1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Kobiety w drodze

Trakt Pamirski, Tadżykistan. Magdalena i Karolina tworzą pierwszy polski kobiecy duet w Mongol Rally, sierpień 2019. (Fot. Karolina Jonderko)
Trakt Pamirski, Tadżykistan. Magdalena i Karolina tworzą pierwszy polski kobiecy duet w Mongol Rally, sierpień 2019. (Fot. Karolina Jonderko)
Zobacz galerię 7 zdjęć
Magdalena Gorlas i Karolina Jonderko to pierwsza kobieca drużyna z Polski, która wzięła udział w rajdzie charytatywnym Mongol Rally. Prawie sześć tygodni spędziły razem w małym samochodziku, pędząc szosami Iranu, po bezdrożach Pamiru i przez pustynie Mongolii. Przejechały razem niemal 18 tysięcy kilometrów. Co przywiozły z tej szalonej eskapady?

Magdalena Gorlas i Karolina Jonderko to pierwsza kobieca drużyna z Polski, która wzięła udział w rajdzie charytatywnym Mongol Rally. Prawie sześć tygodni spędziły razem w małym samochodziku, pędząc szosami Iranu, po bezdrożach Pamiru i przez pustynie Mongolii. Przejechały razem niemal 18 tysięcy kilometrów. Co przywiozły z tej szalonej eskapady?

Z podróży wróciły na początku września, emocje już trochę opadły i teraz siedzą przede mną na kanapie, przerzucając się opowieściami: przyjaciółki, współpracowniczki, pasjonatki fotografii, ale też reporterki – Karolina jest fotografką, a Magda dziennikarką i specjalistką od PR-u. Od lat podróżowały, same lub razem, wyjeżdżając w świat, a częściej w Polskę, by tropić kulinarne (i nie tylko) opowieści publikowane na łamach prasy. Kiedy podróżujący stopem przez Syberię kolega Karoliny opowiedział jej o spotkaniu z uczestnikami Mongol Rally, od razu poczuła, że ten rajd to najlepszy pomysł na ostatnią epicką podróż jej starego samochodu, prowadzonego przez ich babski duet. Magda zgodziła się bez wahania, szczególnie że słynie z powiedzenia: „Tak daleko, jak stąd do Ułan Bator”, i zawsze marzyła o jurtach, przestrzeni oraz dzikich koniach Mongolii.

 Mongolia. Dzikie wielbłądy dwugarbne spacerują leniwie koło szosy. Widok zapierający dech w piersiach. (Fot. Karolina Jonderko) Mongolia. Dzikie wielbłądy dwugarbne spacerują leniwie koło szosy. Widok zapierający dech w piersiach. (Fot. Karolina Jonderko)

Rajd jest pomysłem brytyjskiej organizacji The Adventurists, założonej przez podróżniczych zapaleńców i wymyślającej niestandardowe wyprawy, np. tuk-tukiem przez Indie. I choć w nazwie pada słowo „rajd”, nie o ściganie się tutaj chodzi, ale o przygodę i pomaganie innym. Zasady są trzy: mały samochód o pojemności silnika do 1,2 litra, brak ekipy serwisującej i zbiórka tysiąca funtów na cele charytatywne. Połowa trafia do Cool Earth – organizacji zajmującej się ratowaniem lasów deszczowych. Drugą część polskie uczestniczki, jak przystało na „psiary”, przekazały Fundacji dla Szczeniąt „Judyta”.

– Podobał nam się charytatywny wydźwięk i gotowy format, w który możesz się włączyć – mówi Magda, a Karolina dodaje: – Na przejściach granicznych strażnicy wiedzą, czym jest Mongol Rally, i nie robią kłopotów. Do problematycznych autorytarnych krajów, jak Turkmenistan, bez wsparcia Mongol Rally raczej nie dostałybyśmy wizy. Kolejna sprawa: w drodze zawsze mogłyśmy liczyć na pomoc innych uczestników i przez cały czas byłyśmy z nimi na łączach.

Z Pandziochą w Pamirze

– Decyzję o udziale podjęłyśmy błyskawicznie – mówi Karolina. – Potem przyszły trudniejsze rzeczy. Na trzy miesiące przed wyjazdem mój ukochany 18-letni opel, zwany Zielonym Klockiem, trafił do kasacji. Mój tata miał nim wypadek. Tacie na szczęście nic się nie stało, ale musiałyśmy zdobyć inny samochód. Od kolegi kupiłyśmy używanego fiata pandę w świetnym stanie. Nazywałyśmy go Pandziocha (czasami Pandolino) i na najgorszych odcinkach rajdu błogosławiłyśmy, bo Zielony Klocek na pewno by się na nich rozleciał.

Przygotowania trwały wiele miesięcy: logistyka, wizy, szczepienia, remont i usprawnienie samochodu, zbieranie funduszy. – Zbierałyśmy środki między innymi na Polak Potrafi i szukałyśmy partnerów – opowiada Magdalena. – Pomogli ci, do których przemówiła idea naszej wyprawy, więc chcieli dołożyć do niej cegiełkę. Wykorzystałyśmy też nasze oszczędności.

Pierwsza edycja Mongol Rally odbyła się w 2004 roku i wtedy wzięło w niej udział zaledwie kilka zespołów. W 2019 roku startowało 290 ekip, wśród nich polskie dziewczyny. – Rzadko dojeżdżają wszyscy – śmieje się Magda. – Bezdroża, góry, skały, rzeki, zapadnięte drogi robią swoje. Znasz punkt startu i mety – w tym roku były to odpowiednio czeska Praga oraz Ułan Ude na Syberii, ale jak tam dojechać, to już twoja głowa. Nie ma jednej trasy, są tacy, którzy wyjechali z nami 21 lipca i kończyli rajd w październiku, chociaż oficjalne zamknięcie mety było w połowie września.

Być częścią wspólnoty

Wsparcie innych uczestników jest nieocenione, kiedy jedziesz z Pragi przez: Węgry, Serbię, Macedonię, Grecję, Turcję, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan, Kazachstan, Mongolię, Rosję. – Zachwyciła mnie wspólnota – wyznaje Karolina. – Czasami, jak w Pamirze, dla wsparcia łączyliśmy się w konwoje. I właśnie tam, gdzie przejeżdżałyśmy najgorsze drogi bez szwanku, nagle pod sklepem szkło wbiło się nam w oponę. Ale drużyna z Irlandii wymieniła ją nam w półtorej minuty. Potem, podczas przeprawy przez rzekę, z kolei ekipa z Norwegii straciła chłodnicę i potrzebowała naszej pomocy, bo tylko Magda tłumaczyła z rosyjskiego. W Azji Centralnej fakt, że jesteś z Polski i znasz rosyjski, otwiera ci wiele drzwi.

Wygląda na to, że każdy ma jakąś „supermoc”, z której pozostali mogą skorzystać.

– Tam nie było podziałów – mówi Magda. – Razem funkcjonowali ludzie z różnych krajów, w różnym wieku, bez względu na płeć, religię, zamożność. Na trasie spotykałyśmy mnóstwo bardzo młodych ludzi, byli też tacy jak my, między trzydziestką a czterdziestką, i starsi. Wystarczy wspomnieć drużynę z Holandii, w której byli 30-letnia Rosalie i jej 69-letni tata. Poznałam ją na czacie „Kobiety w Mongol Rally”, a potem spotkałyśmy się w Uzbekistanie i po prostu padłyśmy sobie w ramiona, jakbyśmy się znały od wieków. Nigdy też nie zapomnę, jak włoska drużyna robiła nam na kolację makaron w pokoju hotelowym w Iranie. Smakuje naprawdę wyjątkowo, kiedy jesz go głodna o północy, a gotuje trzech przystojnych Włochów.

Kobiecy wątek

W rajdzie kobiety stanowią mniejszość. Dlaczego? – Może się obawiają, że to za duży wysiłek, że jest zbyt niebezpiecznie? – zastanawia się Karolina. – Po drodze też niektórzy się dziwili, że jedziemy same. Pewne kraje nie są uznawane za przesadnie przyjazne kobietom. Ale poza granicą turkmeńsko-irańską, gdzie jakiś żołnierz chciał mnie pocałować, właściwie nie zdarzyły się zaczepki. Przeciwnie, zazwyczaj panom włączała się opiekuńczość. Właściciel hotelu w Turcji jeździł z nami, żeby załatwić winietę na autostradę i nawet za nią zapłacił, bo nie zdążyłyśmy wymienić pieniędzy. W Pamirze sklepikarz przyniósł nam chleb na drogę z domu, bo w sklepiku wszystko było wyprzedane.

Nawiązywały też relacje z kobietami innych kultur. Magda w podróży lubi robić zdjęcia ludziom i zawsze pyta ich o zgodę, a wtedy wywiązuje się rozmowa. – Wzrusza mnie, że nie mając wspólnego języka, można nawiązać tak serdeczne kontakty – mówi. – Przed hotelem w Iranie spotkałyśmy kobiety, które przyszły tam z dziećmi do restauracji, i spędziłyśmy z nimi trzy godziny, paląc sziszę. Rozmawiałyśmy, używając języka ciała i Google Translatora. Zachwyciły mnie kobiety z Turkmenistanu – różnorodne piękno bez względu na wiek.

 Uzbekistan. Podczas drogi spotykałyśmy wiele otwartych i serdecznych ludzi, którzy zapraszali nas do domów. (Fot. Karolina Jonderko) Uzbekistan. Podczas drogi spotykałyśmy wiele otwartych i serdecznych ludzi, którzy zapraszali nas do domów. (Fot. Karolina Jonderko)

Serdeczność tych kobiet zapamięta na długo, zwłaszcza że Turkmenistan to nie jest miejsce sprzyjające przełamywaniu dystansu: – Godzina policyjna, pełno wojskowych, musisz poruszać się wyznaczonymi drogami. Kult jednostki na każdym kroku: wszystkie samochody i budynki są białe, bo „prezydent lubi biały kolor”. Internet zablokowany, dochodzą jedynie mejle.

W drodze, po drodze, przy drodze

Można książkę napisać o samym przekraczaniu granic: ile papierów, jakich, dlaczego. Prześwietlenia i bieganie godzinami z punktu A do B, do C. Tu niebieski papierek, tu zielony, tu piecząteczka. – W Turkmenistanie zamontowano nam nadajnik GPS, żeby mogli nas śledzić – opowiada Karolina. – Do Iranu wjeżdżałyśmy z Turcji ubrane normalnie, ale na granicy musiałyśmy się przebrać w długie spodnie i tuniki, wyjść z samochodu mogłyśmy tylko z zakrytymi włosami. Ludzie byli tam niesamowicie serdeczni, zapraszali do domu, obdarowywali perfumami przez okno, ale kiedy na granicy z Uzbekistanem mogłyśmy wreszcie zdjąć w okropnym upale chusty, odetchnęłyśmy z ulgą.

Spały gdzie się dało: w hotelach, hostelach, u znajomego znajomych, u napotkanych ludzi, w samochodzie albo w namiocie, np. rozbitym tuż przy „Wrotach Piekieł”, czyli płonącym dole po wydobyciu gazu ziemnego na pustyni Kara-kum w Turkmenistanie. Kraje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Z potężnych i surowych gór Pamiru wjeżdżało się do Kirgistanu, gdzie wysokie góry były już zielone. Potem pojawiły się jurty i biegające wolno konie. Zmieniały się drogi i styl jazdy. W Iranie z trzech pasów robiło się osiem, w nocy ludzie jeździli bez świateł, w Uzbekistanie szosy były podziurawione jak po deszczu meteorytów. Zgodnie twierdzą, że ubezpieczyciele powinni dawać im teraz 90 procent zniżki za bezawaryjną jazdę we wszelkich warunkach.

 Turcja. Dziesiątki balonów wznoszących się o wschodzie słońca nad skałami Kapadocji to przeżycie nie do opisania. (Fot. Karolina Jonderko) Turcja. Dziesiątki balonów wznoszących się o wschodzie słońca nad skałami Kapadocji to przeżycie nie do opisania. (Fot. Karolina Jonderko)

Gdzie było najtrudniej? Karolina: – W Kazachstanie wielu naszych straciło zawieszenie. Pamir był trudny ze względu na jeżdżenie na niebotycznych wysokościach bez asfaltu. W Mongolii znikają drogi: była jedna, a są cztery. I pytanie: jechać w prawo czy w lewo, czy prosto? Raz, w Pamirze, przedzierałyśmy się przez rwącą rzekę, która jeszcze dzień wcześniej, przed deszczem, była strumykiem, a teraz nurt zepchnął nas na głaz, który uszkodził nam osłonę na silnik.

Karolina opowiada ze śmiechem: – Przyjeżdżamy z naszym pokiereszowanym autem do kirgiskiego miasta, a z warsztatu wychodzi macho, cały wytatuowany, ogrodniczki na szelkach, koszulka na ramiączkach. Spojrzał z dezaprobatą na Pandziochę: „Nikt takimi tutaj nie jeździ”. Ale naprawili pięknie, i to za grosze.

Co zostaje

Ciemne strony? Jadąc po osiem godzin i dłużej ciężkimi drogami, często były zmęczone. Przeżyły kilka silnych zatruć pokarmowych, Karolina do teraz chodzi po lekarzach. Ale zatruta czy nie, musisz prowadzić. Karolina mówi: – W ogóle w drodze mniej się patyczkujesz, masz tam inne problemy: gdzie zatankować, gdzie spać, gdzie zjeść. To upraszcza życie.

Drużyny po drodze często się rozpadały, pojawiały się w sieci wołania: „Zostałem sam, kto mnie przygarnie?”. Dziewczyny bywają pytane, jak im się udało przetrwać w duecie. Magda: – Poważnie pokłóciłyśmy się podczas podróży tylko raz. Znamy się wiele lat, przerobiłyśmy ze sobą dużo sytuacji. Jak tylko zeszło z nas ciśnienie przygotowań, to reszta była już w jakiś sposób prosta. Nasza przyjaźń wręcz się umocniła.

– Ja mam ogromny niedosyt – wzdycha Karolina. – Mogłabym jeszcze pół roku jechać, żeby nasycić się miejscami, krajobrazami, ludźmi. No, ale to był rajd. Poza tym Magda miała tylko sześć tygodni urlopu, a ja wernisaż swojej wystawy, na który dojechałam 45 minut przed rozpoczęciem.

Magdalena mówi, że chciałaby wrócić do Uzbekistanu. – To dla mnie magiczne miejsce, może dlatego, że zaczęłyśmy od miasta Chiwa, które było bardzo kameralne i miało urok „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Dalej Pamir oraz majestatyczne piękno gór. I wymarzona Mongolia. Odwiedziłyśmy tam między innymi ludzi, którzy polują z orłami. Pojechałyśmy po kompletnej „tarce” do wsi, gdzie odwiedziłyśmy ich w jurcie, spróbowałyśmy potraw: kumysu (herbaty z masłem, mlekiem i solą) oraz sera.

 W Mongolii spotkałyśmy ludzi, którzy polują z orłami. (Fot. Karolina Jonderko) W Mongolii spotkałyśmy ludzi, którzy polują z orłami. (Fot. Karolina Jonderko)

Ale największe wrażenie zrobiły na nas, spotykane już od Kirgistanu, dzikie konie żyjące na wolności. To widok, z którym nic się nie równa. Czujesz, czym może być wolność, której my w cywilizacji już nie doświadczamy w taki sposób.

 Kirgistan. Zwierzęta na wolności, w tym konie, zrobiły na nas podczas podróży największe wrażenie. (Fot. Karolina Jonderko) Kirgistan. Zwierzęta na wolności, w tym konie, zrobiły na nas podczas podróży największe wrażenie. (Fot. Karolina Jonderko)

Karolina: – Dla mnie odkryciem było to, że wszędzie są dobrzy ludzie, po prostu. Chcą pomagać. Jak wracasz z takiej wyprawy, zyskujesz też zupełnie inny ogląd swojej sytuacji. Widzisz, że za bardzo się spinamy. Teraz, jak mnie ktoś wkurza, robię sobie „autokorektę”: wracam do tego momentu, kiedy siedzę w pandzie i mówię do siebie: „Czym ja się w ogóle przejmuję?”. Zwiększył nam się dystans do wielu spraw, także ten geograficzny. Kiedyś wydawało nam się daleko w Bieszczady, teraz podróż na drugi koniec Polski nie jest już kłopotem. Świetnie udało nam się przetrwać wyprawę. Także Pandziocha dała radę. Przyjechała do domu, pokonując w drodze powrotnej Rosję, i żyje. Musi tylko pójść do mechanika i będzie śmigać jak nowa. Ktoś spytał, czy chcemy ją sprzedać. No way! Jesteśmy drużyną!

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze