Przez osiem lat spędzonych w Białym Domu awansowała na ikonę mody i ulubienicę mediów, ale rola pierwszej damy ją męczyła. Teraz znów może być sobą.
Dla Michelle sezon podróży rozpoczął się z końcem wakacji. Ruszyła w Amerykę, by przekonywać młodzież, że każdy głos jest na wagę złota. Jesienią demokraci spróbują odebrać republikanom Izbę Reprezentantów, a była pierwsza dama chce zwiększyć ich szanse. Oficjalnie promowała obywatelską świadomość wśród wszystkich milenialsów, ale na jej wiece konserwatyści raczej nie chodzą, więc w praktyce wspomagała Partię Demokratyczną. Zresztą nie po raz pierwszy.
Również w 2010 roku, kiedy gwiazda Baracka Obamy przybladła wskutek przeforsowania ustawy o powszechnej opiece medycznej (Obamacare), partyjni stratedzy uznali, że to właśnie Michelle powinna ratować lewicę. Nie udało się, bo niemal każdy prezydent traci w połowie kadencji kongresową większość, jeśli w ogóle ją miał. Ale teraz, po dwóch latach urzędowania Donalda Trumpa, prezydentura Obamy jawi się liberalnej połowie społeczeństwa jako wiek złoty na miarę ery Kennedy’ego.
(…)
Więcej w listopadowym numerze magazynu Zwierciadło.
Wydanie 11/2018 dostępne jest także w wersji elektronicznej.