1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jesteśmy zaprogramowani na czynienie dobra

Większość z nas ma problem ze skupianiem się na drugim człowieku, a szczególnie z reagowaniem na wyciągniętą po pomoc rękę. (Fot. Maciej Luczniewski/Forum)
Większość z nas ma problem ze skupianiem się na drugim człowieku, a szczególnie z reagowaniem na wyciągniętą po pomoc rękę. (Fot. Maciej Luczniewski/Forum)
Moje czy twoje? Już nawet gołym okiem widać, że wahadło naszych odruchów przesuwa się niebezpiecznie w stronę tego, co moje. To oczywiście dobrze, że odrobiliśmy lekcję dbania o to, co prywatne, intymne; że nauczyliśmy się asertywności i zdrowego egoizmu. Ale czy skupianie się wyłącznie na sobie prowadzi do szczęścia?

Daniel Goleman, słynny amerykański psycholog, autor książek o różnych rodzajach inteligencji, twierdzi, że kręcenie się „wokół własnego ogona” nie tylko nie daje szczęścia, ale wręcz je zabija, odbierając przy okazji radość z międzyludzkich kontaktów. W książce „Inteligencja społeczna” pisze: „Skupienie się na sobie zabija empatię, nie mówiąc o współczuciu. Kiedy koncentrujemy się na sobie, nasz świat się kurczy, bo nasze problemy i zaabsorbowanie nimi przesłaniają wszystko inne. Kiedy natomiast skupiamy się na innych, nasz świat się powiększa. Nasze własne problemy odsuwają nas na peryferie umysłu, przez co wydają się mniejsze, wzrasta natomiast nasza zdolność do łączenia się z innymi”.

Większość z nas ma jednak problem ze skupianiem się na drugim człowieku, a szczególnie z reagowaniem na wyciągniętą rękę. Zwłaszcza teraz, w czasach kryzysu, gdy dookoła las takich rąk. Nie wiemy, na przykład, jak odróżnić prawdziwie potrzebującego od tego, kto wyłudza. Jak pomagać, a jednocześnie się nie narzucać? Czy wspierając kogoś, nie uczymy go także bezradności?

Ale problem mamy także z reagowaniem w nagłych wypadkach, w sytuacjach zagrożenia, w których trzeba wybierać między pomocą drugiemu człowiekowi, a naszym życiem. Gdzie leży granica między odruchem serca a heroizmem? Kiedy interweniować, a kiedy brać nogi za pas?

Kilka lat temu przetoczyła się na ten temat dyskusja wywołana orzeczeniem komisji etyki Polskiego Związku Alpinistycznego w sprawie tragicznego wypadku podczas zimowej wyprawy himalaistów na Bread Peak. Dyskusja pełna osądów i moralizowania. Mnie natomiast o wiele ważniejsze wydaje się zrozumienie, dlaczego niektórzy ludzie nie zostawiają drugiego człowieka w potrzebie, bez namysłu rzucają się za nim w ogień, skaczą do wody, angażują w działania charytatywne, a inni nie.

Niewiedza wielu

Seminarium duchowne w Prinston. Trwa właśnie egzamin z głoszenia kazań. Połowa z czterdziestu egzaminowanych kleryków ma za zadanie odnieść się do tematów wybranych na chybił trafił z Biblii, druga połowa – do przypowieści o dobrym Samarytaninie, który – jak wiadomo – udzielił pomocy leżącemu przy drodze rannemu, obojętnie mijanemu przez rzekomo pobożnych ludzi. Klerycy dostają dodatkowe zadanie – muszą się śpieszyć, ponieważ na wygłoszenie kazania przewidziany jest ściśle określony czas. Zgromadzeni są w pokoju, z którego co 15 minut jeden z nich idzie do sali egzaminacyjnej. Droga prowadzi obok wejścia, przy którym leży jęczący z bólu człowiek. Klerycy nie wiedzą oczywiście, że biorą udział w eksperymencie. Jak reagują? Dwudziestu czterech przechodzi, nie zwracając uwagi na jęczącego. Przy czym ci, którzy przygotowywali kazanie na podstawie przypowieści o dobrym Samarytaninie, nie są ani na jotę bardziej przejęci chorym. Spośród tych, którzy myśleli, że mają mało czasu, zatrzymał się tylko jeden, natomiast spośród przekonanych o tym, że nie muszą się śpieszyć, pomoc zaproponowało sześciu.

Jak pokazuje ten eksperyment, opisany potem w wielu pracach z dziedziny psychologii społecznej, o odruchu serca, zwanym uczenie „altruizmem”, decyduje, między innymi, czas konieczny do tego, żebyśmy mogli nie tylko zauważyć czyjeś potrzeby, ale i „dostroić się” do nich.

Co jeszcze popycha nas do reagowania? Zaangażowanie innych ludzi. Okazuje się, że bardziej jesteśmy skłonni przyjść z pomocą wtedy, gdy ktoś już tej pomocy udziela. Na przykład chętniej przyłączamy się do akcji charytatywnych, w której bierze udział dużo osób, bardziej zdecydowanie reagujemy na czyjąś krzywdę, gdy wcześniej już ktoś zareagował. Ale uwaga! Obecność innych może czasem utrudnić podjęcie decyzji o udzieleniu pomocy. Jak zauważa profesor psychologii społecznej Wilhelmina Wosińska, w sytuacjach wymagających od nas zaangażowania staramy się zachować zimną krew, bo nie chcemy wyjść na głupka albo być posądzonymi o panikowanie. Dlatego przyglądamy się, co robią inni, a oni kątem oka obserwują nas. Wszyscy nawzajem utwierdzamy się w przekonaniu, że sytuacja nie wymaga interwencji, że wszystko jest pod kontrolą i tak naprawdę ignorujemy zagrożenie. Takie zachowania nazywane są w psychologii „niewiedzą wielu”.

Formy i normy

Z kolei według psychologów ewolucyjnych (m.in. Davida M. Bussa) pomagamy dlatego, żeby ocalić gatunek, w czym zresztą jesteśmy bardzo podobni do zwierząt. Rzucamy się na pomoc najpierw tym, którzy mają najwięcej podobnych genów, a więc dzieciom, rodzicom, rodzeństwu, a dopiero później wujom, ciotkom, kuzynom. Obcych ratujemy na końcu, i tak jest we wszystkich kulturach. Jednak w Ameryce gotowość do przyjścia z pomocą komuś nieznanemu jest zdecydowanie większa niż na przykład w Chinach. Dlaczego? Ponieważ w kulturach zachodnich podział na swoich i obcych jest bardziej rozmyty (tam przyjezdny szybko może stać się „jednym z nas”) niż w społecznościach zamkniętych na inne kultury czy religie.

Śpieszymy z pomocą także dlatego, że tak nakazują normy społeczne, tego nas się uczy, za to nagradza. Właściwie nie ma na świecie społeczeństwa, które nie ceniłoby takich postaw. Wynikają one – z grubsza rzecz ujmując – z respektowania dwóch rodzajów norm społecznych: normy wzajemności i odpowiedzialności za słabszych.

Pierwsza nakazuje odwdzięczać się za przysługi, jakie wyświadczyli nam inni. To niezwykle opłacalna, z punktu widzenia interesu danej grupy, strategia. Bardziej prawdopodobne jest bowiem przetrwanie danej społeczności, jeśli jej członkowie nawzajem wymieniają się jakimiś świadczeniami. I po drugie – norma ta ma charakter edukacyjny, bo pokazuje, że warto pomagać choćby dlatego, że gdy sami znajdziemy się w potrzebie, możemy liczyć na wzajemność. Takie praktyki wprost rozkwitały za komuny. Każdy usiłował wymieniać się towarem, do którego miał dostęp: pani z mięsnego załatwiała kierowniczce kina kilo schabu, a kierowniczka odwdzięczała się jej biletem na film.

Podobne zachowania podtrzymywane są i dzisiaj, nie tylko zresztą w Polsce. W plemionach zamieszkujących zachodnią Kanadę mocno trzyma się tradycja wydawania wielodniowych przyjęć, na które zaprasza się mnóstwo gości, a oni potem rewanżują się tym samym. W rezultacie tego obyczaju dezorganizuje się życie całych miejscowości, często dochodzi do łamania prawa. Dlatego władze Kanady zakazały takich praktyk. Jak się okazało – bezskutecznie, bo organizowanie przyjęć zeszło do podziemia, tak bowiem silna jest potrzeba odwzajemniania zaproszeń i uzyskiwania z tego tytułu społecznego uznania. Ten obyczaj przypomina jako żywo polską weselną tradycją, która nakazuje: „postaw się a zastaw”, spłukaj do cna, ale zaproś całą wieś. Po co? No właśnie po to, aby odwdzięczyć się za to, że wcześniej nas zaproszono albo „zapracować” na zaproszeni w przyszłości…

Norma odpowiedzialności za słabszych już na takiej wzajemności się nie opiera. I nic dziwnego – ludzie, którym pomagamy: chorzy, biedni, słabsi – nie mają nic do dania poza wdzięcznością. Ale, co ciekawe, choć norma ta jest odwieczna, uniwersalna, to często jej nie respektujemy. Oto w czasie spaceru w parku widzimy mężczyznę, który słania się nogach, a potem upada. Nie udzielamy mu pomocy, ponieważ z góry zakładamy, że jest pijany.

Profesor Wilhelmina Wosińska konkluduje: „To, czy weźmiemy na siebie odpowiedzialność niesienia pomocy zależy od wyjaśnienia przyczyn, dlaczego ktoś znalazł się w trudnej sytuacji. Może to jego wina, może sam się prosił albo mu się nie chce. Dość łatwo wtedy o zwolnienie się z odpowiedzialności”.

Współczuję, więc jestem

Czasem podchodzimy do pomagania jak do każdej innej transakcji ekonomicznej opartej na strategii: minimum kosztów, maksimum zysków. Zastanawiamy się wtedy, czy przewidywane nagrody przewyższają włożony wysiłek. Takiej kalkulacji – jak pokazały badania amerykańskiej socjolog Jane Allyn Piliavin – dokonują nawet krwiodawcy, stawiając na jednej szali stratę czasu, dyskomfort, a na drugiej – uznanie społeczne, dobre mniemanie o sobie.

Co zatem takie zachowanie ma wspólnego z altruizmem, definiowanym jako działanie podjęte wyłącznie z myślą o drugiej osobie, a nie dla zdobycia zewnętrznych czy wewnętrznych nagród?

Część socjologów twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak „czysty altruizm”, ponieważ za wszystkimi reakcjami prospołecznymi kryje się jakaś korzyść, czasem nieuświadomiona. Ich zdaniem działania altruistyczne są tak naprawdę egoistyczne. Profesor Robert B. Cialdini, autor świetnej książki „Wywieranie wpływu na ludzi”, uważa, że nawet współczucie, czyli dostrojenie się do uczuć i emocji drugiej osoby, nie jest czystym altruizmem, tylko strategią obliczoną na jakieś korzyści.

Inni badacze postaw społecznych dowodzą z kolei, że to właśnie empatia warunkuje reakcje altruistyczne. Amerykański psycholog społeczny Daniel Batson poparł tę hipotezę słynnym, ale brutalnym eksperymentem. Otóż badanym studentom nakazano obserwowanie koleżanki, którą poddano elektrowstrząsom. Dziewczyna z trudem to znosiła, więc poproszono kolegów, aby ją zastąpili. Połowie powiedziano, że jeśli tego nie zrobią, to i tak będą musieli pozostać w laboratorium i dalej przyglądać się cierpieniu koleżanki. Pozostali mogli opuścić pomieszczenie, co też skwapliwie uczynili. Ale co ciekawe – gdy studentom z obu grup powiedziano, że ich koleżanka przeżyła w dzieciństwie tragedię, czyli gdy wzbudzono w nich empatię, niemalże wszyscy studenci gotowi byli ją zastąpić. Wniosek? Empatia prowadzi do altruizmu, powoduje, że zapominamy o własnym komforcie, że skupiamy się na potrzebach drugiej osoby.

Empatia, co potwierdza wielu badaczy, jest rzeczywiście kluczem do zachowań altruistycznych. Nakazuje zatrzymać się i zareagować, nawet w sytuacji zagrożenia swojego życia. Stanowi sedno tak zwanej osobowości altruistycznej. Skąd bierze się taka postawa? Jak wynika z badań nad bliźniakami jednojajowymi wychowywanymi osobno oraz dwujajowymi wzrastającymi w tym samym domu wynika, że aż połowa cech altruistycznych okazuje się wrodzona! Ale jest jeszcze druga połowa, którą na szczęście da się kształtować w procesie wychowania.

Nasz mózg nie znosi cierpienia innych

Psycholog Jarosław Przybylski uważa, że zachowań altruistycznych można się nauczyć:

– O tym, czy obchodzi nas los innych, decydują wzorce wyniesione z domu. Przy czym nie chodzi tu bynajmniej o wzorce deklaratywne, o wpajanie teorii, ględzenie, że trzeba być wrażliwym na krzywdę innych i temu podobne gadki. Chodzi o praktyczne działanie, o żywy przykład. Dziecko od najmłodszych lat obserwuje bowiem, jak rodzice odnoszą się do ludzi, zwłaszcza tych postawionych niżej od nich w hierarchii: do sprzątaczki, dozorcy, żebraka. Widzi, czy mama tak samo traktuje jego kolegów, niezależnie od tego, czy pochodzą z bogatej rodziny, czy z biednej, czy dobrze się uczą, czy nie. Zachęcone przez tatę, pomaga w zbieraniu ubrań dla sierot z domu dziecka, w przygotowanie paczek świątecznych dla wielodzietnej rodziny z sąsiedztwa. I wszystkie te zdarzenia chowa w pamięci niczym w walizce, z której potem ma co wyciągać. Dlatego rodzice powinni już od najmłodszych lat aranżować sytuacje, w których dziecko może się wykazać drobnymi aktami pomocy na rzecz innych. Może to być sprzątanie podwórka, robienie zakupów chorej sąsiadce, odrabianie lekcji z mniej zdolnym kolegą. Niezależnie od tego, czy dziecko pomaga dla zabawy, czy na poważnie, może to być dla niego świetna okazja do przekonania się, jak dużo można zrobić dla innych i jaki ma to też wpływ na nas, na nasze samopoczucie.

Wilhelmina Wosińska przestrzega rodziców przed nagradzaniem za każdy dobry uczynek. Systematyczne nagradzanie powoduje, że pomaga się dla nagród, wciąż zresztą wyższych, a nie dlatego, żeby komuś ulżyć. Nagrody powinno się oferować tylko od czasu do czasu, niepublicznie i w formie niematerialnej, na przykład pochwały. Tylko taka nagroda wzmacnia poczucie sensu robienia dobrych uczynków i – co ważne – prowadzi do zinternalizowania (uwewnętrznienia) dobroczynności, która staje się głęboką potrzebą, a nie przymusem, robieniem czegoś „bo tak wypada”.

Jarosław Przybylski zauważa, że wrogiem postaw altruistycznych jest rywalizacja, na którą, niestety, stawia współczesna szkoła. Dzisiaj liczą się stopnie, wyniki testów, miejsca w rankingach. Tymczasem zamiast zagrzewać uczniów do rywalizacji, o wiele rozsądniej byłoby zachęcać ich do współpracy. Co z tego, że Jaś okaże się najlepszy z matematyki, zajmie pierwsze miejsce w olimpiadzie z polskiego, skoro jest przekonany, że nikt inny poza nim się nie liczy?

Chiński mędrzec Mencjusz już w trzecim wieku przed naszą erą napisał: „Wszyscy ludzie mają umysł, który nie może znieść widoku cierpienia innych”.

Daniel Goleman twierdzi podobnie: nasz mózg został zaprogramowany na dobroć. Czyż nie dzieje się tak, że automatycznie przychodzimy z pomocą przestraszonemu dziecku, że chcemy uściskać kogoś kto płacze? Wiele eksperymentów socjologicznych pokazuje związek między cierpieniem jednego człowieka, a odruchem pomocy drugiego. A wszystko to za sprawą mózgu. Jak wynika z badań, kiedy odpowiadamy empatycznie na czyjeś cierpienie, aktywują się te same części mózgu, które biorą udział w doświadczaniu naszego własnego bólu.

Dlaczego zatem nie wszyscy pomagamy cierpiącym? Daniel Goleman twierdzi, że winny jest współczesny tryb życia ludzi: pośpiech, izolacja społeczna, odgradzanie się od „tych obcych”, „innych”, od enklaw biedy i cierpienia. To wszystko sprawia, że świat czekający na naszą pomoc jawi się nam niczym odległa obca wyspa, z którą nie czujemy żadnego związku. Afrykańczycy płynący na tratwach na Lampedusę w poszukiwaniu lepszego życia? Przez chwilę im nawet współczuliśmy, ale nie odczuwaliśmy ich krzywdy. Myśleliśmy: niech martwią się o nich Włosi. Nas ich dramat nie dotyczył, bo rozgrywał się gdzieś daleko.

Ale oto nadszedł czas sprawdzianu. Mamy uchodźców na granicy. Co możemy zrobić? Wbrew pozorom wcale niemało. Możemy wysłać słowa poparcia. Wspomóc materialnie albo duchowo. Najgorsze co możemy zrobić, gdy dzieje się krzywda, to nie robić nic.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze