1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Pod wodą panuje równość – nurkowanie osób z niepełnosprawnościami to nie fanaberia

(Fot. archiwum prywatne Joanny Pajdak-Subry)
(Fot. archiwum prywatne Joanny Pajdak-Subry)
Joanna Pajdak-Subry, z wykształcenia psycholożka, z zamiłowania nurek, blisko ćwierć wieku temu wpadła na pomysł, by dać możliwość nurkowania osobom z niepełnosprawnościami. Jak mówi, przez lata wielu pukało się w głowę, twierdząc, że to fanaberia, jednak ona z grupą innych „szaleńców” nie poddali się. I dobrze, bo pod ich skrzydłami każdego roku rozkwita i zaczyna wierzyć w swoje możliwości wiele osób, którym wcześniej nie chciało się już żyć!

Mam taką obserwację, że my – jako społeczeństwo, a może wręcz rasa ludzka – konsekwentnie wykluczamy z „normalnego” życia osoby z niepełnosprawnościami. Rozmawiałam o tym na przykład z Przemkiem Kossakowskim, który po doświadczeniu związanym z programami „Down the road” czy „Projekt cupid” miał podobne wrażenie – człowiekowi z niepełnosprawnością nie dajemy prawa do wielu rzeczy. Pani, wraz z zespołem, postanowiliście umożliwić takim osobom… nurkowanie! Podejrzewam, że w oczach wielu to fanaberia.
Na szczęście ta sytuacja się zmienia. Zaczynaliśmy w 1998 roku, za nami prawie ćwierć wieku. Rzeczywiście, wtedy podejście do osób z niepełnosprawnościami było tragiczne. Oczywiście nie dotyczyło to tylko nurkowania, ale każdej przestrzeni. Na przykład fajnie było dostać jako pracodawca dofinansowanie na takiego pracownika, ale nie traktowało się go jako pełnowartościowego członka zespołu. Osoby z niepełnosprawnościami jeżdżące samochodami to były dziwolągi, ludzie jeżdżący wózkiem inwalidzkim samodzielnie – rzadkość. Zero podjazdów, w szpitalach koszmar itd. I nagle my z naszym niszowym pomysłem! Odpowiadając na Pani pytanie – nurkowanie dla ludzi z niepełnosprawnościami to w opinii ogółu była totalna fanaberia.

Usłyszała Pani wprost, że to szaleństwo albo że wręcz naraża Pani życie tych osób?
Usłyszałam to wielokrotnie, już przyzwyczaiłam się do takich opinii. Zresztą na samym początku to było arcytrudne zadanie, bo każda osoba z niepełnosprawnością musi mieć orzeczenie lekarskie o braku przeciwskazań do nurkowania. Trzeba wykluczyć choroby krążenia, choroby laryngologiczne, neurologiczne, płuc. Żaden lekarz nie chciał, nie miał odwagi, by takie orzeczenie wydawać. Jeździliśmy do Gdyni, do Instytutu Medycyny Tropikalnej, i tam przez pierwsze dwa, trzy lata wystawiano nam te zaświadczenia –mam wrażenie – na zasadzie: „Przejdzie im, sprawdzą, że to się nie udaje, i dadzą sobie oraz nam spokój”.

Joanna Pajdak-Subry z kursantem. (Fot. archiwum prywatne bohaterki) Joanna Pajdak-Subry z kursantem. (Fot. archiwum prywatne bohaterki)

Ale „im się udawało i im nie przeszło”.
Tak, nie przestaliśmy, ale lekarze się wycofali, stwierdzili właśnie, że to narażania ludzkiego życia. Musieliśmy szukać w przeróżnych miejscach najbardziej „szalonych” lekarzy albo tych, którzy sami nurkują i wiedzą, na czym ten sport polega. Przebijaliśmy się przez ściany.

Skutecznie.
Tak, bardzo pomogło pewne wydarzenia. To było 50-lecie Akademickiego Klubu Podwodnego Krab w Krakowie, przyjechali na nie lekarze, specjaliści od spraw nurkowych, a dr Jacek Kot miał prelekcję pod tytułem „20 twarzy współczesnego nurka” – i jedną z twarzy była twarz nurka z niepełnosprawnością. Doktor powiedział, że lata temu takich zaświadczeń sam nie chciał wystawiać, ale życie idzie do przodu i okazało się, że nie miał racji. To był moment przełomowy. Dziś nurek z niepełnosprawnością nie jest już dziwolągiem. Nieskromnie powiem, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty… jednak potrzebnej!

Choć „zwykli” ludzie wciąż piszą do mnie w mediach społecznościowych, że nie zdaję sobie sprawy z tego, co wyprawiam, pytają, czy mam w ogóle świadomość, jak to może się skończyć. Do pewnego momentu wdawałam się w polemikę z każdym, wydawało mi się, że powinnam ludzi uświadamiać. Dziś już tego nie robię. Tłumaczenie każdemu z osobna nie ma sensu. Napisałam książkę o nurkowaniu z niepełnosprawnością, jeśli ktoś chce, może po nią sięgnąć.

I co w niej znajdzie?
Z wykształcenia jestem psycholożką, widzę, jak świetną robotę rehabilitacyjną robi nurkowanie. Dla fizyczności jest lekarstwem, ale jest nim także dla psychiki. Znam osoby, dla których nurkowanie było ostatnią, jedyną już deską ratunku, w sensie dotknięcia i poczucia radości. To były osoby, którym dosłownie nie chciało się już żyć. Miałam sytuację, kiedy zadzwoniła do mnie lekarka prowadząca pewnego młodego chłopaka, powiedziała, że wystawi mu skierowanie, obym tylko pomogła mu spróbować z nurkowaniem, bo ona nie ma już żadnego punktu zaczepienia, nie wie, jak z nim rozmawiać, musi mu znaleźć kotwicę, element radości, który przytrzyma go przy życiu. I udało się.

W naszym zespole nie raz prowadziliśmy i wciąż prowadzimy rozmowy o tym, czy ważniejsze jest samo życie, czy jednak życie z sensem, co jest większą wartością…

(Fot. archiwum prywatne Joanny Pajdak-Subry) (Fot. archiwum prywatne Joanny Pajdak-Subry)

Rozumiem, że Pani nieraz zobaczyła na własne oczy, jak ludzie z niepełnosprawnością „odżywają” pod wodą?
Tak, i to są piękne obrazy. Są osoby, które naprawdę rozkwitają, w każdym sensie. Śmiejemy się, że na obóz wyjeżdża „nikt”, a wraca „król na dzielni”. Może powiedzieć: „Chcesz mi podskoczyć? Naprawdę? A schodziłeś kiedyś pod wodę, nurkowałeś?”. To doświadczenie niesamowicie podnosi poczucie własnej wartości. Z człowieka, który czuł się przez swoją niepełnosprawność gorszy, rodzi się człowiek, który wierzy w swoje siły i możliwości. To daje napęd do życia w ogóle. Bo tu nie chodzi tylko o samo nurkowanie, ale o porzucenie przekonania, że nadaję się już tylko do bycia zamkniętą/zamkniętym w czterech ścianach, bo na niewiele więcej mnie stać. W tym przypadku nurkowanie ma moc terapeutyczną i nierzadko działa lepiej niż sesje w gabinecie na kozetce… Ludzie zaczynają myśleć w kategoriach możliwości, a nie ich braku, i zaczynają zanurzać się nie tylko pod wodą, ale nurkują w życie. Widzę w nich rosnącą chęć do próbowania innych rzeczy. Rodzą się związki, bo robi się w głowie przestrzeń do życia. Pojawiają się ambicje w sferze pracy itd. Zatrzaśnięci w swoich domach, w swoich ograniczeniach odważają się wyjść do świata, do ludzi.

Jak to się dzieje, że wydawałoby się „zwykłe” nurkowanie tak zmienia sposób patrzenia na życie?
Pod wodą panuje całkowita, prawdziwa równość. Równość dotyczy też całej otoczki związanej z nurkowaniem. Razem się uczymy, wspólnie przygotowujemy wyjazdy, to jest wartość nie do przecenienia, funkcja socjalizująca, która pozwala odkryć siebie w wersji „jestem ważnym elementem całości przedsięwzięcia”. To bardzo dobrze działa na psychikę i siła, która z tego płynie, przekłada się na wiele późniejszych działań. Takie osoby potrzebują właśnie działania w grupie, kiedy cel jest wspólny, a działanie każdej osoby może wszystkich do niego zbliżyć lub od niego oddalić.

No i jeszcze woda, jej moc. W wodzie jesteśmy inni, odciążeni, pozbawieni trosk, przerzuceni do zupełnie innego świata. To jest odpoczynek i praca całego ciała jednocześnie. Full pakiet!

Podczas wyjazdów dzieje się magia. Ludzie pokonują siebie, to są niesamowicie wzruszające momenty. Niemal każde „pierwsze zanurzenie”, szczególnie to, które zdarza się po bardzo wielu wcześniejszych, nieudanych próbach – jest wyciskaczem łez. Cieszy się cała grupa. Zaufanie, oddanie, odwaga – ludzie się otwierają, ale też spełniają swoje bardzo konkretne marzenia. Jest dziewczyna, która nurkuje kilkanaście lat i przez te kilkanaście lat marzyła o spotkaniu z żółwiem, a kiedy to się wreszcie stało – cała łódka miała wtedy święto.

To wszystko brzmi pięknie, jednak jest jedno „ale” – nurkowanie wydaje się bardzo luksusowym, drogim zajęciem. A może się mylę?
Kiedy zaczynałam swoją działalność, wydawało mi się, że zarabianie pieniędzy na osobach z niepełnosprawnościami jest nieprzyzwoite. Panował mit, zresztą nadal panuje, że taka osoba to zawsze człowiek biedny. Oczywiście, jest wiele osób, które są bardzo ubogie, często jest tak, że sama niepełnosprawność determinuje biedę. Dla takich osób jest wsparcie, są organizacje pozarządowe, w których pracujemy jako wolontariusze i przynajmniej raz, dwa razy w roku robimy akcje umożliwiające osobom ubogim nurkowanie. Ale jest też cała grupa, które ma pieniądze, a potrzebuje kierunku, poszukuje wspomnianej radości, kotwicy. My im ją dajemy. Tak, nurkowanie jest kosztowną przygodą, ale w przypadku kiedy ktoś ma pieniądze, nie widzę powodu, żeby za swoją przyjemność nie płacił tylko dlatego, że ma niepełnosprawność. To jest myślenie, od którego trzeba się uwolnić – niepełnosprawny, więc nie wypada wziąć od niego pieniędzy. Dlaczego? Takie osoby nie potrzebują litości, współczucia, ale równego traktowania. Tego nauczyłam się przez lata. Dziś już nie uważam, że zarabianie na osobach z niepełnosprawnością jest niegodziwe. Tym, którzy są biedni, pomagamy. Tym, którzy mają pieniądze, umożliwiamy nurkowanie – to nasza, moja praca.

I pasja jednocześnie. Jak zaczęła się Pani własna przygoda z nurkowaniem?
To nie jest romantyczna historia. Miłość przyszła z czasem. Zaczęłam nurkować w szkole średniej. Najpierw na naukę nurkowania zapisali się moi koledzy i opowiadali niestworzone historie, jak to pod wodą wybuchają oczy i zęby. Potem moja młodsza siostra zaczęła jęczeć, że chce spróbować. Rodzice powiedzieli, że jest za mała i jak namówi mnie, to razem możemy się zapisać. Poświęciłam się. Ludzie w klubie okazali się bardzo fajni, chyba dlatego zostałam, bo samo nurkowanie w tamtych czasach to były mordercze treningi, ciężko było połknąć bakcyla. Tym bardziej że tego nurkowania w nurkowaniu to prawie nie było. Mam notatki z pierwszych obozów – 14 dni i 12 minut pod wodą. Reszta to praca nad oddechem, pływanie w lodowatej wodzie itd. Właściwie nie wiem, dlaczego się nie zniechęcałam. To musiało być przeznaczenie. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez nurkowania. Jest dla mnie fundamentem, bazą wszystkiego – życia rodzinnego, pracy zawodowej, samorealizacji.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze