1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

W poszukiwaniu umiaru. Jak powstrzymać epidemię zachłanności?

Warto rozprawić się ze swoim przywiązaniem do rzeczy. Pozwól rzeczom odejść, dziękując im i życząc, by służyły kolejnym osobom. (Fot. iStock)
Warto rozprawić się ze swoim przywiązaniem do rzeczy. Pozwól rzeczom odejść, dziękując im i życząc, by służyły kolejnym osobom. (Fot. iStock)
Pytanie, nad którym zastanawiał się Erich Fromm, przestało być przedmiotem swobodnych dywagacji. Bo dziś nie ma już wyboru. Chcąc przetrwać i uratować planetę, musimy okiełznać pragnienie posiadania. A to wymaga codziennej pracy nad własną uważnością, empatią wobec świata i samego siebie – uważa psycholożka społeczna Patrycja Sławuta z Uniwersytetu The New School w Nowym Jorku.

Artykuł archiwalny

Zachłanność to nasza natura?
Niekoniecznie. Choć istnieje w nas potrzeba poszerzania terytorium, by poczuć się bezpieczniej. Współczesnym jej wyrazem jest pomnażanie dóbr, wspinanie się po szczeblach kariery. Ale to jeszcze nie oznacza chciwości. Zachłanność to pożądanie bez opamiętania. Mówimy o niej, gdy ambicja posiadania radykalnie przerasta nasze potrzeby i możliwości. Gdy jest niepohamowana, przekracza zasady moralne i wymyka się spod kontroli.

W naszym kręgu kulturowym chciwość to chyba norma. A umiar – cnota wyjątkowa.
Chciwi mają mniejszą empatię. Słabiej odczytują komunikaty innych. Z ewolucyjnego punktu widzenia – im większy dostatek, tym mniej jesteśmy zależni od otoczenia i tym mniejszy nasz interes w zagłębianiu się w cudze przekazy. Inni przestają być tak istotni z punktu widzenia naszego przetrwania. Stajemy się indywidualistami, mniej nam zależy na relacjach. Skupiamy się na sobie i zasobności portfela. Wysoki poziom życia w krajach rozwiniętych sprawia, że wpadamy w pułapkę chciwości.

Pułapkę, bo nie jesteśmy wcale szczęśliwsi, chcąc i  mając więcej?
Rozmaite badania nieraz dowiodły, że poziom satysfakcji z życia rośnie wraz ze zwiększaniem dochodów, ale tylko do pewnego pułapu. W Polsce to ok. 5 tys. zł miesięcznie. Zapewnimy sobie za to dach nad głową, wykarmimy dzieci i niewiele więcej. Powyżej tej kwoty możemy być majętni na dowolnym poziomie, ale szczęśliwsi już z tego powodu nie będziemy.

Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Utożsamiamy pieniądze z bezpieczeństwem, statusem. Myślimy: „A gdybym miał jeszcze więcej?”. Aż 80 proc. mieszkańców krajów rozwiniętych niezależnie od wysokości dochodów uważa, że jeśli zarabiałoby od trzech do czterech razy więcej, osiągnęłoby dziesiątkę na skali szczęśliwości. To iluzja, która potrafi zgubić na lata. Fałszywe przekonanie, do którego jesteśmy niezwykle przywiązani. W latach 60. dla połowy maturzystów w Stanach Zjednoczonych największym marzeniem było być bogatym. Dziś o fortunie śni 75 proc. 19-latków. W Polsce wynik byłby zbliżony.

Jesteśmy coraz bardziej chciwi?
Tak, przy tym pogłębia się też poczucie osamotnienia, częściej cierpimy z powodu depresji i lęku. Idą w parze z zachłannością. Pracowałam w 2009 roku na Wall Street. Zaproponowano mi tygodniowo więcej, niż przez dwa miesiące byłam w stanie zarobić na uczelni. Potem okazało się, że inni dostawali tam pięć razy więcej. Patrząc w górę, zawsze mogłeś dostrzec kogoś, kto miał pensję jeszcze wyższą. Nie wiedziałam, co robić z takimi pieniędzmi. Kupowałam kolczyki, buty, szaliczki. Aż tyle tego nagromadziłam, że otrzeźwiałam. Zakupy były środkiem kojącym poczucie winy i wstyd. Bo zarabialiśmy duże pieniądze, widząc, jak inni tracą mieszkania, lądują na ulicy. Na Wall Street była wtedy specyficzna kultura, w której się chce jeszcze i jeszcze. Ludzie dość często idą w używki. Bawią się bez hamulców, kupują dużo i drogo, uzależniają się od seksu. To miejsce przyciąga specyficzne typy osobowościowe. Dla niektórych pęd, presja i szybkość świata finansów to grunt pod chciwość.

Ale nie musi ona dotyczyć pieniędzy?
Można być chciwym np. nobilitujących tytułów lub czasu. Wciąż ci mało. Nie możesz się zatrzymać, bo masz poczucie, że coś wartościowego ucieka ci sprzed nosa. Że jesteś z jakiegoś powodu niekompletny. Musisz więc zapełnić lukę. Mistrzostwem w efektywnym wykorzystaniu czasu, zrobieniem czegoś, co przełoży się kiedyś na stan konta. Ciekawe jest, że nasz mózg reaguje podobnie w przypadku poczucia braku pieniędzy jak też braku czasu. Włącza się tzw. myślenie tunelowe. Spada iloraz inteligencji, zawęża się spektrum świadomości. Dostrzegamy jedynie krótkoterminowe konsekwencje własnych działań, zapominając o dłuższej perspektywie. Stajemy przed pytaniem: „Jak najszybciej zarobić pieniądze?” i… wpadamy w amok. Rodzina schodzi na drugi plan. Nie ma czasu na pielęgnowanie relacji, odpoczynek. Funkcjonujemy w kategoriach długu. Tutaj pożyczę, tam pożyczę, w przyszłości oddam.

Wytworem naszych czasów jest też chciwość doświadczania…
Ta ma nieco lepszą reputację. Okazuje się, że poziom szczęścia wzrasta, jak tylko wyobrażamy sobie ekscytujące przeżycie, które ma szansę stać się naszym udziałem. Nie mówiąc o tym, co się dzieje, gdy faktycznie go doświadczamy. Za każdym razem dostajemy zastrzyk endorfin. Kupowanie przedmiotów nie ma szans na tak długoterminowe profity. Z butów, które dostaliśmy pod choinkę, cieszymy się przez pierwszą dobę. Po kilku dniach nam powszednieją. Za to znacznie dłużej zasilać nas będzie wspomnienie samego doświadczenia Wigilii. Naszych odczuć, ciepła, radości.

Może kolekcjonowanie doświadczeń nie wynika z zachłanności, ale z apetytu na życie?
Warto umieć to rozróżnić. Można coś chwytać po to, by to podtrzymywać i cieszyć się doświadczaniem tego, albo chwytać po to, by trzymać się tego kurczowo w lęku i potrzebie posiadania tej rzeczy. Pierwsze to konsekwencja apetytu na życie; drugie – zachłanności. Podobnie jest z bogactwem. Można żyć w obfitości, ale nie przywiązać się do niej. Albo uzależnić się od dostatku i w lęku przed jego utratą utrzymywać go za wszelką cenę, np. kosztem relacji.

Jak przestać chcieć więcej i nie być przygnębionym?
Przede wszystkim doceniać to, co mamy, i być za to wdzięcznym. A umiejętność ta nie spadnie z nieba. Nasz mózg jest ewolucyjnie uwarunkowany na dostrzeganie w pierwszej kolejności negatywnych rzeczy. Ale możemy go przeuczyć. Podstawą jest świadome zwracanie uwagi na dobre aspekty życia i afirmowanie radości z ich powodu. Nawet jeśli to rzecz materialna, warto się przy niej zatrzymać. Uświadomić sobie, jak bardzo jest przydatna i jak przyjemnie z nią obcować.

Brzmi jak prowadzenie dzienniczka wdzięczności.
Bo o praktykę wdzięczności tu chodzi. Jest numerem jeden na liście czynności szczęściodajnych. Sęk w tym, by ćwiczyć codziennie. Nauczymy się wtedy dostrzegać dobro i reagować na nie automatycznie pozytywnymi emocjami. Wdzięczność to mięsień, który można rozbudować i wzmocnić.

To już cała recepta na zmianę chciwego w ceniącego umiar?
Niecała. Warto rozprawić się ze swoim przywiązaniem do rzeczy. W książce „Sztuka sprzątania…” Dominique Loreau uczy, jak żegnać się z przedmiotami. Przed przeprowadzką z Nowego Jorku do San Francisco musiałam oddać 500 książek. Gdyby nie jej techniki, nie poszłoby tak gładko. Bierzesz rzecz, którą chcesz puścić dalej, i dziękujesz jej, że ci służyła. Zadajesz sobie pytanie, czy jeszcze ci się przyda. I jeśli uczciwa odpowiedź brzmi „nie”, pozwalasz rzeczy odejść, dziękując jej i życząc, by pomogła kolejnym osobom

Czy to przypadkiem nie technika dla nałogowych zbieraczy?
Nie tylko. Również dla zachłannych, by nauczyli się zamykać silne związki z przedmiotami. Nasze ego rozpływa się poza ramy cielesne. Jeśli rozdzielamy się z naszym smartfonem, aktywują się te same części mózgu co po stracie kogoś bliskiego. Z telefonem mamy więź. Badania pokazują, że jeśli tylko dotkniemy palcem produktu na ekranie smartfona, od razu chcemy go kupić. Bo nasze „ja” zdążyło się rozlać i stał się on częścią nas. Psychologia tzw. myślenia magicznego mówi, że jeśli coś miało z czymś kontakt, na zawsze przyjmuje tego esencję. W słynnym badaniu Rosina dotyczącym obrzydzenia zadawano jego uczestnikom pytanie: „Czy jeżeli dałbym ci sweter noszony przez Hitlera, prany potem kilkadziesiąt razy, to włożyłbyś go?”. Nie znalazł się chętny. Ale na propozycję: „Czy włożyłbyś sweter noszony przez Matkę Teresę” uczestnicy ochoczo się ożywiali.

Wygląda na to, że chcąc żyć z umiarem, nie można spać spokojnie?
Można. Wystarczy rozróżniać realne pragnienia od absurdalnych, sztucznie wzbudzanych. Praktyka uważności pomaga. Bo umożliwia identyfikację i rozumienie własnych emocji, a przede wszystkim oddzielenie się od nich, by przyjrzeć się im z pozycji obserwatora. Zyskujemy wtedy kontrolę nad uczuciami. Dzięki niej stając przed ladą w sklepie, zanim coś kupimy, spytamy siebie kilka razy: „Po co mi to?” i „Czy na pewno tego potrzebuję?”. Na zmianę postawy życiowej możemy też wpływać sposobem jedzenia. Zachłanne osoby na ogół wrzucają w siebie kęsy w pośpiechu i szybko połykają. A jeśli zwalniamy i delektujemy się daniem, zmienia się nasza percepcja rzeczywistości. Dziś poczujesz całym sobą, jak smakuje mały kęs, jutro będziesz czuł każdą wydaną złotówkę. Delektując się jedzeniem, dostarczamy sobie witaminy P, czyli otwieramy się na zmysłową przyjemność, w której możemy się rozpłynąć. Picie latte, słuchanie pięknej muzyki, podziwianie zachodu słońca. Poczucie zachwytu na widok piękna w małych rzeczach stymuluje system immunologiczny. Czas spowalnia. Robimy się bardziej gościnni, milsi dla innych. Zapominamy o zbyt agresywnych celach finansowych.

Jak powstrzymać epidemię zachłanności?
Media mogą pokazywać jej potencjalne skutki na przykładzie losów pojedynczych bohaterów. Dopiero wtedy uruchomimy empatię, przejmiemy się. Ciekawe są też eksperymenty społeczne, jak np. festiwal Burning Man na pustyni Nevada, gdzie chętni zjeżdżają się na tydzień, by budować od podstaw nowe społeczeństwo. Pieniądze nie istnieją. Istnieje wymiana dóbr i usług. Robisz wyłącznie to, na co masz ochotę. Nie ma zasięgu telefonicznego i jesteś zdany na współtowarzyszy. Okazuje się, że ludzie potrafią tworzyć doskonale funkcjonujące wspólnoty, w których liczą się kreatywność, sztuka, radykalna ekspresja i radykalna zależność jednej osoby od drugiej. Festiwal odrodził u wielu uczestników wiarę w ludzkość. W tygodniowym eksperymencie może wziąć udział każdy, a dotąd poddały mu się tysiące osób.

Jeden festiwal nie uleczy wszystkich.
Z jednej strony panoszy się chciwość, z drugiej – coraz częściej spotykam odwrotne postawy. Niektórzy mówią: „Ja nie chcę 30-letniego kredytu”; „Nie interesują mnie etat i emerytura, której i tak nie dostanę”. Coraz więcej osób zadaje sobie pytanie: „Dokąd to wszystko prowadzi” i zaczyna żyć minimalistycznie. Ale największą pracę mamy do wykonania nad sobą. Zerwanie z chciwością musi się zacząć od uruchomienia empatii wobec nas samych. Postawa: pracuj i miej więcej to brak współczucia dla własnego losu. Psychiatra Mark Epstein w książce „Trauma codzienności” pisze o malutkich traumach, jakie przechodzimy każdego dnia. Dla przyszłości najważniejsze jest dziś to, w jaki sposób zwracamy się do siebie samych. Czy stawiamy siebie pod ścianą, strofując: „Jesteś beznadziejny, nie osiągnąłeś tego i tego”, czy delikatnie szepczemy: „Ależ miałeś ciężki dzień. Zrób dla siebie coś przyjemnego i spróbuj znów jutro”.

To wszystko?
Wielu psychologów twierdzi, że przejdziemy wkrótce ważną ewolucję. Za sprawą technologii. Portale takie jak Facebook czy Twitter zrewolucjonizowały radykalnie komunikację społeczną. Nadchodzi czas nowego Internetu, który bezpowrotnie zmieni charakter naszych najbliższych relacji. Troska, empatia, głęboki kontakt mają odzyskać wysokie noty. A wtedy… dla chciwości może nie starczyć już miejsca.

Patrycja Sławuta, najpopularniejsza polska psycholożka społeczna w Dolinie Krzemowej. Mieszka w Nowym Jorku i San Francisco. Ukończyła psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się m.in. psychologią moralności, kolektywnym poczuciem wstydu. Współpracuje z uczelniami w USA, Hiszpanii i Izraelu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze