1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Mandala – koło życia z warmińskich łąk. Rozmowa z artystką Mayrą Wojciechowicz

Mandala – koło życia z warmińskich łąk. Rozmowa z artystką Mayrą Wojciechowicz

Mandala o czystym, pełnym życia i radości procesie kreacji. O zaufaniu do życia i siebie, o tym, żeby dać się prowadzić.(Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)
Mandala o czystym, pełnym życia i radości procesie kreacji. O zaufaniu do życia i siebie, o tym, żeby dać się prowadzić.(Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)
Artystka i aktywistka Mayra Wojciechowicz ze znalezionych na warmińskich polach, łąkach i w lasach patyków, piór, liści, wylinek węży i różnych części roślin tworzy dzieła sztuki do złudzenia przypominające buddyjskie mandale.

Czy pani mandale mają coś wspólnego z tymi z tradycji buddyjskiej?
W buddyzmie mandala oznacza koło życia, obrazy zazwyczaj mają formę okręgu wpisanego w kwadrat. Kwadrat symbolizuje to, co ziemskie, małe, doczesne, życie tu i teraz. Natomiast koło przedstawia duże ja, niebo, to, co ponadczasowe. Tak też jest w moich pracach. Tradycyjnie sypano mandale z piasku, były więc bardzo ulotne. Nie liczył się czas ich trwania, ale sam proces tworzenia, który był rodzajem medytacji, wyciszenia umysłu. I tu też widzę dużo analogii, bo fragmenty roślin, których używam, pod wpływem światła z czasem płowieją i stopniowo znikają. A ich układanie jest dla mnie głębokim procesem wewnętrznym, wręcz transowym. Uznałam więc, że nie będzie niczego złego w tym, że nazwę swoje prace mandalami, choć usłyszałam raz, że jest to neokolonialne zawłaszczenie i nie powinnam używać tego określenia. Niemniej wydaje mi się, że jest ono uzasadnione, zwłaszcza że, podobnie jak w buddyzmie, zawsze tworzę swoje mandale z jakąś intencją. A ludzie zamawiają je nie tylko ze względów estetycznych, ale przede wszystkim dlatego, że chcą zaprosić do swojego życia jakąś nową jakość, coś zmienić, przetransformować.

Jakie najczęściej są to intencje?
Wszyscy z grubsza mamy takie same potrzeby. Chcemy być szczęśliwi, zdrowi i każdy z nas pragnie szeroko pojętej miłości: do siebie samego, do świata i tej relacyjnej.

Dla każdego jednak szczęście znaczy co innego, więc zazwyczaj, zanim ułożę dla kogoś mandalę, staram się z nim porozmawiać. Ale w dużej mierze jest to też proces intuicyjny. Na przykład kiedyś stworzyłam kompozycję, w której użyłam m.in. piór marabuta, a później okazało się, że był to szczególny ptak dla zamawiającej, o czym wcześniej mi nie powiedziała. Takie sytuacje, kiedy ktoś odkrywa w mojej pracy elementy przeplatające się z różnymi wątkami swojego życia, zdarzają się bardzo często. Nie do końca potrafię to wyjaśnić, nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, ale dla mnie jest dowodem na to, że wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni, że jakoś komunikujemy się na poziomie podświadomości.

(Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz) (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)

Gdybym chciała, żeby zrobiła mi pani mandalę, to od czego byśmy zaczęły?
Od intencji. Później porozmawiałybyśmy o jej rozmiarze, a także o tym, czy są jakieś elementy, których powinnam unikać. Niektórzy nie lubią piór lub owadów, więc mandala z takimi dodatkami byłaby dla nich nie do przyjęcia. Po ustaleniu tych wszystkich szczegółów technicznych trzeba już tylko uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż mandala do mnie przyjdzie.

Myślałam, że to pani idzie do lasu lub na łąkę i szuka odpowiednich dla danej intencji elementów.
To nie jest takie proste. Czasem faktycznie idę lasem i jakaś roślina do mnie przemawia, odkrywa przede mną jakiś inny wymiar naszej rzeczywistości, coś mi nagle uświadamia, jak łan suchych sczerniałych i zwłókniałych pokrzyw, które spotkałam podczas jednej z zimowych przechadzek. Dzięki nim uzmysłowiłam sobie, jak ważne jest podążanie za każdym etapem cyklu, w który jesteśmy wpisani, i uszanowanie go. Zazwyczaj mamy tendencję, by akceptować tylko te momenty, w których jest nam dobrze, jesteśmy pełni energii, zdrowia i życia. Natomiast okresy, w których czujemy się zmęczeni lub chorzy, staramy się omijać, wypierać, przyjmujemy, że chwilowo nie jesteśmy sobą. A te suche pokrzywy pokazały mi, że w cykliczności tkwi głęboka mądrość, że jest czas na działanie i na odpoczynek, że te rzeczy nie są przeciwstawne, tylko komplementarne

Mandala o odrodzeniu w miłości, obfitości i kobiecości wolnej od toksycznych wzorców. Ułożona w kształcie skrzydeł, a nie koła, śpiewa o transformacji z lekkością i ku lekkości. (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz) Mandala o odrodzeniu w miłości, obfitości i kobiecości wolnej od toksycznych wzorców. Ułożona w kształcie skrzydeł, a nie koła, śpiewa o transformacji z lekkością i ku lekkości. (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)

Rozmawia pani z roślinami?
Tak, ale przede wszystkim ich słucham. Wśród rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej istnieje przekonanie, że rośliny się z nami komunikują. Antropolog Jeremy Narby opisał to w książce „Kosmiczny Wąż i DNA” (The Cosmic Serpent), która opowiada o tym, jak doświadczenia z szamanami ayahuascowymi z ludu Ashinica, zamieszkującego peruwiańską Amazonię, doprowadziły go do ponownego przeanalizowania podstaw biologii molekularnej. Uderzyło go, że ludzie z zachodniej kultury nie mają problemu z przyjęciem wiedzy botanicznej rdzennych amazońskich plemion, dotyczącej działania i właściwości roślin, ale już uznanie źródła tej wiedzy jest dla nas bardzo problematyczne. Dlaczego? Bo kiedy pytał lokalnych szamanów, skąd czerpią informacje, ci za każdym razem odpowiadali, że wszystko opowiedziały im same rośliny.

Kiedy przeprowadziłam się na Warmię i zaczęłam żyć w otoczeniu przyrody, zrozumiałam, że mieli rację. Znaczenia, jakie przypisuję roślinom w swoich mandalach, nie wynikają z przekazów kulturowych, nie znalazłam ich w książkach ani Internecie, są efektem moich własnych doświadczeń.

Mandala o obfitości, miodnej i złotej, o zaufaniu, podążaniu za intuicją i wsparciu wszechświata. Bo są wokół nas duchy przodków i miejsc, duchy roślin i zwierząt, nauczyciele i sprzymierzeńcy, przewodniczki i nauczycielki. (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz) Mandala o obfitości, miodnej i złotej, o zaufaniu, podążaniu za intuicją i wsparciu wszechświata. Bo są wokół nas duchy przodków i miejsc, duchy roślin i zwierząt, nauczyciele i sprzymierzeńcy, przewodniczki i nauczycielki. (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)

Na czym opiera się komunikacja z roślinami?
Rośliny mówią do nas swoim językiem, czyli kolorem, kształtem, zapachem. Trzeba tylko być wyczulonym na tę inną rzeczywistość. Kiedy patrzymy na łąkę pełną ziół i kwiatów, niemal każdemu z nas przychodzą do głowy jakieś myśli, uczucia, emocje, które racjonalny umysł zazwyczaj próbuje stłamsić, sugerując, że to dziecinne i niepoważne. Tymczasem chodzi o to, by właśnie na takie spontaniczne odczucia zwrócić uwagę, pójść za nimi. Czasem na wielobarwnej łące, pełnej roślin, jakaś jedna woła do nas kolorem. I wtedy warto zadać sobie pytanie, dlaczego ta, a nie inna. Zatrzymać się, dotknąć jej listków, powąchać, poczuć, co ta roślina z ciebie wydobywa. Właśnie takie interakcje mam na myśli, mówiąc o komunikacji ze światem roślin.

Czy któreś z nich są dla pani szczególnie ważne?
Uwielbiam wszelkiego rodzaju bylice, które w naszej tradycji uważano za niemal święte, związane z bogactwem, obfitością, magią. Dawniej kobiety plotły z nich wianki, ale także przepaski biodrowe, które miały sprawić, że ich łona będą bardziej płodne. Kształt liści bylicy przypomina mi formy, które szron tworzy na szybach. Kiedy dłużej im się przyglądam, gdzieś mnie zabierają, wprowadzają w odmienny stan umysłu. Jeśli więc chcę w mandalę wpleść trochę magii, sprawić, by ktoś zaczął dostrzegać w życiu coś więcej niż tylko prozę, zawsze sięgam po bylicę. Bardzo lubię też kwiaty biedrzeńca, które opowiadają mi o delikatności względem siebie i świata. W tych ciężkich czasach trzeba siły i odwagi, by przestać się opancerzać i dać przestrzeń swoim miękkim częściom.

Mandala o magii życia i świata, wielu światów. O tym, że wszystko jest ze sobą połączone. Zaprasza do podróży w to, co dzikie, nieznane i magiczne. (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz) Mandala o magii życia i świata, wielu światów. O tym, że wszystko jest ze sobą połączone. Zaprasza do podróży w to, co dzikie, nieznane i magiczne. (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)

Niezwykle ważna jest dla mnie także pokrzywa, która odstrasza złe spojrzenia, moce oraz energie. I gwiazdnica pospolita, pierwsza roślina, która przykuła moją uwagę po przeprowadzce do domu na Warmii. Wygląda jak zielone niebo pełne gwiazd, a jej splątane łodygi pokazują, że wszystko w życiu jest ze sobą połączone i wzajemnie się przenika. Podobną lekcję dał mi czarny bez, który od wieków uważany jest za krzew łączący nas z przodkami. Dzięki niemu zdałam sobie sprawę, że kiedy myślę o swoich przodkach, to cofam się najwyżej trzy, cztery pokolenia wstecz. A przecież ten łańcuch istnień ciągnie się przez tysiąclecia. Wszystkie decyzje podejmowane przez ludzi żyjących przede mną sprawiły, że jestem na tym świecie. Dzięki temu zrozumiałam, że nie muszę się starać, by uzdrowić wszystko w swojej rodzinie, bo to nieustanny proces, a każde pokolenie dokłada do niego swoją cegiełkę.

Co tak bardzo zbliżyło panią do świata roślin?
Zawsze był mi bliski, ale długo żyłam w mieście, byłam aktywistką i prowadziłam tam naprawdę intensywne życie. W pewnym momencie tak się wypaliłam, że ucieczka z Warszawy stała się dla mnie kwestią być albo nie być. Czułam się kompletnie odcięta od życia, niby chodziłam na pocztę, do kawiarni, spotykałam się z ludźmi, ale robiłam to zupełnie automatycznie. Tymczasem tworząc mandale, mam poczucie, że zanurzam się w życiu, że ono mnie otacza w swoich procesach, w rozkwicie, wzroście, ale też rozkładzie i gniciu. I choć ukończyłam Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku, tu, na Warmii, odkryłam, że sztuka ludzi jest wtórna w stosunku do natury. Układanie mandali było dla mnie okazją do przyjrzenia się z bliska temu, co mnie otacza. Bo przecież w każdym metrze kwadratowym łąki zachodzą setki tysięcy różnych procesów i interakcji, a większość z nas nie ma pojęcia, co się tam dzieje. Jesteśmy tak bardzo zapatrzeni w naszą formę ekspresji i ludzkie wytwory, że w ogóle zapominamy o innych skalach – tych, w których żyją bakterie, komary czy jętki jednodniówki, ale też tych, w których odbywają się ruchy tektoniczne, wypiętrzają się góry czy rosną drzewa. Mandale stały się więc dla mnie sposobem odkrywania świata, uświadamiania sobie zachodzących w nim procesów, odejściem od tego, co miejskie, ludzkie, i zanurzeniem się w tym, co organiczne.

(Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz) (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)

Pamięta pani swoją pierwszą mandalę?
Kluczowym momentem jej tworzenia stała się moja wyprawa na Kretę, którą odwiedzam regularnie, bo jest dla mnie ważnym miejscem. Wtedy pierwszy raz przyjechałam tam późną wiosną, kiedy przyroda po prostu szalała, wszystko kwitło i tętniło życiem. To bogactwo botaniczne mną zawładnęło. Poczułam, że wcale nie mam ochoty na wycieczki i zwiedzanie, interesowało mnie tylko kontemplowanie przyrody. Przez cały pobyt na Krecie zbierałam więc rośliny i stworzyłam z nich pokaźny zielnik. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, po co właściwie to robię, po prostu szłam za instynktem. Niedługo po tym, jak wróciłam do Polski, moja przyjaciółka wychodziła za mąż. Chciałam dać jej bardzo osobisty prezent i wtedy przypomniałam sobie, że przecież mam rośliny z Krety, która dla niej także jest wyjątkowym miejscem. Z kolei z czasów, kiedy prowadziłam galerię w Łodzi, zostały mi bardzo piękne ramy – i tak, dodając jedno do drugiego, stworzyłam moją pierwszą mandalę. Asia niesamowicie się nią zachwyciła, tak szczerze, prosto z serca. Mam wrażenie, że to mnie poniosło, dzięki niej poszłam tą ścieżką.

A czy zdarzało się kiedykolwiek, że ktoś, kto zamawiał mandalę, był nią rozczarowany?
Kiedyś pewien pan zamówił mandalę w intencji wyrażania uczuć. Kiedy zobaczył pracę, którą dla niego stworzyłam, uznał, że jest zbyt emocjonalna. Ułożyłam ją więc jeszcze raz, mocno redukując ładunek emocjonalny, ale mandala nadal go przytłaczała. Poprosiłam wtedy, żeby zastanowił się, czy ta intencja nie jest jeszcze dla niego zbyt trudna. Czy na pewno jest na nią gotowy? Mandala może motywować, koić, przypominać o tym, co ważne, pokazywać piękniejszą stronę życia, bez opozycji i wynikających z nich napięć, może pomóc przejść pewną drogę, ale nas w tym nie wyręczy. 

(Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz) (Fot. z archiwum artystki Mayry Wojciechowicz)

Mayra Wojciechowicz artystka i aktywistka ekologiczna. W 2013 roku porzuciła miasto i zamieszkała w lesie, na skrajnej malutkiej warmińskiej wioski, gdzie zaczęła tworzyć warmińskie mandale - obrazy powstałe z doświadczeń świętości natury, błogości życia oraz długich spacerów przez tutejsze łąki i lasy. Prowadzi też warsztaty tworzenia roślinnych mandali.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze