1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Dom na kółkach – o życiu w drodze po Ameryce opowiadają współcześni nomadzi

(Fot. Magdalena Żelazowska)
(Fot. Magdalena Żelazowska)
Magda Nogas wraz z mężem, niespełna sześcioletnią córeczką i psem od ponad trzech lat mieszkają w kamperze i podróżują nim po USA. Wygląda na to, że zadomowili się w drodze. Odwiedzili dotąd czterdzieści pięć stanów. Rodzinne przygody Magda relacjonuje na instagramowym profilu „US and the Road”. O życiu współczesnych nomadów opowiedzieli Magdalenie Żelazowskiej, autorce książki „Americana”.

Fragment książki „Americana”, Magdaleny Żelazowskiej, wyd. Luna

W Ameryce w równym stopniu kuszą domy i drogi. Pierwsze – stylowe, wygodne, nastrojowe. Drugie – dzikie, ekscytujące, pociągające. Przystań i podróż, stałość i ruch – to dwa bieguny, pomiędzy którymi rozpięte jest amerykańskie społeczeństwo. USA to kraj pracy i wolności, stabilności i mobilności, komfortu i przekraczania jego granic. Można tu dążyć do trwałości lub szukać ciągłych zmian. Gromadzić majątek lub wrażenia. Stawać się słynną najlepszą wersją siebie albo stale kimś innym. Zarówno ci, którzy potrzebują bezpieczeństwa, jak i ci, którzy pragną ciągłej stymulacji, znajdą tu to, czego szukają.

Ale są też tacy, co nie umieją zdecydować, który biegun jest im bliższy. Nie chcą się określić – a może nie mogą? Choć nie są bezdomni, nie mają stałego adresu. Pracują, a mimo to się nie dorabiają. Na ulicy wydają się tacy jak inni, jednak wyróżnia ich pewien szczegół: mieszkają w domach na kółkach.

(Fot. Magdalena Żelazowska) (Fot. Magdalena Żelazowska)

Według danych opublikowanych przez firmę Condor Ferries w latach 2020–2021 około czterdziestu milionów Amerykanów posiadało RV, czyli recreational vehicle (kamper lub przyczepę kempingową). Caravaning i camping od dawna cieszyły się w Stanach popularnością, w dodatku pandemia koronawirusa oraz wynikające z niej ograniczenia dotyczące wyjazdów zagranicznych i nocowania w hotelach sprawiły, że zainteresowanie takimi pojazdami znacznie wzrosło. Dla niektórych RV to nie tylko sposób na wakacje, ale i na życie. Około miliona Amerykanów mieszka na stałe w przyczepach, busach i kamperach. Wiek i status nie mają znaczenia: w tym gronie znajdują się ludzie młodzi, seniorzy, single, pary i rodziny z dziećmi. Część z nich wybrała taki styl życia dobrowolnie, innych zmusił do tego los.

O tych pierwszych napisała Heather Long w „Washington Post”. Jej rozmówcy mieli od dwóch do osiemdziesięciu czterech lat i żyli w drodze od co najmniej kilku. Zrezygnowali z posiadania lub wynajmowania domów, spłacania hipoteki, gromadzenia przedmiotów, ciepłej posadki w biurze i życia w jednym miejscu na rzecz wolnego czasu, podróżowania, spontaniczności. „Jesteśmy czteroosobową rodziną, która na nowo definiuje American dream – mówi Robert Meinhofer, jeden z bohaterów artykułu. – To szczęście, a nie dom z czterema sypialniami i podwójnym garażem”. Nomadzi z wyboru, opisani przez Long, wyliczają wiele zalet życia w mobilnym domu, w tym niższe koszty utrzymania, które można sfinansować pieniędzmi z dorywczych prac, poprawę jakości relacji w związkach i rodzinie, możliwość niemal nieograniczonego podróżowania, a nawet ucieczki od niesympatycznych sąsiadów, jeśli na takich się trafi.

Magda Nogas wraz z mężem, niespełna sześcioletnią córeczką i psem od ponad trzech lat mieszkają w kamperze i podróżują nim po USA. Wygląda na to, że zadomowili się w drodze. Odwiedzili dotąd czterdzieści pięć stanów. Rodzinne przygody Magda relacjonuje na instagramowym profilu „US and the Road”. Poprosiłam, by opowiedziała mi o życiu współczesnych nomadów. W trakcie naszej rozmowy telefonicznej w tle słyszę szum drogi, od czasu do czasu przerywany dźwiękiem kierunkowskazu.

Kiedy zdecydowaliście się przeprowadzić do kampera?
Nasze cygańskie życie zaczęło się trzy lata temu, kiedy sprzedaliśmy dom w Connecticut i zaczęliśmy się rozglądać za nowym adresem. Wcześniej nie zdążyliśmy porządnie zwiedzić Stanów, dlatego uznaliśmy, że podróżowanie kamperem będzie dobrym sposobem na to, by poznać kraj i wybrać miejsce, które nam się spodoba. Chcieliśmy zobaczyć nie tylko znane atrakcje turystyczne, ale też przyjrzeć się codzienności w różnych stanach. W przeciwieństwie do wakacji, które są krótkie i mają określone ramy czasowe, nasza podróż to otwarta książka. Nie chcieliśmy się ograniczać ani planować, ile czasu spędzimy w danym miejscu. Kiedy chcemy gdzieś zostać miesiąc, to tak robimy, innym razem wystarczy nam jedna noc. Na początku zakładaliśmy, że nasza wyprawa potrwa rok i po tym czasie zdecydujemy, gdzie chcemy zamieszkać. Ale wędrowny styl życia tak nam się spodobał, że jesteśmy w drodze od ponad trzech lat.

Jak się przygotowaliście do tak długiej, rodzinnej podróży?
Organizacji było mało, poszliśmy na żywioł. Nasza córka miała dwa i pół roku, więc nie dotyczył jej obowiązek szkolny. Oboje z mężem zrezygnowaliśmy z pracy i przez rok zamierzaliśmy żyć z oszczędności. On jest mechanikiem, więc w każdym miejscu potrafi znaleźć sobie zajęcie. Po roku, kiedy zdecydowaliśmy, że chcemy kontynuować nasze życie w trasie, zaczęłam uczyć angielskiego online, później pracowałam jako tłumaczka, a obecnie jako moderatorka treści. Sezonowo dorabiamy na polach kempingowych. Zatrzymaliśmy się właśnie na jednym z takich pól. Mój mąż opiekuje się tu farmą lam, a nasza córeczka często mu pomaga. Ostatnio była świadkiem, jak przyszło na świat dwanaście młodych. To było dla niej wspaniałe przeżycie.

(Fot. Magdalena Żelazowska) (Fot. Magdalena Żelazowska)

Jaki samochód wybraliście na tak daleką drogę?
Nasz pierwszy kamper był busem z 1997 roku. Musieliśmy go przerobić na nasze potrzeby, między innymi zainstalować bezpieczne siedzenie dla córki. Większość kamperów nie jest przystosowana do jeżdżenia z dziećmi – taki sposób podróżowania jest popularny przede wszystkim wśród dorosłych, często emerytów. Mój mąż zamontował specjalną metalową ramę, na niej umieścił fotel samochodowy i fotelik dziecięcy. Tym własnoręcznie przebudowanym kamperem zjeździliśmy ponad czterdzieści stanów, często pokonując drogi i wertepy, z którymi taki samochód w ogóle nie powinien sobie poradzić. Było przy tym sporo przygód i wrażeń, ale tak lubimy. Od hoteli i pól kempingowych wolimy dziką naturę. Praktycznie w każdym stanie Ameryki znajdują się public lands, czyli tereny państwowe, gdzie każdy może zaparkować kamper lub rozbić namiot. Dzięki temu sporo oszczędzaliśmy. W miarę jak nasza córka i pies rośli, zaczęło nam brakować miejsca. Półtora roku temu zmieniliśmy nasz bus na przyczepę, która ma więcej przestrzeni, a dzięki wysuwanym bocznym szufladom jest bardziej funkcjonalna.

Przez te trzy lata obyło się bez problemów technicznych?
Już pierwsze sto mil drogi dostarczyło nam sporych emocji, bo bus zaczął dymić z rury wydechowej. Nigdy wcześniej nie podróżowałam kamperem, więc nie wiedziałam, co się dzieje. Na szczęście mój mąż radzi sobie z takimi awariami. Innym razem zepsuł się nam jeep, zostaliśmy uziemieni na zupełnym pustkowiu. Tak jak w zwykłym domu, w kamperze też zdarzają się usterki; ciągle coś poprawiamy, doskonalimy.

Jak często się przemieszczacie z miejsca w miejsce?
Jeśli gdzieś nam się podoba, zostajemy tam kilka miesięcy. Zwiedzamy parki narodowe, przemierzamy lokalne szlaki. A czasem zatrzymujemy się tylko na dzień lub dwa. Na początku naszej podróży poruszaliśmy się częściej, chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej. Ale w końcu nas to zmęczyło, poczuliśmy się wypaleni. Poza tym kiedy nasza córka zaczęła dorastać, widzieliśmy, że potrzebuje większej stabilizacji, towarzystwa innych dzieci. Zwolniliśmy tempo, obecnie spędzamy po pięć, sześć miesięcy w jednym miejscu.

Podążacie za dobrą pogodą?
Tak! Przy naszym trybie życia pogoda jest ważna. Choć lubimy wszystkie pory roku, staramy się uciekać od mroźnych zim, ten czas wolimy spędzać na południu. Latem pomieszkamy w Tennessee, a późną jesienią planujemy jechać na Florydę, bo wtedy nie będzie tam ciepło, ale też nie gorąco. Zdarzało się, że musieliśmy uciekać przed burzami, upałami czy pożarami. Kiedyś jechaliśmy tak z Kalifornii przez Oregon i Waszyngton aż do Idaho. Nad nami rozciągało się czerwone, apokaliptyczne niebo. Jechaliśmy przed siebie przez osiem godzin, aż powietrze zrobiło się czyste i mogliśmy zobaczyć gwiazdy.

Ile jest w waszym życiu podróży, a ile zwykłej domowej codzienności?
Nasze życie toczy się tak jak w normalnym domu. Na małej przestrzeni szybko robi się bałagan, na przykład podczas zabawy czy gotowania. Ale za to sprzątanie zajmuje mniej czasu. W naszym niewielkim domu robię wszystko to, co w zwykłym mieszkaniu. Ćwiczę jogę, piekę chleb, gotuję przetwory, syropy. Miejsce mnie nie ogranicza, wystarczą chęci.

Czy mniejszy dom oznacza minimalizm?
Tak, posiadamy i kupujemy mniej. Dzięki temu nie czujemy się przytłoczeni przedmiotami tak jak w normalnym domu. Nasza córka nie potrzebuje stosu zabawek, ma ich ograniczoną liczbę, ale równie chętnie co lalkami bawi się kamyczkami, muszelkami, patykami. Mamy też mniej ubrań, za to lepszej jakości. Nie chodzimy codziennie do biura, więc nie potrzebujemy tylu ciuchów. Kiedy sprzedaliśmy dom, fajnym uczuciem było pozbycie się nadmiaru rzeczy. Wszystkiego, co obecnie posiadamy, używamy na co dzień.

Jakie inne plusy waszego stylu życia dostrzegasz?
Jako rodzina spędzamy ze sobą dużo więcej czasu niż w „starym życiu”. Wcześniej chodziliśmy do pracy na osiem, dziewięć godzin, nasze dziecko było w tym czasie w żłobku. Teraz sami decydujemy, ile chcemy pracować. Oboje z mężem nie lubiliśmy tradycyjnej szkoły, dlatego naszą córkę uczymy w domowych warunkach. Rozwijamy w niej to, co ją interesuje, dodając naukę czytania, matematyki. W internecie szukamy grup rodzin, które wybrały lekcje w domach. Organizowane są dla nich spotkania i wspólne zajęcia, więc córka ma kontakt z rówieśnikami, ale też dziećmi w różnym wieku. System szkół publicznych kojarzy nam się z wyścigiem szczurów w świecie dorosłych – ludzie siedzą długie godziny w biurze, robią rzeczy, których nie lubią, mają mało wolnego czasu. Podobnie dzieci spędzają w szkolnych murach więcej czasu, niż by chciały, i muszą się uczyć tego, co ich nie interesuje. Chcieliśmy się uwolnić od tych schematów całą rodziną.

(Fot. Magdalena Żelazowska) (Fot. Magdalena Żelazowska)

Spotykacie w drodze przyjaciół czy taki tryb życia jest dobry raczej dla indywidualistów?
Mój mąż jest większym samotnikiem ode mnie. Ja lubię kontakt z innymi i potrzebuję go. Jestem otwarta na nowe znajomości. Ale podobny styl życia nie oznacza, że automatycznie się z kimś zaprzyjaźnisz, tak jak nie zawsze zaprzyjaźnisz się z kimś, kto mieszka w domu podobnym do twojego. Przyjaciół spotykamy raczej w internecie niż na polu kempingowym. Z jedną rodziną poznaną przez Instagram spędziliśmy razem dwa miesiące, parkując nad tym samym jeziorem.

Odwiedziliście większość stanów. Czy jesteście już gotowi zapuścić gdzieś korzenie?
Ostatnio spodobało nam się w północno-wschodniej części Tennessee. Wcześniej dobrze czuliśmy się w Montanie i Dakocie Południowej, ale wtedy dopiero zaczynaliśmy naszą podróż i jeszcze nie byliśmy gotowi na to, by gdzieś osiąść. Tennessee przypomina nam rodzinne strony w Europie – mnie polskie Bieszczady, a mojemu mężowi Rumunię. To pierwszy raz, odkąd jesteśmy w Stanach, kiedy czujemy, że jesteśmy u siebie.

Czy jeśli zdecydujecie się na zakup domu, sprzedacie kamper?
Nie zamierzamy kupować domu, tylko ziemię. Chcemy zbudować sobie miejsce na miarę naszych potrzeb. Na pewno będzie mniejsze niż przeciętny amerykański dom. Nie potrzebujemy tyle przestrzeni ani tyle sprzątania. Kiedy odwiedzam mamę, mam wrażenie, że u niej jest za dużo miejsca. Człowiek potrzebuje tylko kuchni, łazienki, łóżka, kanapy. Reszta to pustka wypełniona przedmiotami. Dom zbudujemy sami, techniką adobe, którą poznaliśmy w Nowym Meksyku. Na czas budowy będziemy mieszkać w naszej przyczepie, potem pewnie zamienimy ją na mniejszy kamper. Ale ziarno podróży zostało w nas zasiane na dobre i nie zrezygnujemy z wędrówki. Następny cel: Kalifornia Dolna w Meksyku.

Mieszkanie w busie, kamperze czy przyczepie kempingowej niekoniecznie oznacza ograniczoną przestrzeń i dyskomfort. Rynek wychodzi naprzeciw potrzebom rosnącej grupy nomadów. W całym kraju cyklicznie odbywają się targi dla miłośników karawaningu, gdzie można podziwiać najnowocześniejsze RV. Tematyczne programy w amerykańskiej telewizji pokazują prawdziwe wille na kółkach – przestronne, funkcjonalne, komfortowe, w pełni wyposażone. Można kupić gotowy model lub zamówić wykonanie pod indywidualne życzenia. Kosztują fortunę, choć ci, którzy wybrali codzienność w kamperze, raczej nie wydają już pieniędzy na zbytki. Ich celem najczęściej jest żyć oszczędnie, a w nagrodę pracować tylko tyle, ile to konieczne. Zarabiają dzięki zdalnym zleceniom, fuchom w mijanych po drodze miejscowościach albo regularnie korzystając ze specjalnych programów, które dla takich jak oni przygotowały wielkie korporacje, na przykład J.C. Penney albo Amazon. Ten ostatni prowadzi nabór do Amazon CamperForce. W ramach programu zatrudnia w swoich magazynach pracowników sezonowych i opłaca im miejsca postojowe. Oferuje też darmowe środki przeciwbólowe, co stanowi kontrowersyjny aspekt zatrudniania starszych ludzi, których sytuacja życiowa zmusza do wyczerpującej, nisko płatnej pracy.

(Fot. Magdalena Żelazowska) (Fot. Magdalena Żelazowska)

Dochodzimy tutaj do drugiej grupy mieszkańców kamperów i przyczep kempingowych, czyli tych, dla których schronienie na kółkach jest alternatywą dla bezdomności. Opisała ich Jessica Bruder w swojej książce Nomadland. W drodze za pracą:

„Istnieli zawsze: wagabundzi, włóczykije, wędrowni pracownicy, niespokojne duchy. Jednak teraz, w trzecim milenium, pojawiło się nowe koczownicze plemię. Ludzie, którzy nigdy nie przypuszczali, że zostaną nomadami, wyruszają w drogę. Rezygnują z tradycyjnych domów i mieszkań i przeprowadzają się do tego, co nazywa się czasem «nieruchomościami na kółkach» – do busów, kamperów z odzysku, szkolnych autobusów, pikapów z zabudowaną paką, przyczep kempingowych i najzwyklejszych sedanów. Zostawiają za sobą dylematy nie do rozwikłania, przed którymi staje dziś dawna klasa średnia. Wolisz mieć na jedzenie czy pójść do dentysty? Spłacić ratę kredytu czy rachunek za prąd? Uregulować ratę za samochód czy kupić leki? Wydać na czynsz czy na spłatę pożyczki studenckiej? Szarpnąć się na zimowe ubranie czy na paliwo, żeby móc dojechać do pracy? […] Wielu wyruszyło w drogę po tym, jak recesja pochłonęła oszczędności ich życia. Aby napełnić baki samochodów i żołądki, od rana do wieczora ciężko pracują fizycznie. W czasach zamrożonych płac i rosnących kosztów mieszkaniowych wyrwanie się z niewoli czynszów i kredytów to ich sposób na życie. Starają się przetrwać w Ameryce”.

Książka Bruder stała się ważnym odzwierciedleniem tej części amerykańskiego społeczeństwa, o której rzadko się mówi. Ekranizacja z udziałem Frances McDormand, nagrodzona trzema Oscarami, zwróciła uwagę na problem starszych ludzi, którzy po wielu latach uczciwej pracy żyją z dnia na dzień, bez oszczędności i nadziei na odpoczynek na starość. W wyniku kryzysu z 2008 roku stracili lokaty i fundusze, a ich nieruchomości potaniały tak bardzo, że kredyt przewyższał ich wartość rynkową i bardziej opłacało się je sprzedać, niż zachować za wszelką cenę. Emerytury lub zasiłki opiewające na kilkaset dolarów nie pozwalają na opłacenie rachunków i zakupów. Dlatego seniorzy bez środków do życia wybierają mieszkanie w kamperze lub przyczepie, zakupionych okazyjnie na aukcjach internetowych, a potem własnoręcznie przebudowanych. Ograniczone do minimum koszty utrzymania finansują z dorywczych prac. Nie chcą być ciężarem dla swoich dorosłych dzieci. Wybierają wędrowny styl życia, walcząc w ten sposób o godność, samowystarczalność i niezależność. To niełatwa egzystencja, czasem w głodzie i chłodzie, z koniecznością pracy fizycznej, ale przynajmniej na własnych warunkach. „Ostatnim miejscem wolności w Ameryce jest miejsce parkingowe” – pisze Jessica Bruder.

Bohaterowie sportretowani w Nomadlandzie borykają się z licznymi problemami i niepewnością jutra, ale wciąż próbują brać los w swoje ręce, nawet jeśli miałoby to oznaczać tylko tyle, co trzymanie kierownicy zdezelowanego vana. Są aktywni, podejmują decyzje, prace, nawiązują znajomości, poznają nowe miejsca, przemieszczają się. Ale życie w mobilnym domu może też przybrać formę całkowitego bezruchu. Zaparkowane na dobre gdzieś na obrzeżach miast, stare, rozlatujące się kampery i przyczepy to współczesne amerykańskie slumsy, zamieszkane przez najbiedniejszych lub najbierniejszych. Niewykształceni, bezrobotni, uzależnieni, mający na bakier z prawem – trwają na parkingach, z których nikt nigdy nie wyjeżdża. Nie mogą lub nie chcą wyrwać się z tej wiecznej prowizorki. Otrzymali nawet etykietkę – trailer trash, czyli śmieci z przyczep.

Traktowanie pojazdów rekreacyjnych jako stałego schronienia to sposób sięgający czasów wielkiego kryzysu, jaki ogarnął Amerykę w latach trzydziestych XX wieku. Przyczepy kempingowe, będące wówczas nowinką turystyczną, sprawdziły się jako tani dach nad głową i w konsekwencji rosnącego popytu zaczęto je produkować masowo. Stały się rozwiązaniem problemu niedoboru domów i mieszkań w czasie drugiej wojny światowej. Rząd USA zakupił wtedy trzydzieści tysięcy przyczep i zakwaterował w nich żołnierzy, marynarzy i pracowników wojskowych na terenie całego kraju, zwłaszcza w bezpośrednich okolicach dużych baz wojskowych. W latach pięćdziesiątych przyczepy, na ogół z drugiej lub trzeciej ręki, stały się najtańszym i najłatwiej dostępnym rodzajem zakwaterowania dla imigrantów, niewykwalifikowanych pracowników, niezamożnych emerytów. Pracownicy sezonowi mogli dzięki nim łatwo podróżować za pracą. Władze miast gromadziły je na wspólnych parkingach, często z dala od szkół, sklepów, szpitali. Oficjalnie integrowano w ten sposób nomadów, a nieoficjalnie odsuwano bałagan, hałas i przestępczość od ustabilizowanego życia pozostałych mieszkańców.

Parkingi przyczep fascynują reżyserów, reporterów i fotografów. Na jednym z nich przez kilka miesięcy pracował fotograf David Waldorf. W tym czasie poznał i uwiecznił mieszkańców Brookside Park w Sonomie w Kalifornii. Na początku został przyjęty chłodno, ale jego zdjęcia szybko się spodobały i każdy chciał zostać sportretowany. Na fotografiach pojawiają się emeryci, pracownicy supermarketów, imigranci pracujący na okolicznych polach. Pozują w samochodach, zagraconych wnętrzach swoich przyczep albo przed nimi. Często widać gdzieś w tle amerykańską flagę, wywieszoną przy drzwiach lub na centralnej ścianie „salonu”. W wywiadach dla mediów Waldorf powiedział, że zaskoczyło go panujące wśród mieszkańców poczucie wspólnoty i ich wzajemna troska o siebie. Może rzeczywiście w idei domu nie liczy się liczba sypialni ani rozmiar garażu, tylko właśnie poczucie bycia u siebie, gdziekolwiek to jest?

Mobilny dom ma jedną niezaprzeczalną zaletę. Choć niepozorny i ciasny, zawiera w sobie – podobnie jak małe amerykańskie miasteczko – możliwość. Pewnego dnia obrośnięte chwastami zardzewiałe koła mogą skrzypnąć, zgrzytnąć i powoli zacząć się toczyć, unosząc swych lokatorów w dalszą drogę. Może w stronę czystego nieba i gwiazd? Dopóki istnieje ta nawet najodleglejsza ewentualność, jeszcze wszystko może się zdarzyć.

(Fot. materiały prasowe wyd. Luna) (Fot. materiały prasowe wyd. Luna)

Magdalena Żelazowska, autorka książki „Americana” stworzyła osobisty przewodnik po USA, który jest czymś więcej niż listą miejsc i atrakcji turystycznych. Mieszkając w Ameryce i podróżując po niej, poszukuje przede wszystkim niepowtarzalnego nastroju. Podgląda, jak mieszkają ludzie, co robią, noszą i jedzą. Słucha dźwięków lokalnej muzyki, zbiera miejscowe przysłowia, szpera w sklepach, a czasem w śmieciach. Prowadzi prywatny rejestr uroków, ciekawostek i osobliwości, które są jak łatki amerykańskiego patchworku.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze