Mobbing w pracy często ma po prostu skłonić pracownika do odejścia na własne życzenie. Ale zanim to nastąpi, doprowadza do załamania nerwowego.
Z pozoru nic się nie dzieje. Masz pracę i pensję, tylko mniej obowiązków. Klientów przejął ktoś inny, koleżanki nie dzwonią, że idą na lunch.
Magda karierę zaczynała właściwie od zera, od najniższego stanowiska recepcjonistki w dużym międzynarodowym koncernie. Szybko pięła się po kolejnych szczeblach kariery zawodowej i po czterech latach została kierowniczką działu. Po kolejnych trzech przyszła nowa szefowa, która z uśmiechem na ustach poinformowała Magdę: „Jesteś świetnym pracownikiem, ale z polecenia centrali dostaniesz do pomocy panią Iwonę. Będziesz jej zastępczynią, podzielcie się jakoś obowiązkami”. Podział polegał na tym, że pani Iwona przejęła wszystkie obowiązki Magdy, a ona, przy zachowanej dotychczasowej pensji, miała znaleźć sobie „coś do roboty”.
Na pozór propozycja nie do odrzucenia, z tym że… Magda straciła nie tylko obowiązki, lecz także władzę. Od dnia rozmowy z szefową jej telefon służbowy zamilkł, maile, nawet te o ważnych spotkaniach zarządu, przestały przychodzić, a dotychczasowi podwładni jej nie zauważali. Stała się niewidzialna. „Czym ty się przejmujesz?” – dopytywali znajomi. – „Pensję masz taką jak do tej pory, a że nie masz co robić? Serfuj po Internecie, odsiaduj dupogodziny i rób dobrą minę do złej gry”. Po pół roku „robienia dobrej miny” Magda wylądowała na antydepresantach, a każdego ostatniego dnia miesiąca, kiedy zwykle wręczano w firmie wypowiedzenia, ataki paniki uniemożliwiały jej wyjście z domu. Znalazła się w totalnym impasie – zarówno odejście z pracy, jak i tkwienie w roli osoby niewidocznej były dla niej nie do zaakceptowania.
Karmieni od paru dobrych lat sloganami typu „Stwórz pracę swojego życia”, „Rób to, co kochasz, najlepiej jak potrafisz, a pieniądze pojawią się same” wreszcie uwierzyliśmy, że praca ma być pasją, a nie tylko przykrym obowiązkiem. Specjaliści od zarządzania zgodnie przekonują, że najlepszą motywacją dla pracownika nie jest wcale wynagrodzenie, lecz odkrywanie potencjału i dostosowywanie stanowiska do predyspozycji zawodowych, docenienie ze strony szefa i dobra atmosfera w firmie. Arkusze oceniające i wyznaczanie indywidualnych ścieżek kariery miały podnieść nie tylko efektywność, lecz przede wszystkim satysfakcję z pracy.
Dziś, po kilku latach tej praktyki, okazało się, że ów trend stał się nie błogosławieństwem, a przekleństwem dla wielu ludzi, którzy w pracę włożyli czas, energię, zaangażowanie i przede wszystkim serce. Wielu z nich boleśnie dotknęła mało humanitarna procedura firmowego ostracyzmu, zwana w niektórych firmach „złotym tunelem”, czyli propozycją z pozoru nie do odrzucenia, a w praktyce oznaczającą wykorzystanie i porzucenie. Ten tunel to wcale nie droga do raju, raczej bolesny zjazd do nerwicy i depresji, a w najlepszym wypadku dezorientacji, bezsilności i ciosu prosto w poczucie własnej wartości.
Naukowcy z University of British Columbia w Vancouver, na podstawie serii badań przeprowadzonych wśród osób zatrudnionych w różnych miejscach pracy, odkryli, że bycie ignorowanym bez wyraźnej przyczyny jest bardziej szkodliwe dla zdrowia fizycznego i psychicznego niż klasyczny mobbing. Osoby, które doświadczają ostracyzmu, przestają odczuwać satysfakcję z pracy, czują się bezradne i zaczynają chorować.
Elżbieta pracuje w firmie sprzedającej ubezpieczenia. Dwa lata zajęło jej, by wreszcie wyrobić swoją normę, którą każdy z pracowników deklarował na początku roku. W ubiegłym roku udało jej się przekroczyć plan o 50 proc. Nie ukrywała, że liczy na pokaźny bonus finansowy, co najmniej tak duży, jaki dostała Monika, liderka ubiegłego sezonu. „Wreszcie spłacę długi i wyjdę na prostą, a może nawet uda mi się coś odłożyć” – marzyła wczesną zimą. Bonus owszem dostała, ale znacznie mniejszy, niż oczekiwała. Najpierw myślała, że to pomyłka, ale kiedy przyszła na rozmowę do kadr, dowiedziała się, że ,,kryzys ekonomiczny, ograniczenia budżetu…”, a poza tym bonus nie był zagwarantowany umową. To był bardziej taki niepisany zwyczaj, który miał zmotywować pracowników. Można powiedzieć, że Elżbieta była pechowcem, ofiarą kryzysu i cięć.
„Ale Monika dostała znacznie więcej pieniędzy” – próbowała negocjować z kierownikiem działu. „Czuję się oszukana, nie zostawię tego tak, pójdę do prezesa”. Kierownik ostrzegał, że prezes tylko przytaknie, a potem ją zniszczy, ale Elżbieta i tak umówiła się na rozmowę. Prezes spokojnie jej wysłuchał, a potem zapytał, jaki plan zakłada na przyszły rok. „Co najmniej drugie tyle, co w tym roku” – odpowiedziała, pewna, że w ten sposób prezes doceni jej wysiłki.
Po dwóch tygodniach Elżbieta dostała aneks do umowy, zgodnie z którym jej plan był w zasadzie niemożliwy do wykonania, a w firmie przestano ją zauważać. Zabrakło pieniędzy na jej studia podyplomowe, choć kierownik obiecał, że się znajdą. W pierwszym kwartale nowego roku na tablicy wyników jej nazwisko podkreślone było na czerwono (oznaczało to, że nie wyrobiła zadeklarowanego planu). Koledzy z obojętną miną mijali ją na korytarzu, a kiedy zagadnęła tego, który do tej pory był jej bardzo życzliwy, burknął: „Sorry, ale ja mam kredyty do spłacenia i rodzinę na utrzymaniu”. Prawnik, któremu tłumaczyła, że jej plan jest nierealny do osiągnięcia, rozłożył bezradnie ręce: „Dlaczego pani ustawiła sobie tak wysoko poprzeczkę?”. A co miała zrobić? Prezes postawił ją pod ścianą. Łudziła się, że doceni, ile energii wkłada w tę pracę.
Przekonanie się na własnej skórze, że lojalność wobec firmy się nie opłaca, zaburza zdolność realistycznego myślenia. Pracownik, który nie dowierza, że ktoś mógł go tak potraktować (za jego trud i wysiłek), za wszelką cenę próbuje podnieść swoje notowania. A pracodawca skwapliwie to wykorzystuje. W ubiegłym roku Elżbieta przekroczyła plan i poczuła się niedoceniona. Gotowa była zrobić wszystko, żeby szef zauważył jej wysiłek. Własnoręcznie wykopała dołek, w który wpadła po uszy. I nikt z życzliwych dotąd kolegów nie podał jej ręki. A ambicja nie pozwoliła odejść z firmy. „Zacisnę zęby i pokażę im, że wyrobię ten cholerny plan” – obiecała sobie. A po miesiącu wylądowała w szpitalu z diagnozą: wysunięcie dysku.
Na rynku funkcjonuje coraz więcej młodych ludzi, którzy przestali być doceniani czy potrzebni w firmie, bo w dobie kryzysu ekonomicznego łatwo można ich zastąpić tańszymi pracownikami. Wychodzenie przed szereg, tryskanie pomysłami i niegasnącym zaangażowaniem w pracę przestało być doceniane, a stało się wręcz niewygodne dla pracodawcy. Pechowcy, dla których praca była wszystkim i którzy postawili na jedną kartę, coraz częściej błąkają się od headhuntera do headhuntera, a ci bezradnie rozkładają ręce: „Takich warunków pracy nikt już ci dzisiaj nie zaproponuje”.
Na początku jeszcze próbują walczyć, udowadniać, że są w firmie nie do zastąpienia. Ale te starania nie odnoszą żadnego skutku, a im coraz bardziej brakuje energii, pojawiają się bezsilność, smutek i zobojętnienie. Zostają więc póki się da, póki sami wytrzymają przy biurkach, przed wygaszonymi komputerami, udając, że pracują, przemykając się po korytarzach jak duchy i drżąc pod koniec każdego miesiąca z lęku, że zostaną wezwani do działu kadr. Albo odgrzebują stare znajomości, licząc, że ktoś zaproponuje im coś nawet poniżej ich możliwości i ambicji. W panice gorączkowo zastanawiają się, co z nimi nie tak, dlaczego przestali być potrzebni w firmie i co mogą zrobić, by taka sytuacja się nie powtórzyła.
No cóż, nie warto stawiać w życiu na jedną kartę. Lojalności możesz wymagać od męża, ale nie od pracodawcy. Praca to tylko praca, a kiedy cię porzuca jak niewierny kochanek, przyjmij to z godnością. Nie walcz, bo szkoda twojej energii. Oceń zyski i straty. Zostań w firmie, jeśli nie masz innego wyjścia, albo odejdź, póki jeszcze możesz to zrobić z podniesioną głową.