1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

„Dzieje mojej rodziny opowiadały kobiety. Ważne jest, aby w historii usłyszeć właśnie kobiecy głos, poznać wydarzenia widziane oczami pań” – rozmowa z Moniką Kowalską

Monika Kowalska (Fot. materiały partnera)
Monika Kowalska (Fot. materiały partnera)

Pierwszy tom serii, czyli „Lwowska kołysanka” był Twoim powieściowym debiutem, jednak pisanie nie było Ci obce. Czy lepiej odnajdujesz się w krótkiej formie, czy jednak w tej dłuższej, jaką jest książka?
Przyznam, że trudno mi było przestawić się z krótkich tekstów na powieściowe długie dystanse. Przez lata pracy w wydawnictwie tworzyłam wyłącznie krótkie opowiadania i serwisy. Kiedy zasiadłam do Lwowskiej kołysanki, doznałam najpierw euforii: hurra! Nie muszę się ograniczać! Ale w trakcie pisania okazało się, że bardzo trudno jest mi się pozbyć starych nawyków, czyli na przykład konstruowania zwięzłych opisów czy umownego i pobieżnego szkicowania charakterów postaci. Niejednokrotnie wracałam do tekstu, poprawiałam go, pogłębiałam to i owo.

Mogłabym się pokusić o dziewiarskie porównanie – pisanie opowiadania to dzierganie szydełkiem łańcuszka – gdy się już nabierze wprawy idzie szybko i przyjemnie. Natomiast pisanie książki to praca nad swetrem, dzierganie rządka po rządku, pilnowanie, by ścieg szedł równo, nie gubił się. Czasem trzeba spruć to, co się już wydziergało. Podobnie tworzenie wielowątkowej opowieści wymaga sporej wprawy, a także czasem „prucia” czyli wciskania na klawiaturze „delete”. Choć to bolesne dla autora, rozstać się z częścią tekstu…

Napisanie tekstu, długiego czy krótkiego, zawsze wymaga solidnego przygotowania, sprawdzania faktów, dat, pilnowania prawdopodobieństwa fikcyjnych zdarzeń. Ale jest to również ciężka fizyczna praca, ból kręgosłupa, oczu, zarwane noce… W dłuższej formie jaką jest powieść, te wszystkie rzeczy się spiętrzają. Wciąż jeszcze uczę się takiego pisania i zmagania się z obszerną materią.

Opisy Lwowa są niezwykle dokładne i intensywnie działają na wyobraźnię. Czy znasz to miasto tylko z opowiadań, czy byłaś tam i przechadzałaś się śladami swoich przodków?
Do Lwowa pojechałam dopiero w lutym 2020 roku. Wówczas Lwowska kołysanka była właściwie książką ukończoną, wprowadzałam do tekstu ostatnie poprawki zalecone przez redakcję. Jechałam do miasta dzieciństwa i młodości mojej babci z ogromną obawą. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli okaże się, że klimat Lwowa, jego duch – to co nieuchwytne, ale przecież bardzo charakterystyczne dla każdego miasta – jest zupełnie inny? Co będzie, jeśli w książce „wyszedł” mi zupełnie inny Lwów? To było dla mnie bardzo ważne, bo ja przecież próbowałam w Kołysance Lwów sportretować. Opisywałam to miejsce według wskazówek bliskich, dokładnie tak jak mi o nim opowiedziano. A jeśli coś źle zrozumiałam?

Ale już od pierwszych chwil we Lwowie, już gdy wjeżdżaliśmy do niego ulicą Gródecką, wiedziałam, że mi się udało. Że prawdziwe miasto jest takie, jak w Kołysance. Odetchnęłam.
W książce większa część akcji dzieje się na Przedmieściu Żółkiewskim, w dzielnicy zwanej Nowym Zniesieniem. Babcia i jej dwie siostry opowiedziały mi o niej bardzo dokładnie. Znałam topografię, numery domów, w których mieszkali znajomi, przedwojenne nazwy ulic. Pamiętałam, gdzie był kościół, gdzie sztreka, gdzie sklep Barabasza… Nie potrzebowałam mapy, żeby trafić do małego domku przy Krańcowej, w którym dziewczęta spędziły kilka ostatnich lat we Lwowie. Niby zobaczyłam to miejsce pierwszy raz w życiu, ale czułam się, jakbym wracała do domu. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia i wciąż się nad tym zastanawiam. Z niecierpliwością czekam na dogodny moment, aby znowu tam pojechać, przejść się znowu tamtymi ulicami. Wierzę, że nastąpi on już niedługo.

Jak rodzina zareagowała na to, że postanowiłaś spisać i opublikować Waszą historię?
Chyba nikt z moich bliskich nie był tym bardzo zdziwiony. Babcia nigdy nie kryła, że opowiada mi o przeszłości po to, żebym kiedyś wszystko spisała. Właściwie teraz zastanawiam się, dlaczego tak bardzo tego pragnęła? Żeby ocalić choć cząstkę, okruch wspomnień z tamtego przedwojennego życia? Może właśnie po to. Jednak publikacji Kołysanki nie doczekały ani babcia, ani żadna z jej sióstr. Bardzo tego żałuję, jednak nie mogłam napisać książki wcześniej. Potrzebowałam czasu, potrzebowałam dojrzeć do tego, żeby wziąć na warsztat rodzinną historię. To bardzo trudne, bo przecież oprócz dobrych chwil, składały się na nią momenty smutne, straszne, takie, o których chciałoby się zapomnieć. Ale opowiedziano mi o nich, więc ja też miałam obowiązek je spisać, zachować w powieści.

Natomiast mój tata i jego młodsza siostra z niecierpliwością czekają na kolejne części tej historii, na każdą kolejną część cyklu „Dwa Miasta”.

(Fot. materiały partnera) (Fot. materiały partnera)

Czy jest coś, co w świecie wydawniczym Cię zaskoczyło?
Bardzo wiele rzeczy! Nie byłam gotowa na to, co się wydarzyło. Najbardziej zdziwiło mnie, że tyle dzieje się wokół książek w internecie. Wcześniej nie byłam tego świadoma. To dla mnie prawdziwa terra incognita, bo ja jestem raczej analogową osobą. Wciąż dziwię się, jak ogromna jest moc mediów społecznościowych i jak wielu cudownych ludzi związanych z książkami poznałam dzięki nim. Wspaniałe jest to, że komuś chce się do mnie napisać, o tym, że zarwał noc, bo nie mógł oderwać się od mojej powieści. Ten wirtualny kontakt z czytelnikiem daje dużo energii i wywołuje mnóstwo dobrych emocji.

Czy czytelnicy dzielą się z Tobą swoimi historiami rodzinnymi? Czy mają podobne doświadczenia?
Tak, czytelnicy bardzo chętnie opowiadają swoje historie. Wzruszające, straszne, nierzadko zabawne. I to jest naprawdę wspaniałe, kiedy podczas spotkania autorskiego Lwowska Kołysanka staje się pretekstem, żeby porozmawiać o osobistej przeszłości uczestników. Rodziny z Wrocławia i Dolnego Śląska mają dość podobne przesiedleńcze przejścia i cieszę się, że o tym mówią. Najmłodsze pokolenia często nie są świadome tego, skąd przybyli ich przodkowie. Mówią: jestem z Opola, ze Świdnicy, z Wrocławia. Ale nie wiedzą, że pradziadek urodził się gdzieś pod Tarnopolem, we Lwowie, w Stanisławowie, w Warszawie. Chciałabym, żeby wiedzieli. Żeby ktoś im tę wiedzę przekazał. Opowiadajmy swoim dzieciom nasze rodzinne historie. To bardzo ważne, szczególnie w kontekście obecnej sytuacji na świecie.

Czy według Ciebie powieści obyczajowo-historyczne mogą pełnić funkcję edukacyjną, czy mają być tylko formą relaksu?
Oczywiście, że mogą pełnić taką funkcję. Moim zdaniem po przeczytaniu dobrej powieści obyczajowo-historycznej czytelnik powinien zapragnąć zgłębić temat, zadać sobie pytanie: a co się działo z moją rodziną w tamtym czasie, w tamtym momencie historii? I zacząć szukać odpowiedzi, rozmawiać z bliskimi… Powieści traktujące o przeszłości są swoistymi lekcjami historii, bardzo przyjemnymi i przystępnymi. Uczą stawiać pytania i szukać odpowiedzi dotyczących dziejów własnej rodziny, a to jest moim zdaniem bardzo potrzebne. Właśnie po to, by nastolatek z Opola, Świdnicy, Wrocławia wiedział, że to wszystko zaczęło się gdzieś pod Tarnopolem, Lwowem, w Stanisławowie, w Warszawie. Od takiej małej, bliskiej sercu, bo osobistej historii, zaczyna się ciekawość tej wielkiej, światowej.

Proszę jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Historia z podręczników to przeważnie historia mężczyzn, przynajmniej ja mam takie wrażenie. Powieści obyczajowo-historyczne piszą najczęściej kobiety i to kobiece historie możemy w nich znaleźć. I to też jest bardzo ważne, żeby ten kobiecy głos usłyszeć, poznać historię opowiadaną przez panie, historię wcale nie mniej ważną! I mnie dzieje naszej rodziny opowiadały właśnie kobiety. W Lwowskiej kołysance, Wrocławskich tęsknotach i Pozdrowieniach z Wrocławia znajdzie czytelnik ich relacje oraz ich punkt widzenia.

Co w pisaniu tej serii okazało się najtrudniejsze, a co sprawiło Ci najwięcej radości?
Najlepszym momentem jest zawsze zbieranie materiałów, a w przypadku Dwóch Miast to przeglądanie rodzinnych dokumentów, fotografii, rozmowy z bliskimi. Ogromnym zaskoczeniem było odnalezienie zapisków najmłodszej siostry mojej babci, jej wspomnień z czasów wojny. Wykorzystałam jej relację w Lwowskiej kołysance, bo pomyślałam, że chciałaby, aby się tam znalazła. Kiedy pisałam pierwszy i drugi tom serii, miałam wrażenie, że wciąż mam bliskich przy sobie. To było metafizyczne przeżycie. Dobrze wspominam również „zainfekowanie” Lwowem. Podczas pisania ogarnęła mnie prawdziwa lwowska gorączka, obsesja wręcz. Czułam się opętana tym miastem i to był bardzo przyjemny stan. Trudno mi było z niego wyjść, otrząsnąć się i wrócić do rzeczywistości…

Natomiast momentem bardzo trudnym zawsze jest dla mnie kończenie powieści. Za każdym razem wpadam w jakiś dziwny stupor, niemoc pisania. Nie umiem skończyć, postawić ostatniej kropki. W panice dekonstruuję książkę, przestawiam całe fragmenty, wyrzucam sporo tekstu, piszę po nocach nowy, bo przestaję nagle wierzyć, że powieść jest dobra. Tracę zdrowy rozsądek, zupełnie nie wiem, dlaczego. Nie potrafię sobie z tym poradzić, ani przywołać się do porządku. Ale wciąż nad sobą pracuję…

Jeżeli akurat nie piszesz i nie czytasz, to jak spędzasz wolny czas?
Kiedy nie piszę i nie czytam, przeważnie… czytam. Bo o ile zdarza się taki czas, kiedy nie piszę, o tyle nie zdarza się taki, kiedy nie czytam. Ostatnio coraz częściej korzystam z audiobooków, to świetne rozwiązanie, gdy ręce ma się zajęte czymś innym. Odpręża mnie na przykład gotowanie ze słuchawkami na uszach. Uwielbiam to. Dobra książka do słuchania może spowodować, że przyrządzę z radością obiad z trzech dań, albo z własnej i nieprzymuszonej woli wytworzę mnóstwo słoików przetworów…

W ogóle gdy się ma pięcioosobową rodzinę, wolnego czasu jest naprawdę niewiele. Choć czasami myślę, że mam ogromny talent do wynajdowania sobie przeróżnych zajęć. Nie umiem odpoczywać, budzi się u mnie wtedy poczucie winy. Dlatego zawsze staram się czynnie spędzać wszystkie wolne chwile, choćby wyjść na spacer z psem czy popracować w ogródku. Bardzo lubię chodzić, wtedy lepiej mi się myśli. Chodzę chętnie po górach, albo po prostu przed siebie, bez określonego celu. Od kilku lat systematycznie zwiedzamy z mężem Dolny Śląsk. Oglądanie kamieni, kopców, kurhanów i ruin, których nie brakuje w naszej okolicy, jest ogromnie pasjonujące. Lubię podróżować, planować wyjazdy, wyszukiwać z pozoru nieciekawe miejsca, które jednak mają ciekawą historię.

Czy snujesz już kolejne pisarskie plany? Co planujesz po zakończeniu serii „Dwa Miasta”?
Przyznam się, że trudno mi będzie pożegnać się z Wrocławiem i Szubami, bo ich losy, to w dużej mierze moja własna historia. Ale z drugiej strony mam tak wiele pomysłów na kolejne książki! Jedną opowieść, też wrocławską, już naszkicowałam, następne również pchają się na świat… Chciałabym literacko wyprawić się na Roztocze w rodzinne okolice mojej drugiej babci, ożywić pewną wioskę, która już nie istnieje. Coraz częściej myślę o powrocie do przedwojennego Lwowa, bo wciąż mi mało tego miasta. W jego zaułkach kryje się jeszcze tyle wspaniałych opowieści, niekoniecznie rodzinnych, ale od rodziny zasłyszanych. Marzę o napisaniu kryminału – pisywałam już teksty sensacyjne i sprawiało mi to wiele frajdy. Wierzę, że wreszcie to zamierzenie spełnię, bo ostatnio przyplątała się do mnie pewna intrygująca kryminalna historia, która łączy w sobie przeszłość i teraźniejszość. No i obiecałam najmłodszej córce, że kiedyś napiszę książkę dla dzieci…

Zobaczymy, co z tych planów uda mi się zrealizować.

Polecamy serię „Dwa Miasta”, którą znajdziecie pod linkiem:

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze