1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Agata Buzek i Helena – relacja z psem może być partnerska

Agata Buzek i Helena (Fot. Materiały prasowe Trzy psy pstre)
Agata Buzek i Helena (Fot. Materiały prasowe Trzy psy pstre)
„Dla psa, który wychodzi ze schroniska, wszystko i tak jest nowe – więc trzeba mu pokazać życie takim, jakie jest, a on je polubi, bo będzie miał przy sobie kochającego człowieka. Dlatego Helena na drugi dzień po adopcji poszła ze mną do teatru na próbę. Odtąd wszędzie jeździmy razem – na plan, na nagrania i wywiady” – mówi Agata Buzek o swojej suczce Helenie. Publikujemy fragment „Psiej książki. 13 rozmów o miłości”.

Helena nie jest moim pierwszym psem. Chronologicznie rzecz biorąc, była trzecia, ale ponieważ po niej adoptowałam jeszcze trzech staruszków, którzy już odeszli – Zbycha, Rudolfa i Stefcia – de facto jest moim szóstym adoptowanym kundelkiem.

Psi i koci poprzednicy

Jako dziecko miewałam koty, bodaj ze dwadzieścia. Pierwszą znajdę, trzymiesięczną koteczkę Micię, w środku zimy przyniósł do domu mój kuzyn. Miała zostać tylko chwilę, została dwadzieścia lat. Jej pierworodny syn, Tyfcio, dożył równie sędziwego wieku. Chyba przyciągaliśmy koty, bo raz, kiedy szłam przez osiedle, zdarzyło mi się, że spomiędzy samochodów wybiegła dzika kotka, uczepiła się mojej nogi i zawisła, pomiaukując. Oczywiście, że wzięłam ją do domu. Mamy też rękę do długowiecznych stworzeń, bo nasza pierwsza sunia, Brysia, żyła 17,5 roku. Wzięłam ją ze schroniska – a właściwie wysłałam do niego mamę, bo jeszcze zanim się wyprowadziłam z domu, miałam marzenie, by adoptować większego zwierzaka. Nieco wcześniej zaczęłam współpracę ze schroniskami. Los psów od dawna leżał mi na sercu. Nie miałam jednak odwagi pojechać tam sama, bałam się, że będę chciała zabrać wszystkie. Mama, wysłana na misję, zapytała tylko, czy mam jakieś wskazówki. Powiedziałam, że chciałabym suczkę, dość dużych rozmiarów i kudłatą. I tak trafiła do nas Brysia. Przez szesnaście wspólnych lat była ze mną wszędzie – na planach, wakacjach i w Paryżu, dokąd wyjechałyśmy na rok. W trakcie jej życia adoptowaliśmy jeszcze Mambo. Po śmierci Brysi trzeba było się nim bardzo starannie zająć, bo okropnie to przeżywał. Jest psem naprawdę trudnym do okiełznania, zresztą opiekowały się nim już rzesze behawiorystów [śmiech]. Z całą swoją nadwrażliwością okropnie zniósł śmierć Brysi – leżał i piszczał. Miałam więc poczucie, że przebolenie tej straty zajmie dużo czasu. Myślę jednak, że to nie jest reguła: czasami można, a nawet trzeba tę pustkę skanalizować, przenieść miłość na inną istotę, która jej potrzebuje. Jestem przekonana, że pies, który odszedł – i miał wspaniałe życie, dostał mnóstwo miłości i mnóstwo jej dawał – nigdy nie byłby zazdrosny o to, że wzięłam następnego i go pokochałam. Może ludźmi mogą kierować takie niskie pobudki, ale zwierzętami nie. Bo przecież to niczego nikomu nie odbiera. Wręcz przeciwnie, jest przekazaniem dalej czegoś, co było wielkie i piękne. Minęły jednak ponad trzy lata, zanim wzięłam Helenę. Oczywiście wcale tego nie planowałam.

Pojawienie się Heleny

Robiłam akurat zdjęcia do kalendarza Wielcy małym, gdzie znane osoby pozują z psami do adopcji. Ze schroniska w Boguszycach wybrano dla mnie Helenę i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jest zresztą bardzo podobna do Brysi. Chłopak, który robił nam zdjęcia i znał Brysię całe jej życie, rozpłakał się, gdy zobaczył mnie z Heleną. Ale i tak jeszcze kilka tygodni się wahałam. Dałam sobie czas na to by nie podejmować tej decyzji w afekcie. Jednak myśl o Helenie mnie nie opuszczała. Był też inny znak: sytuacja z mamą. Często wysyłam jej zdjęcia z planu. Tym razem też posłałam jej kadr z sesji z Heleną – bez komentarza, na zdjęciu był jeszcze drugi pies. Mama odpisała: „Gdybyś brała Helenę, to ja się nią zajmę, jak będziesz wyjeżdżać” [śmiech]. A na koniec, kiedy zadzwoniłam, żeby adoptować Helenę, okazało się, że wszystkie psy z kalendarza oprócz niej mają już domy. Widać po prostu na siebie czekałyśmy!

Trening i wyzwania

O jej przeszłości wiem tylko tyle, że była na łańcuchu, miała szczeniaka. I razem z tym szczeniakiem i łańcuchem ktoś ją podrzucił pod schronisko. Z początku bardzo bała się mężczyzn, kuliła się i lękała szybszych ruchów. Do dziś zresztą zostało jej trochę nieufności wobec panów. Pamiętam, jak przyjechał do mnie przyjaciel z wiolonczelą. Wyjął instrument – w końcu wielki przedmiot – ale Hela zaciekawiona tylko go obwąchała. Za to kiedy wyciągnął smyczek, uciekła, gdzie pieprz rośnie. To były dla mnie jasne sygnały, że ktoś ją bił. Do tej pory nie oswoiła się też z miotłą. Kilka dni po wyjściu Heli ze schroniska, z polecenia Czarka Wyszyńskiego z Fundacji Viva!, skontaktowałam się z behawiorystą Piotrem Wojtkówem, żeby sprawdził, jak pies zachowuje się w domu i na spacerze. Piotr nie dostrzegł niczego, co by go zaniepokoiło, ale podpowiedział mi, jak ją oswajać, zajmować jej czas, przyzwyczajać do pewnych rzeczy. Do dziś są tematy, za które się nie zabrałam – na przykład obszczekiwanie wchodzących gości. Nic takiego, co by nam bardzo przeszkadzało w życiu, choć wiem, że dałoby się to załagodzić pewnym nakładem pracy. Piotr zwrócił mi jeszcze uwagę na jedną ciekawą kwestię: by nie stwarzać Helenie bańki, skoro wzięłam ją ze schroniska. Nie trzymać dwa miesiące pod kloszem, gdzie będzie tylko tulona i głaskana, bo po dwóch miesiącach i tak nieuchronnie okaże się, że życie jest inne. Dla psa, który wychodzi ze schroniska, wszystko i tak jest nowe – więc trzeba mu pokazać życie takim, jakie jest, a on je polubi, bo będzie miał przy sobie kochającego człowieka. Dlatego Helena na drugi dzień po adopcji poszła ze mną do teatru na próbę. Odtąd wszędzie jeździmyrazem – na plan, na nagrania i wywiady. Wystąpiła już nawet w filmie! Przed planem filmowym spotkałam się dwa razy z trenerką, żeby pomogła mi z konkretnymi kwestiami i żeby dla Heleny był to jak najmniejszy stres, a jak największa frajda. Ostatecznie wyszło świetnie – była powtarzalność w stu procentach! Na co dzień nie mam potrzeby, by ktoś wspierał mnie w opiece nad Heleną. Ale są momenty, kiedy rzeczywiście muszę szukać pomocy – na przykład kiedy wyjeżdżam za granicę. Zdarzało się to częściej, gdy opiekowałam się psimi staruszkami, których nie byłam w stanie wszędzie zabrać ze sobą. Wtedy korzystałam z pomocy petsitterki Darii Godlewskiej, która świadczy bardzo kompleksowe usługi – jest między innymi w stanie kontynuować z psem pracę nad czymś, co on obecnie ćwiczy. Helenę opuszczam tylko wtedy, gdy wyjeżdżam na dłużej za granicę i zostawiam ją z moją mamą (która oczywiście wywiązała się z danej mi obietnicy!). Wtedy czasem ułatwiam jej życie i umawiam petsittera, żeby co drugi dzień wyprowadzał Helenę na dłuższy spacer. Ale mam też wrażenie, że kiedy ma się znajomych z psami, zawsze znajdzie się ktoś do pomocy. Jak zwykle okazuje się, że trudne i męczące jest myślenie o problemach, ale rozwiązywanie ich – już nie. Z mojego doświadczenia wynika, że nasze lęki i wyobrażone trudności przy adopcji psa zazwyczaj okazują się mocno wyolbrzymione. Bo to, co dostaje się w zamian, jest niezmierzenie większym dobrem w porównaniu z tymi drobnymi kłopotami.

Charakter Heleny

Do zabawnych zwyczajów Heleny należy szczekanie, kiedy ludzie biją brawo – a ponieważ często bywa ze mną na próbach czy spotkaniach, zdarza się to regularnie. Trudno powiedzieć, czy Hela dołącza się do ogólnej energii, czy raczej ją to denerwuje. Może tak jak niektóre psy śpiewają z instrumentem, ona szczeka z oklaskami? Na szczęście Helena nie wymagała nigdy długotrwałej pracy, tylko nauki najprostszych komend: przychodzenia na wezwanie, siadania, wsiadania do auta. Nie miała też problemu z zostawaniem samej w domu. W ogóle jest bardzo zrównoważona, wspaniale się adaptuje do świata, a jednocześnie ma silny charakter. Hela wie, czego chce – kiedy się tulimy i zaczynam szturchać ją głową, potrafi na mnie nawarczeć. Ostrzega mnie: „Tego nie lubię”. To nie jest pies, który w imię przytulasków pozwoli zrobić ze sobą wszystko. Codziennie obserwuję jej zdolność akomodacji do różnych warunków, jej poziom zaufania do mnie i do życia, to, że bierze za dobry znak wszystko, co ją spotyka i staram się od niej uczyć. Od ponad blisko pięciu lat obserwuję obok siebie kogoś, kto generalnie jest w dobrym humorze. Helena budzi się w dobrym nastroju, bo jesteśmy razem i możemy się poprzytulać, cieszy się, kiedy wychodzimy, gdy kogoś spotkamy, lubi być w nowym miejscu... Ogólnie jest zadowolona z życia. Na planie ciekawią ją ludzie, ale i to, że można postać przy barobusie i poczekać, czy nie znajdzie się tam coś smacznego. Ma zdolność znajdowania pozytywnych rzeczy w świecie wokół, nie będąc przy tym wcale psem euforycznym, podskakującym wesołkiem. Bardzo mi to pomaga i bardzo dużo daje – towarzystwo kogoś takiego nastraja podobnie. Wydaje mi się w ogóle, że psy mają nieskończoną ilość rzeczy do dania – to, ile od nich zaczerpniemy, zależy w dużej mierze od tego, co jesteśmy w danym momencie życia w stanie przyjąć.

Granice i komunikacja

Na trzecie adopciny Helena dostała ode mnie prezent: pozwolenie, by siedzieć na kanapach i spać ze mną w łóżku. Dziś sobie myślę: jak myśmy wcześniej żyły? Niemniej w relacjach między nami istnieją granice. Jestem dość konsekwentna – nie dlatego, że lubię psią tresurę, tylko dlatego, że to ułatwia psu życie i dzięki temu pies rozumie, czego się od niego chce. Staram się też odczytywać psie sygnały: na co Hela źle reaguje, na co zaczyna mlaskać, a kiedy ziewa ze zdenerwowania. To prosta partnerska wymiana – gdy ja mówię jej „nie”, chciałabym, żeby porzuciła znalezioną suchą bułkę i poszła w drugą stronę. Jednocześnie staram się respektować jej „nie”, chociażby w postaci warczenia. Chcę, żebyśmy obie reagowały na przekraczanie granic i wzajemne potrzeby. Dlatego staram się uważnie czytać psie komunikaty. Pomogła mi w tym wspaniała książka „Sygnały uspokajające. Jak psy unikają konfliktów” autorstwa Turid Rugaas, którą powinien przeczytać każdy, kto planuje adopcję psa. To przecież straszna pycha z naszej strony chcieć, by pies rozumiał nas, nasz język, sygnały i komendy, ale nie wykonywać najmniejszego wysiłku, by zrozumieć komunikaty drugiej strony. To ustawia tę relację w stosunku „pan i sługa”, czyni ją jakimś gatunkowym kolonializmem. Chcę żyć razem ze stworzeniem, które komunikuje się inaczej, ale po partnersku.

Fragment „Psiej książki. 13 rozmów o miłości” (Wyd. Trzy Psy Pstre, trzypsypstre.pl) Fragment „Psiej książki. 13 rozmów o miłości” (Wyd. Trzy Psy Pstre, trzypsypstre.pl)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze