drewniany domek. Przewiozła go spod Kielc i leżał sobie w częściach u sąsiada na podwórku, bo ona nie miała jeszcze koncepcji, co z tym dalej zrobić. Aż Sebastian po sukcesie budowlanym z amboną stwierdził, że może spróbować zmierzyć się z nowym wyzwaniem. Zaangażował do pomocy przyjaciela oraz YouTube’a, gdzie panowie podglądali, jak się takie prace wykonuje. I w weekendy działali. Wykorzystali, ile się dało, ze starego wczasowego domku.
– Co jakiś czas dostawałam wiadomości: „Jeszcze cztery metry kwadratowe desek”; „Teraz potrzebna taka a taka kantówka”. W ten sposób powstał nowy domek. Nie jest dziełem skończonym ani idealnym, co jakiś czas coś trzeba przerobić, na przykład wymienić jakieś stare, spróchniałe deski – mówi Monika.

Sam domek nie jest duży, ma około 50 metrów, ale dochodzi do tego jeszcze spory zabudowany taras. (Fot. Celestyna Król) Sam domek nie jest duży, ma około 50 metrów, ale dochodzi do tego jeszcze spory zabudowany taras. (Fot. Celestyna Król)

Monika opowiada, że jeżdżą tam praktycznie co weekend. – A w czasie pandemii domek ratował nam życie. Właściwie tam się przenieśliśmy. Dzieciaki miały nauczanie zdalne, a po lekcjach mogły biegać, chodzić po lesie, mieć kontakt z naturą, co, jak wiadomo, jest uzdrawiające.

Dom jest ocieplany, z piecem opalanym drewnem, dzięki temu da się tam mieszkać przez cały rok, także zimą. Spędziliśmy w nim sylwestra i część świąt Bożego Narodzenia. W pandemii ratował nie tylko mnie i dzieciaki – przewinęło się wtedy przez niego mnóstwo naszych przyjaciół. Co chwila dostawałam telefony: „Monika, jesteś tam? Można wpaść na weekend?”. Nie każdy ma działkę, a każdy potrzebuje oddechu i przyrody. Zawsze lubiłam tam przyjeżdżać, ale przez ostatni rok szczególnie to miejsce doceniłam – twierdzi Monika.

Szezlong z Ikei, obrazki to prace przyjaciół i córki Karoliny, hafty, stare plakaty, lampa z targu staroci w Makowie. (Fot. Celestyna Król) Szezlong z Ikei, obrazki to prace przyjaciół i córki Karoliny, hafty, stare plakaty, lampa z targu staroci w Makowie. (Fot. Celestyna Król)



Styl – trochę rustykalny, z rysem prowansalskim. – Staram się, żeby było jasno. Wiele białych elementów, które rozświetlają przestrzeń. I duże okna – okolica jest piękna, chcę, żeby przenikała do wnętrza – rozmarza się. Monika w urządzaniu domku była konsekwentna. Od początku wiedziała, czego nie chce. A nie chciała, żeby dom – jak to się często dzieje z domkami letniskowymi – stał się zbieraniną rzeczy, które już nam się opatrzyły, znudziły, przestały podobać.
– Od początku miałam koncepcję, żeby przestrzeni nie zagracić. „A, ten stolik już mi się nie podoba, to na działkę”. Albo: fotel stary, niewygodny, nikt na nim nie siedzi, to na działkę. Tylko że na działce nadal nikt na nim nie siedzi… To przecież nie ma sensu – dodaje. – W efekcie nic do niczego nie pasuje, a my nie czujemy się w takim wnętrzu komfortowo. Oczywiście znajomi oddawali mi różne swoje rzeczy, ale ja zawsze pilnowałam, żeby komponowały się z tym, co już mam, żeby nie zrobił się galimatias.

Tu się odpoczywa. Kanapa z Pracowni No.Boo, szafka od znajomego. (Fot. Celestyna Król) Tu się odpoczywa. Kanapa z Pracowni No.Boo, szafka od znajomego. (Fot. Celestyna Król)

Dużo rzeczy kupowała z myślą o tym miejscu, ostatnio na przykład kredens stylizowany na stary. I lodówkę w stylu retro. Powoli tworzyła się spójna całość. Znajomi już wiedzieli, o co chodzi, przywozili więc gospodyni w prezencie elementy wystroju wnętrza kupione z myślą o jej domku. Obrazy, lampy. A niedawno przyjechała na długi weekend spora grupa przyjaciół z… kompletem mebli ogrodowych. Stwierdzili, że też chcą mieć wkład w to miejsce. – Zresztą widzę, że zaczynają traktować mój domek trochę jak swój. Z czego bardzo się cieszę – mówi Monika Mrozowska.

Letnia kuchnia jest pod domkiem, który miał być kurnikiem, a został domkiem dla gości. (Fot. Celestyna Król) Letnia kuchnia jest pod domkiem, który miał być kurnikiem, a został domkiem dla gości. (Fot. Celestyna Król)

Trochę tu staroci. Niedaleko jest magazyn, w którym Monika wyszukuje perełki, na przykład ręcznie tkane dywany. Z jednej strony ocieplają wnętrze, z drugiej pełnią funkcję ochronną – dzięki nim drewniane podłogi mniej się niszczą.
Dom to też kuchnia. Jedzenie, wspólne gotowanie. Mały domek, który na działce był pierwszy, a teraz pełni funkcję gościnnego, na dole ma otwartą przestrzeń, którą Monika wykorzystuje jako letnią kuchnię. – Korzystam z niej głównie w tej porze roku. Kiedy jest gorąco, nie muszę się zamykać w dusznym pomieszczeniu. Goście siedzą, piją zimną lemoniadę, a ja gotuję. Albo gotujemy razem. Dawniej wydawało mi się, że kiedy ktoś do mnie przyjeżdża, to sama muszę się wszystkim zająć, ugotować, podać, obsłużyć. Na szczęście mi to przeszło. I teraz ja robię zupę, przyjaciółka tartę z rabarbarem, ktoś inny pastę i dobrze się razem czujemy. Wspólne gotowanie jest super. Jednoczy chyba bardziej niż wspólne jedzenie – uśmiecha się Monika.

Tu się najlepiej gotuje i ucztuje. (Fot. Celestyna Król) Tu się najlepiej gotuje i ucztuje. (Fot. Celestyna Król)


– Na jesieni zrobiłam na działce nie baby shower, tylko, przewrotnie, mother shower, bo chciałam, żeby w tym momencie mama była na pierwszym miejscu. Przyjechało kilkanaście kobiet, miałyśmy taki zlot czarownic. Co chwilę coś w kuchni robiłyśmy. Fantastyczne przeżycie – opowiada. – Dzieciaki też się w gotowanie włączają, najchętniej Jagoda z Józkiem – to zresztą zabawne, bo synek jest niejadkiem, ale chętnie uczestniczy w przygotowywaniu jedzenia. Zwłaszcza tego świątecznego.
Monika od dawna jest wegetarianką. Kilka lat temu zrezygnowała z mleka („Piję dużo kawy i uwielbiam białą, zabielam ją jednak napojami roślinnymi, owsianym czy migdałowym”), ale je sery. Nie podchodzi do diety ortodoksyjnie, na przykład w ostatniej ciąży miała apetyt na ryby, co jakiś czas więc sobie na nie pozwalała.
– Uwielbiam proste dania – mówi. – W mojej letniej kuchni wykorzystuję to, co jest właśnie dostępne. Kiedy są szparagi, jemy szparagi. Kiedy truskawki, to są truskawki na śniadanie, obiad i kolację. Sezon jest krótki, chcemy się nasycić tym, co właśnie dojrzewa, jest pyszne i zdrowe. Więc szparagi z jajkiem sadzonym. Młode ziemniaki z masłem, koperkiem i kefirem. Chłodnik – ale prosty, z kilku zaledwie składników. Staram się nie przekombinowywać, wydobywać maksimum smaku z produktu.
Jej kuchnia jest głównie roślinna, podstawą są sezonowe owoce i warzywa. Dania wymyśla, ale lubi też zaglądać na blogi kulinarne, przeglądać książki kucharskie, choć traktuje to jedynie jako inspirację. Kiedy akurat nie ma jakiegoś składnika, wymyśla, czym go można zastąpić. – Moje dania to rzadko wierne odwzorowanie cudzego przepisu, raczej „wariacja na temat” – mówi. Ważnym źródłem kulinarnego natchnienia są też podróże. – Zawsze szukam lokalnych smaków, potem staram się stworzyć podobne dania w domu – choć oczywiście nigdy tak cudownie nie smakują. Bo brakuje ważnego składnika, jakim jest klimat miejsca. Wiele razy przywoziłam sery, oliwki, wina – i owszem, w Warszawie też były świetne, ale nie aż tak, jak w Grecji czy Chorwacji, nad brzegiem morza w ciepły wieczór, przy kiwającym się stoliku i szumie morza… 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Zdrowa kuchnia rodzinna
Autopromocja
Zdrowa kuchnia rodzinna Monika Mrozowska Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze