1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Bejrut – miasto kontrastów i niewidzialnych granic

Fot. Wojciech Domachowski
Fot. Wojciech Domachowski
Zobacz galerię 13 Zdjęć
Sięgająca czasów biblijnych stolica Libanu wciąż inspiruje wyobraźnię artystów. To jednak, co najbardziej rzuca się w oczy w Bejrucie, to segmentyzacja przestrzeni: pomiędzy poszczególnymi dzielnicami występują różnice, które nierzadko dzielą kontynenty. Niewidzialne dla przybysza linie demarkacyjne dawnych konfliktów wciąż wyznaczają terytoria dawnych wrogów, choć od dwudziestu lat w kraju obowiązuje zawieszenie broni.

W odnowionym i strzeżonym przez uzbrojonych żołnierzy centrum miasta (w którym nawet tradycyjny bliskowschodni bazar zbudowano na wzór europejskich centrów handlowych) znajdziemy butiki takich projektantów jak Gucci czy Vivienne Westwood. W porównaniu z tzw. downtown Bejrutu, Warszawa sprawia wrażenie prowincjonalnej stolicy. Tutaj na każdym kroku widać wpływ zachodniej kultury: zakorkowane ulice (z których większość wybudowano w połowie XX w., kiedy w Libanie było około 100 tysięcy samochodów.; dziś jest ich ponad 2 miliony) pełne są amerykańskich samochodów. Nigdzie nie widziałem tylu hummerów co w Libanie.

</a>

W przydrożnym barze można zjeść kanapkę „Filadelfia”, zaś niedaleko Bejrutu znajduje się plaża „Florida Beach”. Na kierunkowskazie nazwa miejsca jest napisana także w języku arabskim. Uliczny ruch świetnie oddaje charakterystyczny dla miasta kontrast: na zakorkowanych drogach, oprócz wypasionych suvów, corvett i porsche widać zabytkowe mercedesy, które z pewnością pamiętają początek wojny domowej w 1975 r. Zobaczyć tu także można setki zdezelowanych, pozbawionych plastikowej obudowy skuterów, z powyrywanymi kablami i bez świateł, których w Europie nie dopuszczono by do ruchu.

Wystarczy jednak oddalić się kilka kilometrów od luksusowego i pełnego zachodnich turystów centrum, żeby znaleźć się w innym świecie. Dzielnice Sabra i Szatila to obozy dla palestyńskich uchodźców, gdzie na przestrzeni jednego kilometra kwadratowego mieszka 12 tysięcy ludzi, bez prawa do głosowania albo zezwolenia na pracę. Kolejne pokolenie uchodźców dorasta w totalnym zawieszeniu, bez perspektyw, egzystując na marginesie społeczeństwa. Dla tych ludzi nie ma miejsca w wystawnym downtown. To właśnie w Sabra i Szatila w 1982 r. chrześcijańska milicja dokonała masakry muzułmańskich cywilów, a liczba ofiar, w zależności od źródeł, wahała się od 800 do 3500  (właśnie o tych wydarzeniach opowiada popularny także w Polsce film dokumentalny Ariego Folmana „Walc z Baszirem”). Ponad ulicami – niczym pajęczyny – wiszą kable improwizowanych instalacji elektrycznych.

Mimo trudnych warunków i ograniczonego dostępu do rynku pracy i edukacji, mieszkańcy Sabry i Szatili radzą sobie najlepiej jak potrafią, zachowując pogodę ducha i wiarę w lepsze czasy. Spoglądając w twarze napotkanych w Sabra i Szatila osób, widziałem oblicza weteranów zaprawionych w nierównym boju z rzeczywistością, mistrzów improwizacji potrafiących doprowadzić do ładu zdezelowany samochód albo skuter, który w Europie niechybnie skończyłby na złomowisku.

Jeśli ruszyć na południe od centrum, można dotrzeć do kontrolowanej przez Hezbollah dzielnicy Dahiye. W tym miejscu kończy się mapa Bejrutu, a przewodnik Lonely Planet słowem nie wspomina o Dahiye. Cudzoziemcom odradza się zwiedzanie tej dzielnicy, a jeśli już musicie tam jechać, nie zabierajcie ze sobą aparatu fotograficznego. Może się zdarzyć, że zostanie on skonfiskowany podczas kontroli przez milicję Hezbollahu.

Dahiye wygląda jak wiele innych, podobnych miejsc na Bliskim Wschodzie: spontaniczna zabudowa, mężczyźni palący fajki wodne w ulicznych kafejkach, pozornie chaotyczny ruch uliczny, stragany. Od takich samych dzielnic w Syrii, Maroku albo Algierii, Dahiyę odróżniają plakaty politycznych przywódców Hezbollahu.

Choć nie przydarzyło nam się nic nieprzyjemnego, to jednak gdy tylko zasiedliśmy w ulicznej kawiarni, żeby zapalić fajkę wodną, na pobliskim rondzie pojawili się obserwujący nas milicjanci Hezbollahu. Zresztą podczas krótkiego pobytu cały czas byliśmy pod kontrolą.

Strach i nieufność przed obcymi oraz syndrom oblężonej twierdzy – takie wrażenie pozostawiła we mnie kilkugodzinna wizyta w Dahiye. Ofiarą propagandy byliśmy zarówno my, przybywający do hermetycznej dzielnicy w poszukiwaniu sensacji, jak i miejscowi, którzy padli ofiarą przestrzegającej ich przed obcymi propagandy.

Dahiye, Sabra i Szatila, zabudowane luksusowymi hotelami wybrzeże, marina, w której cumują jachty  i pełne designerskich butików downtown... Te światy nie mają prawa spotkać się ze sobą, zaś ich mieszkańcy gotowi są bronić swych bastionów. Już kiedyś to zrobili. Dzisiejszy pokój wydaje się być kruchą konstrukcją, opartą na z trudem wypracowanym kompromisie i próbie wzajemnego zrozumienia. Oby ten kompromis okazał się trwały.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze