1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wychowanie

Młodociane matki. Reportaż

fot.123rf
fot.123rf
„Dramat, bezradność, zagubienie, odrzucenie i wytykanie palcami” – tak o ich historiach pisze Agnieszka Sikora, prezeska Fundacji po DRUGIE zajmującej się nastolatkami z poprawczaków, które są lub za chwilę będą matkami.

Stacja kolei podmiejskiej Warszawa-Falenica. W centrum tętni życie: fryzjer, kilka knajpek, sklepy, ludzie spieszą się na pociąg. Im dalej, tym ciszej. Dwupiętrowy budynek góruje nad sąsiednimi domami. Otacza go wysoki na trzy metry mur z żelazną bramą, ale na posesji jest przyjaźnie: huśtawki, boisko, figura Matki Bożej.

W budynku, czyli Zakładzie Poprawczym i Schronisku dla Nieletnich Dziewcząt, urzęduje dyrektor Romuald Sadowski. O nastolatkach, które ma pod swoimi skrzydłami, mówi: – Zachodzą w ciążę z różnych powodów. Zazwyczaj jest to wpadka, czasem gwałt, ale one nie do końca wiedzą, co to znaczy. W ich środowiskach i domach rodzinnych, często patologicznych, nie miał im kto wytłumaczyć, że tak można skrzywdzić kobietę. Zdarza się też, że zachodzą w ciążę świadomie, żeby wyrwać się z zakładu albo mieć, jak mówią, „coś własnego”.

„Papciu, chciałam mieć kogoś, kto będzie mnie naprawdę kochał”, słyszy wtedy. „Coś ty najlepszego zrobiła?”  – odpowiada.

Bo zanim na świat przyjdzie dziecko, rodzi się problem: w poprawczaku nie ma dla niego miejsca ani warunków do życia. Dlatego w Falenicy wszyscy dwoją się i troją, żeby znaleźć przyszłej matce lokum poza placówką. – Skupiamy się na tym, żeby ją jak najszybciej usamodzielnić. Sprawdzamy, czy jest jakiś narzeczony i szansa, żeby zamieszkali razem – wyjaśnia dyrektor.

W takiej sytuacji wnioskuje się do sądu o tzw. dziewięćdziesiątkę, czyli art. 90 Ustawy o postępowaniu w sprawie nieletnich, który dopuszcza warunkowe umieszczenie dziewczyny poza placówką w określonych sytuacjach. Jedną z nich jest ciąża.

Agnieszka Sikora, prezes Fundacji po DRUGIE, która powstała trzy lata temu, by pomagać młodzieży z poprawczaków i „wychowków”, czyli młodzieżowych ośrodków wychowawczych, mówi, że to najczęściej stosowane rozwiązanie. Ale właśnie tu zaczynają się schody. – Zazwyczaj dziewczyna wraca do swojej rodziny i środowiska, w którym się demoralizowała i w którym nikt nie jest przygotowany na to, żeby zająć się nią i jej dzieckiem – wyjaśnia.

Jeśli nie do rodziny, to gdzie? Najczęściej do domu samotnej matki. Ale te, jak mówi Sikora, są nastawione na pracę z dorosłymi kobietami. – Proces resocjalizacji zostaje więc przerwany, zaczyna się równia pochyła – wyjaśnia prof. Marek Konopczyński, rektor Wyższej Szkoły Nauk Społecznych „Pedagogium”. – To oznacza, że dziewczyna raczej nie skończy szkoły i nie będzie miała żadnych kwalifikacji. Nie mówiąc o sytuacjach, w których pozbawiona wsparcia i nieprzygotowana do roli matki nastolatka schodzi na złą drogę i w końcu wraca do placówki, a dziecko zostaje gdzieś tam w Polsce – dodaje Sikora.

Wtedy dyrektor Sadowski stosuje proste rozwiązanie: przyjmuje młodą matkę z powrotem do zakładu razem z dzieckiem. Mimo iż to działanie na granicy prawa, a właściwie bezprawie, bo nieletnia nie może sama sprawować opieki nad dzieckiem nie tylko w poprawczaku, ale nigdzie. Takie są przepisy. – To paranoja. Żyjemy w kraju, gdzie ustawodawca dopuszcza współżycie seksualne od 15. roku życia, ale gdy rodzi się dziecko, które jest naturalną jego konsekwencją, dopóki rodzice nie skończą 18 lat, nie mają do niego żadnych praw – zauważa prof. Konopczyński.

Dyrektor Sadowski dodaje: – Nie przypisuję sobie jakiegoś bohaterstwa, robię to z potrzeby serca, żeby pomóc.

Ojciec mojego syna

Z tej pomocy skorzystała już Nicola. Ma 18 lat, jej synek – prawie dwa. Wpadka? – To było planowane – mówi cicho. Ale przyznaje, że dziś już sama nie wie, skąd wziął się ten pomysł. – Myśleliśmy z ojcem mojego syna, że sobie jakoś życie ułożymy. O Adamie mówi właśnie tak: „Ojciec mojego syna”. Krótko się znali, bo tylko cztery miesiące. Nicola miała 15 lat i kilka miesięcy „odsiadki” za sobą, on był dziesięć lat starszy i wydawał się mądrzejszy, a przynajmniej dojrzalszy. – Jak się dowiedziałam o ciąży, byłam szczęśliwa. Mój ojczym też, mama niekoniecznie. Krzyczała, że szkoły nie skończę, życie sobie zmarnuję – opowiada.

Rzeczywiście, nie chodziła do szkoły, więc znów trafiła do zakładu. Urodziła „na zewnątrz” i tam już miała zostać. Razem z Adamem znaleźli własny kąt. – Wynajmowaliśmy pokój u starszego pana, niepełnosprawnego. Ojciec mojego syna pracował, ja zajmowałam się domem, Dorianem i tym panem, bo potrzebował ciągłej pomocy – wyjaśnia.

Gdyby na jej barkach spoczywała tylko opieka nad niemowlakiem i staruszkiem, pewnie jakoś by to udźwignęła. Ale Adam dorzucił jej na plecy ciężar, z którym nie była w stanie sobie poradzić. – Miał problemy z alkoholem. Jak zamieszkaliśmy razem, zaczął pić jeszcze więcej. I podnosić rękę – mówi Nicola.

Gdy pobił ją kolejny raz, zabrała syna i uciekła do mamy. Po dwóch tygodniach zadzwonił. – Powiedział, że już nie pije, że się zmienił. Wróciłam. Jeszcze tego samego dnia dzwoniłam po mamę, żeby po mnie przyjechała. Tym razem zabrałam wszystkie rzeczy – wspomina. I dodaje: – Uderzył Doriana.

Życiowa roszada

W Falenicy mieszka też Marita. 19 lat, wygląda na młodszą. O tym, za co trafiła do poprawczaka, nie rozmawiamy. Nie liczy się przeszłość, tylko przyszłość. A ta jest taka: zwolnienie lada moment, mieszkanie w rodzinnej miejscowości, żeby mama była pod ręką, bo za kilka miesięcy poród, w przyszłości bliższej lub dalszej – ślub. W ciążę zaszła na tzw. niepowrocie z urlopu w poprawczaku. Miała wyjechać na kilka dni, nie było jej cztery miesiące. Mówi krótko: – Popłynęłam. Ale wcale nie ma na myśli libacji alkoholowo-narkotykowych, bo jest czysta, odkąd trafiła do zakładu, tylko falę wolności, której dała się ponieść – bez dyżurów przy sprzątaniu, zamkniętych na klucz drzwi do zakładu i kontrolowanych wyjść na papierosa.

Sielanka skończyła się, gdy zawitała w rodzinne strony. – Tam każdy policjant mnie zna, więc od razu mnie złapali – wyjaśnia. A potem był alkomat, izba przejściowa, badania na narkotyki, pięć dni kwarantanny, sprawdzanie, czy może być konwojowana. Może? To w drogę, do zakładu.

Wcześniej przebąkiwała, że chce mieć dziecko, ale miało być inaczej: najpierw szkoła, potem salon kosmetyczny, ślub, dziecko na końcu, jak wisienka na torcie. Trochę jej się ta kolejność poprzestawiała. Dlaczego? – Wszyscy wokoło układają sobie życie. Na Facebooku wrzucają zdjęcia dzieciaków. Tylko ja jedna zostałam – odpowiada po namyśle.

Chłopaka poznała dwa lata temu. Ślub mieli wziąć już wcześniej, ale on chciał, żeby było jak z bajki. A przynajmniej normalnie: suknia ślubna, ksiądz, kościół w Licheniu pełen gości, tort i wesele. Bez panny młodej dowożonej z poprawczaka. Dlatego na razie muszą zadowolić się tym, że Marita niedługo wyjdzie na wolność. – Mieszkanie już będzie na mnie czekało, razem będziemy urządzać pokoik dziecinny – rozmarza się.

Za murem

Zawiercie, Zakład Poprawczy i Schronisko dla Nieletnich. Wysoki budynek i niewiele niższy mur zakończony kolczastym drutem. W środku czysto, równo, jak od linijki. 18-letnia Magda od razu przechodzi do konkretów. – Była impreza, byłam pijana i tak jakoś wyszło, z kolegą. Nie planowałam z nim żadnych wyższych relacji – mówi.

Niedługo później trafiła do MOW-u. Zgłosiła, że musi iść do ginekologa. Po badaniu usłyszała: 11. tydzień ciąży. Szok? Magda przytakuje: – Straszny. Bałam się, że jestem za młoda, że sobie nie poradzę.

W MOW-ie szoku nie było. Ot, kolejna nastolatka z problemami i z brzuchem. To dyrektorka poinformowała mamę Magdy, że będzie babcią. I zasugerowała wyjście awaryjne. – Zachęcała mnie, żebym oddała dziecko – wyjaśnia Magda.

A później była ucieczka, kradzieże rozbójnicze, cztery miesiące „odsiadki”, znów na wolności, znów kłopoty. Jako ciężarna mogła się stawiać na rozprawy z tzw. wolnej stopy. Nie pojawiła się na żadnej. – Bałam się, że jak się pokażę w sądzie, to mnie znów zamkną. Okazało się, że zamknęli mnie właśnie dlatego, że się nie stawiałam. A tak bym miała zwolnienie warunkowe – mówi smutno.

Na czas porodu wróciła do rodzinnego domu. Nie na długo. Magda po raz kolejny musiała wrócić do poprawczaka. Synkiem opiekuje się teraz jej mama. – Gdyby nie ona, byłabym w czarnym lesie – dodaje.

Swoje dziecko widuje raz na miesiąc. – Mama pokazuje mu moje zdjęcie, mówi: „Jedziemy do mamy”. Paweł jak był mniejszy, to płakał. A teraz się cieszy – wyjaśnia.

Chciałaby wyjść, wiadomo. Kończy gimnazjum, mama pisze wniosek o zwolnienie warunkowe. Jak się nie uda, zostanie w zakładzie, skończy zawodówkę. – Na wolności bym poszła do liceum zaocznego, znalazła pracę. Może w sklepie, bo mam zrobione kursy na kasę i na piekarza cukiernika.

A ojciec Pawła? – Jak mama do niego zadzwoniła, to zaczął się wykłócać, że to na pewno nie jest jego dziecko. Przypomniał sobie o jego istnieniu po roku.

Teraz siedzi w kryminale, nie uznał syna, o alimentach nie ma mowy. Magdzie na tym nie zależy. Mówi: – Mam chłopaka, powiedział, że mi pomoże. Będzie tatą Pawła. Prawdziwym, bo nie liczy się, kto dziecko spłodził, tylko kto je wychowuje. Na to jednak będzie musiała poczekać, bo jej chłopak jest w więzieniu. Jak nie nabroi, wyjdzie na jesieni.

W Zawierciu mieszka też 19-letnia Kamila. Dwuletni związek, czwarty miesiąc ciąży, jeśli sąd pozytywnie rozpatrzy wniosek – kilka tygodni do zwolnienia warunkowego. Poznali się w knajpie. Ona była barmanką, on przyjacielem szefa. Zaiskrzyło. Z chłopaka stał się narzeczonym, jeszcze zanim „zaciążyli”. Przypadkiem lub, jak mówi Kamila, „po prostu zdarzyło się”. O aborcji nie było mowy. – Nie można zabijać człowieka, zwłaszcza swojego dziecka! Od narzeczonego dzieli ją kilkadziesiąt kilometrów, a niedługo będzie ich kilkaset, bo znalazł pracę w innym mieście. Ale obiecuje, że będzie przyjeżdżał tak jak dotychczas, co niedzielę. Kamila ma nadzieję, że uda jej się wyjść przed porodem, zacząć życie na nowo. Może liczyć tylko na swojego partnera. – Z rodziną się nie kontaktuję. Ja tego nie chcę, oni tego nie chcą. Tylko z bratem jesteśmy blisko, też jest w zakładzie – wyjaśnia. Jeszcze nie zna płci dziecka. – Narzeczony chciałby chłopca. A mnie jest obojętne. Ważne, żeby zdrowe było. I grzeczne – śmieje się.

Jeden problem – zdania dwa

Problem matek nastolatek z poprawczaków to żaden problem – tak mówią statystyki, bo w Zawierciu (największym tego typu zakładzie w Polsce) przez ponad pięć lat przewinęło się 269 dziewcząt, w tym ciężarnych wychowanek – tylko 21.

Nastolatek z poprawczaków, które zachodzą w ciążę, jest więc w kraju kilka, góra kilkanaście rocznie. Jeśli doliczyć dziewczęta z MOW-ów, czyli placówek lżejszego kalibru podlegających nie resortowi sprawiedliwości, ale Ministerstwu Edukacji Narodowej, wyjdzie około 60 „przypadków”. – To nie jest problem społeczny, tylko jednostkowy – podkreśla dyrektor placówki w Zawierciu Robert Kleszcz.

Jego zdaniem rozwiązanie, które proponuje Fundacja po DRUGIE, jest nie do przyjęcia. Chodzi bowiem o zmianę przepisów prawa tak, by nastolatki w poprawczakach mogły mieszkać ze swoimi dziećmi, oraz o utworzenie specjalnych oddziałów, żeby im to umożliwić.

Dyrektor Kleszcz przytacza całą listę powodów: od niedojrzałości emocjonalno-społecznej wychowanek, poprzez zagrożenia, jakie mogą czyhać na dziecko w zakładzie (bo w Zawierciu ok. 30 proc. wychowanek ma upośledzenie umysłowe), po „bombę wirusową”. – Dziewczęta pochodzą z różnych środowisk, w których higiena osobista nie zawsze jest na pierwszym miejscu. Przyjeżdżają z chorobami skóry, świerzbem, wszawicą, a nawet prątkującą gruźlicą. W jaki sposób zabezpieczyć maleństwo? – pyta.

Innego zdania jest dyrektor Sadowski. – Według mnie trzeba trochę dobrej woli decydenta – mówi. Argumentuje tak: – Można wydzielić wychowance i jej dziecku pokój, zorganizować opiekę, gdy ta jest w pracy albo w szkole, część pieniędzy przeznaczyć na pieluchy, odżywki, kaszki. To są sprawy groszowe. Już w tym głowa dyrektora, żeby wysupłać tę kwotę bez większego uszczerbku dla budżetu.

Wśród korzyści wymienia najważniejszą: nic nie zastąpi kontaktu dziecka z matką. I kilka pozostałych: – Żadne badania nie pokażą tego, co wychowawcy widzą przez 24 godziny na dobę: jak dziewczyna się dzieckiem zajmuje. Nie ma lepszej okazji do szkolenia jej jako matki tutaj, gdzie ktoś jej zawsze coś może podpowiedzieć. I żaden OPS nie załatwi tyle, co nasz pracownik socjalny, od spraw urzędowych po chrzest. Wreszcie – nie ma lepszego środka antykoncepcyjnego, bo reszta wychowanek widzi, że dziecko to nie zabawka. A co na to same młode matki?

W moich rękach

Marita problem ma z głowy, bo czeka na nią narzeczony. A na razie chwali sobie opiekę w zakładzie. Raz w miesiącu jeździ do ginekologa, na co dzień wszyscy na nią chuchają, dmuchają. – Tylko powiedziałam, że boli mnie ząb, a już dzwonią do lekarza, pytają, jakie proszki mogę wziąć. Jedzenie też mam lepsze, podwójną porcję. I obowiązkowo owoce, jogurty – wylicza.

Kamila dodaje: – Dyżury mam, ale lżejsze. No i więcej jedzenia. Ginekolog przyjeżdża do zakładu, ale jak potrzebne są inne badania, to jadę do gabinetu.

Ona też ma perspektywy na życie po wyjściu, ale nie wyobraża sobie mieszkania z dzieckiem w zakładzie. – Musiałoby wysłuchiwać awantur. Bałabym się o nie. Już wolałabym oddać je chłopakowi, w najgorszym wypadku do adopcji… Poprawczak to nie jest miejsce dla dziecka.

Magda, która zasmakowała bycia matką, mówi dyplomatycznie: – Są plusy i minusy mieszkania tu z dzieckiem. Z jednej strony bym chciała, jak każda matka. Ale z drugiej – nie, bo bym się za bardzo bała. Nie byłby tu bezpieczny.

Nicola ma inne zdanie. Przez ten krótki czas, gdy są na świecie we dwoje, ona i Dorian żyli na huśtawce. Mieszkanie z Adamem, z mamą, w poprawczaku, znów z mamą, znów w poprawczaku, wreszcie – rozłąka. Nicola wolałaby, żeby na czas jej kolejnej „odsiadki” opiekowała się nim mama, ale to niemożliwe. – Ma wadę wymowy i sędzina stwierdziła, że nie jest w stanie wychowywać dziecka – wyjaśnia. Dlatego od pół roku Dorian jest w rodzinie zastępczej. Raz w tygodniu tymczasowy tata przywozi go do Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie, żeby Nicola mogła spędzić z nim trochę czasu. Półtorej godziny, mniej niż 1 proc. tygodnia, ale to lepsze niż nic.

– Jak pojechałam do niego pierwszy raz, to mnie nie poznał, bo nie widział mnie przez ponad dwa miesiące. A teraz widzę, że tęskni. Mówi do mnie „mamo”. Jak widzi, że się zbieram do wyjścia, zaczyna płakać. Myślę, że jesteśmy sobie potrzebni.

Nicola ma jeszcze ponad dwa lata odsiadki. – Jeżeli będę miała stałą pracę i mieszkanie, Dorian do mnie wróci. Sędzina powiedziała, że wszystko jest w moich rękach.

Ale Nicoli i jej koleżankom trzeba trochę w tym pomóc, bo jak podkreśla Agnieszka Sikora, mimo iż już są albo za moment będą matkami, nie można zapominać o jednym: są wciąż dziećmi.

Imiona bohaterek zostały zmienione.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze