1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Kozacka dusza, czyli Ukraińcy według etnolożki Katarzyny Łozy

Noc Kupały to tradycja sięgająca czasów pogańskich. (Fot. iStock)
Noc Kupały to tradycja sięgająca czasów pogańskich. (Fot. iStock)
Z powodu wojny naszą granicę przekroczyły już ponad 3 miliony Ukraińców, z których zdecydowana większość pozostaje w Polsce. Im więcej będziemy o sobie wzajemnie wiedzieć, tym lepiej potoczy się nasza kohabitacja. O krótką charakterystykę naszych sąsiadów poprosiliśmy mieszkającą we Lwowie etnolożkę Katarzynę Łozę.

Jest Pani Polką mieszkającą od wielu lat w Ukrainie. Skąd się tam Pani wzięła?
Pierwszy raz odwiedziłam Ukrainę w 1997 roku, obie byłyśmy jeszcze młode i niedoświadczone. Ja byłam studentką pierwszego roku studiów etnologicznych, pierwszy raz za granicą, ona ledwie sześć lat wcześniej ogłosiła niepodległość i dopiero szukała swojej drogi w postradzieckiej rzeczywistości. Od tej pory zmieniło się prawie wszystko. Ukraińcy stworzyli sześć tzw. jednorożców, czyli firm wycenianych na co najmniej miliard dolarów, produkują rakiety kosmiczne, wymyślili WhatsApp i Grammarly, a nawet zatańczyli w klipie Madonny. Tuż obok mojego domu we Lwowie butik otworzyła projektantka, u której ubierały się Sharon Stone i Jessica Clark. Już po pierwszym wyjeździe zakochałam się w tym kraju. Po kilkunastu wyjazdach turystycznych dostałam stypendium we Lwowie. Wtedy poznałam mojego przyszłego męża i w 2004 roku wróciłam tam już na stałe.

W odwrotnym kierunku, bo do Polski, przybyło ostatnio ponad 3 miliony uchodźców z Ukrainy. Żyjąc razem, uświadamiamy sobie, jak wiele mamy ze sobą wspólnego.
W przeszłości żyliśmy razem w wieloletnim organizmie państwowym Rzeczpospolitej Obojga Narodów. To określenie jest dla Ukraińców trochę krzywdzące, bo oni byli tym trzecim narodem, który stanowił Rzeczpospolitą, ale był pomijany. Walczył o swoje prawa, ale ostatecznie nigdy nie wywalczył równości.

Z polskiej perspektywy kraj przed rozbiorami był Polską, a z ukraińskiej – było to państwo wielonarodowe. To – moim zdaniem – ukształtowało naszą wspólną mentalność, która wyrosła z podobnych wartości i która podobne wartości kształtowała. Słynna wolność szlachecka Polaków jest tożsama z umiłowaniem wolności Kozaków. W sytuacji wojny widać, jak wiele mamy wspólnych cech. To Rosja zawsze podkreślała, że są z Ukrainą bratnimi narodami, a zdecydowanie mniej czasu przeżyli w jednym państwie. Ukraińcy od dawna odpowiadali na to, że Rosjanie są dzikusami i koczownikami, a oni – narodem cywilizowanym, który swoje korzenie wywodzi z europejskiego państwa. W zetknięciu tych cywilizacji w tak dramatycznym momencie, jakim jest wojna, wyraźnie to widać. Rosjanie myślą, że siłą zajmą jakiś teren, ustanowią tam władzę i ludzie będą się jej słuchać, a Ukraińcy nie słuchają.

Silnym filarem ukraińskiej tożsamości jest Kozaczyzna. Ich organizacja społeczna była czymś w rodzaju militarnej demokracji – w czasie pokoju wszyscy byli równi, ale w czasie kampanii wojskowych hetman wybierany przez głosowanie miał władzę niemal absolutną.

Kozaczyzna jest silnym filarem ukraińskiej kultury. Według legend wśród Kozaków byli tak zwani charakternicy, czyli Kozacy obdarzeni nadludzką siłą i zdolnościami. Wierzono, że mają kontakt z pozaziemskimi mocami. (Fot. iStock) Kozaczyzna jest silnym filarem ukraińskiej kultury. Według legend wśród Kozaków byli tak zwani charakternicy, czyli Kozacy obdarzeni nadludzką siłą i zdolnościami. Wierzono, że mają kontakt z pozaziemskimi mocami. (Fot. iStock)

Kozak kojarzy się z buntem, zuchwałością i przekorą.
Kozacy, początkowo ludzie wyjęci spod prawa, osiedli na Dzikich Polach, pograniczu przez nikogo niekontrolowanym, i przekształcili się wkrótce w całkiem odrębny, choć oficjalnie nieuznawany, stan Rzeczpospolitej, z własną organizacją i zasadami. To właśnie Kozacy w połowie XVII wieku wywalczyli namiastkę państwa ukraińskiego, zwaną hetmanatem. Kozak jest odważny, brawurowy, ale też pełen fantazji, umie zarówno się bić, jak i bawić na całego. Nic dziwnego, że w Ukrainie każdy choć trochę identyfikuje się z kozactwem, a w ukraińskim hymnie znajdziemy słowa: „duszę i ciało położymy dla naszej swobody, pokażemy, żeśmy bracia kozackiego rodu”.

Wśród moich znajomych są tacy, którzy ogolili głowy, zostawiając tylko charakterystyczny czub – osełedec, a do tego ćwiczą jazdę konną i woltyżerkę, uczą się strzelania z łuku lub tradycyjnych rzemiosł, a nawet zrekonstruowali kozacką łódź, czajkę, i opłynęli nią wokół prawie całą Europę.

Według legend wśród Kozaków byli tak zwani charakternicy, czyli Kozacy obdarzeni nadludzką siłą i zdolnościami. Potrafili stawać się niewidzialni, przebywać w kilku miejscach naraz, nie imały się ich kule. Wierzono, że mają kontakt z pozaziemskimi mocami, mogli panować nad pogodą i leczyć ciężko rannych. Te wzorce są nadal w Ukrainie rozwijane, dlatego podczas wojny przenoszą miny gołymi rękami. To przecież nic innego jak kozactwo.

Czy tą kozacką zadziorność widać w życiu codziennym Ukraińców? Są podobnie jak my otwarci?
Wydaje mi się, że Polacy w ostatnim czasie w porównaniu z Ukraińcami mocno się zmienili pod względem otwartości. Chodzi mi na przykład o zapraszanie ludzi do domu. Kiedyś było powszechne, że wyprawialiśmy duże imieninowe imprezy, na które mógł przyjść niemal każdy bez zapowiedzi. Obecnie obchodzimy je w restauracji w małym gronie lub wcale. Ukraina jest pod tym względem dużo bardziej otwarta i spontaniczna. Tutaj cały czas zdarza się, że zdezorientowanego na ulicy Lwowa turystę nagle otacza wianuszek osób, które chcą mu pomóc. Jest tu empatia społeczna, która powoduje że ktoś, kto przyjeżdża z zewnątrz, od razu czuje się zaopiekowany. Jednak wojna w Ukrainie pokazała, że Polacy nie odeszli za daleko w stronę powściągliwego Zachodu. Okazało się, że to tkwi w nich cały czas, że otwartość i empatia są, i uaktywniają się w momencie potrzeby. U nas, we Lwowie, też przyjęliśmy uchodźców do domów. Nie wiem, dlaczego w Polsce panuje taki stereotyp, że Ukraińcy nie lubią Polaków, bo sondaże sprzed wojny pokazywały, że stawiają ich na pierwszym miejscu wśród tych najbliższych narodów.

A czego Polacy mogą się od Ukraińców nauczyć?
Sama wiele nauczyłam się od Ukrainek. One są bardzo zadbane, przywiązują ogromną wagę do wyglądu zewnętrznego: do fryzury, makijażu, ubioru. Często jest to w tej chwili zarzutem: „Biedna uchodźczyni, a paznokcie zrobione!”. W Charkowie w metrze, gdzie ludzie od wielu tygodni chowają się przed bombami, działają salony manicure. Bo trzeba wyglądać. Ukrainki nie robią tego na pokaz, tylko dla siebie, żeby dobrze się czuć i mieć większą pewność siebie. Te wymalowane ukraińskie kobiety w szpikach, w dżinsach z błyskotkami, z lakierowanymi torebkami to nie są puste lale, jak się powszechnie uważa. To po prostu ich styl. Polki ubierają się jak na wycieczkę, Ukrainki – jakby szły na sylwestra: falbany, cekiny, brokaty, szyfony, futra i obowiązkowo obcasy, czy to lato, czy zima. Do połowy lat dwutysięcznych prawie nie widywało się na ulicach Lwowa kobiet w butach na płaskiej podeszwie. Lwów obfituje w salony fryzjerskie i piękności. Dziś dużo kobiet pełni czynną służbę w wojsku. Kiedy na początku wojny wiele znanych osób ruszyło na tyły frontu do różnych ruchów wolontariackich, w mediach podano informację, że ukraińska gwiazda „Playboya” poszła do kuchni polowej obierać ziemniaki.

W Polsce pierogi wcześniej tzw. ruskie teraz nazywają się ukraińskie.
W Ukrainie dużo gotuje się w domu i nie jest to ujmą. Kobieta, która zajmuje się domem, nie jest uważana za taką, która sobie w życiu nie radzi. Jedna z moich lwowskich koleżanek podzieliła się kiedyś taką refleksją: „Jedzenie, proces jego przygotowania i wszystko, co związane jest ze stołem – to nasz ogólnoukraiński język miłości, jeden z niewielu tematów, których się nie boimy, który kojarzy się z bezpieczeństwem i przyjemnością”.

W Ukrainie dużo gotuje się w domu. W lokalnej kuchni dominują potrawy mączne oraz te z ziemniaków i z kapusty. (Fot. iStock) W Ukrainie dużo gotuje się w domu. W lokalnej kuchni dominują potrawy mączne oraz te z ziemniaków i z kapusty. (Fot. iStock)

Długo sądziłam, że ukraińska kuchnia nie jest specjalnie ciekawa ani oryginalna, ale było to jeszcze przed tym, zanim poznałam smak kiszonych arbuzów, barszczu rybnego i chłodnika na kwasie chlebowym. Kuchnia na zachodzie Ukrainy niewiele różni się od tej na wschodzie Polski. Duży udział mają tu potrawy mączne, z ziemniaków i kapusty: pierogi, gołąbki, zrazy, placki ziemniaczane – to nasze wspólne dziedzictwo. Kuchnia ukraińska wchłonęła także niektóre potrawy mniejszości narodowych. Jeśli we Lwowie chcą kogoś zaskoczyć regionalnym daniem, wtedy podają nieznany w innych regionach kraju żurek lub bigos. Do tego w ostatnim półwieczu doszły potrawy, które mają egzotyczny rodowód, ale zyskały popularność w czasach ZSRR, jak kaukaskie czebureki (placki z mięsnym nadzieniem), adżyka (sos z papryki), płow (ryż z mięsem z Azji Centralnej) czy rosyjska solanka (zupa z podrobów i ogórków kiszonych).

Jedzenie to ogólnoukraiński język miłości, który kojarzy się z bezpieczeństwem i przyjemnością. (Fot. iStock) Jedzenie to ogólnoukraiński język miłości, który kojarzy się z bezpieczeństwem i przyjemnością. (Fot. iStock)

Mamy wspólny żurek, ale też języki polski i ukraiński mają wspólną bazę leksykalną.
Dlatego łatwo jest nam się dogadać, a także nauczyć nawzajem swoich języków. W 2017 roku polski był przedmiotem szkolnym dla 46 tysięcy ukraińskich uczniów. Znajomość polskiego jest najbardziej rozpowszechniona na zachodzie kraju. W czasach radzieckich docierała tu polska telewizja. Kiedy się zapyta we Lwowie ludzi, skąd znają polski, to odpowiadają, że ze „Smerfów”. W tamtych czasach ta telewizja była tutaj czymś bardzo zachodnim. Poza tym przez mnogość kontaktów z pobliską granicą polski niemal wisi tu w powietrzu i nie trzeba dokładać wielu starań, aby przynajmniej biernie się go nauczyć.

Powierzchowna nauka niesie ze sobą jednak pułapki, które wynikają właśnie z bliskiego pokrewieństwa języków. Są to tak zwani fałszywi przyjaciele, czyli słowa o podobnym brzmieniu, ale innym znaczeniu, jak dynia, a częściej zdrobniale: dyńka (po naszemu – melon) i harbuz (dynia). Arbuz to po ukraińsku kawun. Nic dziwnego, skoro owoczi to warzywa. Nie próbujcie ich szukać w sklepie (grobowcu), a w mahazynie (sklepie). A jeśli ktoś zaproponuje wam miejsce na dywanie, pamiętajcie, że ma na myśli tapczan. Prawdziwa zabawa zaczyna się przy odgłosach zwierząt. Okazuje się, że ukraińska żaba robi kwa-kwa, kaczka: kria-kria, a wrona: kar-kar.

Jest Pani teraz w domu we Lwowie. Jak się Pani czuje?
We Lwowie jest teraz w miarę spokojnie. Mówię „w miarę”, bo kilka rakiet też tu spadło, ale u nas nie jest tak jak w Charkowie czy w Mariupolu, gdzie nie można wyjść na ulicę. Są to na razie incydentalne wypadki i miejmy nadzieję, że tak zostanie. Jednak codzienne alarmy lotnicze zaburzają nam życie. Wczoraj na przykład syreny wyły cztery razy. Alarmy informują o realnym niebezpieczeństwie – rakiety rzeczywiście lecą w stronę Lwowa i zostają zestrzelone po drodze. Ale nigdy nie wiadomo, czy to się uda, więc zagrożenie jest...

Władze nam radzą, żeby podczas alarmów chować się w bezpiecznym miejscu, ale dużo osób to ignoruje i chodzi po ulicach. Jeden z ostrzałów miał miejsce 200 metrów od domu naszych rodziców. To nam uświadomiło skalę niebezpieczeństwa, ale staramy się żyć tak samo jak wcześniej. Dzieci uczą się w trybie zdalnym, ponieważ ich szkoła znajduje się w strefie lotniska, do którego nie ma teraz dojazdu. Sporo szkół działa w ten sam sposób, ponieważ w budynkach szkolnych mieszkają obecnie uchodźcy ze wschodniej Ukrainy.

Nie boi się Pani?
Nie, nie boję się. Samą mnie to zaskoczyło; nikt nie wie, jak zachowa się w takiej sytuacji, dopóki ona nie nastąpi. Ale wiem, że na psychikę wielu ludzi dźwięk syren tak źle wpływa, że nie mogą normalnie funkcjonować, wyjeżdżają. Mam koleżankę, która śpi w szafie, bo tak się boi alarmów. Z drugiej strony na trzech lwowiaków przypada jeden uchodźca ze wschodniej Ukrainy. Oni czują się tu bezpiecznie. Staramy się żyć normalnie, mąż pracuje, ja mniej, bo moja praca w dużej mierze związana jest z turystami z Polski, których teraz tutaj nie ma. Ale mam sporo zajęć wynikających z premiery mojej książki „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy”.

Targ rzemiosła w Kijowie, 2019 rok (Fot. iStock) Targ rzemiosła w Kijowie, 2019 rok (Fot. iStock)

Chyba się Pani nie spodziewała, że ukaże się w takim momencie?
Nikt się nie spodziewał, choć kiedy w grudniu zeszłego roku skończyłam ją pisać, nad Ukrainą wisiało już to nieszczęście, czuliśmy, że coś nadciąga. Jednak nikt nie myślał, że to będzie aż na taką skalę. Krążyły prognozy, które brzmiały jak opowieści science fiction, przewidujące, że Kijów zostanie zaatakowany. To był scenariusz wprost niewyobrażalny, a życie pokazało, że może być jeszcze gorzej.

Już podczas druku mojej książki Wydawnictwo Poznańskie zdecydowało o podwyższeniu nakładu, a cały dochód z jej sprzedaży został przeznaczony na pomoc dla Ukrainy organizowaną przez Polską Akcję Humanitarną.

Co teraz w Ukrainie myślicie na temat wojny?
Myślimy, że wygramy. Nastroje są bardzo bojowe, trwa trzeci miesiąc wojny i niemal wszyscy angażują się w walkę i wzajemną pomoc. Zbiórki, wolontariaty ciągle się kręcą. Ukraińcy cieszą się ze swoich sukcesów na froncie i są gotowi walczyć do ostatniej kropli krwi. Ich wrodzona duma nie pozwala im się poddać. Szczególnym wyróżnikiem tej wojny jest to, że jest ona wspierana przez humor – cechę kozacką, ale też pewnie mechanizm obronny. Kiedyś będzie to przedmiotem badań socjologicznych, bo nie ma dnia, żebym nie zobaczyła w Internecie memów, Ukraińcy wyśmiewają i poniżają przeciwnika.

Katarzyna Łoza, warszawianka z urodzenia, od 18 lat mieszka we Lwowie; etnolożka, przewodniczka. Autorka książki „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy”, prowadzi biuro turystyczne i blog lwow.info.

Polecamy książkę: „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy”, wyd. Poznańskie Polecamy książkę: „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy”, wyd. Poznańskie

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze