Uwielbiam jesienne światło słoneczne. Promienie padają łagodnie na domy i drzewa. Miasto dookoła pięknieje. Nostalgiczne poranki, kiedy powoli opada mgła. Wszystko wydaje się łagodniejsze i ładniejsze. Z jednej strony zachwyt, z drugiej świadomość tego, że za chwile dni będą krótkie, coraz krótsze, a słońce zostanie wyparte przez listopadową szarość.
Czasami myślę, że takie przemijanie lata i nadchodzenie jesieni jest dla nas ćwiczeniem: żeby przygotować się do starości. Do spowolnienia, złagodnienia emocji, ale jednocześnie nie rezygnowania z uroków życia. Kiedyś usłyszałam mądrą myśl, że hobby, wszelkie pasje wymyśla się w młodości po to, żeby mieć interesującą starość. Trzydziestolatkowie czy czterdziestolatkowie pędzą za najróżniejszymi rzeczami, robią kariery, budują domy, wychowują dzieci. Zdobywają wtedy przeróżne szczyty: to trochę tak, jakby się pławili się w ostrych promieniach lipcowego słońca.
Czasami tak pędzimy, że zapominamy o tym, co tak naprawdę lubimy, co nas cieszy, co sprawia przyjemność. Nie zatrzymujemy się na chwilę, żeby odkrywać i pielęgnować swoje pasje. I potem przychodzi starość, zwana eufeministycznie „złotą jesienią życia“. Okazuje się, że wielu z nas popada w melancholię, zaczynają się depresje, tracimy sens życia. Zamiast cieszyć się większą ilością czasu jedni wpijają się w życie dorosłych dzieci, nadmiernie w nim uczestnicząc, chcąc wręcz nim zarządzać. Inni zamykają się w sobie, przestają być aktywni. A przygotowanie do dobrej starości - takiej, która pokazuje inne, niepoznane wcześniej uroki życia - trzeba przygotowywać już kilkadziesiąt lat wcześniej!
Dlatego trzeba badać siebie, sprawdzać co nas bawi, pasjonuje, co wyzwala w nas nieodkryte pokłady energii. Próbujmy najróżniejszych rzeczy. Niech to będą zajęcia gotowania, wyrwane w pędzie relaksujące godziny w pracowni ceramicznej, piesze wyprawy z mapą i kompasem (tak, tak, analogowo na chwilę!). Dzięki takim poszukiwaniom zobaczymy, co lubimy naprawdę, co nas bawi, pobudza do intelektualnych poszukiwań. Odkryjemy - i będziemy delikatnie pielęgnować przez lata - pasję, która rozkwitnie jak ziemowity jesienią naszego życia.
Do pomyślenia o starości, złotej jesieni, sprowokowało mnie robienie nalewek, którego od pewnego czasu uczy mnie Mistrz Bon. To takie zamykanie zapachów i smaków lata, wielomiesięczne, czasami kilkuletnie dbanie o nie, po to, by w nagrodę, po upływie dłuuuugiego czasu dostać nagrodę. Aromaty, smaki, czyli wspomnienia w najczystrzej, pięknej formie. Czysta celebracja przyjemności życia.
Składniki
- Owoce aronii 1 kg
- Wysokogatunkowa wódka 2 litry
- Cukier (może być cukier trzcinowy, melasa,) 0,5 kg
Sposób przygotowania
-
Zebrać przemarznięte owoce lub zamrozić w zamrażalniku na dwie doby i i potem rozmrozić.
-
Opłukać, ostrożnie osuszyć.
-
Do dużego słoja wsypać cienką warstwę cukru (można eksperymentować używając różnych rodzajów, np. trzcinowego, z dodatkiem melasy, itp.) a na nią warstwę owoców; powtórzyć aż do wyczeprania owoców i cukru.
-
Odczekać do 3 dni, aż owoce puszczą sok, wielokrotnie potrząsać słojem; można nawet lekko wyciskać owoce
-
Dolać wódkę i przez ok 3 tygodnie reglarnie potrząsać nastawem każdego dnia
-
Zlać płyn znad owoców, owoce wycisnąć i dolać do reszty płynu lub przeznaczyć na mieszankę do innych nalewek
-
Przefiltrować jeśli lubimy klarowne, lub nie filtrować by zachować naturalną mętność. Ja wolę tę drugą opcję, gdzie w smaku wyczuwa się odrobinki miąższu owoców.
-
Rozlać do butelek, odstawić w ciemne, ale ciepłe miejsce
-
Leżakować co najmniej pół roku, a najlepiej dłużej niż rok, albo i dłuże. Warto pościwczyć cierpliwość!
Zachowywać zapach lata i szukać pasji, które tak naprawdę będziemy celebrować na emeryturze.
Podsumowanie przepisu
Co zrobić, żeby nie dać się jesiennym smueteczkom, czy wręcz depresji? Czym zapełnić długie jesienne i zimowe wieczory, by mieć szanse na zachowanie zapachu lata? Zróbmy aroniową nalewkę, prostą , ale przepyszną w swojej elegancji.