1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jak polepszyć swoje życie? Naukowcy podsuwają kilka prostych sposobów

Czy naprawdę nie ma żadnego sprawdzonego sposobu, żeby zwiększyć poczucie szczęścia, realizować cele i budować dobre relacje? Na szczęście zajęli się tym badacze. (Fot. iStock)
Czy naprawdę nie ma żadnego sprawdzonego sposobu, żeby zwiększyć poczucie szczęścia, realizować cele i budować dobre relacje? Na szczęście zajęli się tym badacze. (Fot. iStock)
Czasem niewielka zmiana potrafi znacznie zwiększyć naszą skuteczność i satysfakcję z życia. Wystarczy przestawić kolejność wykonywania obowiązków, zacząć inaczej formułować zdania oraz… wyrzucić ulotki z pizzą na telefon. I wszystko to potwierdzono naukowo. Poznaj sposoby, które sprawią, że twoja codzienność będzie przyjemniejsza i lepsza.

Realizacja marzeń? Poczucie życiowej satysfakcji? Dobre związki? Cóż, trzeba nad tym pracować – słyszymy od dziecka i wzdychamy: „Czy nie można łatwiej? Czy naprawdę nie ma żadnego sprawdzonego sposobu, żeby zwiększyć poczucie szczęścia, realizować cele i budować dobre relacje?”. Na szczęście zajęli się tym badacze. Oto potwierdzone naukowo sposoby na lepsze życie.

Patent pierwszy: ułatwiaj, zamiast utrudniać

Kurt Lewin, uznawany za ojca amerykańskiej psychologii społecznej, zauważył, że jeśli chcemy skłonić siebie lub innych do jakiegoś konkretnego działania, powinniśmy przejść się z lupą po naszej drodze do celu i uprzątnąć wszystko, o co moglibyśmy się potknąć. Czasem usunięcie małego kamyczka przynosi zadziwiająco dobre rezultaty.

Przykład? Kiedy sprawdzono, ile osób zgadza się na bycie potencjalnym dawcą narządów w krajach, w których zgoda jest domniemana (żeby ją cofnąć trzeba to zaznaczyć np. na odwrocie prawa jazdy), a ile w krajach, w których zgodę na bycie dawcą trzeba dopiero złożyć – wyniki okazały się diametralnie różne. W większości krajów z pierwszej grupy na bycie dawcą zgadzali się niemal wszyscy. W pozostałych – średnio 16 proc. społeczeństwa. Co ważne, wszędzie opinia na temat przeszczepiania organów była bardzo podobna. Psycholodzy stwierdzili, że to, że w pierwszym przypadku nie trzeba wykonać praktycznie żadnego wysiłku, by zostać potencjalnym dawcą, było istotnym powodem tej rozbieżności.

Potwierdzeniem tego, że aby osiągnąć cel, lepiej skupić się na ułatwianiu sobie życia niż na ćwiczeniu silnej woli, są też doświadczenia psychologa Briana Wansinka, nazywanego Sherlockiem Holmesem zachowań żywieniowych. W jednym z eksperymentów badacz częstował widzów popcornem. Okazało się, że grupa, która dostała przekąskę w dużych opakowaniach, zjadła 50 proc. więcej popcornu niż grupa, która wyciągała kukurydzę z mniejszego opakowania. Pierwszym trudniej było się powstrzymać od zjedzenia większej porcji, drudzy po prostu usunęli tę pokusę.

Jak wykorzystać tę wiedzę? Powiedzmy, że chcesz trzymać się zdrowej diety. Możesz to sobie ułatwić, np. stawiając na biurku owoce i butelkę wody, układając w lodówce produkty w taki sposób, by wzrok padał najpierw na to, co najzdrowsze, i wieszając na drzwiach pomysły na to, co zdrowego możesz zjeść, gdy zrobisz się głodny (im dłużej zastanawiasz się „co by tu przekąsić”, tym większe prawdopodobieństwo ulegnięcia pokusie wyboru czegoś tuczącego). Zejście na manowce utrudni ci też pozbycie się z domu ulotek z jedzeniem na telefon. Pewnie, zawsze można sprawdzić numer do pizzerii w Internecie, ale to już wymaga odrobiny wysiłku, a czasem właśnie ta „odrobina” jest decydująca.

Co zrobić, gdy pokusa zjedzenia zakazanego owocu jest bardzo silna, a mózg zaczyna przekonywać: „Jeden cukierek mi nie zaszkodzi”? Psycholodzy proponują zadać sobie pytanie: jak bym zareagował, gdyby ktoś inny podał takie samo usprawiedliwienie? Odpowiedź przychodzi od razu. Przestrzegają też przed myśleniem, że jeśli to, co podpowiada mózg, jest prawdziwie (chociażby częściowo), to znaczy, że mamy się tym kierować. Jeden cukierek rzeczywiście nie zniszczy zdrowia, ale czy to oznacza, że trzeba go zjeść? Jeśli pokusa dotyczy poważniejszej decyzji (np. chcemy wykupić miesięczny abonament w firmowej stołówce, gdzie obiady są wprawdzie niezbyt zdrowe, ale za to stosunkowo tanie), wyobraźmy sobie, jak tę decyzję będziemy oceniać za rok.

Patent drugi: mów językiem korzyści

Trudno podbijać świat w pojedynkę, ale zdobywanie sprzymierzeńców to też niełatwe zadanie. Jak zachęcić partnera, by pojechał z nami w podróż po Ameryce Południowej? Jak przekonać szefa do naszego projektu? Kluczowe jest odpowiednie pakowanie, czyli dobór właściwych słów. Dowodem na to, jak łatwo można zmienić czyjąś decyzję, przekazując tę samą informację innymi słowami, jest badanie psychologa Thomasa Gilovicha z Uniwersytetu Cornella z udziałem osób o dość wysokich dochodach. Niektórych respondentów zapytano o to, czy byliby w stanie oszczędzić 20 proc. swoich dochodów, innych – czy mogliby utrzymać się z 80 proc. dochodów. Choć sens pytań był faktycznie taki sam, to wyniki – zupełnie inne! W pierwszej grupie „tak” powiedziało 50 proc., w drugiej aż 80 proc. Przyczyną różnicy jest tzw. inklinacja negatywna, czyli większa wrażliwość na bodźce negatywne. Ograniczenie wydatków staje się mniej przykre, gdy badani skupiają się na pieniądzach, które pozostaną im do dyspozycji.

Drugą stroną tego samego mechanizmu jest ludzka awersja do straty. Mniejsze wrażenie robi na nas to, co moglibyśmy zyskać, niż to, co moglibyśmy stracić. Kiedy podróżnych na lotnisku zapytano o to, czy pracowaliby trzy lata dłużej, by zyskać wyższą emeryturę o 2,5 tys. dolarów (skok z 10 tys. dolarów rocznie na 12,5 tys. dolarów), większość osób odmówiła. Spośród tych, których zapytano o to, czy pracowaliby trzy lata dłużej, by uniknąć obniżenia emerytury o 2,5 tys. dolarów (z 12,5 tys. dolarów na 10 tys. dolarów), większość osób się zgodziła. A przecież w obu przypadkach krótszy staż pracy dawał emeryturę na poziomie 10 tys. dolarów, dłuższy – 12,5 tys. dolarów!

Co z tego wynika? Chociażby to, że przedstawiając jakąś propozycję, zawsze warto poinformować rozmówcę, co straci, odrzucając ją. Nie chodzi o groźby ani zawoalowany szantaż, a o to, by np. powiedzieć: „Jeśli chcemy uniknąć straty połowy rynku, to powinniśmy…”. Warto także wysunąć na pierwszy plan korzyści z nowego rozwiązania i umiejętnie przedstawić koszty. Oczywiste?! To dlaczego tak często zaczynamy prezentację projektu od słów: „Wprawdzie to będzie trochę kosztować, ale…”, a ograniczając dziecku dostęp do playstation, mówimy: „Masz zakaz gry w dni powszednie”, zamiast powiedzieć: „Będziesz grać tylko w weekendy”?

Nie wierzymy w moc właściwego doboru słów i nieraz paradoksalnie to właśnie osoby, które mają najlepsze pomysły, najgorzej je przedstawiają. Przekonane o wyjątkowości swojej propozycji uważają, że „obroni się sama”… ale tak nie jest!

Patent trzeci: uwzględniaj inne racje

Co zrobić, by kłótnie o podział obowiązków nie doprowadziły do kryzysu małżeńskiego, a spór z szefem nie zamknął drogi do awansu? Wskazówkę przynoszą wyniki badania na Uniwersytecie Stanforda. Naukowcy zaaranżowali negocjacje między studentami i przedstawicielem władz uczelni (w rzeczywistości był to wysłannik badaczy). Spierano się o stanowisko, jakie uniwersytet powinien zająć w sprawie legalizacji marihuany. Studenci byli jej zwolennikami, a rzekomy reprezentant władz – przeciwnikiem. Badanych podzielono na dwie grupy. Zaplanowano, że gdy czas negocjacji dobiegnie końca, wysłannik badaczy przedstawi studentom ostateczną ofertę. Miało nią być zniesienie kar za palenie marihuany i zaostrzenie kar za zażywanie cięższych narkotyków. W jednej grupie to rozwiązanie zaakceptowało 40 proc. studentów, w drugiej – 63 proc. Skąd ta różnica? Stąd, w jaki sposób negocjator przedstawił ostateczną propozycję. Kiedy mówił, że stworzył ją po przeanalizowaniu racji studentów, pomysł zyskiwał większą aprobatę. Natomiast większość studentów, którzy usłyszeli, że na koniec przedstawił to, co i tak chciał zaproponować od początku, nie zaakceptowała wyniku negocjacji.

Wniosek: ludzie lubią mieć świadomość, że zostali wysłuchani, a to co powiedzieli, rzeczywiście wpłynęło na ostateczny rezultat rozmowy. Tymczasem często zachowujemy się jak małe dzieci i nawet jeśli moglibyśmy trochę ustąpić, pytamy: „A dlaczego JA mam odpuścić?!”. Czasem też, mimo że w trakcie rozmowy godzimy się na coś, czego nie planowaliśmy, nie chcemy się do tego przyznać. Uważamy, że uwzględnienie racji drugiej strony oznacza słabość. Nic bardziej mylnego. Dlatego podczas sporów warto używać takich zaklęć jak: „Dobrze, tu mogę ustąpić”, „Jeśli bardzo ci na tym zależy, to…” czy „Teraz cię rozumiem”. Oczywiście za tymi słowami powinna iść też rzeczywista chęć spojrzenia na problem z perspektywy rozmówcy. W przeciwnym razie będzie to jedynie manipulacja.

Patent czwarty: dbaj o dobre zakończenia

Czasem coś jest dla nas nieprzyjemne tylko dlatego, że źle się kończy – dowiodły tego m.in. badania psychologa i ekonomisty Daniela Kahnemana. Dwóm grupom badawczym wyświetlał on krótkie filmy. Jedna oglądała dość przyjemne scenki, jak bawiące się szczeniaczki czy pingwiny skaczące do wody. Druga – obrazy przerażające: zrzucenie bomby na Hiroszimę, ubój zwierząt czy okaleczenia. Widzowie mieli relacjonować uczucia, jakie budzą się w nich w trakcie seansu, a poza tym ocenić doświadczenie już po jego zakończeniu. Okazało się, że im bardziej nieprzyjemny był najgorszy moment w filmie i im gorsze jego zakończenie, tym bardziej nieprzyjemny był dla widzów cały eksperyment. Im większa przyjemność w kulminacyjnym momencie i im bardziej przyjemny finał, tym lepsza ocena całego filmu. Co zaskakujące, długość projekcji nie miała tu żadnego znaczenia.

Podobny wynik przyniosło doświadczenie z dość bolesnym i nieprzyjemnym zabiegiem, jakim jest kolonoskopia, czyli badanie wnętrza jelita grubego. Okazało się, że ból wieńczący badanie powoduje, że pacjenci wspominają je jako niezwykle nieprzyjemne i tylko połowa zgłasza się na wizytę kontrolną po pięciu latach. Jednak gdy lekarz, za radą Kahnemana, zamiast zakończyć badanie tuż po dotarciu w najbardziej bolesne miejsce, przedłużył je o chwilę – i dzięki temu finał badania nie był najgorszym momentem – pacjenci ocenili zabieg jako mniej nieprzyjemny. W efekcie aż 70 proc. zdecydowało się na badanie kontrolne.

Jak to przełożyć na inne dziedziny życia? Na przykład dbając o dobre momenty i szczęśliwe zakończenia – dnia, urlopu czy pracy. Na to, jak oceniamy wczasy po powrocie, niewielki wpływ ma ich długość – ważniejsze będzie, jak się zakończyły i jak fantastyczne były w swoim szczytowym momencie. Warto też wprowadzić zmianę w harmonogramie pracy, by najłatwiejsze zadanie zostawić na koniec, i wprawdzie iść później spać, ale za to przed położeniem się do łóżka zrobić sobie aromatyczną kąpiel.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze