1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Moda

Eddie Redmayne, ambasador marki Omega, o swoich rolach, pasji do sztuki i postrzeganiu czasu

Eddie Redmayne jest ambasadorem marki Omega od 8 lat. (Fot. materiały partnera)
Eddie Redmayne jest ambasadorem marki Omega od 8 lat. (Fot. materiały partnera)
Za nami premiera najnowszej kolekcji zegarków Omega Aqua Terra Shades. Z tej okazji jeden z ambasadorów szwajcarskiej marki, brytyjski aktor Eddie Redmayne, opowiedział nam o swojej współpracy z Omegą, a także o pracy aktora, pasji do sztuki, postrzeganiu czasu i… swoim nowym wizerunku.

Twoje ostatnie stylizacje na czerwonym dywanie tworzone z nowym stylistą były zjawiskowe. Skąd zmiana z tradycyjnego Eddiego Remayne’a w smokingu na Eddiego, który wyznacza trendy?
Zawsze byłem zafascynowany modą. Przez lata tworzenia stylizacji samodzielnie miałem okazję spotykać się z projektantami i obserwować ich pracę z bliska. Ostatnio jednak zwyczajnie brakowało mi czasu na organizowanie własnej garderoby. Potrzebowałem też nowego wizerunku. Znałem wcześniej Harry’ego Lamberta, mojego obecnego stylistę, który ubiera również Emmę Corrin i Josha O’Connora. Jego praca wydawała mi się intrygująca. Była w niej klasyczna nuta, ale także element radosnej zabawy. Zapytałem go, czy byłby zainteresowany współpracą, a on na to przystał.

Jesteś ambasadorem Omegi już od 8 lat. Co najbardziej podoba Ci się w tej marce?
Moje relacje z marką rozpoczęły się oczywiście od zegarków, które były noszone w mojej rodzinie. Pamiętam jeden z pierwszych wieczorów Omegi, w którym uczestniczyłem. To było w czasach „Teorii Wszystkiego”. Wydarzenie miało miejsce w Londynie, a jego gospodarzem była Cindy Crawford. Pamiętam, że była tam Jessica Ennis. Poznałem też wielu innych ludzi sportu. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak bardzo obecna jest Omega na różnych polach kultury.

Później dowiedzieliśmy się więcej o sportowym pierwiastku marki. Gdy nasza córka miała 8 miesięcy, odwiedziliśmy Brazylię i Igrzyska Olimpijskie. Przybliżono nam tam naukę, która kryje się za chronometrażem sportowym. W zeszłym roku była wyprawa do Szwajcarii. Często wydaje nam się, że w zegarkach wiele rzeczy dzieje się za sprawą komputera, jednak tam przyglądałem się niezwykle złożonej, ręcznej pracy. Rzemieślnicy pracują w kilkugodzinnych zmianach. Ich koncentracja, gdy operują z tak mikroskopijnymi elementami, jest onieśmielająca. Zaciekawiło mnie także, że powietrze w tych pomieszczeniach jest wyciągane, aby zatrzymać kurz, którego unika się tam, jak ognia.

Oglądanie tego wszystkiego oraz możliwość przyjrzenia się historii, pokazuje, jak bardzo losy Omegi są splecione z losami XX i XXI wieku. Praca z kimś takim jak Raynald i jego ludźmi przez 8 lat jest cudowna, bo nasze relacje stale się rozwijają, a przyjaźń ewoluuje.

Ambasadorzy marki Omega: Zhou Dongyu, Eddie Redmayne i Zoë Kravitz (Fot. materiały prasowe) Ambasadorzy marki Omega: Zhou Dongyu, Eddie Redmayne i Zoë Kravitz (Fot. materiały prasowe)

Zawsze nosiłeś zegarek?
O tak, zawsze byłem typem zegarkowym! Pierwszym, który kupiłem, był Flik Flak. Miałem może 5 lat. W tym roku kupiłem go moim dzieciakom. Mój tata miał Omegę De Ville. Piękną i bardzo klasyczną. To bardzo elegancki mężczyzna i był to dla niego ważny przedmiot. Dlatego, gdy zacząłem nosić zegarki, moje aspiracje były podobne.

Większość ludzi najpierw wybiera strój, a potem zegarek. Gdybyś miał zrobić to na odwrót, to jakby to wyglądało?
Nie mówi się o tym wiele, ale cierpię na ślepotę barw, co oznacza, że mylę kolory. Widzę w kolorze, ale prawdopodobnie inaczej niż inni. To jedna z przyczyn, dla których w czasach zanim zatrudniłem stylistę i zanim to żona miała duży wpływ na moje wybory, byłem znany z doboru strojów, które okazywały się stylistyczną katastrofą lub przynajmniej zaskakiwały połączeniem.

W Aqua Terra najbardziej podobają mi się prosty klasycyzm, kształt i kolory. Możesz mieć na ręku coś klasycznego, ale jednocześnie coś, co powie o tobie więcej. Biorąc pod uwagę to, jak postrzegam barwy, a szczególnie rdzawe, czerwone kolory, są one dla mnie unikalne i bardzo nieoczywiste. Dlatego pewnie ubrałbym coś bardzo prostego i pozwolił przemawiać zegarkowi.

Jak Omega dopasowuje się do Twojego nowego stylu na czerwonym dywanie?
To przyszło raczej bez wysiłku. Omega oferuje mi ogrom możliwości. Zawsze znajdzie się coś, co wydaje się świetnie współgrać z moim strojem. Myślę, że tylko raz moja stylizacja uniemożliwiła dobór zegarka. Była to jednak kwestia kroju.

Jesteś punktualny czy spóźnialski?
Moja żona jest spóźnialska. Spóźniła się nawet na nasz ślub, chociaż kościół był tuż obok. Po 40 minutach wszyscy patrzyli na mnie nerwowo, jakby zdawali sobie pytanie, czy w ogóle się pojawi. Powiedziałem im, że wszystko jest przewidziane. Ja z kolei jestem obsesyjnie punktualny. Przyjeżdżam wcześniej, aby mieć szansę usiąść i się zrelaksować. Tak jak z wyjściem do teatru. Nacieszyć się chwilą. Uwielbiam mieć trochę czasu na nicnierobienie.

W jaki sposób panujesz nad czasem z takim napiętym harmonogramem jak Twój?
Dla mnie czas niejako się rozmywa. Niemniej, potrafię przypominać sobie różne rzeczy w kontekście kostiumów, w których występowałem lub filmu, który akurat kręciliśmy lub promowaliśmy. Zawsze wiem, jaki film wyszedł w danym momencie i co wtedy robiłem. Czasem potrafię trochę się pogubić, żonglując różnymi rzeczami. Staram się nie tracić czasu, ale z Internetem z dnia na dzień jest to trudniejsze.

Czego nauczył Cię czas?
Myślę, że ważną zmianą w mojej karierze był moment, gdy zdałem sobie sprawę, że o czas mogę poprosić. Gdy znalazłem się w obsadzie „Teorii wszystkiego”, reżyser James Marsh powiedział: „Ten film uda się lub umrze, w zależności od tego, jak sobie poradzisz”. Podziękowałem mu za te słowa, ale też nabrałem odwagi, aby powiedzieć: „Potrzebuję czterech miesięcy i pracy z trenerem mowy i trenerem ruchu. Potrzebuję czasu, aby się przygotować”. Wielkim przywilejem w tamtym momencie było to, że mogłem poprosić o czas, aby wykonać moje zadanie najlepiej, jak potrafię. Nauczyłem się wtedy, że jestem osobą, która pracuje lepiej, gdy ma czas na rozbieg. Nie tylko po to, by opanować elementy techniczne postaci, ale także po to, by ją przemyśleć i wgryźć się w jej charakter.

Zachwyciłeś nas w sztuce „Cabaret”. Podobało Ci się doświadczenie powrotu na scenę?
To był projekt, w który zaangażowany byłem przez 6 lat. Byłem jego inicjatorem i producentem. Tamten czas był wyjątkowo intensywny, rygorystyczny i wyczerpujący. Czułem się, jakbym brał udział w maratonie, ale było to też bardzo emocjonujące doświadczenie. Wystartowaliśmy, gdy pandemia powoli wygasała i czuło się potrzebę bycia z ludźmi. Wszyscy łaknęli interakcji. To było cudowne być tego częścią. Z jednej strony nawet nie wiem, kiedy ten czas minął, a z drugiej wciąż dochodzę do siebie.

Byłeś ostatnio w Hiszpanii? Co podoba Ci się w tym kraju?
Mam krewnych w Hiszpanii. Uwielbiam ten kraj. Wiele lat temu brałem udział w zdjęciach do filmu „Uwikłani” w Barcelonie. To film z Julianne Moore, prawdziwa historia. Intensywna, o zakazanej miłości. Praktycznie nikt jej nie widział, do momentu, gdy Julianne i ja zdobyliśmy Oscary w tym samym roku. (śmiech) Potem znalazło się kilku chętnych na bilet do kina. Doświadczenia z planu i pracy z hiszpańskim zespołem były jednymi z najprzyjemniejszych w mojej karierze.

Teraz zaczynam przygotowania do nowego serialu telewizyjnego – „Dzień Szakala” na podstawie powieści Fredericka Forsytha, w którym znajdą się frazy w językach obcych. Po raz pierwszy w życiu uczę się hiszpańskiego i okazuje się to o wiele trudniejsze, niż myślałem. Mam nadzieję, że moi kuzyni wcielą się w rolę trenerów językowych. (śmiech)

Stęskniłeś się za pracą dla telewizji?
Każda praca na planie, czy to film, czy produkcja telewizyjna, wygląda podobnie. Różna jest jedynie długość i rozległość historii, którą opowiadasz. Jestem uzależniony od długich, telewizyjnych formatów. Od złożoności i głębi postaci, z którymi spędzasz całe tygodnie.

Czekałem na coś, co naprawdę mnie zainspiruje i nagle pojawiły się scenariusz „Dnia Szakala” genialnego Ronana Bennetta. Podobał mi się film, uwielbiam książkę, ale jego spojrzenie na historię jest bardzo świeże, całkowicie wciągające i budzi silne emocje. Wracając do pytania o telewizję. Tak, byłem przekonany, że to właściwy format dla właściwej historii. Zdjęcia zaczynamy dopiero za jakiś czas, ale już na etapie przygotowań mam nadzieję, że będzie to coś wyjątkowego.

W „Dobrym pielęgniarzu” zgłębiałeś swoją ciemną stronę. Czy tacy bohaterowie są bardziej interesujący?
Gdy czytam scenariusz, nigdy nie szufladkuję bohaterów. Staram się nie oceniać swoich postaci, bo mogą być bardzo złożone. W Charlesie Cullenie z „Dobrego pielęgniarza” fascynujące było to, jak długo zdołał ukrywać swoje czyny.

O „Dniu Szakala” nie mogę mówić zbyt wiele. Mogę jednak powiedzieć, że to jeden z najbardziej ekscytujących scenariuszy, z jakimi zetknąłem się od długiego czasu. Ronan Bennett zainspirował się postacią z legendarnej książki i unowocześnił ją, sprawiając, że jest bardzo autentyczna i intrygująca także dziś.

Który film, w którym grałeś, najlepiej odzwierciedla ideę wielkiej wartości czasu?
Chyba „Teoria wszystkiego”. Przy tak wyniszczającej chorobie, gdy wiesz, że twoje życie niedługo dobiegnie końca, musisz natychmiast zredefiniować sobie pojęcie wartości czasu. Z pewnością tak zrobił Stephen Hawking. Stephen i Jane pobrali się w wieku 21 lat, wierząc, że mają dla siebie wspólnie maksymalnie dwa lata. A on żył jeszcze ponad 50 lat. Drugim przykładem, w którym czas jest ograniczony, jest inscenizacja Króla Ryszarda II, gdzie pada fraza: „Trwoniłem czas mój, czas mnie teraz trwoni”. Idea niemarnowania czasu i poczucie konieczności wypełniania każdej chwili nasila się, gdy wiesz, że twój czas jest ograniczony.

Wcieliłeś się w wiele różnych charakterów. Czy był jakiś moment, gdy pomyślałeś, że to zbyt dużo?
Myślę, że wielu aktorów zgodziłoby się ze mną, że przy każdym projekcie przychodzi taki moment. Gdy brałem udział w tworzeniu przedstawienia „Cabaret”, około tydzień przed premierą doświadczyłem momentu całkowitego kryzysu pewności siebie. Jedna z aktorek zapytała, czy wszystko ok, a ja byłem w rozsypce. A przecież wcielałem się w mistrza ceremonii, który ma być najbardziej pewną siebie osobą na świecie. Zwróciła się do mnie: „Eddie, nie jesteś w obsadzie bez przyczyny”. Odpowiedziałem: „Dzięki, ale tak właściwie, to wybrałem sam siebie”. (śmiech) Niestety, nie zadziałało.

Wcześniej brałem udział w produkcji „Cabaret” podczas Festiwalu w Edynburgu, gdy byłem jeszcze studentem. Wtedy mi się podobało i myślałem, że wyszło całkiem nieźle. A teraz, 20 lat później, gdy robiłem to po raz kolejny na West Endzie, mając świadomość zainwestowanej w to kwoty, nadeszła taka chwila, gdy zacząłem myśleć „Co ty wyprawiasz? Za kogo ty się masz?”. Klasyczny syndrom oszusta. U wielu aktorów jest to stały element pracy, z którym uczysz się żyć. Taki diabeł, który zawsze siedzi nam gdzieś na ramieniu.

Kiedyś powiedziałeś, że nie chciałbyś grać Jamesa Bonda, ale uwielbiasz go oglądać. Czy nadal podpisałbyś się pod tym zdaniem?
O, tak! Pozostanę przy wyjściach do kina, aby oglądać aktora, którego podziwiam. Znam swoje granice. Uwielbiam Jamesa Bonda, ale wolałbym oglądać kogoś innego.

Co oznacza dziś być dżentelmenem?
Postrzegam mojego ojca jako dżentelmena. Ma klasyczną elegancję. Jest dość powściągliwy. Nie krzyczy, ale w jego klasycznym zachowaniu drzemie cicha energia. Jest w nim rodzaj pokory. No i ma naprawdę dobrego krawca. (śmiech)

Mówisz, że Twój tata nosił Omegi. Czy myślisz o tych zegarkach jak o dziedzictwie?
Gdy przyglądałem się produkcji zegarków z bliska, zdałem sobie sprawę, jak czasochłonny jest to proces oraz ile pracy i umiejętności wymaga. Jeszcze bardziej doceniłem, to co noszę na ręku. To nostalgiczne uczucie. Jako dziecko przyglądałem się zegarkom na nadgarstku mojego taty i pamiętam historie, które się z nim wiążą. Mam wielkie szczęście być w posiadaniu pięknej kolekcji zegarków Omegi i mam nadzieję, że mój syn będzie miał taki sam rozmiar nadgarstka… (śmiech) W moich wspomnieniach patrzę na ojca oczami dzieciaka i ma na ręku zegarek. Był to dla niego cenny przedmiot.

Którą kolekcję Omegi według Ciebie można przekazywać kolejnym pokoleniom?
Mam całą kolekcję różnych zegarków. Jeden z moich ulubionych to Seamaster na gumowym pasku, ponieważ można w nim pływać. Jest dość sportowy, ale ma też w sobie nutę elegancji. Mam też kilka klasyków. Nie mam zegarka, który by mi się znudził. Przeciwnie, z czasem nawet zyskują w moich oczach. To tylko dobrze świadczy o tym, jak silna jest historia, którą snują projektanci. Nie jest modna. Nie jest „na chwilę”. Jest siłą samą w sobie. Mogą na przykład sięgnąć po własny wzór z lat 70. XX wieku i stworzyć nowy model w 2023 roku. Moim zdaniem jest w tych zegarkach ponadczasowość, trwała klasyka.

Co według Ciebie jest najważniejsze w zegarkach? Wzornictwo czy funkcjonalność?
To, że zegarki działają tak nieprawdopodobnie dokładnie. Uwielbiam też klasycyzm w zegarmistrzostwie. Nigdy nie byłem człowiekiem ery cyfrowej. Otaczają nas rzeczy takie jak smartfon i inne źródła oddziaływania magnetycznego, które mogą kompletnie rozregulować zegarek. Dlatego koncepcja Omegi Master Chronometer okazała się bardzo ważna. Nie jestem także wielkim miłośnikiem biżuterii. Nie noszę sygnetów ani bransolet. Zegarek to taki biżuteryjny dodatek, który pozwala mi w subtelny sposób podkreślić pewne rzeczy. Uwielbiam ten elegancki styl Omegi. Często możesz ubrać coś prostego, a zegarek przemówi za ciebie.

Czy możesz opowiedzieć o jakimś szczególnym momencie z marką Omega?
Jednym z nich była z pewnością wyprawa na Igrzyska Olimpijskie w Brazylii. To było ciekawe doświadczenie, bo dotąd myślałem o Omedze raczej w kategoriach piękna i elegancji. Tam dowiedziałem się więcej o nauce chronometrażu i zdałem sobie sprawę z odpowiedzialności z tym związanej oraz z postępu technologicznego, jaki się dokonuje. Pamiętam, jak jeden z głównych inżynierów zaprezentował mi pola dotykowe umieszczane na krańcach basenu. Nauka i technologie, które za nimi stoją, są nieprawdopodobne.

Co myślisz o nowych Aqua Terra Shades?
To, co uwielbiam w linii Aqua Terra, to subtelna elegancja. Bardzo podoba mi się również energia drzemiąca w nowych odcieniach.

Który model najbardziej przypadł Ci do gustu?
Bardzo podoba mi się kolor, który noszę właśnie teraz – odcień Piaskowca. Podoba mi się także Terakota. Jestem zachwycony unikalnością tych zegarków. Wydają się nieoczywistym wyborem. Lubię dobierać je do stylizacji.

Czy zgodzisz się z opinią, że kolory reprezentują różne emocje?
Kolory bez wątpienia wywołują u mnie wspomnienia. Gdy wspólnie z Omegą odwiedziłem Chiny, odbyło się tam niecodzienne wydarzenie. Miało to miejsce w muzeum sztuki. Na pierwszym piętrze była wystawa Yvesa Kleina, francuskiego artysty, którego obsesją był błękit. Udało mu się nawet stworzyć własny pigment, który opatentował pod nazwą Klein Blue. Wszedłem na górę i znalazłem się w otoczeniu jego dzieł. Oniemiały nie mogłem się poruszyć. To było niesamowite.

Jesteś prawdziwym pasjonatem sztuki. Który kolor jest Twoim ulubionym?
Moja mama jest bardzo dobrą malarką. Jest taki kolor z palety akwareli, który nazywa się Szarość Payne’a. To niemal czarny odcień szarości, ale gdy dodasz do niego wody, wydobędziesz z niego niebieskie nuty. To kolor, który zawsze mnie fascynował. Jest taka książka Rebecci Solnit zatytułowana „A Field Guide to Getting Lost”. Autorka przedstawia w niej ideę, że gdy patrzysz w dal na krajobraz, to zawsze kolory zlewają się w niebieską lub szaroniebieską barwę. Gdy się zbliżasz, kolor ten się rozmywa. Zawsze myślałem, że Szarość Payne’a to właśnie taki odcień.

Jak zmienia się percepcja czasu w Twoim życiu prywatnym i gdy zaczynasz grać w nowej roli?
Mam wrażenie, że gdy w pełni pochłonie mnie praca, czas znika. W zeszłym roku byłem zaangażowany w produkcję musicalu teatralnego „Cabaret” w Londynie i moje życie, przy ośmiu spektaklach tygodniowo, przypominało klasztor. Z jednej strony czułem się tak, jakbym brał udział w maratonie, a z drugiej ten jakby czas zniknął, a wszystko trwało 3 minuty.

Gdybyś dziś lub jutro miał dodatkową godzinę, to jakbyś ją wykorzystał?
Grałbym na pianinie. Nie jestem w tym szczególnie dobry, ale gram całe życie. Gdy ćwiczę, pochłania mnie to w taki sposób, że nie myślę o niczym innym. W pewien sposób opuszczam wtedy na chwilę własną głowę.

Czas to największy luksus. Jego brak może być natomiast źródłem stresu. W jaki sposób chronisz się przed stresem?
Nauczyłem się, że najlepiej wykonuję swoją pracę, gdy jestem w nią w pełni zaangażowany. To może zająć wiele czasu. Dlatego, od pracy przy „Teorii wszystkiego”, nie boje się prosić o czas na przygotowanie do roli. Nie jestem też typem aktora, który gra film za filmem. Daję sobie czas, aby pobyć z rodziną, żyć normalnym życiem i trochę oczyścić duszę, zanim wrócę, by znów zanurzyć się w roli. To jednak wielki luksus, którego nie mają wszyscy aktorzy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze