Nie mam żadnych pretensji, jeśli Bóg nie słucha, to znaczy, że jest zajęty gdzie indziej – mówi Marcin Świetlicki w rozmowie z Robertem Rientem
Robert Rient: Boga w pana wierszach jest więcej niż przekleństw, którymi wielu tak się ekscytuje, co z tym Bogiem?Marcin Świetlicki: To trudne jest. To, że się powołuję na Boga, wiele rzeczy upraszcza, bo musi coś być, co porządkuje. Nie myślę jak biskup, pastor czy rabin, kościół mnie w ogóle nie obchodzi. Z Bogiem jest jak ze światłem w lodówce, trzeba otworzyć drzwiczki, by z nim obcować.
R.R.: Pan się modli?
M.Ś.: W pewien sposób tak.
R.R.: Jak?
M.Ś.: O Boże, nie pozwól, żebym dzisiaj pił alkohol, albo – o Boże, zrób tak, żeby ona się do mnie odezwała.
R.R.: I słucha?
M.Ś.: Nie zawsze, nie mam żadnych pretensji, jeśli nie słucha, to znaczy, że jest zajęty gdzie indziej. W nowej książce napisałem też o złym Bogu, bo i taki jest, który bawi się ludzikami. Bóg mnie chce, czuję akceptację, chociaż czasami się na mnie wkurza, wysyła ostrzeżenia, kilkaset ich dostałem.
R.R.: Cierpliwy jest.
M.Ś.: Zobaczymy, jaka będzie pointa tej historii.
Całą rozmowę z Marcinem Świetlickim można przeczytać w listopadowym SENSie