1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Listy do Psychologa

Nie radzę sobie z chorobą

„Napisałem z nadzieją, że może jest jakaś rada na to, jak z tym moim starym, wiernym psem, przejść ten ostatni kawałek drogi. Jest?” – pyta nasz czytelnik. (Ilustracja: iStock)
„Napisałem z nadzieją, że może jest jakaś rada na to, jak z tym moim starym, wiernym psem, przejść ten ostatni kawałek drogi. Jest?” – pyta nasz czytelnik. (Ilustracja: iStock)

Nie wiem, czy to nie jest za poważny temat na list do gazety, ale postanowiłem napisać z nadzieją, że to nie jest tylko mój problem i są jeszcze osoby, które mają podobny i mniej czy bardziej chętnie wysłuchają rady fachowca. Otóż, nie wchodząc w szczegóły, dostałem w końcu diagnozę dotyczącą mojej przyszłości. Oczywiście chodzi o diagnozę lekarską, która była poprzedzona wieloma badaniami. Owa diagnoza brzmiała tak: poddając się terapii, mam przed sobą jakieś półtora roku, maksymalnie dwa lata. Bez leczenia może pół roku… A żeby troszkę doprecyzować moją obecną sytuację, to napiszę, że jestem 50-letnim rozwodnikiem, mam jedno, mieszkające już oddzielnie, dziecko. Zostałem już tylko z 15-letnim psem, który z racji wieku i wynikających z tego ograniczeń potrzebuje dużo uwagi i opieki. No i teraz przyszła ta diagnoza… Oczywiście pierwszą reakcją było samotne upicie się w domu i użalanie nad sobą: „Dlaczego ja? Co ja komu złego w życiu zrobiłem?” i tym podobne. I mówiąc szczerze, gdyby nie ten mój stary pies, który potrzebował wyjścia na dwór, którego musiałem nakarmić, pamiętać o tym, żeby zawsze miał wodę do picia w misce, to zapuściłbym się już tak i pewnie zakończył temat. Ale jakoś z tego we dwójkę wyszliśmy. Ale diagnoza pozostała jak ten mityczny miecz Damoklesa. No i w końcu zadałem sobie to pytanie: „Co dalej z tym zrobić?”. Zadzwonić do byłej żony i jej o wszystkim powiedzieć? Tylko czy to ją interesuje więcej niż tylko udawana litość? Nie, tego nie potrzebowałem. Zadzwonić do dorosłego syna, z którym nie miałem i nie mam dobrych kontaktów? Też nie. Pomyślałem, że muszę coś zmienić w życiu, może to coś przyniesie. Ale co mam zrobić, mając taki papier na ręku? Co mi da jedzenie sałaty i surowej marchewki, poranne bieganie, 15 kilometrów rowerem codziennie, może nawet jakaś siłownia? Przez moment myślałem o kościele, ale przecież co mnie nawet trochę rozbawiło pomyślałem, że i tak tam zaraz się znajdę, więc co się będę spieszył? I tak usiadłem przy komputerze i zacząłem pisać list, który roboczo nazwałem list do mądrzejszych ode mnie'. I napisałem z nadzieją, że może jest jakaś rada na to, jak z tym moim starym, wiernym psem, przejść ten ostatni kawałek drogi. Jest?
Czytelnik

Ewa Klepacka-Gryz: Drogi Czytelniku, temat choroby i śmierci jest bardzo poważny i choć dotyczy wszystkich, to każdy z nas radzi sobie z nim zupełnie inaczej. Często powtarzam pacjentom, że to oni są najlepszymi ekspertami od swojego życia, co dotyczy także (a może przede wszystkim) tematu choroby i odchodzenia. Nie uważam się za fachowca od umierania, w tym temacie może warto byłoby skorzystać z wizyty u psychoonkologa, który pracuje z pacjentami nowotworowymi i ich rodzinami. Ale nawet najlepszy fachowiec nie powie Ci, jak przejść „ten ostatni kawałek drogi”; bardziej skoncentruje się na Twoich emocjach.

Zadaj sobie pytanie: skąd pomysł, by zadzwonić do byłej żony albo do syna? Co chciałbyś im powiedzieć? Czego byś od nich potrzebował? Potrzebujesz kogoś, żeby podzielić się z nim swoim lękiem? A może bardziej kogoś, kto pomoże ci w codziennym życiu, kiedy będziesz tego potrzebował? A może trudno Ci samemu podjąć decyzję o tym, czy i jakiej terapii się poddać? Myślę, że odpowiedzi na te pytania są w tym momencie ważniejsze niż decyzja, kogo można o to poprosić. Kiedy odpowiesz sobie na te pytania, rozpoznasz swoje oczekiwania, wtedy też poczujesz, kogo chcesz mieć przy sobie na tym ostatnim kawałku drogi. Nie zastanawiaj się nad tym, jaka będzie reakcja Twojego syna czy byłej żony, kiedy zdecydujesz się z nimi skontaktować, bo tego nie jesteś w stanie przewidzieć.

Pomyśl też, a może bardziej poczuj, czy i co sam chciałbyś im teraz podarować. I nie chodzi wyłącznie o rzeczy materialne, ale bardziej o słowa, które nie zostały powiedziane, czy wspólne pobycie, może pożegnanie. Zastanów się, czy chcesz coś zmienić w swoim życiu. I znowu nie chodzi o to, by targować się ze śmiercią: nikt nie da Ci gwarancji, że surowa marchewka cudownie Cię uzdrowi. Może chcesz zrobić coś, na co zawsze miałeś ochotę, ale brakowało Ci czasu czy odwagi? A może wręcz przeciwnie – chcesz żyć tak jak do tej pory. Myślę, że najważniejsza jest konfrontacja i to nie ze śmiercią, tylko z diagnozą. Możesz spróbować każdego dnia poświęcić 5, 10 minut na to, by usiąść spokojnie, zamknąć oczy, skoncentrować się na oddechu, w wyobraźni wyświetlić ekran z napisem: „Zdaniem lekarzy jestem chory na… i zostało mi…”. Jakie doznania w Twoim ciele wywołuje ten napis? Jakie to emocje? Czy jesteś w stanie spokojnie je przeżyć? Pełna akceptacja tego, co się wydarzyło, i totalne zaufanie do świata i do swojego ciała podpowiedzą Ci, co zrobić.

Jeśli potrzebujesz wsparcia czy rozmowy, odezwij się jeszcze.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze