„Kochaj ludzi, używaj rzeczy…”, tytuł książki sławnego duetu Minimalistów, przestaje brzmieć trywialnie, gdy uświadomimy sobie, że na co dzień spędzamy więcej czasu ze smartfonem niż z bliskimi, a w wielu domach jest więcej telewizorów niż ludzi. „Warto określić, co jest naprawdę ważne, zanim będzie za późno” – mówi „połowa duetu” Joshua Fields Millburn.
Minimalizm kojarzy mi się przede wszystkim z ascetyzmem, poświęceniem, wyrzeczeniem, rezygnacją, posiadaniem niewielkiej liczby rzeczy. Ale Ty patrzysz na to zupełnie inaczej.
Pozbycie się nadmiaru rzeczy to zaledwie pierwszy krok. Minimaliści nie skupiają się na posiadaniu mniej, lecz na tworzeniu przestrzeni na więcej: czasu, pasji, kreatywności, doświadczeń, zadowolenia, wolności. Pozbywając się bałaganu, robimy miejsce na wartości niematerialne, które nadają naszemu życiu sens. Mimo to wielu ludzi, tak jak ty, podchodzi do minimalizmu sceptycznie, bo samo słowo brzmi dla nich zbyt radykalnie, wręcz ekstremalnie. Nie chcą być uważani za dziwaków, skąpców, pustelników, oryginałów. Jeśli wolisz uniknąć łatki „minimalisty”, zawsze możesz nazwać ulepszanie własnego życia po swojemu i wybrać jakiś inny -izm, np. wystarczalizm, selektywizm, esencjonalizm… Nazwa nie ma znaczenia, najważniejsze jest to, że ten styl życia pozwoli ci cieszyć się tym, co naprawdę ważne.
Po przeczytaniu Waszej książki „Kochaj ludzi, używaj rzeczy…” zrobiłam generalne porządki na strychu. Wyrzuciłam masę szpargałów, ale odnalazłam też wiele sentymentalnych pamiątek, z którymi nie mogę się rozstać.
Miałem taki sam dylemat po śmierci mamy. Kiedy przyjechałem do jej mieszkania, nie wiedziałem, co zrobić z tymi wszystkimi rzeczami, które nazbierała w ciągu życia. Salon dosłownie wypełniały wielkie antyczne meble, stare obrazy i więcej serwetek, niż mógłbym zliczyć. W łazience znalazłem tyle produktów higienicznych, że starczyłoby, żeby otworzyć mały sklep. A patrząc na jej bieliźniarkę, można by pomyśleć, że prowadzi hotel – były tam sterty ręczników kąpielowych, kuchennych i plażowych, prześcieradeł, koców i kołder. W szafie wisiało kilkanaście płaszczy zimowych, choć mama mieszkała zaledwie kilometr od plaży!
Czytaj także: Bałagan w głowie równa się bałagan w życiu. Jak uprościć życie? Wyjaśnia Wojciech Eichelberger
Nie miałem pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Wynająłem więc magazyn, na wypadek gdybym pewnego dnia czegoś potrzebował. I zacząłem pakować. Kiedy jednak zajrzałem pod jej łóżko, znalazłem cztery ciężkie stare pudełka; każde miało na boku numer napisany czarnym markerem: 1, 2, 3, 4. Otworzyłem je i odkryłem swoje rysunki, prace domowe i świadectwa z czasów szkoły podstawowej. Mama chciała w ten sposób zatrzymać dla siebie kawałek mnie. W tych pudełkach trzymała wszystkie wspomnienia, ale nie zaglądała do nich zapewne od ponad 20 lat. Wtedy zrozumiałem coś ważnego: wspomnienia nie tkwią w przedmiotach, są w nas. Chociaż prawdą jest, że pewne rzeczy mają szczególną wartość sentymentalną. Dlatego, zanim opuściłem mieszkanie mamy, sfotografowałem wiele jej przedmiotów. Dzięki temu było mi łatwiej się z nimi rozstać.
Minimalizm nie polega jednak na pozbywaniu się wszystkich pamiątek, chodzi o zredukowanie ich liczby. Im mniej ich mamy, tym więcej dla nas znaczą.
Nowy minimalizm, w ujęciu duetu Minimalistów, nie polega tylko na wyrzuceniu niepotrzebnych rzeczy, ale też na zmianie sposobu myślenia, bo „przedmioty mają taką wartość, jaką im przypisujemy”. (Fot. Joshua Weaver/ materiały prasowe The Minimalists)
Jak więc odróżnić to, co potrzebne, od tego, co zbędne?
Nic nie jest z natury istotne lub błahe. Przedmioty mają taką wartość, jaką sami im przypisujemy. Dla mnie pomocne było pytanie: czy ta rzecz czyni moje życie lepszym? Im częściej je sobie zadawałem, tym bardziej nabierałem rozpędu w porządkowaniu przestrzeni, a rezygnowanie z kolejnych przedmiotów było z dnia na dzień łatwiejsze. Jeśli coś nie wpływa pozytywnie na twoje życie, nie ma sensu tego trzymać. Będzie tylko zawadzać, więc odpuść bez żalu. Wyrzucenie kilku koszulek może doprowadzić do pozbycia się połowy zawartości szafy. A chęć oddania kilku płyt DVD − do zlikwidowania całej kolekcji. Tak było w moim przypadku. To był piękny cykl.
Brzmi świetnie, ale nie rozumiem, jak uprzątnięcie bałaganu w domu przełoży się na jakość mojego życia poza chwilowym poczuciem sprawczości, że wreszcie wyrzuciłam niepotrzebne rzeczy?
Bo pozbywanie się rzeczy mało komu kojarzy się z poprawą komfortu. Zazwyczaj to działa odwrotnie. Wydaje nam się, że gdybyśmy kupili sobie nowy samochód, większy dom, kolejny supergadżet, to nasze życie byłoby lepsze. Sam miałem takie marzenia i za wszelką cenę dążyłem do ich realizacji, aż doszedłem do ściany i zrozumiałem, że to tak nie działa. Każdy kolejny obiekt pożądania jest także gwarancją rozczarowania. Nowy samochód, który tak bardzo chciałem, jest teraz tylko źródłem opłat i ciężarem. Żaglówka, która miała dać mi wolność w weekendy, jest skarbonką bez dna.
Czytaj także: Mniej znaczy więcej – sztuka rezygnacji drogą do lepszego życia
Z czasem zdałem sobie sprawę, że rzeczy, o których marzyłem, bardziej mi przeszkadzają, niż pomagają. Postanowiłem więc odwrócić ten tok myślenia i zadałem sobie pytanie: czy moje życie byłoby lepsze, gdybym miał mniej? Zrobiłem listę i okazało się, że gdybym uprościł swoje potrzeby, miałbym więcej czasu na to, by skupić się na sobie, zająć się zdrowiem i relacjami z ludźmi, mógłbym zadbać o finanse, a sumy, które do tej pory beztrosko zostawiałem w sklepach, przeznaczyć na istotne cele. Zanim zabrałem się do porządków w szafie, zrozumiałem, że to ma sens i daje wymierne zyski.
Ale co Cię skłoniło do takich rozmyśleń?
Bilans życia, który na pewnym etapie robi każdy z nas. Pochodzę z Dayton w stanie Ohio, dorastałem w biedzie wychowywany przez samotną matkę alkoholiczkę, żyjącą z bonów żywnościowych i pomocy rządowej. Wydawało mi się, że źródłem wszystkich naszych nieszczęść jest brak pieniędzy. Kiedy więc skończyłem 18 lat, zacząłem pracę w korporacji i następną dekadę spędziłem, wspinając się uparcie po szczeblach kariery. W wieku 28 lat osiągnąłem wszystko, o czym marzyłem od dziecka: miałem sześciocyfrową pensję, luksusowe samochody, szafy pełne markowych ubrań i olbrzymi dom, w którym było więcej toalet niż ludzi. Wypełniłem rzeczami każdy zakamarek swojego życia. Spełnił się mój amerykański sen. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwy, aż nagle zmarła moja mama, a chwilę po tym rozpadło się moje małżeństwo. Te dwa wydarzenia sprowadziły mnie na ziemię i zmusiły do zastanowienia się nad priorytetami.
Zdałem sobie sprawę, że skupiając się na sukcesie, osiągnięciach i gromadzeniu rzeczy, zapomniałem o ludziach, zaniedbałem swoje relacje i jest to niestety nieodwracalne.
Moje małżeństwo skończyło się fiaskiem; zamiast przyznać, że nie pasujemy do siebie, przez lata ciągnęliśmy się nawzajem ku rzeczom, które miały zapełnić pustkę. Relacja z matką ucierpiała, ponieważ byłem zbyt zajęty sukcesem. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie odzyskam już straconego czasu. Niekiedy dowiadujemy się, jak kochać najbliższych, dopiero gdy znikają z naszego życia. Dla mnie to był przełom. Zgromadziłem wszystko, czego pragnąłem, i zrozumiałem, że to nie jest to, czego w rzeczywistości chciałem.
O minimalizmie jako ruchu społecznym mówią w filmie „Minimalizm. Czas na mniej” dostępnym na platformie Netflix. (Fot. Joshua Weaver/ materiały prasowe The Minimalists)
Minimalizm zmienił Twoje życie na lepsze. Myślisz, że ma potencjał, by zrobić to samo ze światem?
Oczywiście! Jeśli konsumujesz mniej, wytwarzasz mniej odpadów. Załóżmy, że nagle wszyscy ludzie na świecie zaczynają żyć według tych zasad. Wyobrażasz sobie, jak wspaniałe byłoby to dla środowiska? Poza tym minimalizm już uczynił świat lepszym miejscem. Kiedy Ryan [Nicodemus – przyp. red.] i ja opuściliśmy korporację w 2011 roku, w końcu znaleźliśmy czas, aby zrobić coś dobrego dla innych. W ciągu ostatniej dekady jako „The Minimalists” zbudowaliśmy dwa sierocińce, zapewniliśmy pomoc ofiarom huraganu Harvey, wsparliśmy ocalałych z masowych strzelanin w Orlando i Las Vegas, ufundowaliśmy szkołę średnią w Kenii, zainstalowaliśmy studnie z czystą wodą w trzech krajach, zbudowaliśmy szkołę podstawową w Laosie i kupiliśmy tysiące moskitier do walki z malarią w Afryce.
Zebraliśmy też ponad 100 000 dolarów, aby zbudować spółdzielnię spożywczą non profit w zachodniej części Dayton, która jest jedną z największych pustyń żywnościowych w Stanach Zjednoczonych.
Wstydziłam się zapytać, co minimalista robi z nadmiarem pieniędzy, skoro nie wydaje ich na zbędne rzeczy. Teraz już wiem.
Moje życie zmieniło się, kiedy zrozumiałem, dlaczego chcę uwolnić się od nieustannych, bezsensownych wydatków. Brak długów pozwolił mi wnieść większy wkład w życie innych niż kiedykolwiek i być, kim chcę; zużywać mniej, ale tworzyć więcej.
Nie przyłapujesz się na tym, że czasami chciałbyś jednak mieć nieco więcej?
Nasza kultura i społeczeństwo są pełne takich zgniłych pomysłów, ale wydają się one o wiele mniej kuszące, kiedy w głębi serca zrozumiesz korzyści płynące z minimalistycznego życia. Po co mi więcej bałaganu? Jest tyle przyjemniejszych rzeczy, które mogę zrobić z pieniędzmi: zachować na emeryturę, zadbać o zdrowie, wydać je na radosne doświadczenia, pomóc innym… To wszystko jest o wiele lepsze niż kupowanie kupy śmieci, których nie potrzebuję.
Pozbyłeś się niepotrzebnych rzeczy, ograniczyłeś wydatki, uporządkowałeś życie. Co dalej?
Ryan i ja unikamy planów, ambicji i dążenia do sukcesu. Jeśli coś „osiągamy” – super, ale nie o to chodzi. Wyrwaliśmy się z życia zorientowanego na cel, bo mieliśmy dość pogrążania się w stresie i niepokoju, które towarzyszą tak zwanym osiągnięciom. Porzuciwszy przyszłość, w końcu możemy cieszyć się teraźniejszością.
Artykuł archiwalny