Miłość nie znosi poświęcenia. Jeśli pragniesz być kochana i szczęśliwa w związku, jedyne, co musisz zrobić, to poczuć, czego chce twoje serce, i mieć odwagę to okazać.
Pamiętasz wiersz Jana Brzechwy o czapli i żurawiu? „Przykro było żurawiowi, że samotnie ryby łowi. Patrzy – czapla na wysepce wdzięcznie z błota wodę chłepce. Rzecze do niej zachwycony: »Piękna czaplo, szukam żony…«”. Czapla nie chce „męża mieć żurawia”, ale po chwili namysłu postanawia zmienić zdanie i puka do drzwi absztyfikanta. Jednak tym razem to on ma kwaśną minę, odmawia. „Tak już chodzą lata długie, jedno chce – to nie chce drugie”. Historia tragiczna, żałosna, śmieszna? Prawdziwa! Może jest podobna do twojej?
Owo: „Ja chcę bardziej niż on” to, zgodnie z teorią miłości Roberta Sternberga, jeden ze składników miłości – zaangażowanie. Brzmi o wiele mniej romantycznie niż namiętność i intymność, jednak to właśnie zaangażowanie jest czynnikiem skutecznie podtrzymującym związek – bliskość, miłość i trwanie razem „na dobre i na złe”. To również jedyny składnik miłości, którego nasilenie możemy świadomie kontrolować i… tu zaczynają się kłopoty.
W udanej, satysfakcjonującej relacji najpierw jedno z partnerów bardziej zabiega, stara się, troszczy, organizuje wspólną przestrzeń, zapewnia o uczuciach i rzuca świat do stóp, bo tak czuje, bo tego naprawdę chce. A po jakimś czasie delikatnie się dystansuje, zajmuje swoimi sprawami, dając tym samym partnerowi przestrzeń, by tym razem to on „chciał bardziej”. Zwykle dzieje się to samo, bez oczekiwań i przymusu, bo tak wygląda dynamika związku. Jednak w życiu zwykle taka zdrowa równowaga nie występuje i jedno z partnerów bardziej zabiega, stara się, bardziej chce. I to nie dlatego, że tak czuje, ale po to, by dostać coś w zamian. Drugie przyjmuje starania jako coś oczywistego, ale żadna ze stron nie jest szczęśliwa.
„Co mam zrobić, żeby on chciał tak samo jak ja?” – to najczęstsze pytanie, jakie zadają mi zrozpaczeni pacjenci – ci bardziej zaangażowani, a właściwie bardziej demonstrujący swoje zaangażowanie, przywiązanie, a w konsekwencji – swoją zależność od partnera. „Niech jej pani wytłumaczy, że życie z nią to więzienie” – to prośba tych po drugiej stronie, obiektów nadmiernych starań. Najgorsze jest to, że obydwie strony cierpią jednakowo.
– Dla mnie to była miłość od pierwszego wejrzenia – opowiada Magda. – On był taki nieśmiały, bez inicjatywy. Czułam, że mu się podobam, takie rzeczy się wie, ale to ja pierwsza zadzwoniłam, bo nie mogłam doczekać się jego telefonu. Nie jestem wyjątkiem, dziś kobiety przejmują aktywność, to nic złego – dodaje, patrząc na mnie uważnie.
To prawda, że Magda nie jest wyjątkiem, ale nieprawdą jest, że współcześni mężczyźni są nieśmiali, brak im inicjatywy, wolą być zdobywani, niż zdobywać. Mój przyjaciel, w ramach rozmów o męsko-damskich relacjach, pokazał mi w Internecie altannika lśniącego. Ten niepozorny ptaszek każdego roku od kwietnia do maja buduje altankę. Wybiera miejsce, w którym wznosi fundament z gałęzi, po bokach tworzy dwie przeciwległe ściany i przejście pośrodku. Wejście ozdabia muszlami, piórkami, kamykami, owocami. Na zakończenie kawałkiem kory, który trzyma w dziobie, maluje ściany altanki mieszaniną soków z owoców i własnej śliny, najczęściej na niebiesko, bo to ulubiony kolor samiczek. I rozpoczyna toki przed altanką.
Magda nie dała okazji, by jej partner się wykazał, chciała coraz więcej, starała się coraz bardziej, a kiedy w końcu wyznała mężczyźnie miłość, on… jej podziękował. – Kiedy zapytałam, czy mnie nie kocha, popatrzył i powiedział: „Nie pozwoliłaś mi nawet za sobą zatęsknić” – zakończyła swoją smutną historię. Magda od dzieciństwa musiała bardzo się starać, by zasłużyć na miłość, najpierw rodziców, potem partnerów. Jej wszystkie związki kończyły się podobnie: partner „zagłaskany na śmierć” dezerterował, a ona wchodziła w kolejną relację, wierząc, że jeśli postara się jeszcze bardziej, zainwestuje w związek za siebie i partnera – to w końcu się uda. A tymczasem…
Natura rozdziela dobra sprawiedliwie – w związku wszystkiego jest po 100 proc.: miłości, wolności, intymności, zazdrości, zaangażowania… Jeśli przejmujesz aż 80 proc. zaangażowania, dla partnera zostaje jedynie 20. Jeśli ty chcesz za dwoje, on nie ma już nic do dodania. Dlaczego tak trudno nam to zrozumieć? Bo naiwnie wierzymy, że jeśli dajemy partnerowi maksimum uwagi, zainteresowania i troski – to tyle samo dostaniemy w zamian. To tak nie działa. Skoro partner codziennie rano ma naszykowane śniadanie, czystą koszulę, karteczki na lodówce z przypomnieniem o imieninach matki i urodzinach dziecka – to po co ma zaprzątać sobie głowę pamiętaniem o tym wszystkim?
Role, które przyjmujemy na początku związku, zwykle się utrwalają. Wiadomo, kto za co odpowiada, jakie obowiązki do kogo należą i które z partnerów bardziej zabiega o związek. Bywa, że potrzebna jest jakaś siła z zewnątrz, która potrząśnie systemem i zachwieje utrwaloną równowagą. Taką siłą bywa zdrada albo rozstanie. Dawaj mniej i cierpliwie poczekaj, co się stanie – to moja jedyna rada.
Teresa miała opinię kobiety, której nie jest się w stanie oprzeć żaden mężczyzna. To ona zwykle kończyła związek, odchodząc do kolejnego mężczyzny. Zazdrosne koleżanki zastanawiały się, co ona takiego w sobie ma. Jej tajemnica wyszła na jaw w moim gabinecie i wierzcie mi, nie było czego zazdrościć. – Im bardziej zależało mi na mężczyźnie, tym bardziej to przed nim ukrywałam – zaczęła swoją opowieść. – Mój poprzedni terapeuta powiedział, że mam zamknięte serce, ale dzięki temu czuję się bezpieczna. Nie zniosłabym odrzucenia, bałam się zaufać, nie chciałam, by ktoś mnie zranił. To mężczyzna musiał się starać, zabiegać, kochać za mnie i za siebie. Nawet nie wie pani, ile energii kosztowało mnie, żeby przyjmować to wszystko z obojętnością.
Teresa trafiła do mnie z powodu tachykardii – medycznie wszystko było w porządku, ale od kilku tygodni budziła się w nocy przerażona, z poczuciem, że jej serce za chwilę rozsadzi klatkę piersiową. Tego typu objawy zwykle są symptomem silnego lęku, ale czułam, że tu chodzi o co innego. Poprosiłam, by dokładnie opisała, jak wyglądają jej ataki. Gorąco biegnące od brzucha do klatki piersiowej, przyspieszony oddech, trzęsące się ręce, kołatanie serca – to przypominało stan zakochania.
– Czuję, że pani serce się otwiera – zaryzykowałam.
Okazało się, że Marek, jej partner, po trzech latach odszedł, zostawiając liścik: „Jeśli mnie kochasz, wiesz, gdzie mnie szukać”.
– Co ja mam teraz zrobić? Zabiegać o niego, błagać, żeby wrócił? – zapytała. – Nie rób nic. Posłuchaj swojego serca, ono powie ci, czego chcesz – odpowiedziałam.
To jedno z najważniejszych zdań, które wypowiada przeciętny trzylatek. Pierwszy zrąb tworzącej się tożsamości. Kiedy z pełną świadomością ogłaszasz światu: „Ja chcę”, jesteś również gotowa przyjąć „ja chcę” partnera i nie liczy się, kto chce bardziej, a kto mniej. Bycie w relacji, także miłosnej, to znalezienie równowagi pomiędzy „chcę” twoim i „chcę” partnera. Jeśli czujesz, że właśnie teraz masz ochotę bardziej o niego zabiegać, chcesz się przytulić, pielęgnować bliskość, podzielić się z nim czymś ważnym, zaprosić do swojej intymnej przestrzeni – robisz to, bez oczekiwania, co dostaniesz w zamian. Nie potrzeba wielkich słów czy znaczących czynów. Najważniejsze jest pragnienie otwarcia przed nim serca bez lęku, że cię odrzuci, zawłaszczy, wykorzysta. Jeśli wiesz, czego naprawdę chcesz, twój świat jest bezpieczny, a twoja miłość nie uzależnia.
Symptomy nadmiernego „chcenia”
- Uważasz, że miłość wymaga poświęceń.
- Wierzysz, że swoim zaangażowaniem w związek jesteś w stanie sprawić, by zaangażowanie partnera również wzrosło.
- Jesteś przekonana, że żadna inna kobieta nie jest w stanie pokochać twojego partnera tak mocno jak ty.
- Najważniejsze jest dla ciebie dobro i szczęście ukochanego.
- Po kłótni zwykle to ty pierwsza wyciągasz rękę na zgodę.
- Każdego dnia starasz się (często na siłę) robić coś, by twój partner czuł się kochany.