Słońce bledsze, dni krótsze. Koniec – urlopu, wakacji, lata. Nie każdemu łatwo się z tym pogodzić. Pojawia się stres, czasem nawet pourlopowa depresja. Buntujemy się, że ktoś zabrał kawałek naszego prywatnego nieba. A przecież ono wciąż jest, tyle że teraz przybrało trochę inne kolory. Pora je docenić.
Niektórzy czują tę nostalgię już w sierpniu, inni dopiero pod koniec września, kiedy kalendarz nieodwołalnie pokazuje jesienną równonoc, zapowiada „w tył zwrot” – w stronę mroku. Co bardziej wrażliwi wzruszają się, opróżniając walizkę po urlopie albo piorąc letnie ubrania. Przypominają – jakbyśmy mogli zapomnieć! – że już wracać czas. Do pracy, do codzienności. I jak tu się nie buntować, nie użalać nad sobą, nie posmutnieć?
To nie pora
Piszę ten tekst w środku upalnego sycylijskiego lata, w drugim co do wielkości mieście na wyspie. W dzielnicy, w której koguty przez cały dzień pieją jak oszalałe... Przyjechałam tu na kilka miesięcy i już wiem, że ciężko będzie wracać. Miałam ochotę na pomarańcze – te czerwone, zwane zresztą sycylijskimi. Ale z jakichś powodów nie mogłam ich dostać. Wreszcie spytałam sprzedawcę, o co chodzi. Spojrzał na mnie jak na cudzoziemkę: „Signora, to nie pora! Nasze pomarańcze zbiera się zimą”. Umysł zawiesił się. A potem przyjął rzecz do wiadomości. A nawet przytaknął: co za pomysł, żeby uganiać się za pomarańczami latem!
Włosi mają dużą świadomość cykli. I – nie da się ukryć – wartościują je. Lato (i wiosnę, w każdym razie najcieplejsze miesiące) nazywają po prostu bella stagione (piękna pora). Wakacje to dla nich rzecz święta. Cierpią, kiedy dobiegają końca. Postanowiłam więc sprawdzić, co mówią i piszą na ten temat. Jak się ratują.
Wiecej w Sensie 10/2016. Kup teraz!
SENS także w wersji elektronicznej