1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Odkryj w sobie dzikość, poznaj prawdę o sobie! Rozmowa z Katarzyną Kordylewską, organizatorką „Watah” – warsztatów dla kobiet i mężczyzn

Katarzyna Kordylewska, twórczyni programów rozwojowych, między innymi „Watah” – warsztatów dla kobiet i mężczyzn (Fot. Jan Kolman)
Katarzyna Kordylewska, twórczyni programów rozwojowych, między innymi „Watah” – warsztatów dla kobiet i mężczyzn (Fot. Jan Kolman)
„Los wilków to dla mnie paralela naszego kobiecego losu, metafora kobiecego pierwiastka w świecie. Wilki walczą o przetrwanie, o swoje rodziny, miejsce na Ziemi, w pewnym sensie walczą też ze stereotypami na swój temat. Zupełnie jak my” – mówi Katarzyna Kordylewska, twórczyni warsztatów „Wataha”.

Mieszkasz w Bieszczadach, na odludziu, w pobliżu wilków. Tu siebie odnalazłaś?
To nie jest tak, że ja tu odnalazłam siebie. Raczej cały czas siebie tropię, szukam drogi, której w przebodźcowanym miejskim życiu nie udaje się uchwycić. Ale na pewno przestrzeń, na którą się w jakimś stopniu skazuję, to nie jest samotność. Bycie samej oczywiście jest ogromnie potrzebne, jednak to nie dawałoby mi tak dobrej pożywki do życia, działania, gdyby nie spotkania z innymi istotami. Potrzebuję kobiet do stworzenia swojej wewnętrznej mapy orientacji we własnym życiu, każda z nich dokłada do niego swój puzzelek. Są jak prząśniczki, które przynoszą swoje włókna i przędą swoje historie, odkrywając mi dostęp do większej świadomości, czegoś, co mnie przerasta, co wykracza ponad moją biografię, ale też co pomaga mi ją oswoić i zrozumieć.

Uczestniczki Twoich warsztatów pewnie się zdziwią na te słowa, bo to Ty im pomagasz. Co je tu sprowadza?
Myślę, że uwikłanie, na różnych poziomach – takie, gdzie już nie słyszysz własnego głosu. Czujesz tęsknotę, ten kawałek siebie, który mówi: mam swój głos, tylko nie mogę go usłyszeć. Ale, paradoksalnie, dopiero to uwikłanie powoduje chęć odkrycia swojego głosu. Doprowadza do takiej ciemności duszy, że mamy wrażenie, że się zaraz udusimy.

Uwikłanie w co?
Na przykład we wzorce kulturowe, przypisane role, w presję doskonałości, oczekiwań, bycie użyteczną. Przyjeżdżają tu jako zmęczone bohaterki, szukające na oślep, podążające za modami, ideami, które nagle znajdują się na wewnętrznej pustyni, gdzie już nie ma skąd brać, nie ma pomysłu na siebie.

Czyli w stanie totalnego wypalenia. I co im proponujesz?
Po pierwsze, bardzo proste warunki, wręcz spartańskie, w znaczeniu przyjmowania rzeczy takimi, jakie są, bez udogodnień. Po drugie, one tu wszystko robią same, bo to bezobsługowe miejsce. Trzeba narąbać drewna, ugotować obiad, posprzątać, przygotować spanie w lesie. Już samo to bywa na początku szokujące. Ale takie warunki to mój absolutnie świadomy pomysł, narzędzie terapeutyczne, które robi robotę. Bo nie trzeba wymyślać nie wiadomo jakich ćwiczeń, żeby odkleić się od oczekiwań, które pożerają naszą energię, odwracają naszą uwagę, a tym samym odcinają dostęp do doświadczania życia takiego, jakim ono jest. Po prostu angażujemy się we wszystko, co jest akurat do zrobienia. To prosty zabieg na miarę klasztoru zen, który powoduje już na wstępie rozbicie ego. Dziewczyny otrząsają się z kurzu miasta, zaczyna zawiązywać się wspólnota, zaczyna działać siła ich energii.

Patronem Twoich warsztatów jest wilk, metaforą kobiecego kręgu – wataha, a Ty jesteś jak ta tytułowa biegnąca z wilkami z książki Clarissy Pinkoli Estés. Co takiego fascynującego i inspirującego widzisz w wilkach?
Z mojego okna na poddaszu obserwuję całe watahy buszujące po łące znajdującej się pośrodku niczego. Nie tak dawno wybito tu prawie wszystkie wilki, ale niektórym udało się ocaleć z krwawych polowań i teraz walczą o przeżycie, o swoje rodziny, miejsce w świecie, walczą z nienawiścią człowieka do nich, w pewnym sensie walczą też ze stereotypami na swój temat. Dla mnie los tych zwierząt to taka paralela naszego kobiecego istnienia, metafora kobiecego pierwiastka w świecie. Mam poczucie, że dopuszczenie do głosu tego pierwiastka jest bardzo ważne szczególnie teraz, kiedy Ziemia znajduje się na równi pochyłej. Dla mnie wilk to metafora ocalenia i ochrony życia.

Wilki są silne siłą stada. Możemy się od nich tego uczyć?
Tak, ale my takie też jesteśmy. To dlatego mówiłam, że bez kobiet moje doświadczenie byłoby niekompletne, bardzo ograniczone, bo znałabym tylko własne podwórko, własny kawałek nieba, a to by mnie wyprowadziło na egotyczne manowce. W pewnym momencie poczułam, że potrzebuję zaprosić do swojej wędrówki inne kobiety, które przyniosą swoje włókna, i razem będziemy prząść. Gdy jest nas więcej, tworzymy watahę.

I co się wtedy dzieje?
Każda przynosi ze swojego miejsca swoje historie, dzielimy się nimi, przepuszczamy je przez ciało, słuchamy, co ciało nam mówi. Kolektywne bycie rozszerza perspektywę, pokazuje, że warto się wspierać, bo tak jak wilkom trudno przeżyć bez rodziny, tak kobietom trudno przeżyć bez wsparcia sióstr. Myślę, że życie wilków można porównać jeden do jednego do grupy kobiet, która wyrusza w drogę poznania.

Jaki jest cel tej podróży? Odnalezienie kobiecego potencjału?
Tak, ale ten cel ma też większy, transpersonalny aspekt. Bo my tego nie robimy same dla siebie. Korzystając ze wspólnych doświadczeń, robimy to, żeby odnaleźć swoje miejsce w rozszerzonej duszy – w innych istotach, roślinach, zwierzętach, w matce Ziemi, w czymś, co nas przekracza. Jesteśmy jak mrowisko, gdzie każda mrówka ma swoje zadanie, jakąś część do zrobienia. Dzięki temu, że jesteśmy w kolektywie, że ja robię coś dla ciebie, ty robisz coś dla mnie, dostajemy w nagrodę dostęp do szerszej świadomości, też do osadzenia w życiu, do doświadczenia, że jestem częścią większej całości.

Psychologowie powtarzają: zacznij od siebie. Czyli że zawsze powinnam najpierw dojść ze sobą do ładu, dopiero potem mogę wyjść do innych kobiet, świata.
Co to znaczy: zacznij od siebie? Odłącz się od całego kontekstu, przestań żyć, przestań mieć więzi, odetnij się? W stwierdzeniu: „Mam nieprzepracowane problemy”, tkwi założenie, że nie jestem wystarczająco dobra, że dopiero jak coś z tym zrobię, to dojdę – mentalnie, duchowo – do jakiegoś miejsca.

A tak nie jest?
Nie. Cały czas jesteśmy w drodze tych przepracowań, rozwikłania naszej biografii. Żyjemy w jakimś kontekście kulturowym, w jakimś momencie na Ziemi, jesteśmy bardzo ściśle uwarunkowane. I nasze życie polega na zrzucaniu tego uwarunkowania po kawałeczku, cały czas jesteśmy w procesie uwalniania się od czegoś i do czegoś. Fajnie, jak dostajemy do tego narzędzia.

Na Twoich warsztatach takim narzędziem jest właśnie kolektywne działanie?
Między innymi. Słuchając innych kobiet, uczymy się słyszeć wielowymiarowość informacji, którą każda z nich przynosi. Otwieramy się na opowieść ciała, na sny, symbole, które są kolejnymi ważnymi narzędziami do odzyskiwania dostępu do swojego potencjału. Poradzenie sobie ze sobą jest oczywiście ważne, ale trudno to zrobić samej. W takim znaczeniu, że naprawdę potrzebujesz sióstr. Jesteśmy jak drużyna pierścienia – każda wyrusza w swoją podróż, korzystając ze wspólnego wsparcia, a potem przynosi swoją opowieść, zdobytą wiedzę, doświadczenia i wkłada je do naszej watahy. Dzięki temu wszystkie jesteśmy bogatsze.

Mówisz często o dzikiej kobiecie w nas. Rozumiem, że chodzi o spontaniczność, naturalność, radość istnienia, czyli wszystko to, co w nas stępiało. Jak do tej dzikości dotrzeć?
Każda kobieta ma inną drogę, przebywa w innym kontekście kulturowym, ale wszystkie tę dzikość mamy daną. Ja dotarłam do niej poprzez inne kobiety, to mnie buduje. Kim byłabym bez: Virginii Woolf, Susan Sontag, Marion Woodman, Clarissy Pincoli Estés, bez kobiet, z którymi pracuję? A więc zobacz – jeśli włączam ich ścieżki, które one wydeptały do swojego doświadczenia, to gdzie jest to moje self?

O co, konkretnie, kobiety się tu wzbogacają?
Wolę mówić, o co my, bo ja też, się wzbogacamy. O dostęp do swojego ciała, brzucha, do doświadczania swoich emocji: radości, rozkoszy, ale też do złości, głębokiego smutku, od którego się nie odcinamy. Czyli o dostęp do siebie z całym spektrum doznań. Dla mnie dzikość to jest właśnie dostęp do siebie, do własnego ciała, rozumienie jego języka, rozumienie, co się ze mną dzieje, co stanowi o mojej żywotności, nie o przymrożeniu, czyli życiu jak we mgle, jakbyśmy nie żyły swoim życiem, tylko wymyślonym przez kogoś innego.

Nie umiemy przeżywać radości, rozkoszy, bo z tyłu głowy zawsze jest jakiś problem, obowiązek. Wataha pomaga się tego nauczyć?
Tak, bo siostry nie oceniają. Nagle stoisz „naga” i widzisz na sobie mnóstwo oczu, które na ciebie patrzą z zaciekawieniem, a w którymś momencie to się przeradza w zachwyt. Sama się sobą tak nie zachwycisz. Na warsztatach mamy laboratoryjne warunki do tego, żeby nauczyć się dostępu do siebie. Na początku staramy się rozbić mity, które przyklejają się do naszej tożsamości. Na przykład: nie lubię spać w lesie, to warunki nie dla mnie...

Śpicie w lesie?
Tak, na karimatach albo na hamakach przywieszonych do drzew. To pozwala przekraczać wiedzę o sobie, o tym, co mi się wydaje, to słynne powiedzenie: dzisiaj to nie, nie jestem gotowa. Zachęcam do niedyskutowania ze sobą.

Spotykacie wilki?
Jak śpimy na klifie nad rzeką, gdzie zwierzęta przychodzą do wodopoju, to jest wielce prawdopodobne, że przyjdą też wilki, bo dla nich to życiodajne miejsce łowów. Spotykamy też niedźwiedzie z małymi, sarny, jelenie, dziki. Przekonujemy się tu w sposób namacalny, że jesteśmy częścią życia na Ziemi.

Co mogą dla siebie zrobić młode matki – umęczone, zestresowane, miotające się między pracą a domem, które są pozbawione wsparcia kobiecych watah? Jak mogą dotrzeć do dzikiej kobiety?
Może uda im się złapać jakiś dobry moment, żeby doświadczyć siebie, może jakiś cudowny ranek, kiedy to wyjątkowo nie płacz dziecka wybudzi je ze snu… Julia Cameron w książce „Droga artysty” proponuje świetne ćwiczenie – zapisać myśli zaraz po przebudzeniu. Bo kiedy doświadczamy porannego strumienia świadomości, to oczywiście oczyszczamy się, a też spod powierzchni paplaniny nawykowego umysłu wyskakują ważne treści. I kiedy je zapisujemy, utrwalamy właśnie tę naszą dzikość. Język dzikości jest symboliczny, posługuje się subtelnymi sygnałami. Warto tworzyć swój podróżnik wewnętrzny, zapisywać choćby jedno zdanie dziennie, jeden wyraz, bo to pomoże chociaż na chwilę poczuć siebie. Pomaga także chwila medytacji, no i zawsze świadomy oddech. Myślę, że bardzo ważne, aby mama obciążona obowiązkami na chwilę się zatrzymała i uświadomiła sobie: doświadczam macierzyństwa, doświadczam trudów, doświadczam zmęczenia, irytacji. To jest życie, to jestem ja teraz. Może jak zasnę, to uda mi się połączyć z jakimś snem, który mnie wyprowadzi w obszar, za którym tęsknię? I rano go nie zignoruję, tylko o nim pomyślę z zaciekawieniem: aha. To jest tropienie swojej dzikości przez tę młodą mamę. Bo to nie jest tak, że ją wytropi i już ją ma, to w ogóle tak nie działa. My tę dzikość tracimy z oczu i się do niej przybliżamy, tracimy i się przybliżamy… Więc jeśli ta młoda mama nie ma wokół siebie innych kobiet, które by ją wsparły, może zatrzymać się na moment i pomyśleć, jak wiele jej sióstr w tym momencie doświadcza macierzyństwa, zmęczenia. I naprawdę może poczuć się z nimi zjednoczona.

To pomaga?
Na głębokim poziomie – tak, choć w codziennym życiu, w trudnych momentach, prawdopodobnie spokoju nie będzie. I chodzi właśnie o autentyczność naszego doświadczenia – o dostęp do swoich reakcji, do przeżywania smutku, zmęczenia, wyrażania niezgody, do zawalczenia o swoje i innych istot, w imię Ziemi.

Z perspektywy watahy można zrobić dla świata więcej?
Oczywiście! Wataha to takie wielowzroczne ciało, które ma wielką moc zmienienia świata.

Katarzyna Kordylewska, szamanka, life-nawigatorka, twórczyni programów rozwojowych, między innymi „Watah” – warsztatów dla kobiet i mężczyzn

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze