1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA
  4. >
  5. Wioska mądrych kobiet - odwiedziliśmy ośrodek preadopcyjny w Otwocku

Wioska mądrych kobiet - odwiedziliśmy ośrodek preadopcyjny w Otwocku

Jeśli rodzice przychodzą do dziecka, wspieramy ich. Cuda się zdarzają. (Fot. Wojciech Grzędziński)
Jeśli rodzice przychodzą do dziecka, wspieramy ich. Cuda się zdarzają. (Fot. Wojciech Grzędziński)
Zobacz galerię 6 zdjęć
Najmłodsze dzieci mają kilka tygodni, najstarsze rok. Niektóre zostały porzucone, inne są chore. Wszystkie potrzebują ciepła. Poczucia bezpieczeństwa. Pozytywnego bagażu, który pozwoli im wejść w życie bez traumy. Kobiety, które pracują w Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym w podwarszawskim Otwocku, starają się je w ten bagaż wyposażyć.

Wanda była z mamą w domu samotnej matki, trafiła do szpitala z powodu infekcji i mama więcej nie przyszła. Obok czteromiesięczna Emilka, w sobotę byli u niej rodzice, ale to dziecko z podejrzeniem urazów nieprzypadkowych, z połamanymi żebrami, wstrząsem mózgu – zapis sugerujący, że została pobita. Jareczek, Krzyś, Pawełek – w trakcie regulacji sytuacji prawnej, ciąże w dużej mierze obciążone alkoholem, rodzice niezainteresowani. Oprócz rodziców Krzysia nikt z rodziny nie odwiedza dzieci w tej sali. Opowiada to wszystko Anna Łasińska – specjalistka od pracy socjalnej z rodziną, i tą biologiczną, i adopcyjną – oprowadzając po ośrodku i przedstawiając mi małych mieszkańców. Otwocki IOP, do którego przyjechałam w ten poniedziałkowy poranek, chociaż jest przy szpitalu, nie ma zimnych, aseptycznych sal. Gustownie urządzony w pastelowych kolorach, a w powietrzu unosi się ten jedyny w swoim rodzaju zapach niemowlęcia pomieszany z wonią pielęgnacyjnych kosmetyków. Gdyby nie dramatyczna sytuacja każdego z obecnych tu 18 dzieci w wieku od kilku tygodni do roku i przeszklone ściany, by pielęgniarki mogły doglądać maluchów, można by ulec wrażeniu, że to przytulny żłobek, pełen troskliwych opiekunek. Tymczasem ja, matka dwóch podrośniętych i kochanych dziewczynek, ze ściśniętym żołądkiem i niepokojem w sercu mijam te kolorowe pokoiki i łóżeczka.

– Za tym wszystkim kryje się praca z sądami, pomocą społeczną, ośrodkami adopcyjnymi, a przede wszystkim, tutaj na miejscu – z rodzicami adopcyjnymi i biologicznymi – mówi Dorota Polańska, od początku dyrektorka i dobry duch ośrodka, z wykształcenia psycholożka. – Najważniejsze jest patrzenie z perspektywy dobra dziecka. To trudne, kiedy przychodzą rodzice biologiczni i im też często współczujemy, ale musimy zobaczyć całą sytuację możliwie na chłodno. Co z tą rodziną działo się wcześniej, że straciła dziecko? Na ile jest gotowa do korzystania z pomocy? A przede wszystkim czy jest tutaj ze swoim dzieckiem i nawiązuje z nim więź? Dopiero co przyjechała rodzina do dziewczynki, która trafiła do nas ze szpitala, a wcześniej doświadczała przemocy. Rodzice mówią: „Chcemy odzyskać nasze dziecko!”. „Świetnie! – odpowiadam. – To gdzie byliście przez ostatnie trzy tygodnie?”

 Najmłodsze dzieci mają kilka tygodni, najstarsze rok. Niektóre zostały porzucone, inne są chore. Wszystkie potrzebują ciepła. Na zdjęciu: Anna Masna. (Fot. Wojciech Grzędziński) Najmłodsze dzieci mają kilka tygodni, najstarsze rok. Niektóre zostały porzucone, inne są chore. Wszystkie potrzebują ciepła. Na zdjęciu: Anna Masna. (Fot. Wojciech Grzędziński)

Bezpieczny pas transmisyjny

Od 2001 roku, odkąd dzięki Fundacji Rodzin Adopcyjnych założono ośrodek, przewinęło się przez niego już ok. 1300 dzieci. Maluchy „po przejściach” mogą zostać tu tylko do ukończenia pierwszego roku życia, potem 90 proc. z nich trafia do rodzin adopcyjnych lub wraca do rodziny biologicznej, jeśli ta odpowiednio rokuje. – Te dzieci zwykle mają rodziców, którzy też przeżyli coś niedobrego w swoim dzieciństwie, tam tkwi początek problemów – tłumaczy Anna.

– To jest jak kula śniegowa, która się toczy przez pokolenia. Kto ma to przerwać? – pyta neurologopedka współpracująca stale z ośrodkiem, uśmiechnięta srebrnowłosa Paulina Stobnicka-Stolarska, która tłumaczy swoją rolę tak: – Zajmuję się karmieniem i komunikacją, a komunikacja bez więzi jest niemożliwa. Bardzo trudno samemu wyjść z biedy, nie tyle ekonomicznej, co życiowej: braku wzorców, miłości rodziców. Wtedy są potrzebni inni ludzie. Jesteśmy jak bezpieczny pas transmisyjny dla tych dzieci. Musimy wyłagodzić to, co zostało rozstrojone zerwaniem kontaktu, traumą, złymi warunkami, i przekazać dziecko dalej w dobre ręce.

Ustawodawstwo w Polsce mówi, że pierwszeństwo w sprawie potomka ma rodzina biologiczna. Jednak kiedy niektóre mamy decydują o przekazaniu dziecka do adopcji, nikt tu nie postrzega tego jako zwyrodnialstwa, raczej widzą to jako dowód odpowiedzialności i miłości. Paulina mówi, że to uwolnienie dziecka. – Tak jest prościej, ale jeśli rodzice przychodzą do dziecka, wspieramy ich – zaznacza. Anna zaś dodaje: – Cuda się zdarzają, siła miłości rodzicielskiej potrafi być tak wielka, że nawet z bardzo głębokich komplikacji można wyjść. Jestem tu po to, żeby pomóc tym cudom się zdarzać.

Opowiada o sytuacjach, z którymi się mierzy. Jak historia dziecka, które urodziło się w grudniu 2018 roku i zostało odebrane bezdomnym rodzicom mieszkającym na terenie ogródków działkowych bez prądu, wody, ogrzewania. Chcą odzyskać dziecko, ale wychodzenie z bezdomności i uzależnień jest skrajnie trudne. Pokazuje mi inną śliczną dziewczynkę śpiącą w łóżeczku: – Urodziła się z wodogłowiem. Najgorsze mamy już za sobą, ale będzie wymagała specjalistycznej opieki. Jest jedynym dzieckiem z tej sali, które odwiedza mama. To piękna 16-letnia dziewczyna z niezwykle trudną sytuacją życiową – jej historia to chyba największy hardcore,  jaki od dziesięciu lat tu usłyszałam. Uzależniona od narkotyków i dopalaczy, w terapii i w abstynencji od roku, ale ma po tym padaczkę pourazową. Do tego jest w zakładzie poprawczym. Bardzo chce być mamą, jest troskliwa, czuła, ale nie ma w tej chwili warunków, by wziąć dziecko.

 „Czasem najlepszym lekarstwem jest dotyk, przytulenie”, mówi Iwona. Wszystkie opiekunki dobrze to rozumieją. Od lewej: Alicja Rafał, Anna Gawrońska, Iwona Kazmierowicz, Anna Masna, Dorota Polańska. (Fot. Wojciech Grzędziński) „Czasem najlepszym lekarstwem jest dotyk, przytulenie”, mówi Iwona. Wszystkie opiekunki dobrze to rozumieją. Od lewej: Alicja Rafał, Anna Gawrońska, Iwona Kazmierowicz, Anna Masna, Dorota Polańska. (Fot. Wojciech Grzędziński)

To jest moje miejsce

Na co dzień zespołem opiekunek i pielęgniarek dowodzi Iwona Kazmierowicz, pielęgniarka oddziałowa pracująca w ośrodku niemal od początku. – Wcześniej miałam do czynienia z dorosłymi i bałam się pracy z małymi dziećmi, bo niemowlak nie powie, co mu dolega – wspomina początki. – Ale jak tu weszłam, już wiedziałam, że to moje miejsce. Na początku, jako pielęgniarka, patrzyłam tylko, żeby było czysto, sterylnie, bezpiecznie. Teraz widzę, że jeśli dziecko ma np. kolkę, to najlepszym lekarstwem jest dotyk. To, że przytulę, pobujam, czule porozmawiam.

Dziś jej 20-letnia córka studiuje pielęgniarstwo: – Jest zachwycona tym miejscem – mówi Iwona. – Od 16. roku życia pojawiała się tu regularnie, spędzała wakacje jako wolontariuszka. Kiedy mam kryzys, motywuje mnie: „Mamo, to są takie wspaniałe dzieciaki, potrzebują cię!”. Kiedyś wydawało mi się, że po jakimś czasie skóra stwardnieje, ale tak nie jest. Kiedy słyszę hasło: „dziecko z interwencji”, czyli pobite, maltretowane, z połamanymi żebrami, to serce mi wali jak szalone. Od razu lecimy z dziewczynami na salę się z nim przywitać. Te emocje przynosi się do domu. Na szczęście ja dużo z moimi dziećmi rozmawiam (w trakcie naszego spotkania dzwoni Kacper, młodszy syn Iwony) i one to na ogół rozumieją. Mają mamę, tatę, a te dzieciaki nie mają nikogo. W święta Bożego Narodzenia przyjechaliśmy tu całą rodziną.

Ten rodzaj „uzależnienia emocjonalnego” od ośrodka diagnozuje też u siebie doktor Małgorzata Wielopolska, lekarka pediatra i… wolontariuszka. – Kiedy pracowałam jako ordynator pediatrii w szpitalu w Otwocku, brałam udział w tworzeniu tego ośrodka – opowiada. – Kupowało się rzeczy i przywoziło własnym samochodem. Zaczęłam pomagać w badaniu dzieci i opiece medycznej. Teraz pracuję w innym szpitalu, 40 km stąd, ale zauroczenie ośrodkiem, jego założeniami i tymi dzieciakami zostało. Przyjeżdżam każdego tygodnia. Do IOP regularnie trafiają też wolontariusze, którzy pomagają zajmować się dziećmi, noszą je, przytulają i głaszczą, bo dotyk czyni cuda. – Niestety, często szybko tracą zapał, a dla dzieci najważniejsza jest stałość – wzdycha doktor Wielopolska. – Jeśli to młodzi ludzie, zakładają rodziny, muszą się zajmować własnymi dziećmi i wtedy znikają. Ja trafiłam tu już jako osoba osadzona życiowo, z dorosłymi dziećmi, mam już nawet wnuki.

Smutek powitań, radość pożegnań (i odwrotnie)

Jak sobie radzą z własnymi emocjami w tak wymagającej pracy? – Jesteśmy dla siebie wsparciem – odpowiada Dorota Polańska. – Omawiamy te sytuacje, myślimy, co będzie dobre dla dziecka. Początkowo może nie widzimy rozwiązania, ale z doświadczenia wiemy, że jak poczekamy chwilę, ono do nas przyjdzie. Nigdy nie zakładamy, że sprawa jest beznadziejna.

– Sama miałam kłopoty emocjonalne i tego mnie nauczono: szukać pomocy, kiedy człowiek zaczyna się rozpadać – stwierdza Paulina. – Lubię powiedzenie zaczerpnięte z terapii anonimowych alkoholików: „Boże, daj mi pogodę ducha, żebym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, oraz odwagę, żebym zmieniał to, co mogę zmienić. I mądrość, żebym odróżnił jedno, od drugiego”. Robię, ile się da, ale pewnych rzeczy nie przeskoczę i trzeba się z tym pogodzić. Rozważyć to na spokojnie, samemu, albo z jakimś kierownikiem duchowym czy terapeutą. Inaczej emocje mogą zalać.

Małgorzata Wielopolska mówi, że każda z pracujących tu pań, mimo że starają się zachować dystans, prędzej czy później ma jakąś szczególną więź z którymś z przyjętych dzieci. – Zawsze pamiętam dziewczynkę, która została znaleziona w kupce liści i przywieziona do nas. Myślę o niej do tej pory, choć odeszła z naszego ośrodka już dawno temu. Skradła mi serce.

Iwona Kazmierowicz: – Wiemy, że dziecko idzie w dobre ręce, czujemy ulgę i widzimy szczęśliwych rodziców, ale tęsknota zostaje. Najgorzej, jak nasze dziecko trafia do domu dziecka. Zwykle dotyczy to chorych czy upośledzonych. A my wszystkim chcemy dać szansę! I nawet jak słyszymy od lekarzy: „słabe rokowania”, to nam się lampka w głowie zapala, że my im pokażemy, udowodnimy! Na przykład dziecko z FAS (fetal alcohol syndrome – zespół chorobowy, skutek nadużywania alkoholu w ciąży) zwykle odbiega od rówieśników, wolniej się rozwija. Ale kiedy da mu się wsparcie, nadrabia zaległości. Dzieci rozkwitają, kiedy wiedzą, że ktoś w nie wierzy. To jest piękne.

 Jasne pomieszczenia, pastelowe kolory, tu nie ma zimnych aseptycznych sal. Jest jak w przytulnym żłobku. Na zdjęciu: Alicja Rafał. (Fot. Wojciech Grzędziński) Jasne pomieszczenia, pastelowe kolory, tu nie ma zimnych aseptycznych sal. Jest jak w przytulnym żłobku. Na zdjęciu: Alicja Rafał. (Fot. Wojciech Grzędziński)

Ciało pamięta traumę

Dorota Polańska uważa, że zespół powinien się cały czas kształcić, bo psychologia, pedagogika, fizjoterapia, medycyna idą do przodu. Spotykamy się kilka dni po warsztatach, które dla pracownic przeprowadził uznany amerykański terapeuta więzi Chris Taylor. – Każda z nas ma inny pogląd na sprawy, a Chris jest jak zewnętrzne oko – mówi szefowa. – Wyniosłyśmy z tego spotkania różne techniki pracy z dziećmi. Na przykład jak wchodzić w relację w prostych czynnościach – w karmieniu, usypianiu, kiedy dziecko czuje niepokój. Jak dotykać, jak być z dzieckiem. Czym jest trauma i jak pomagać dziecku z niej wyjść.

– Nasze dzieci są po traumie rozerwania więzi – mówi neurologopedka Paulina. – A mózg to wszystko przechowuje, nie w jawnej pamięci, ale w ciele. I później w stresowych sytuacjach to powraca. Paradoksalnie, okazuje się, że lepiej jest podtrzymywać dawną, nawet niedoskonałą więź zapachami, fotografiami, opowieściami, żeby dziecko z tej pamięci spokojnie weszło w nową rodzinę. Pobyt tutaj to bycie w sztucznym środowisku, one potrzebują mieć jeden, maksymalnie kilka obiektów przywiązania, a nie tłum nawet najbardziej troskliwych cioć.

 Republika Babska z IOP w Otwocku – stoją: Dorota Polańska, Iwona Kazmierowicz, Urszula Bogdalska, Anna Łasińska, Aneta Przybysz, siedzą: Alicja Rafał, Anna Gawrońska, Anna Masna. (Fot. Wojciech Grzędziński) Republika Babska z IOP w Otwocku – stoją: Dorota Polańska, Iwona Kazmierowicz, Urszula Bogdalska, Anna Łasińska, Aneta Przybysz, siedzą: Alicja Rafał, Anna Gawrońska, Anna Masna. (Fot. Wojciech Grzędziński)

Babska republika

Społeczność otwockiego ośrodka tworzą same kobiety, z jednym rodzynkiem, pediatrą Sławomirem Gęsiorem. Zbudowały tu rodzaj matriarchalnej wspólnoty: – Pracujemy ze sobą wiele lat, jesteśmy jak rozszerzona rodzina i nie ma tu wielkich rotacji – mówi Dorota Polańska. – Bardzo ważne jest rozeznanie, w czym dany pracownik jest świetny, żeby był w miejscu, które sprawia mu frajdę. W ten sposób też patrzę na możliwości dziecka. Bardzo dużo pracujemy również nad własnym wnętrzem, bo poruszamy się w delikatnej materii i jeżeli się oderwiemy od duchowości, etyki, moralności, to polegniemy. Dotykamy tutaj wielu aspektów życia i śmierci, cierpienia, choroby, samotności, bezradności.

Dla niej granicznym momentem, kiedy zaczynała pracę, była śmierć łóżeczkowa dziecka. – Wtedy pojęłam, że życie jestkruche i że dzieci bez rodziców po prostu nie są w stanie żyć. Zrozumiałam, że pobyt u nas to całe życie tych dzieci. Nie mamy wpływu na to, co je spotkało, nie wiemy, co będzie dalej. Musimy więc skupić się na tu i teraz, dać im z siebie wszystko, żeby ruszyły w świat z możliwie najmniejszymi deficytami. To mnie ustawiło w tej pracy. Wiem, że to ode mnie zależy, jak ten mały dzisiaj człowiek będzie funkcjonował w przyszłości. Czy będzie traktował innych ludzi jako wrogów, czy będzie miał w sobie otwartość, łagodność? Czy kiedyś z przyjemnością będzie leczył moje dzieci, wnuki? Czy ustąpi mi miejsca w tramwaju? To my, po trosze, kształtujemy przyszłe społeczeństwo na tym najprostszym, podstawowym poziomie.

Jak mówi Dorota Polańska – zawsze pojawia się pytanie: Co ja mogę dać? – Możesz dać poczucie bezpieczeństwa – odpowiada. – Że jesteś piękny, że jesteś dla mnie ważny, że doceniam twoją delikatność, że to, że płaczesz, nie znaczy, że jesteś rozkrzyczany, tylko smutny, zraniony. Chcę ci pokazać, że świat, który cię skrzywdził, może być bezpieczny. Ale żeby dać to dziecku, musimy dać to sobie. Jeżeli ja chcę, żeby te dziewczyny dawały to dzieciom, ja muszę zapewnić im poczucie, że są ważne, mądre, piękne. To jest bardzo proste.

 <br />Jasne pomieszczenia, pastelowe kolory, tu nie ma zimnych aseptycznych sal. Jest jak w przytulnym żłobku. Na zdjęciu: Anna Gawrońska. (Fot. Wojciech Grzędziński)
Jasne pomieszczenia, pastelowe kolory, tu nie ma zimnych aseptycznych sal. Jest jak w przytulnym żłobku. Na zdjęciu: Anna Gawrońska. (Fot. Wojciech Grzędziński)

Jak wesprzeć Interwencyjny Ośrodek Adopcyjny w Otwocku?

Interwencyjnemu Ośrodkowi Adopcyjnemu można pomagać materialnie, choćby wpłacając 1 proc. podatku. Dorota Polańska: „Czasem potrzebne jest specjalistyczne mleko, czasem waga czy czajnik, a czasem materiały budowlane, ogłaszamy potrzeby na naszej stronie. Potrzebujemy również wolontariuszy, ale takich, którzy zostaną z nami na dłużej, bo dzieci wymagają stałości. Może być też wolontariat, który organizuje zbiórki, robi remonty. Zawsze można się do nas w tej sprawie się zgłosić”.

Kontakt:

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze