1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Jak pomagać dzikim zwierzętom, aby ich nie skrzywdzić? Po pierwsze, sprawdź, czy naprawdę potrzebują pomocy...

Jak pomagać dzikim zwierzętom, aby ich nie skrzywdzić? Po pierwsze, sprawdź, czy naprawdę potrzebują pomocy...

Zanim zabierzemy młode zwierzę, upewnijmy się, że potrzebuje pomocy. W większości przypadków ludzie interweniują niepotrzebnie, kradnąć dzieci ich rodzicom. (Fot. Zoran Orcik/Getty Images)
Zanim zabierzemy młode zwierzę, upewnijmy się, że potrzebuje pomocy. W większości przypadków ludzie interweniują niepotrzebnie, kradnąć dzieci ich rodzicom. (Fot. Zoran Orcik/Getty Images)
Latem częściej podróżujemy, więcej czasu spędzamy blisko przyrody. Zdarza się nam spotykać zwierzęta, które potrzebują naszej interwencji albo… tak nam się tylko wydaje. O tym, kiedy ruszać z pomocą, a kiedy dla ich dobra pozostawić je w spokoju, opowiadają Agnieszka i Sławek Łyczkowie, założyciele Ośrodka Rehabilitacji „Mysikrólik” w Bielsku-Białej, który zajmuje się opieką nad potrzebującymi dzikimi zwierzętami.

Kiedy natkniemy się na naszym zdaniem potrzebujące zwierzę, często odruchowo ruszamy z pomocą. Czy zawsze słusznie?
Sławek: Na terenach niezmienionych mocno przez człowieka natura rządzi się swoimi prawami. Zwierzęta dziko żyjące, na przykład sarny, są narażone na atak drapieżników. Lisy, kuny, jastrzębie czy wilki muszą jeść – ich ofiary to część naturalnego łańcucha pokarmowego i trzeba się z tym po prostu pogodzić. Co innego, jeśli napotkamy ranną sarnę w terenie zagospodarowanym, gdzie łańcuch pokarmowy nie działa już idealnie. Żaden drapieżnik, mówiąc brutalnie, nie pożywi się jej ciałem. Wówczas zdecydowanie trzeba podjąć odpowiednie kroki. Także wtedy gdy dzikie zwierzę padnie ofiarą domowych psów czy kotów – wtedy pomoc jest naszym moralnym obowiązkiem.

Często nasze interwencje dotyczą, niestety, wypadków komunikacyjnych z udziałem zwierząt, których w okresie wiosenno-letnim obserwujemy więcej niż w innych porach roku. Ludzie zaczynają się nagle pojawiać w miejscach dla zwierząt nieprzewidywalnych. Nieprzyzwyczajone do wzmożonego ruchu sarny czy lisy giną pod kołami, także dlatego że tracą czujność, nie spodziewają się zagrożenia. Ważne jest więc, by respektować ograniczenia prędkości i zachować wzmożoną czujność – to podstawa.

Agnieszka i Sławek Łyczkowie, założyciele Ośrodka Rehabilitacji „Mysikrólik” w Bielsku-Białej, który zajmuje się opieką nad potrzebującymi dzikimi zwierzętami (Fot. archiwum prywatne) Agnieszka i Sławek Łyczkowie, założyciele Ośrodka Rehabilitacji „Mysikrólik” w Bielsku-Białej, który zajmuje się opieką nad potrzebującymi dzikimi zwierzętami (Fot. archiwum prywatne)

Jak się zachować, gdy zauważymy potrąconą sarnę lub co gorsza sami będziemy uczestnikami takiej kolizji?
Agnieszka: Przede wszystkim nie próbować nic robić na własną rękę. Zawsze, będąc świadkiem czy uczestnikiem takiego wypadku, trzeba zadzwonić na policję. Policja ma namiary na odpowiednie służby, które podejmują akcję. Jeśli do wypadku dojdzie w ciągu dnia, można samemu skontaktować się z najbliższym ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska prowadzi wykaz takich ośrodków w Polsce (www.gov.pl/web/gdos/wykaz-osrodkow-rehabilitacji-zwierzat). Bez fachowej pomocy możemy jedynie zabezpieczyć miejsce zdarzenia i poczekać na przyjazd policji.

Absolutnie nie wolno łapać czy unieruchamiać zwierzęcia, które stara się wstać, bo to może być niebezpieczne. Ludzie czasem próbują na siłę przytrzymać ranne zwierzę, klękają przy nim, głaszczą po głowie – chcą pomóc, przytulić, zmniejszyć cierpienie, a to nie przynosi niczego dobrego. Zwierzę jest przerażone, a nasza bliska obecność czy tym bardziej dotyk powodują, że przeżywa jeszcze większy stres. Najlepiej odejść kilka kroków, zachować ciszę, ewentualnie zarzucić zwierzęciu coś na głowę, żeby ograniczyć stresujące bodźce zewnętrzne.

Ranny lis może nas zwyczajnie ugryźć.
Sławek: Oczywiście, dlatego trzeba zachować zdrowy rozsądek. Pewnego wieczoru przyjechała do nas pani, która zabrała z drogi potrąconą kunę. Przewiozła ją luzem, w bagażniku auta, pomiędzy jakimiś bambetlami. Trochę ironicznie pogratulowałem tej pani odwagi, a tak naprawdę brawury, bo ta sytuacja mogła się skończyć niewesoło. Zwierzę po wypadku na początku jest oszołomione, a gdy minie pierwszy szok, może się ożywić i próbować przedostać do kabiny samochodu, rozproszyć czy ugryźć kierowcę. Zawsze gdy mamy do czynienia z dużymi osobnikami, jak sarna, jeleń, łoś, albo takimi, które mogą ugryźć, jak lis, kuna, borsuk czy bóbr, trzeba koniecznie wezwać pomoc.

(Fot. Mark Chivers/Getty Images) (Fot. Mark Chivers/Getty Images)

Gdy nie jesteśmy pewni, co się wydarzyło, warto dać sobie kilka minut, żeby się rozejrzeć i poobserwować otoczenie. Trzeba dać szansę zwierzakowi, bo być może jest tylko w stanie chwilowego oszołomienia i zaraz się podniesie. Obserwowanie otoczenia jest szczególnie ważne także w przypadku młodych zwierząt. Ludzie widzą samotną małą wiewiórkę w swoim ogrodzie i natychmiast ruszają ją „ratować”, nie dając szansy, żeby zrobiła to matka.

W mediach społecznościowych jest masa relacji z takich samozwańczych interwencji. Ktoś zabiera na przykład do domu ptaki, które są podlotami i które należałoby zostawić w spokoju, by pozwolić rodzicom o nie zadbać, i z dumą prezentuje swoje działania.
Agnieszka: Ludzie interweniują, bo nie wiedzą, że rodzice podlotów pozostawiają malucha na czas zdobywania pokarmu – to jest zupełnie naturalna sytuacja. W sezonie spotykamy się na co dzień ze zjawiskiem, które można nazwać „kidnapingiem” – człowiek porywa rodzicom ich młode, a większość osób nie zna nawet słowa podlot. Tego nie wolno robić! Trzeba ustalić, czy młody ptaszek jest pisklakiem, który za wcześnie wypadł z gniazda, czy też właśnie podlotem, który opuścił gniazdo i poza nim musi się nauczyć latania. Pisklak jest zazwyczaj nieopierzony lub z zaczątkami piór. Podlot zaś już rezolutnie trzyma się na nogach, jest wyraźnie opierzony, ma krótki ogonek, najczęściej stoi lub podskakuje.

(Fot. Stan Tekiela/Getty Images) (Fot. Stan Tekiela/Getty Images)

Podloty są dokarmiane przez rodziców, którzy podlatują do nich z różną częstotliwością. Sikorka początkowo pojawia się u młodych co mniej więcej kilkanaście minut, potem wydłuża ten czas. Ale już gołąb podlatuje raz na trzy, cztery godziny i wkłada podlotowi do wola pokarmowego dużo większą ilość pokarmu, więc przerwy pomiędzy karmieniami mogą być dłuższe. To, że w danym momencie obok małego ptaszka nie widzimy rodziców, nie oznacza, że ich nie ma gdzieś w okolicy. Zdrowe podloty trzeba zostawić w spokoju.

A jak rozpoznać, że podlot nie jest zdrowy?
Sławek: Jeśli się wahamy, warto zrobić zdjęcie albo nakręcić filmik i podesłać z prośbą o pomoc do takiego ośrodka jak nasz. Jeśli ktoś prześle fotkę, na której widać, że ptaszek ma przymknięte oczy i lekko opadającą główkę – co wskazuje, że potrzebuje pomocy – zawsze dopytujemy, czy to tylko wyszło tak, czy on jest w takim stanie przez dłuższy czas. Na podstawie zdjęcia i wywiadu podejmujemy decyzję, czy ptaka przyjmiemy. W większości zgłaszane są jednak zupełnie zdrowe podloty, które wystarczy choćby przenieść z drogi czy nasłonecznionego miejsca w jakieś zakrzaczenia i tam pozostawić. Można to zrobić nawet gołymi rękami, bo dotyk człowieka nie ma w tym przypadku znaczenia – ptaki mają słaby węch i na pewno dotkniętego ludzką ręką dziecka nie odrzucą.

A jeśli zobaczymy gdzieś na łące samotną małą sarnę? Bywa, że ludzie, nie widząc rodziców wokół, uważają takie sarnie dziecko za porzucone i je zabierają.
Agnieszka: To poważny błąd. Zające czy sarny wychowują się, oczekując na matkę w trawie, najczęściej na łące. To może być choćby łąka za płotem posesji. Matka pozostawia tam małe, a sama oddala się w poszukiwaniu pożywienia, ale zawsze wraca. Małe sarny w ogóle nie pachną, więc są dla drapieżników nie do zidentyfikowania. Matka zwykle przebywa w odległości 300–500 metrów od malucha po to właśnie, żeby nie wskazywać drapieżnikowi, gdzie jest jej młode. Gdy wyczuwa zagrożenie, często oddala się celowo, by własnym zapachem nie sprowadzić drapieżnika do malucha. Wbrew pozorom taki samotny maluch jest bezpieczniejszy, niż gdyby matka była tuż obok. Jeśli sarniątko już zauważymy i, niestety, dotkniemy czy przeniesiemy, pozostawimy na nim swój zapach. Wcale nie chodzi o to, że matka tak naznaczone ludzką wonią potomstwo odrzuci. Wielokrotnie przywracaliśmy małe sarny matce i ona zawsze podchodziła do dziecka, rozpoznawała je i akceptowała, bo instynkt macierzyński jest u niej silny. Ludzki zapach pozostawiony na takim maluchu jest niebezpieczny, bo może przyciągnąć drapieżniki.

(Fot. alex_ugalek/Getty Images) (Fot. alex_ugalek/Getty Images)

Zanim podejmiemy działania, musimy być pewni, że małe rzeczywiście jest samotne, bo matka na przykład padła ofiarą wypadku. Tego jednak nie da się orzec od razu. Jeśli maluch nie zachowuje się nerwowo, nie krzyczy z głodu przez dłuższy czas, najpewniej matka wróci. Trzeba poczekać i poobserwować otoczenie. Jeżeli nie możemy sobie pozwolić na to, żeby trzy czy cztery godziny siedzieć w lesie i patrzeć, co się będzie działo, lepiej malucha zostawić i wrócić za jakiś czas, by sprawdzić, czy coś się zmieniło, niż zabrać go niepotrzebnie i, co gorsza, próbować na własną rękę odchowywać, nie mając wiedzy i doświadczenia, co dość często ma miejsce.

Są jednak sytuacje, w których trzeba działać. Jak to rozpoznać, poza wypadkami komunikacyjnymi?
Sławek: Ewidentną oznaką jest widoczna krew, rany, ale także krążące wokół zwierzaka muchy w dużej ilości. To znak, że coś jest nie tak. Muchy składają jajeczka wyłącznie na chorym zwierzęciu, które niebawem może umrzeć, nigdy na zdrowym, bo to byłoby dla nich nieopłacalne. Jeśli dostrzeżemy złożone jaja między igłami jeża czy w sierści sarny, to pewna oznaka, że trzeba zwierzęciu pomóc, bo z tych jaj wkrótce wyklują się larwy, a te zaczną zjadać zwierzę żywcem. Warto zwrócić uwagę, czy zwierzę nie leży w nienaturalnej pozycji, bezwładnie, na boku, nie reaguje, w przypadku jeża nie zwija się w kulkę. Chore zwierzęta są anemiczne, ospałe, ptaki często chwieją się na nogach, a u sów można zaobserwować, że jedno oko jest większe od drugiego. Czujność powinien wzbudzić ptak, który siedzi dłuższy czas napuszony, ze spuszczoną głową, obserwowany przez kilka minut nie otwiera oczu. W przypadku ptaków ważnym symptomem jest asymetria ciała, przede wszystkim odchylenia w ułożeniu skrzydeł, gdy jedno zwisa niżej niż drugie. Ich skrzydła muszą funkcjonować symetrycznie, a każdy defekt może wywołać opóźnienie działania jednego skrzydła, co z kolei powoduje brak lotności.

(Fot. scigelova/Getty Images) (Fot. scigelova/Getty Images)

Jak bezpiecznie przetransportować ptaka do ośrodka czy weterynarza?
Sławek: Jeżeli mamy do czynienia z dorosłą sową, myszołowem albo jastrzębiem, należy użyć koca czy ręcznika, by takiego ptaka chwycić bezpiecznie, bo one mają silne nogi zakończone długimi pazurami, którymi mogą nas pokaleczyć. Natomiast jeśli mamy do czynienia z pospolitymi ptakami w ogrodzie, typu kos, sikorka, wróbel czy gołąb, nie trzeba bać się ich wziąć w ręce – najlepiej przez szmatkę czy kawałek materiału.

(Fot. tracielouise/Getty Images) (Fot. tracielouise/Getty Images)

Często odbieramy telefony, w których głównie mężczyźni proszą o wskazówki, bo boją się nawet gołębia samodzielnie zabezpieczyć, twierdząc, że macha skrzydłami i na pewno jest groźny. Nie ma się czego bać, trzeba tylko zrobić to delikatnie, z wyczuciem, tak by nie połamać mu skrzydeł. Takiego ptaka umieszczamy najlepiej w pudle kartonowym – robimy w nim otwory, by był dopływ tlenu. Jeśli nie mamy pod ręką kartonu, można wykorzystać także papierową torebkę. Nie plastikową! Tu obowiązuje zasada 3 C: cicho, ciepło, ciemno. Im mniej hałasu, tym mniejszy stres. Ciepło w przypadku zwierzęcia zranionego jest ważne, bo w takich stanach temperatura ciała może być obniżona. Im ciemniej, tym lepiej, bo to także mniej bodźców. Ważne, by takie zwierzę jak najszybciej przetransportować do ośrodka rehabilitacji czy innego miejsca, w którym otrzyma fachową pomoc. Nagminne są sytuacje, w których ludzie chcą sobie zrobić domowego pupilka z dzikiego zwierzęcia, bo przecież są jego dobroczyńcami. Dorosłe zwierzę bardzo się stresuje każdym dotykiem, głaskaniem, mówieniem do niego, bo takie gesty odbiera jako atak, a nie wyraz czułości.

Chyba najbardziej kuszące jest przygarnięcie młodego dzikiego zwierzątka, bo takie słodkie i biedne...
Agnieszka: Postrzeganie dzikich zwierząt jako przytulaków to bambizacja, bardzo szkodliwe zjawisko. Młode zwierzę łatwo oswoić, zwłaszcza gdy się je traktuje jak dziecko czy maskotkę, trudno za to później przywrócić je do natury. Czasem dzwonią do nas ludzie z informacją, że „odchowali” dzikiego ptaka, a teraz boją się go wypuścić, bo nie są pewni, czy sobie poradzi na wolności. To straszne, bo w wyniku ludzkiej próżności te zwierzęta są trwale okaleczone, niezdolne już do życia w naturze. Często w domu są psy, koty i na przykład wiewiórka sobie swobodnie biega, a ktoś się cieszy, że ona się zaprzyjaźniła z kotem. Ta wiewiórka, wypuszczona na wolność, już nie będzie się bała kotów, co oznacza dla niej rychłą śmierć.

Zanim zabierzemy młode zwierzę, upewnijmy się, że potrzebuje pomocy. W większości przypadków ludzie interweniują niepotrzebnie, kradnąć dzieci ich rodzicom. (Fot. Zoran Orcik/Getty Images) Zanim zabierzemy młode zwierzę, upewnijmy się, że potrzebuje pomocy. W większości przypadków ludzie interweniują niepotrzebnie, kradnąć dzieci ich rodzicom. (Fot. Zoran Orcik/Getty Images)

Dzikie zwierzęta muszą mieć zachowane swoje instynkty, odczuwać trochę strachu przed człowiekiem dla własnego bezpieczeństwa. Nigdy nie traktujemy zwierząt w ten sposób w ośrodku, nie oswajamy ich, właśnie po to, by mogły bezpiecznie wrócić do natury po rehabilitacji, choć i tak nie zawsze jest to możliwe.

Czego jeszcze, oprócz udomawiania, nie powinniśmy robić, by nie szkodzić dzikim zwierzętom?
Sławek: To brzmi jak banał, ale: nie śmiecić. Wśród naszych pacjentów często zdarzają się jeże czy też ptaki wodne zaplątane w żyłki wędkarskie. Moda na łowienie ryb powróciła, a wędkarze niestety często zostawiają kawałki żyłek, haczyków i innych gadżetów, co dla wielu zwierząt stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zwykła plastikowa zakrętka od butelki może być pułapką. Mieliśmy przypadek maleńkiego jeża, który wszedł do plastikowego kółeczka łączącego zakrętkę z butelką. W tej „uprzęży” zaczął rosnąć… Na szczęście w porę trafił do nas i udało się mu pomóc.

Ogromnym zagrożeniem są nadal puszczane luzem psy, ale także i koty. Większość dzikich zwierząt starć z domowymi pupilami nie przeżywa.

(Fot. 153photostudio/Getty Images) (Fot. 153photostudio/Getty Images)

Agnieszka: Gdy jesteśmy na wycieczce, obserwujmy przyrodę i cieszmy się nią, ale nie bądźmy nachalni. Zachowajmy dystans, gdy zauważymy sarnę, nie podchodźmy zbyt blisko, by zrobić zdjęcie, pozwólmy jej spokojnie odejść. Warto pamiętać, że zwierzęta, które żyją w odludnych miejscach, są dość mocno dzikie i – na szczęście dla siebie – boją się człowieka. Te jednak, które żyją blisko terenów miejskich, już ten strach zatracają. Chętnie korzystają z zupełnie niepotrzebnego dokarmiania, a potem wracają do takich „stołówek”, przyzwyczajają się. Tego robić nie wolno, bo dzikie zwierzęta mają dość jedzenia w naturalnym środowisku. Pamiętajmy, by nie tylko im pomagać, gdy jest taka potrzeba, ale przede wszystkim – nie szkodzić.

Agnieszka i Sławek Łyczkowie, prowadzą w Bielsku-Białej Ośrodek Rehabilitacji „Mysikrólik”. Zapewniają opiekę potrzebującym pomocy dzikim zwierzętom, rehabilitują je i gdy to możliwe, przywracają do naturalnego środowiska. Ich misją jest także edukacja społeczna dotycząca życia dzikich zwierząt.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze