1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Podróże zmieniają. Asia Pyrek o szukaniu życia wartego przeżycia

Joanna Pyrek - podróżniczka, fotografka, Indianka, kompozytorka, wokalistka, numerolożka, coach szczęścia oraz mówczyni motywacyjna. (Fot. archiwum prywatne bohaterki)
Joanna Pyrek - podróżniczka, fotografka, Indianka, kompozytorka, wokalistka, numerolożka, coach szczęścia oraz mówczyni motywacyjna. (Fot. archiwum prywatne bohaterki)
Zobacz galerię 3 Zdjęcia
Mieszkała na Karaibach, podróżowała po Stanach Zjednoczonych, odwiedzała indiańskie plemiona, a podczas pobytu na Kubie spełniła swoje największe marzenie. Asia Pyrek opowiada o tym, co mogą w naszym życiu zmienić podróże. 

Przemierzyłaś świat wzdłuż i wszerz. Która podróż była dla ciebie najważniejsza?
Prawdopodobnie najważniejszą podróżą było moje pierwsze spotkanie z Indianami; 19 lat temu pojechałam do rezerwatu Czarnych Stóp w Albercie w Kanadzie na mój pierwszy Taniec Słońca. Chciałam po indiańsku modlić się za świat – nie jedząc i nie pijąc przez cztery dni. Kiedy byłam już w rezerwacie i przygotowywałam się do ceremonii, tuż przed jej rozpoczęciem dostałam miesiączkę i zostałam odesłana na wzgórze. Z dala od bębnów i świętych pieśni. Bez słynnego szałasu potów i innych tancerzy słońca. Powiedziano mi, że będę miała tam swój „mocny czas”, ale ja byłam zawiedziona. Miałam poczucie, że jestem nieczysta i że dlatego zostałam wykluczona.

Pokornie przetańczyłam tamte cztery dni, ale zaraz po ceremonii pojechałam dowiedzieć się czegoś na temat miesiączki do Luny, żony jednego z Indian. Oni wierzą, że kobiety, właśnie pod wpływem Księżyca, miewają tzw. szamański czas. Kiedy nasze ciała są słabe, nasz duch jest silny. I co miesiąc dokonuje się w nas ten cud transformacji, po symbolicznej śmierci następuje nowe życie. Dzieje się to na tak głębokim poziomie, jak podczas wielu innych indiańskich rytuałów, m.in. właśnie Tańca Słońca, gdzie trzeba doprowadzić się do skrajnego wycieńczenia, by zagłodzone ciało i mózg nie stawiały oporu duchowi i byśmy w końcu mogli usłyszeć siebie.

Tamta ceremonia i późniejsze nauki zmieniły całe moje dotychczasowe życie. Taniec Słońca uwolnił mnie też od poczucia, że mam potrzeby, które muszę od razu zaspokajać. Bo skoro przez cztery dni nie jadłam, nie piłam i tańczyłam całe dnie – to czy naprawdę muszę coś zrobić natychmiast? Czy nie mogę z tym poczekać?

Jako jedyna w Polsce tańczyłaś Taniec Słońca aż sześć razy, jesteś też Indianką – zostałaś zaadoptowana przez plemię Czarne Stopy. A jednak chciałaś zamieszkać  zupełnie gdzie indziej…
Ta podróż miała być wyjazdem z Polski „na zawsze”. Razem z mężem szukaliśmy ciepła, ale też ciekawej społeczności i z jakiegoś powodu przyszły nam na myśl Karaiby. Z misją znalezienia nowego domu polecieliśmy do Meksyku na Jukatan. Następnie jadąc przed siebie, po pięciu tygodniach dojechaliśmy do raju, czyli – Puerto Viejo na Kostaryce. Dżungla pełna dzikich zwierząt, ciepłe morze z koralami i społeczność ekspatów z całego świata… Wydawało się, że będziemy wieść życie lepsze od wakacji i rzeczywiście przez jakiś czas delektowaliśmy się wszystkim, co dawały nam tamto miejsce i tamta społeczność. Po roku zorientowaliśmy się, że zaczynamy zasypiać. Dzień po dniu coraz mniej było w nas chęci uczestniczenia w życiu społeczności. Czuliśmy, jak obumierają nam szare komórki. To doświadczenie pokazało mi, że nie chcę żyć jak osadnik, ale jak nomada – że wolę życie w drodze, w nieznanym.

Fotografujesz, piszesz książki, prowadzisz warsztaty, ale też śpiewasz. Miałaś możliwość uczenia się u samego Bobby'ego McFerrina.
Wiedziałam, że raz w roku robi tygodniowe warsztaty wokalne „circle-singing”– w ośrodku Omega w stanie Nowy Jork. Zadałam sobie pytanie: „Gdybym miała wyjechać w ostatnią w życiu podróż – to co by to było?”. I zdecydowałam. Ten warsztat był przełomowy w moim śpiewaniu. Przekroczyłam prawdopodobnie wszystkie progi nieśmiałości i niepewności. Uwierzyłam w siebie, kiedy stojąc jako dyrygent w kręgu 200 wokalistów z całego świata, tworzyłam swój własny chór z totalnej ciszy. Bez planu, bez przygotowania, ale w zaufaniu do muzyki, która chce się w danym momencie narodzić.

 Joanna Pyrek mówi o sobie, że jest nomadką i przynależy do wielu miejsc. (Fot. archiwum prywatne bohaterki) Joanna Pyrek mówi o sobie, że jest nomadką i przynależy do wielu miejsc. (Fot. archiwum prywatne bohaterki)

Niedawno wydałaś pierwszą solową płytę pod pseudonimem Mariposa, czyli Kobieta Motyl. Skąd to imię?
Indianie nazywają mnie Many Colour Woman, czyli Kobieta Wielu Kolorów, ale mój pseudonim artystyczny Mariposa narodził się w Hawanie za sprawą wiedźmy, która przewidziała moje pojawienie się w życiu pewnego muzyka, Rolanda Salgado Palacio. Wiedźma powiedziała mu, że przybędzie kobieta zza morza, która będzie kolorowa jak motyl. Nic o tym nie wiedząc, przyleciałam na Kubę i poczułam, że moje kompozycje muzyczne – praktycznie gotowy materiał na płytę – chcę nagrać właśnie tam. Chodziłam więc po klubach, przysłuchiwałam się zespołom, zagadywałam muzyków i ostatniego dnia poznałam Rolanda. Przedstawiono mi go jako jednego z najlepszych kubańskich muzyków, grał z gwiazdami typu Ibrahim Ferrer czy Afro-Cuban All Stars. Rolando zgodził się nagrać ze mną płytę, a do projektu zaprosił fantastycznych afrokubańskich muzyków i wynajął legendarne studio EGREM. W dwóch utworach gościnnie zaśpiewali Urszula Dudziak i Amadito Valdés z Buena Vista Social Club.

Ta płyta to opowieść o wewnętrznej podróży kobiety.
Ona mówi o transformacji, a motyl dokładnie opisuje ten proces. Każdy z nas ma swoje talenty i piękno, ale żeby je odkryć i pokazać światu, potrzebujemy czasu i pracy. Od 20 lat pracuję z kobietami jako coach szczęścia i numerolożka. Dzielę się doświadczeniem z własnego życia. Śpiewam o sobie, ale też mam wrażenie, że wiele z nas boryka się z podobnymi problemami. Dorastałyśmy w patriarchacie, gdzie nie uczono nas słuchania siebie, ale innych „autorytetów”: rodziców i nauczycieli. Nie mówię, aby nie słuchać innych, ale by sprawdzać, czy czyjeś pomysły na nasze życie też są naszymi pomysłami. Płyta jest o tym, co się może zdarzyć, kiedy zaczynamy dostrzegać, że jesteśmy najważniejsze w swoim życiu.

Bohaterka „Efekt Motyla” początkowo jest zagubiona…
Nie wie, kim jest i jak ma żyć. Jest samotna i zabiegana. Którejś nocy, we śnie, dowiaduje się, że jej życie ma sens, ale musi odkryć sama, co ją uszczęśliwia. Ponieważ ma już dość miałkości codziennego życia, wyrusza w podróż do samej siebie. Zadaje więc pytania i uczy się słyszeć odpowiedzi. Bo tylko własne wybory oparte na głębokim odczuciu, że idziemy w dobrym kierunku, dają satysfakcję i siłę. Bohaterka szuka więc „życia wartego przeżycia” – gdzie wszystkie jej komórki poczują się jak w domu, gdzie praca będzie lepsza od wakacji, a związek stanie się fascynującą przygodą. Znajduje wszystko po kolei i zdaje sobie sprawę, że bycie sobą i w kontakcie z tym, co ją otacza, jest najlepszym, co może ją spotkać. Bez oceny i oczekiwań – w zachwycie.

Dlaczego poczułaś, że to muszą być gorące i radosne rytmy afro-kubańskie? Co chciałaś przez to przekazać?
Przypomnieć nam wszystkim, że życie to każda chwila i że mamy możliwość realizowania swoich talentów i cieszenia się, że tu jesteśmy. Poza tym melodyjna, rytmiczna i elegancka muzyka, grana z serca, sprawia, że biodra same się kołyszą, a kiedy tańczymy, pozbywamy się napięć i produkujemy hormony szczęścia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze