Pierwsza miłość to czas, kiedy dziecko traci swoją „dziecięcość” i staje w miejscu „dorosłego”. Od tej pory jeszcze wyraźniej zaznaczają się zmiany, które niesie ze sobą wiek dojrzewania.
Zakochując się, nastoletnie dziecko, porzuca swoją dotychczasową „skórę” i staje w nowym miejscu, jest to tak bardzo wyraźny i ważny moment oddzielenia od rodziców – dla tych ostatnich czasem bardzo trudny. Warto być świadomą objawów i dynamiki tych zmian.
Zmieniają się potrzeby dziecka – o ile możemy je jeszcze tak nazywać, bo rzadko który nastolatek na tym etapie nie oburzy się nazwany tym mianem. I słusznie... Sęk w tym, że to już naprawdę mniej dziecko, a bardziej dorosły. Bo pierwsze zakochanie to moment wyraźnej zmiany roli z dziecka na dorosłego, choć nie na stałe, bo wciąż będą zdarzały się czasowe powroty do dziecięcej „skóry”, jednak od tej pory w dziecku już coraz mniej dziecka a coraz więcej dorosłego. Zmieniają się zatem potrzeby w relacjach z rodzicami z dziecko – rodzic na dorosły – dorosły. Stąd właśnie bierze się ta niechęć naszych dzieci do oferowanych im rad, wskazówek bądź przestróg, którymi sypiemy jak z rękawa, kiedy nasza młodzież zaczyna się zwierzać, i niemal biegniemy natychmiast na pomoc, kiedy coś nas w tych zwierzeniach niepokoi. Dziecko tonie na mieliźnie pierwszej miłości! Ratować za wszelką cenę! STOP, drogi rodzicu, nic bardziej mylnego. Wyobraź sobie, że zwierza ci się koleżanka z pracy, jak to się zakochała, ale nie wie czy coś z tego będzie, facet niepewny itd., itd... Co robisz? Czy dajesz jej wskazówki, jak powinna postąpić, żeby nie wpakować się w tarapaty? Czy krytykujesz kandydata za brak ambicji zawodowych? Wcale nie – chyba, że na wyraźną prośbę. Nikt z nas nie lubi nachalnego poradnictwa. I tutaj, z własnym nastoletnim dzieckiem, sytuacja odtąd będzie wyglądała podobnie.
Jeśli, drogi rodzicu, pragniesz zachować dobry kontakt z dorastającym dzieckiem, to szanuj granice nowej, tworzącej się tożsamości. To, czego ono teraz chce, to nie porady ani opiekuńczość, lecz zaufanie, że ono sobie w tej sytuacji świetnie poradzi, pozwalanie, by brało odpowiedzialność za siebie i za wybory swojego serca (jakże to ważne, by w dorosłym życiu umiało podążać za jego głosem!), dzielenie się swoimi własnymi doświadczeniami z okresu pierwszych miłosnych wzlotów lub po prostu słuchanie – tak jak się słucha przyjaciółki lub przyjaciela. Dziecko na pewno da nam znać, jeśli będzie potrzebowało pomocy czy rady. Uważne bycie przy nim i zauważanie co ma nam do zakomunikowania, pomoże rozróżnić, czy macha do nas ręką, czy też wzywa pomocy.
No tak: łatwo powiedzieć. Jak nagle wyjść z roli matki i stanąć obok, jako przyjaciółka? O to samo mogliby zapytać ojcowie. Sama, jako mama 19- letniej córy, poznałam tę trudność.
Ale są rozwiązania: o pierwszym wspomniałam już powyżej – to uważność na to, czego w tym momencie potrzebuje dziecko – czy zadbania i opieki, pocieszenia, zwłaszcza, kiedy coś tam w miłosnych meandrach gorzej się układa (ranione serce dziewczyny pocieszy tatuś, przytuli i „wykomplementuje”, a chłopakowi potrzebna będzie mama), czy też zanosi się na kumpelską pogaduchę i wymianę wrażeń i doświadczeń (córka-matka, syn-ojciec). Ćwiczmy naszą uważność, obserwując dziecko – w ten sposób dowiemy się o nim bardzo dużo, bez wypytywania, którego nastolatki nie znoszą. Nawet jeśli dziecko wam nie powie, to po jego zachowaniu rozpoznacie, czy się zakochało lub interesuje się już podbojami. Dziewczyny zaczynają się malować, chłopcy dbają o swój wygląd i higienę. Jeśli przez obserwację dobrze poznamy nasze dziecko, nie trzeba wypytywać – będziemy sami wiedzieli, czego wymaga od nas sytuacja.
Drugie rozwiązanie to sposób podpatrzony u rdzennych kultur, który zresztą do niedawna działał także w naszych rodzinach, zanim skurczyły się one do tzw. modelu nuklearnego czyli dwa plus dwa w bloku. Wiele ról, które obecnie przyszło pełnić matce i ojcu w nowoczesnej, małej rodzinie, było rozłożone w dużych wielopokoleniowych rodzinach na inne osoby. Podobny system działał u większości Indian obu Ameryk, australijskich Aborygenów i innych starych społeczności – w procesie wychowania i towarzyszenia młodemu człowiekowi w drodze ku dorosłości było zaangażowanych wielu krewnych, którzy z odpowiedzialnością pełnili rolę mentorów, przyjaciół, czy sędziów złego zachowania, podczas gdy matka i ojciec spełniali głównie funkcję opiekuńczą. Czytałam o zaniedbanej dziś funkcji matki chrzestnej i jej aktywnym niegdyś udziale w wychowaniu chrześniaka bądź chrześniaczki. Jest takie afrykańskie powiedzenie: „potrzeba wioski, żeby wychować dziecko”. Dziś matki chrzestne czy ojcowie, ciotki, pociotki, wujkowie, stryjkowie a nierzadko nawet dziadkowie są często daleko, widujemy się z nimi od wielkiego dzwonu, a tymczasem cały ciężar wychowania spada na barki rodziców. Ale życie jest mądre i to, co było kiedyś skodyfikowane i ustalone jasnymi zasadami, dziś, mam wrażenie, dzieje się tak czy inaczej, natura musi sobie bowiem jakoś radzić. Jeśli więc zauważycie, że wasze dziecko upodobało sobie do zwierzeń matkę lub ojca koleżanki – to nie ma powodu do obaw czy obwiniania się, że w tym jakaś wasza wina. Jest to normalne poszukiwanie mentora lub przyjaciela, którym wcale nie musi być rodzic. Pozostańcie więc w roli rodzica i opiekuna, skoro to jest to, czego ten młody człowiek od was teraz oczekuje, pozwólcie mu samemu wybierać mistrzów, przyjaciół i rywali. Pozwólcie próbować swoich sił, by zrozumiał, że ma ich naprawdę dużo.
Przypomina mi się tu etap rozwoju, kiedy małe dziecko już chodzi i zaczyna się wybierać na samodzielne wycieczki – coraz śmielsze i dłuższe, by potem nagle przybiec i wtulić się w bezpieczne ramiona, podładować akumulatorek przed kolejną wyprawą coraz dalej i dalej. Kiedy dziecko nam dorośleje, kiedy się zakocha, jest podobnie. Ważne żebyśmy my byli zawsze tam, gdzie może nas znaleźć, jeśli będzie potrzebowało. Teraz ustala się wzorzec relacji na najbliższe kilkadziesiąt lat.
Kiedy dziecko zakochane po raz pierwszy przestaje być dzieckiem, my też się zmieniamy. Rola rodzica przestaje być już tak wymagająca, robi się w życiu trochę więcej miejsca. To dobra okazja, żeby zadać sobie pytanie, czym to miejsce wypełnić? Czego nie mogliśmy, zajęci dotychczasowymi obowiązkami, robić, a na co tak bardzo od dawna mieliśmy ochotę? Być może teraz przyszedł na to czas...? Zmieniajmy się razem z naszymi dziećmi – świadomie.