1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Tęsknota za czasem wolnym, czyli o dolce far niente

Wszystko byłoby okej, gdyby nie ta powracająca tęsknota. Za przerwą, oddechem, czasem pomiędzy, kiedy możesz sobie podumać, powspominać, pogrzebać w swoim wnętrzu. Wolnym od „trzeba”, „muszę”, „powinnam”. (Fot. iStock)
Wszystko byłoby okej, gdyby nie ta powracająca tęsknota. Za przerwą, oddechem, czasem pomiędzy, kiedy możesz sobie podumać, powspominać, pogrzebać w swoim wnętrzu. Wolnym od „trzeba”, „muszę”, „powinnam”. (Fot. iStock)
Wracasz z urlopu, podczas którego robiłaś, co chciałaś i kiedy chciałaś. Drzemka, jedzenie, spacer, pływanie, zwiedzanie okolicy. Od czasu do czasu trochę wysiłku czy pracy, pożytecznej i dającej satysfakcję, może nawet twórczej. Myślisz: Przecież tak mogłoby być na co dzień! Dolce far niente… Co to znaczy? Czym jest słodkie nicnierobienie?

Dolce far niente – znaczenie filozofii życia pełnią życia

Kiedy spotykamy się w większym gronie, często targujemy się, kto ma gorzej. Kto ma mniej czasu, kto jest bardziej zarobiony, kto znów zarwał noc. Rzadko prześcigamy się w tym, kto dłużej spał; nie chwalimy się, że dziś nie robiliśmy kompletnie nic. To ostatnie zdarza się nam tak rzadko, że zaliczamy do tej kategorii scrollowanie wiadomości na ekranie smartfona, oglądanie serialu czy słuchanie podcastu, a to przecież nie jest nic.

Jak zauważa dziennikarka i podcasterka Brooke McAlary (polecam jej „The Slow Home Podcast”), nasz zachodni świat działa na zasadach, które nie ułatwiają bezczynności, która ma znaczenie w dolce far niente. Stąd też, jej zdaniem, nie ma niczego bardziej kontrkulturowego niż słodkie nicnierobienie. „Jedyny rodzaj bezczynności, do jakiego naprawdę jesteśmy zachęcani, ma kapitalistyczny charakter: wyjazd do spa, maratony z Netflixem, zamawianie jedzenia z dostawą do domu, wypoczynek w sanatorium, maseczki na twarz. Wszystko to jest mile widziane, ponieważ najpewniej płacimy za to pieniędzmi, które zarobiliśmy, pracując jako produktywni członkowie społeczeństwa” – pisze w książce „Dbaj”.

Ciągle zachęca się nas do tego, by robić więcej, rozwijać się, zdobywać nowe umiejętności, podróżować, doświadczać, stawiać czoła nowym wyzwaniom. W efekcie zasuwamy jak małe robociki, wmawiając sobie, że żyjemy pełnią życia.

„Zapominamy, że nie zaliczamy się do maszyn. […] Tak samo jak rośliny, zwierzęta, cykle i pory roku w świecie przyrody, do którego należymy, przeżywamy okresy rozkwitu i momenty, gdy leżymy odłogiem. Nikt się nie spodziewa, że róże będą kwitły na okrągło przez cały rok, a gniazda zawsze będą pełne piskląt. Dlaczego więc sami się tak forsujemy i zakłócamy swój cykl rozwoju i spoczynku?” – pyta Brooke McAlary.

Bożena Kowalkowska, dziennikarka, która prowadzi warsztaty i konsultacje z zakresu odzyskiwania czasu, wyznaje, że ludzie, którzy się do niej zgłaszają, nie mają wcale poczucia, że są źle zorganizowani, tylko czują wstyd, że za mało robią. – Nie upatruję w tym naszej winy, raczej znaku czasów. Rozejrzyj się wokół. Obie żyjemy w najbardziej agresywnym mieście Polski, czyli Warszawie – mówi podczas lunchu. – Tu wszystko dzieje się szybko i jest tego bardzo dużo. Już kiedy idziesz ulicą, jesteś bodźcowana zewsząd dźwiękami, zapachami, barwami. Ja sama bardzo dużo czytam – dwie, trzy książki tygodniowo – a i tak wiem, że nie jestem w stanie przeczytać wszystkiego, co mnie interesuje. Nie mówiąc już o rzeczach, o których jeszcze nie wiem, czy mnie interesują, a chciałabym to sprawdzić. Tego jest po prostu za dużo. Umieć wybrać, sfokusować się na czymś, z czegoś zrezygnować – jest niebywale trudno. Pojawia się żal, niedosyt. Tym bardziej że tyle rzeczy jest teraz dostępnych i prostych, jak choćby latanie samolotem. Prawie każdego stać na weekend za granicą, prawie każdego stać na jakieś auto. Jest tyle festiwali, premier, wydarzeń. I teraz co, mamy powiedzieć: „Ja tego nie potrzebuję, będę sobie hołubić swój czas”?

Wszystko byłoby okej, gdyby nie ta powracająca tęsknota. Za przerwą, oddechem, czasem pomiędzy, kiedy możesz sobie podumać, powspominać, pogrzebać w swoim wnętrzu. Wolnym od „trzeba”, „muszę”, „powinnam”.

Dolce far niente – co to znaczy? Sztuka odpoczywania i rezygnacji

Czy wiesz, że dwie trzecie mężczyzn i ponad jedna czwarta kobiet wolałoby zafundować sobie wstrząsy elektryczne niż przesiedzieć 15 minut sam na sam ze swoimi myślami? Dowiodło tego badanie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Wirginii. Zainspirowana tą wiadomością wspomniana Brooke McAlary postanowiła zobaczyć, gdzie przebiega jej własna granica dotycząca komfortu w odniesieniu do bezczynności. Pewnego dnia poddała się eksperymentowi. Wymyśliła, że po przebudzeniu będzie leżeć w łóżku przez 15 minut, nie robiąc absolutnie nic. Nie było łatwo. Najpierw zaczęła co chwila sprawdzać czas, przekonana, że leży już pół godziny, podczas gdy minęły zaledwie dwie minuty; jej ciało zaczęło domagać się aktywności, pojawiły się gorączkowe myśli, aż wreszcie ogarnął ją spokój. Pozwalała wszystkiemu po prostu przepływać. Ostatecznie przeleżała w łóżku ponad godzinę i poczuła się inaczej. Jakby uległa dekompresji.

Dziś wszystkim poleca praktykowanie włoskiego dolce far niente, czyli słodkiego nicnierobienia. Dolce far niente – co to znaczy? Jakie ma znaczenie dla człowieka? Może ono przybrać postać popołudniowej drzemki, siedzenia w kawiarni i obserwowania ludzi czy też niespiesznego przechadzania się po nieznanej okolicy. Chodzi o to, by robić coś bez celu. W ten sposób ładujemy akumulatory, ale też dzięki praktykowaniu dolce far niente po polsku dajemy wytchnienie mózgowi, który właśnie w chwilach bezczynności jest najbardziej twórczy, podejmuje więc wyważone i mądre decyzje.

– Kiedyś, kiedy jeszcze bardzo dużo pracowałam i zdarzało mi się mieć wolne popołudnie czy wolny weekend, byłam w szoku poznawczym, nie mogłam się odnaleźć. Wyczekiwałam poniedziałku, kiedy wrócę do pracy i wolne się skończy – wyznaje Bożena Kowalkowska. – Bo jeśli zaniedbuje się obszar czasu wolnego, to choćby odpoczynek wydawał się czymś naturalnym i czymś, za czym się tęskni – nie wiesz, jak to zrobić. Nie mamy w zwyczaju po ciężkim dniu siadać sobie w ciszy albo włączać wieczorem muzykę i do niej tańczyć. Zawsze powtarzam, że człowiek dobrze zorganizowany to taki, który wie, co lubi i czego chce. Ale nie dowie się tego, jeśli ciągle będzie zasuwać.

Dlatego ona już kilkanaście lat temu podjęła decyzję, że nigdy nie pójdzie na etat i nigdy nie będzie pracowała dla korporacji. – Ta decyzja ma swoje konsekwencje – zaznacza. – Sama opłacam ubezpieczenie zdrowotne, nie korzystam z benefitów, nie mam służbowego samochodu, telefonu czy laptopa, tak samo jak nie mam korporacyjnych pieniędzy. Za to mam czas. Wolę korzystać z niego niż z pieniędzy.

Kiedy przychodzi do niej ktoś, kto mówi, że chciałby mieć więcej czasu dla siebie, ale z drugiej strony chciałby też utrzymać poziom życia, jaki ma obecnie – mówi mu z góry, że to nie zawsze się udaje. Czasem to jest kwestia nauki delegowania obowiązków, niebrania wszystkiego na swoje barki czy przesunięcia pewnych wydatków, ale w większości sytuacji jest tak, że trzeba z czegoś zrezygnować, by móc wprowadzić do życia słodkie nicnierobienie. A nie uczy się nas, by się zadowalać tym, co jest. – Często obserwuję różne biznesy czy knajpy, które padają, bo ich właściciel przeinwestował, otworzył kolejną filię, poszerzył produkcję. Ciągle chcemy coś ulepszać, zwiększać, rozwijać – mówi.

Pamięta czas, kiedy była, jak to mówi, styrana macierzyństwem. „Zrujnowało mi życie, zdrowie – muszę sobie to jakoś odebrać” – postanowiła. Wymyśliła, że co miesiąc będzie przeznaczać pewną stałą kwotę tylko na siebie. – W pierwszym miesiącu kupiłam sobie kostium kąpielowy, za 500 złotych; wtedy, kilka lat temu, to była dla mnie naprawdę wysoka cena jak za kostium – opowiada. – W drugim miesiącu za taką samą kwotę kupiłam sobie pozłacany zegarek Timexa. W trzecim – wibrator, pierwszy w życiu. A w czwartym wynajęłam pokój na weekend pod Warszawą, z pełnym wyżywieniem, bez zasięgu. Pojechałam tam sama z matą do jogi. I wiesz co, po czterech miesiącach okazało się, że już, wystarczy. Dałam sobie, przyjęłam, nasyciłam się. Dziś córka ma dziesięć lat, syn – siedem, a ja macierzyński kryzys dawno za sobą. To pokazało jej, że nie wolno traktować siebie jak maszyny.

Życie utkane z małych rzeczy z Włoch – dolce far niente na co dzień

„Kiedy zamieniamy się w roboty, zapominamy o radości. O podziwie. O długich, cennych chwilach z pięknem, muzyką, śmiechem albo łzami wdzięczności” – pisze Brooke McAlary. Nie widzimy też szerszego kontekstu. Zapracowani, przytłoczeni ludzie zwykle nie mają czasu kwestionować systemu, w którym funkcjonują. „Kiedy staramy się utrzymać na powierzchni, nie szukamy sprawiedliwości społecznej, nie zastanawiamy się, ile zarabiają najgorzej opłacani pracownicy ani dlaczego ubrania i akcesoria domowe są takie tanie, ani dokąd trafia wyrzucany przez nas plastik. Nie możemy, jesteśmy zbyt zajęci” – czytamy w „Dbaj”.

Współczesne tempo życia okrada nas z wielu cennych doświadczeń, o które dba dolce far niente. Wprawdzie możemy jeszcze tego samego wieczora zajadać się ostrygami w restauracji w Nicei, ale najpierw, by było nas na to stać, musimy odbębnić swoje za biurkiem, może nawet poświęcić na to cały weekend. Stajemy się mniej czuli na siebie i świat, mniej troskliwi wobec innych.

– Jeszcze parę lat temu każdy był na pierwszym miejscu – ja na ostatnim. Pracowałam do zarżnięcia, bo uważałam, że tylko taka praca ma sens. Ale nade wszystko byłam przekonana, że poświęcanie czasu samej sobie to marnotrawstwo. Myślę, że wiele kobiet żyje w takim kieracie. Chcą iść na paznokcie czy na rower, ale wiedzą, że w domu czeka pranie i nie ma nic w lodówce, więc co wybierają? – pyta Bożena Kowalkowska. W każdej z 27 historii, które opisuje w książce „W swoim czasie”, zawarła cząstkę siebie. Agaty, która ma na głowie tak dużo obowiązków, że zaczyna o świcie, a kończy w nocy. Oli, przeciążonej pracą i niemającej już siły, by cieszyć się wolnym czasem. Weroniki, która jest samodzielną matką i chcąc wynagrodzić dzieciom, że nie dostają wszystkiego, co najlepsze, praktycznie rezygnuje z odpoczynku. Karoliny, która pracuje non stop, a i tak nie ma pieniędzy.

– Dziś już wiem, że jak dasz sobie, to potem więcej dasz komuś innemu. U mnie najlepiej pokazała to pewna kwestia – mówi. – Różne problemy zdrowotne, w tym tężyczka utajona i uszkodzony błędnik, spowodowały, że bardzo często w ciągu dnia potrzebuję drzemki – tak się regeneruję. Mój mąż, który jest bardzo aktywny, długo tego nie rozumiał. Patrzył na to trochę krzywo, a ja miałam poczucie winy, że się obijam. Aż odkryłam, że to jest coś, co mnie określa, moja natura, ja po prostu tak mam. Zaczęłam to komunikować bliskim: „Jak dacie mi pół godziny na sen, to potem będę innym człowiekiem. Z przyjemnością upiekę foccacię, poczytam wam fajną książkę i jeszcze wymyślę jakiś serial na wieczór. To się wszystkim opłaca”.

Uwielbia nicnierobienie, włoskie dolce far niente, i jest w nim świetna. – Nie musiałam się tego uczyć, ale musiałam sobie na to pozwolić. Zrozumieć, że to nie czyni mnie najgorszym człowiekiem na świecie. Osobom, które się do mnie zwracają, radzę, żeby oprócz list rzeczy do zrobienia stworzyły listę rzeczy, które już zrobiły. I mam tu na myśli bardzo proste sprawy. Że wstałaś rano, pomimo zmęczenia, że zadbałaś o to, by ładnie się ubrać, że odbyłaś ważne spotkanie, że wysłałaś 20 mejli, zaprosiłaś kogoś na lunch, odpaliłaś zmywarkę… Czarno na białym widzisz, ile tego jest. I w jak wiele rzeczy sama się wmanewrowałaś. Można na to spojrzeć tak jak Marie Kondo patrzy na ubrania: „Sprawia mi radość czy nie? Jak nie sprawia – to może nie muszę tego robić?”. A jak sobie zrobisz listę swoich dokonań z całego roku, to w ogóle oniemiejesz ze zdziwienia, jaki to był dobry czas.

Pod koniec każdej mojej książki zamieszczam taką listę – dla siebie, ale i dla innych. By ich zainspirować. Na początku najnowszej prosi czytelników o to, by zwizualizowali sobie swój idealny dzień wolny i idealny dzień pracy. Czyli budzisz się i: Od razu wstajesz czy wolisz trochę poleżeć? Kawa w łóżku czy przy stole w kuchni? Bieganie czy czytanie? Nie chodzi o to, że masz potem realizować ten plan jeden do jednego, tylko o to, by zdać sobie sprawę z tego, co lubisz, a czego nie, co możesz, a co nie, i czego już nigdy więcej nie chcesz robić, mimo że robiłaś to cały czas. Jeśli na przykład marzysz o tym, by w sobotę lub niedzielę zjeść z rodziną spokojne śniadanie, to musisz to sobie przygotować. Zrobić zakupy, wstać wcześniej i usmażyć placki. Lubisz widok świeżych kwiatów w wazonie? Wysiądź w drodze do pracy przystanek wcześniej i je kup na bazarze. To są małe rzeczy, ale to z nich składa się nasze życie.

– Fajnie jest tak ułożyć swoją codzienność, by się w niej robiło to, co się bardzo albo w miarę lubi – mówi Bożena Kowalkowska. – Nie ma idealnych dni, są za to idealne momenty. I o te drugie warto zadbać.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze