1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Przytulanie to najlepsza metoda wychowawcza

Dzieci to nieskażona natura. Gdy je obserwujemy, wsłuchujemy się w nie, wtedy jednocześnie uczymy się wsłuchiwać w siebie i słuchać swojej intuicji. (Fot. iStock)
Dzieci to nieskażona natura. Gdy je obserwujemy, wsłuchujemy się w nie, wtedy jednocześnie uczymy się wsłuchiwać w siebie i słuchać swojej intuicji. (Fot. iStock)
- Nie pouczamy. Przytulamy. Jeśli dziecko jest zdenerwowane i próbuje grać na naszych emocjach, podchodzimy do niego jak najłagodniej. Wtedy dzieci same się uspokajają, wyciszają. Kluczem do wychowywania jest łagodność i zrozumienie - mówią Alicja i Zbigniew Słowikowie, rodzice trójki dzieci. 

Gdy was poznałam, pomyślałam: oto rodzina, o której chcę napisać w temacie o duchowości codzienności. Czym jest dla was? Alicja: To słuchanie intuicji. Przepływ miłości między nami. Spokój, delikatność. Komunikowanie się bez słów. Mamy szczęście, że nasze dzieci chodzą do przedszkola i szkoły waldorfskiej, gdzie zwraca się uwagę na rozwój intuicji i kreatywności, a dzieci rozwijają się harmonijnie i w zgodzie z ich naturą. Najstarszy syn Szymek zrobił sobie z kartonu telefon komórkowy. Starannie namalował wszystkie funkcje, wyciął okienka, miejsca, które trzeba przycisnąć, żeby wysłać i odebrać wiadomość. Wczoraj przed wyjściem do szkoły włożył swój telefon do torby i mówi: „Mamusiu, zadzwoń dzisiaj do mnie albo przyślij mi SMS-a, co będzie na obiad”. „Dobrze synku, tylko odbierz” – mówię na to. I rzeczywiście, on „odebrał” moją wiadomość. Mentalnie, energetycznie. Zbigniew:
Czasem budzę się o piątej rano, siadam w ciszy w pokoju na kanapie. Któregoś dnia Szymek, wówczas pięcioletni, obudził się i przyszedł do mnie. Siedzieliśmy tak razem przez kilkanaście minut. Potem pytam go, co myślał, gdy tak siedział obok mnie. A on na to: „Tatusiu, a to trzeba o czymś myśleć?”. Wtedy zrozumiałem, co to jest medytacja, śmieje się. Po co nam guru, skoro mamy dzieci?

W jaki sposób słuchacie tej intuicji? Alicja: Uczymy się od dzieci, ponieważ ich spojrzenie jest czyste. Zbigniew: Dzieci to nieskażona natura. Gdy je obserwujemy, wsłuchujemy się w nie, wtedy jednocześnie uczymy się wsłuchiwać w siebie; słuchać swojej intuicji. Uczymy się życia w zgodzie z naturą, czyli życia w harmonii. Odnajdujemy upragnioną głębię spokoju. W naszym domu jest dużo ciszy, a mimo to komunikujemy się ze sobą cały czas. Odczuwamy siebie nawzajem. Wiemy, co dzieje się w każdym z nas. To nie jest cisza, która boli, to cisza, która koi. My, dorośli, zatraciliśmy dostęp do intuicji poprzez ogromne ilości wiedzy, uzależnianie się od cudzych opinii, od tego, co na zewnątrz. Dzieci żyją w świecie, z którym my straciliśmy już kontakt. Alicja:
Nasz Szymek do trzech lat prawie nie mówił. Jednak, gdy już zaczął mówić, opowiadał nam, jak trafił do naszej rodziny. Krążył nad blokami, potem nad naszym domem, widział balkon… I postanowił, że to właśnie my będziemy jego rodzicami, wybrał nas. To było dla nas niesamowite, bo nie pamiętamy tych czasów, śmieje się. Opowiadał, jak jest w niebie, jak istoty się zachowują, w jaki sposób porozumiewają się ze sobą, jakie mają potrzeby. Komunikują się na poziomie oczu i serca; patrzą sobie w oczy i już wszystko wiedzą. Wystarczy sobie wyobrazić, poczuć, aby znaleźć się tam, gdzie się chce, w górach, na łące. Gdy istoty w niebie chcą mieć przyjaciela przy sobie, wystarczy, że o nim pomyślą, i już jest. Mówił, że obaj z młodszym bratem Sebastianem krążyli nad naszą rodziną, tylko on zdecydował się pierwszy do nas przyjść (Sebastian urodził się dwa lata później). To były długie, rozbudowane monologi. Na przykład mówił, że krążył też nad Chinami, obserwował jedną rodzinę. Miał wtedy trzy latka, nic nie wiedział o Chinach, i że w ogóle takie państwo istnieje. Gdy urodził się nasz najmłodszy syn Aleksander, powiedział: „Wiesz, mamo, on jest mój, on przyszedł tu do mnie”. Słuchamy dzieci, głęboko wchodzimy w ich duchowy świat. Zaczęliśmy czytać książki o duchowości, „Życie po życiu”, „Życie po śmierci”, „Nasz dom”, oglądać takie filmy. I tam odnaleźliśmy to wszystko, o czym tak barwnie opowiadał Szymek. Przecież dziecko nie widziało tych filmów, nie czytało książek, nikt z nim na te tematy nie rozmawiał. Okazało się, że to nie są dziecięce fantazje, kłamstwa, urojenia. On musiał to wszystko przeżyć.

To przypomina mi opowieści z książek psychiatry Elisabeth Kübler-Ross. Lekarka pisze o dzieciach, które w naturalny sposób mają dostęp do świata duchowego, widzą ten świat, rozumieją go, żyją w nim. Zbigniew: Szymek miał cztery lata, gdy pojechaliśmy na wczasy i włączył się alarm domowy. Alarm jest podłączony do telefonu komórkowego. W pewnym momencie zaczął dzwonić telefon. Jeszcze nie wyciągnąłem go z torby, gdy słyszę Szymka: „Nie martw się, tatusiu, tam nikt nie wszedł”. Rzeczywiście, nic złego się nie stało, może kot przebiegł i alarm zadziałał. Któregoś dnia odbieram go ze szkoły, a dyrektor mówi mi, że Szymek dał mu do myślenia. Był listopad, Święto Zmarłych, dyrektor powiedział dzieciom, że dusze przychodzą i odchodzą. A Szymek na to: „Tak, ale niektóre muszą sobie dłużej poczekać”. Alicja:
Kiedyś wychodzimy z domu, zamykam garaż, a Szymek mówi: „Mamusiu, jaki piękny anioł obok ciebie stoi”. „To fajnie, synku, będzie nam towarzyszył!” Nasz drugi syn Sebastian powiedział mi kiedyś: „Ja też wszystko widzę”. Zapytałam go: „Dlaczego o tym nie mówisz?” Odpowiedział: „Szymek mówi”.

Co jest, według was, najważniejsze w wychowywaniu dzieci? Zbigniew: Dzieci są dla nas inspiracją. Podpatrywaliśmy, w jaki sposób jedzą. Gdy dostawały typową kanapkę, złożoną z chleba, masła, pomidora, sera, wybierały coś jednego – wydłubywały palcem masło albo zjadały pomidor. Gdy cztery lata temu zaczęliśmy interesować się zdrowym jedzeniem, okazało się, że dzieci mają rację; że nasze żołądki nie są w stanie strawić różnorodnego jedzenia. Stąd problemy żołądkowe, trawienne, alergie, a co za tym idzie – utrata energii życiowej. Dzieci jedzą sekwencyjnie, czyli wszystko osobo, i tak jest najzdrowiej. Jedzą to, czego potrzebują. My też tak teraz jemy. Alicja:
Gdy zaszłam w ciążę z Aleksandrem, intuicyjnie przeszłam na dietę wegetariańską. W tej chwili synek ma dwa lata, nigdy nie byliśmy z nim u lekarza.

Jaki jest wasz rytm dnia? Zbigniew: Jemy bardzo prosto. Nasze posiłki to jest albo to, albo to. Ziemniaki z masłem. Kasza z warzywami. Zupa warzywna. Osobno owoce. Dzieci są zdrowe, pełne energii. Nie jemy mięsa. Zwierzęta, które hoduje się na mięso, rodzą się w ciemnych pomieszczeniach, sterowanych elektronicznie, nie widzą słońca. To nie ma nic wspólnego z naturą. Medycyna energetyczna zwraca uwagę, że to, co jemy, jest powiązane z naszym samopoczuciem i zdrowiem. Alicja: Nie oglądamy telewizji, nie słuchamy radia, ponieważ media tworzą bardzo silny przekaz emocjonalny. Wiemy, co dzieje się na świecie, jednak nie wchodzimy w to emocjonalnie. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromne ilości energii musimy wydatkować, aby zutylizować problemy, z którymi borykają się ludzie w różnych krajach świata. Bierzemy to do siebie, rozmyślamy, a przecież to już się stało, nie możemy nic zrobić. Przejmujemy się rzeczami, na które nie mamy wpływu. Wiedzieć a przeżywać – to dwie różne rzeczy. Zbigniew: Raz w tygodniu oglądamy z dziećmi półgodzinny odcinek serialu „Była sobie Ziemia”. Zawsze siedzimy obok, żeby czuły się bezpiecznie, gdyby okazało się, że czegoś nie rozumieją albo się boją. Chronimy dzieci, ponieważ jesteśmy za nie odpowiedzialni. Przed jedzeniem przy stole trzymamy się za ręce, zapalamy świeczkę. Powtarzamy za dziećmi zdanie, którego nauczyły się w przedszkolu: „Gdy świeczka zapalona, rozmowa skończona”. Dziękujemy za posiłek, za to, że jesteśmy razem, że mamy piękny dzień. Alicja:
Wspólny posiłek – bardzo na to zwracamy uwagę. Bardzo. Nie chodzimy do restauracji. Dzieci nie wiedzą, co to fast food, ponieważ my tego nie jemy.

Dokonujecie konkretnych, czasem radykalnych wyborów. Duchowość nie bierze się z niczego, bierze się ze skupienia, z uwagi, z troski. Zbigniew: W domu jest komputer, ale nie dla dzieci. Dzieci nie mają gier komputerowych. Nie mają tabletów, komórek. Fantastycznie bawią się ze sobą, kreują nowe światy, bo tego uczą się w przedszkolu i szkole. Dzisiaj wstęga to jest szal króla, a jutro rzeka: dzieci potrafią sobie to wyobrazić, widzieć to, co chcą widzieć. Grają na patykach. Zbierają kamienie – ten kamień wygląda jak księżyc, ten jak krzesiwo. Cieszą się naturą. We wszystkim widzą element zabawy. Staramy się nie kupować im zabawek typu klocki Lego, bo one narzucają obrazy, tłumią kreatywność. Nie jesteśmy przeciwnikami telewizji, ale wszystko w swoim czasie, na odpowiednim etapie rozwoju dziecka. Są bardzo znane już badania, w jaki sposób niekontrolowany dostęp do telewizji niszczy życie w dziecku. U nas w domu zamiast telewizji jest dużo przytulania. Dzieci w każdej chwili dnia i nocy mogą przyjść, żeby się przytulić. Alicja: Przytulanie to najlepsza metoda wychowawcza. Nie pouczamy. Przytulamy. Jeśli dziecko jest zdenerwowane i próbuje grać na naszych emocjach, podchodzimy do niego jak najłagodniej. Wpuszczamy jednym uchem, a wypuszczamy drugim. Wtedy dzieci same się uspokajają, wyciszają. Był czas, gdy Szymek chciał nas bić, kopać, wtedy go przytulaliśmy, łagodnie, ale stanowczo. W przestrzeni serca wszystko, co nie jest miłością, szybko się rozpuszcza. Za chwilę jest tak, jakby nic się nie wydarzyło. Szymek kiedyś po ataku złości wytłumaczył mi: „Mamusiu, to nie byłem ja”. Zbigniew: Co wieczór wspólnie czytamy, głównie baśnie. Uwielbiamy baśnie braci Grimm. Dużo w nich o trudnych sprawach, o śmierci. Czytam synom bajkę o żelaznej koszulce; mama szyje żelazną koszulkę dziecku, które umarło, wkłada je do trumny. Dzieci przyjmują to naturalnie; one wiedzą, że przyszły i odejdą. To my, dorośli, swoimi lękami dodajemy do trudnych tematów niepotrzebne emocje. W baśni na końcu dobro zawsze zwycięża. Nie ma pustki; jest jasne i zrozumiałe, dlaczego zło przegrywa. Alicja: My nie szukamy zajęć dodatkowych dla naszych dzieci. Chcemy być z nimi, spędzać razem jak najwięcej czasu. Ja gotuję, szyję coś, a dzieci są obok, bawią się, malują. Jeździmy całą rodziną na wycieczki, na konie, do lasu. Odkąd jestem w domu, jestem pełnią szczęścia. Zbigniew:
Radykalnie zmieniliśmy sposób życia. Kupujemy tylko rzeczy naprawdę potrzebne. Żyjemy dużo skromniej i dużo szczęśliwiej. Tak łatwo zniszczyć to, co najważniejsze, przekonaniem, że „musimy”. Nie musimy, tylko wydaje nam się, że musimy. Mamy wspaniałą rodzinę. Prawdziwy dom daje siłę, spokój i bezpieczeństwo, których nie można kupić za żadne pieniądze.

W jaki sposób doszliście do takiego poziomu świadomości? Zbigniew: Przez 20 lat mieszkałem w Niemczech, wyjechałem z Polski w poprzednim ustroju. Wróciłem do kraju z firmą, która budowała centra handlowe, jako prezes odpowiedzialny za Europę Środkową. Miesięcznie zarabiałem kilkanaście tysięcy dolarów. W tym czasie rozpadło się moje pierwsze małżeństwo. Poznałem Alicję. Stworzyliśmy rodzinę. Pomału wyciszały się sprawy korporacyjno-materialne. Jeszcze cztery lata temu miałem własną firmę nastawioną na biznes. Obracałem się w towarzystwie, w którym rozmowy toczyły się wyłącznie wokół pieniędzy. Wewnętrzna przemiana zaczęła się od opowieści Szymka, jak wybrał nas sobie za rodzinę. Dla mnie to było jak olśnienie. Dzieci są moim darem także dlatego, że dzięki nim porzuciłem bezsensowną drogę. Dwójka dzieci z mojego pierwszego małżeństwa to już dorośli ludzie, którzy mają własne dzieci. Kupowaliśmy im wszystko, co najlepsze i najnowsze; co widzieliśmy w reklamach. Najlepsze szkoły, wakacje, samochody. Tylko że nie o to chodzi. Chodzi o ciepło, energię, duchowość. Najmniej było czasu. Bywałem w domu rzadko albo wcale. W krótkim czasie bycia razem kupujesz dzieciom wszystko naraz, żeby zagłuszyć to, że nie masz czasu. One zagłuszają rozpacz, że nie mają kontaktu z rodzicami, nie czują więzi, są zagubione, zwrócone w stronę reklam. Odcinają się od siebie, od uczuć, od głębokich potrzeb, bo nie mają wyjścia. Zamiast usiąść z dziećmi na kanapie, pójść na spacer, cieszyć się nimi, słuchać, ciągniesz je do Legolandu, do kina, Bóg wie gdzie. A rodzina się rozpada. Alicja: Przez wiele lat pracowałam w dużych korporacjach jako główna księgowa. Już wiem, że to nie jest moja droga. Zrobiłam kursy bioenergoterapii. Zajmuję się propagowaniem zdrowego stylu życia, prozdrowotnymi produktami. Pomagam ludziom, a jednocześnie jestem w domu dla dzieci, dla rodziny. Zastąpiłam pęd za pracą i pieniędzmi delektowaniem się byciem w domu. Mogę spokojnie wstać rano, wyszykować dzieci do szkoły, do przedszkola, zrobić śniadanie, potem obiad taki, jaki chcieliby zjeść. Zbigniew: Czuję się jak ryba w wodzie. Spotykam samych dobrych ludzi. Najważniejsza jest miłość. To jest najpotężniejsza siła. Gdy wchodzimy do kościoła, widzimy potężne serce Jezusa, ale nie zawsze wiemy, o co chodzi, myślimy: „No, ma takie serce”. To jest przekaz: powinniśmy porozumiewać się na poziomie serca. Gdy w to, co robimy, wkładamy miłość, stwarzamy zdrowie i dostatek. Gotując z miłością, możemy na przykład oczyszczać jedzenie. Od kilkunastu lat można to badać kamerą kirlianowską, która robi zdjęcia aury. Jedzenie po duchowym oczyszczeniu, czyli po oczyszczeniu miłością, świeci. Od roku zajmuję się diagnozowaniem holistycznym za pomocą techniki biorezonansu. Pracuję w dobrej intencji, w zgodzie ze sobą, z radością, że mogę pomagać. Codziennie rano i wieczorem oddaję Sile Wyższej wszystkie moje problemy. Dziękuję za to, co mam. Jestem wdzięczny. Nie oczekuję niczego konkretnego, ponieważ oczekiwania tworzą niepokój, niepotrzebne emocje. Proszę o to, co jest dla nas najlepsze, ufając, że tam w górze wiedzą, co to jest. Alicja:
Kluczem jest łagodność, zrozumienie. Wszyscy się kochamy. Jest takie powiedzenie wśród młodzieży: „I tak cię kocham”. Właśnie o to chodzi.

Tekst pochodzi z archiwalnego numeru "Zwierciadła". 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze