Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak genialnie działa na nas obecność psa. O korzyściach z dogoterapii w każdej postaci pisze Katarzyna Burda w książce „Psie story”, na potwierdzenie przywołując wiele badań naukowych.
Fragment książki „Psie story. Historia niezwykłej przyjaźni człowieka z psem” Katarzyny Burdy. Wszystkie skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Dogoterapia nie ma nic wspólnego z rozśmieszaniem dzieci, robieniem sztuczek czy podawaniem łapki. To praca na bardzo głębokim, neurobiologicznym poziomie, która ma na celu dostrojenie się organizmu człowieka do organizmu psa.
Maria Szlajter, terapeutka z Narodowej Sieci Leczenia Zaburzeń Regulacji Emocji i Stresu Traumatycznego Dzieci i Młodzieży, tłumaczy: – Kiedy przechodzimy przez wielki stres, traumę, zamykamy się w sobie niczym żółw w swojej skorupce. Dziecko po traumie staje się introwertyczne, przeżywa wszystko w sobie, jak ja to mówię – zamyka się w studni, z której nie widać wyjścia. Ten sposób funkcjonowania wiąże się z podwyższonym poziomem hormonów stresu, niemożnością zaczerpnięcia głębokiego, swobodnego oddechu. Jednocześnie każdy z nas ma biologiczną, ewolucyjnie wdrukowaną zdolność do koregulacji, czyli dostrajania się do funkcjonowania emocjonalnego drugiej istoty, nie tylko człowieka, ale również innych ssaków. Jeśli dziecko ma trudność z koregulacją z ludźmi, możliwe, że uda mu się to z psem, bo pies jest stworzeniem wyjątkowo otwartym i ekstrawertycznym. I dogoterapia często takie dzieci otwiera, pozwala terapeucie do nich dotrzeć.
Chyba w żadnym momencie życia nie korzysta się z kontaktu z psem tak intensywnie i wielowymiarowo jak w dzieciństwie. Dla dorosłego pies jest podopiecznym, istotą, która wymaga czułości, uwagi, takie zwierzęce dziecko. Dla ludzkiego dziecka pies jest jednak czymś zupełnie innym – to przyjaciel, powiernik trosk, często największe emocjonalne oparcie. I może być tak nawet w przypadku dziecka, które ma dobry kontakt z rodzicami. Wiadomo, rodzic zawsze trochę ocenia, trochę przywołuje do porządku, dopinguje i motywuje często ponad siły dziecka. Pies zupełnie nie, niczego nie wymaga, nie martwi się brakiem sukcesów, nie mówi, jak żyć. Tylko jest, słucha – i jak przekonanych jest wiele dzieci – wszystko rozumie.
Dziecko czuje się w towarzystwie swojego ukochanego psa bardzo bezpiecznie. Pokazał to ciekawy eksperyment dr Darlene Kertes z University of Florida. Dała ona grupie dzieci trudne do wygłoszenia teksty przemówień albo zadania matematyczne do rozwiązania przy tablicy. Niektórym dzieciom towarzyszyły ich psy, innym rodzice, a jeszcze inne były przy wykonywaniu tych zadań same. Co się okazało? Najspokojniejsze i najbardziej pewne siebie były dzieci, którym towarzyszyły czworonogi, a nie te, które występowały w obecności mamy czy taty.
Kontakt terapeutyczny z psem ma ogromny wpływ na osoby starsze, cierpiące na demencję. Badaniom przeprowadzonym na świecie pod tym kątem przyjrzała się czeska badaczka, Blanka Klimova z Uniwersytetu w Hradcu Králové, której udało się znaleźć zaledwie sześć wiarygodnych badań na ten temat. Cztery z nich pokazały, że dogoterapia zwiększyła zdolności poznawcze i usprawniła pracę mózgu osób z chorobą Alzheimera i innymi postaciami demencji, dwa badania nie znalazły takiego związku. Ale we wszystkich sześciu pojawiają się istotne dowody na to, że terapia z udziałem psa poprawia stan zdrowia psychicznego i fizycznego seniorów z demencją.
Każdy posiadacz psa wie, że przytulenie się do pupila, pogłaskanie go działa nieraz lepiej niż tabletka uspokajająca czy odprężający, wieczorny drink. Oczywiście, nie zawsze to działa. Nie ma nic gorszego, niż radzenie osobie z prawdziwą depresją czy lękami – „kup sobie psa, on cię wyleczy”. To nieprawda. Z depresji leczy lekarz psychiatra, który dobiera odpowiednie leki, oraz psychoterapeuta, który pomaga w radzeniu sobie z objawami choroby i jej przyczynami. Ale pies może być ich pomocnikiem i tu jego rola jest niebagatelna. Nie tylko jako zwierzęcia, które – jak dowiodło już wiele badań – ma moc obniżania w naszym organizmie poziomu hormonów stresu (oczywiście mówimy o własnym, ukochanym pupilu, a nie rozwścieczonym agresorze w ciemnej ulicy). Posiadanie psa to także obowiązek, również dla osoby z depresją. Trzeba go nakarmić, wyprowadzić, wyjść do weterynarza, to też wbrew pozorom pomaga w zdrowieniu, choć czasem wydaje się piekielnie uciążliwe. Jednak ten wysiłek się opłaca. Badania pokazują, że osoby, które biorą udział w sesjach dogoterapii, doświadczają bardzo często szybszego cofania się objawów depresji niż te, które nie mają kontaktu ze zwierzęciem.
Okazuje się też, że te niezwykłe czworonogi potrafią dosłownie łagodzić ból. Dowiodły tego w czasie eksperymentu przeprowadzonego przez naukowców z kanadyjskiego University of Saskatchewan’s School of Public Health na oddziale ratunkowym Królewskiego Szpitala Uniwersyteckiego. Przez jakiś czas przychodziły tam zespoły psów, terapeutów i osób cierpiących na ból różnego rodzaju na dziesięciominutowe sesje po to tylko, aby z czworonogami pobawić się, poprzytulać je czy pogłaskać.
W programie wzięło udział 97 osób mających kontakt z terapeutycznym psem oraz drugie tyle jako grupa kontrolna niemająca kontaktu ze zwierzęciem. Okazało się, że osoby z grupy „psiej” były po wizycie czworonoga spokojniejsze niż grupa kontrolna pozbawiona kontaktu z psem, a ich percepcja bólu zmieniła się. Pacjenci z grupy „psiej” zaczęli postrzegać go jako mniej dokuczliwy i obciążający. Personel szpitala zauważył jeszcze jedną korzyść. Pies terapeuta sprawiał, że pacjenci i ich rodziny odnosili się do lekarzy i pielęgniarek sympatyczniej, jakby obecność zwierzęcia przekonywała chorych, że wszyscy się o nich troszczą.
Niezwykłe wprost rezultaty dały wyniki programu dogoterapii w angielskich więzieniach. Wzięło w nim udział 64 więźniów, którzy przez kilka miesięcy mieli kontakt z dwoma wyszkolonymi do interwencji terapeutycznych psami. Wychodzili z nimi na spacery, bawili się. Po zakończeniu pilotażu psycholodzy przepytali o ich samopoczucie i wrażenia z programu. Okazało się, że niemal u wszystkich więźniów nastąpiła poprawa stanu psychicznego, mniej było samobójstw, samookaleczeń. Osoby wypełniające ankietę ewaluacyjną pisały o poczuciu większego spokoju, pewności siebie, doświadczały czasem po raz pierwszy zdrowego przywiązania do innej istoty. W ankietach w odpowiedziach na pytanie o wrażenia ze spacerów z psem pisały: „wiem, że nie jest mój, ale czuję jakby był... jest między nami szczególna więź”; „Czuję się lepszy w środku, łagodniejszy, bardziej wyciszony”; „W przeciwieństwie do strażników czy współwięźniów, Cooper nie ma ukrytych zamiarów, nie ocenia mnie”; „Nie umiem tego opisać, ale to jest tak, jakby ktoś zabrał mnie do szczęśliwszego miejsca, jakbym czuł się lepiej sam ze sobą”.
Oczywiście, psy potrafią o wiele więcej niż tylko poprawiać nasz nastrój i odpędzać smutki. Od wielu lat pracują jako towarzysze człowieka z różnymi niepełnosprawnościami, pomagając w codziennych wyzwaniach.
Wyszkolone psy towarzyszące człowiekowi najczęściej widać przy osobach niewidomych. Dla nich pies przewodnik to dosłownie oczy na świat. Psi asystent osoby niewidomej potrafi zasygnalizować przeszkody, przeprowadzić bezpiecznie przez ulicę tam, gdzie nie ma przejścia dla pieszych albo nie jest ono wyposażone w sygnały dla niewidomych. Potrafi wezwać pomoc, uprzedzić swojego podopiecznego, że przed nim schody czy krawężnik, podprowadzić do ławki czy drzwi. Ale bywa, że potrafi dużo więcej, a pomiędzy psem przewodnikiem i człowiekiem nawiązuje się wyjątkowa więź pozwalająca na wyczyny trudne nawet dla widzących, np. pokonanie całego Szlaku Appalachów, jednej z najsłynniejszych tras trekkingowych świata, biegnącej przez góry we wschodniej części Stanów Zjednoczonych, liczącej 3,5 tys. kilometrów. Przejście tej trasy było marzeniem niewidomego Billa Irwina. Chemik i nauczyciel tracił wzrok powoli – najpierw, gdy miał 28 lat, lekarze usunęli mu z powodu nowotworu jedną gałkę oczną, a następnie, osiem lat później drugą.
Irwin stał się kompletnie ślepy i nie umiał od nowa odnaleźć się w życiu po tym dramacie. Uzależnił się na lata od alkoholu, ale w końcu trafił na terapię, a po niej dostał psa przewodnika, który wreszcie umożliwił mu wychodzenie z domu (osobie, która straciła wzrok w dorosłym życiu, jest zdecydowanie trudniej nauczyć się poruszania się po omacku niż niewidomym od urodzenia). Owczarek niemiecki o imieniu Orion całkowicie zmienił życie Irwina, który postanowił razem z nim, jako pierwsza niewidoma osoba na świecie, przejść tę słynną, górską trasę.
Po wielu miesiącach przygotowań kondycyjnych wreszcie na początku 1990 roku wyruszyli. Irwin zaopatrzony w ogromny plecak z namiotem i wyposażeniem pozwalającym przetrwać również w zimowych warunkach. Musieli wspinać się na strome góry, spotykali niedźwiedzie i inną zwierzynę, ludzi bardzo rzadko. Po ośmiu miesiącach dotarli do Mount Katahdin, końcowego punktu trasy. Irwin był tak szczęśliwy, że ucałował tabliczkę z nazwą góry, Orion nie wyglądał na szczególnie podekscytowanego. Po prostu zrobił to, co do niego należało – poprowadził swojego podopiecznego bezpieczną drogą do celu.
Katarzyna Burda, dziennikarka specjalizująca się w tematyce naukowej. Laureatka nagrody Dziennikarze dla Klimatu. Pasjonatka nauki. Współautorka książki „Życie seksualne zwierząt”. Ma dwa psy i sześć kotów.